wtorek, 21 czerwca 2016

Dom de Mischabel 4545 m n.p.m. - Alpy

Dom relacja Mont Blanc widziany ze szczytu Dom

Dostępna jest nowsza relacja z 2018 roku. Znajduje się tutaj: Dom de Mischabel 2018 - moja druga wyprawa na tę górę. Mimo wszystko, sposób organizacji wyprawy nie zmienił się w ogóle, pomimo upływu lat.

Minął rok od naszej wyprawy w Alpach, gdzie wchodziliśmy na Dufourspitze, Breithorn, Nordend i inne bardzo piękne czterotysięczniki oraz niższe szczyty. Ten rok ponownie chcieliśmy spędzić w Alpach i stanąć na wierzchołkach wybranych czterotysięczników. Rafał, bo z nim jeździłem w Alpy, też chciał poznawać kolejne góry. Założyliśmy z góry, że będzie to budżetowy wyjazd tak, jak poprzednio, Zastanawialiśmy się tylko, co wybrać. Rafał wymieniał Taschhorn, Weisshorn, a ja Dom, czy też Punta Gnifetti (Signalkuppe). Marzyły mi się obie góry. Dom 4545 m n.p.m. ze względu na fakt, że byłem w jego pobliżu i chciałem zobaczyć co jest wyżej, a Punta Gnifetti, ze względu na bajeczne widoki, o których nie raz słyszałem. Rafał nie miał czasu z powodu pracy w Anglii i innych rzeczy, z którymi gonił się przed wyjazdem. Wolne dostał dopiero na kilka dni po rozpoczęciu się mojego urlopu tak, że nasz wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Ostatecznie umówiliśmy się tak, że ja pojadę pierwszy w Alpy, założę bazę, a on do mnie dojedzie za trzy dni. Wybraliśmy Dom 4545 m n.p.m. i Punta Gnifetti 4554 m n.p.m., ponieważ góry wymienione przez Rafała przedstawiały dużą trudność techniczną, a Rafał nawet nie miał kiedy popracować nad kondycją. Postanowiliśmy, że na Weisshorn przyjdzie czas w późniejszych latach. Jeszcze w domu zacząłem studiować trasy przejścia na obie góry i zbierałem informacje jak się w ogóle za nie zabrać. Wejście na Dom rozpoczynało się z Randy, dlatego cieszyłem się, bo wiedziałem co to za miejscowość i gdzie założyć pierwszą bazę. Randa jest niewielką wioską, gdzie mieszka około 440 osób (tak podają statystyki). Wiedziałem, jak się poruszać po tutejszych szlakach i leśnych, nieznakowanych drogach. Postanowiłem więc, że namiot rozbiję w lesie za dzielnicą Wildi, ale jeszcze przed dużym potokiem Wildibach. Idąc znakowaną ścieżką, w płaskim terenie przebiega ledwo widoczna, wydeptana ścieżka w lesie, skręcająca w lewą stronę. Wtedy idzie się wzdłuż malutkiego potoczku, z którego miejscowi pobierają wodę. Potok przyjemnie szumi i to jest znak rozpoznawczy, że idziemy dobrą drogą. Wędrówka wzdłuż potoku odbywa się po lekko stromym zboczu  wśród modrzewiowych igieł i do pewnego momentu widać ułożony prowizoryczny rurociąg, który kończy się „wanną” zbudowaną z byle czego. Tam zbiera się woda. Co jakiś czas jest oczyszczana z osadów przez miejscowych i dopiero przelewa się do zainstalowanych rur. Ja podszedłem wyżej – mniej, więcej o długość rurociągu do góry tak, żeby nikt mnie na pewno nie zobaczył. Na pochyłym terenie, po prawej stronie potoku znajduje się niewielkie wypłaszczenie terenu na modrzewiowych igłach, gdzie da się rozbić namiot, który będzie stał dosłownie 50cm od potoku, ale będzie za to bardzo dobrze ukryty wśród starych drzew. Nie rzuca się w oczy nawet, gdy chcielibyśmy się dokładnie przyjrzeć z poziomu rurociągu. Wyżej nikt nie chodzi. Dalsze podejście wzdłuż potoku blokują ogromne głazy naniesione z pewnością przez lodowiec.

DOJAZD
Wyjazd rozpocząłem autokarem z Katowic do Lousanny  (Lozanny). Autokar jedzie około 22h, a bilet kosztuje 499zł w obie strony. Jedyna niedogodność to fakt, że do dworca kolejowego jest jakieś trzy kilometry i trzeba przejść je pieszo. Wydrukowałem sobie mapę miasta i zaznaczyłem na czerwono, jak dojść do dworca, bo przyznam, że trasa jest długa z tak ciężkim plecakiem (mój ważył 36kg). U przewoźnika można mieć 25kg bagażu, dlatego za każdy dodatkowy kilogram dopłaca się 10zł. Mi na szczęście policzył tylko 30zł. Autokar przyjechał opóźniony o dwadzieścia minut z powodu remontu dróg w Szwajcarii, ale nie sprawiało mi to problemu, ponieważ pociągi do Visp kursowały co 20min w godzinach 9.30 – 13.35. W Lozannie kupiłem bilet do Zermatt z przesiadką w Visp, bo nie ma innej możliwości. Kosztował 78 CHF (w 2016 roku 80CHF). Przyznam, że koleje są bardzo drogie, ale przynajmniej jest duży komfort jazdy. Dla niewtajemniczonych: bilety na dworcu można kupić w licznych automatach, ale mogą nie przyjąć pieniędzy z polskich kantorów. Trzeba więc kupić coś w sklepie, żeby rozmienić banknoty i mieć te „miejscowe”. Nie wiem jaka to różnica, ale automaty dopiero wtedy działają. Zdarzało mi się to za każdym razem, gdy chciałem zapłacić pieniędzmi z kantoru. Pociągi jadą z bardzo dużą szybkością, bo w 58min przejeżdżają odcinek 96km z czterema stacjami pośrednimi. W Visp miałem przesiadkę do Zermatt. Pociągi do miejsca przeznaczenia jeździły co 30min, więc każde opóźnienie naszego autokaru nie staje się problemem. Pociąg do Zermatt jedzie po torach trójszynowych. Środkowa, zębata szyna, służy do wjazdu pod górę i przed nią pociąg zwalnia do 5km/h i „wpina się” do niej. Wtedy może podjeżdżać pod strome zbocza. Chociaż pociąg jedzie wolno, to jednak jazda bardzo cieszy, bo w drodze podziwia się piękne góry, wodospady, a w oddali widnieją białe czterotysięczniki. Widok robi ogromne wrażenie!

niedziela, 12 czerwca 2016

Łapszanka, Wysoki Wierch, Wysoka (Pieniny) - 7.05.2016

Wysoki Wierch, Łapszanka panorama z Łapszanki

Umówiliśmy się na godzinę 1.30 w nocy. Zaplanowaliśmy wyjazd w Pieniny, żeby podziwiać piękno wiosny. Wybrane trasy nie miały nas zmęczyć, ale raczej chcieliśmy nacieszyć oczy wspaniałą, wszechobecną zielenią. Na początek naszych szlaków wybraliśmy Łapszankę – niewielką miejscowość, gdzieś na uboczu Pienin z cudowną panoramą na Tatry Słowackie. Wiedzieliśmy, że o tej porze szczyty będzie pokrywać śnieg, a my będziemy to wszystko obserwować z „poziomu” wiosny. Dodatkowo wschód słońca tego dnia przypadał na godzinę 5.04, dlatego koniecznie chcieliśmy zobaczyć pierwsze jego promienie opierające się na najwyższych szczytach Tatr. Na miejsce przyjechaliśmy prawie godzinę przed czasem. Obserwowaliśmy jeszcze, jak niebo stopniowo się rozjaśnia. Daniel wyszedł z samochodu, żeby fotografować Tatry nocą. Monia i Ilona spały w samochodzie. Ja obserwowałem góry z samochodu, ponieważ zdjęcia z ręki nie wychodziły, a poza tym warunki świetlne nie nadawały się do efektownych ujęć. Czekaliśmy wszyscy do wyznaczonej godziny 5.04. Wschód słońca rozpoczął się minutę wcześniej. Ja i Daniel przygotowaliśmy się do sesji zdjęciowej. Fotografowaliśmy Tatry przed wschodem. Patrzeliśmy, jak promienie stopniowo oświetlają białe góry. Powoli przybierały pomarańczowych odcieni. Krajobraz upiększały chmury powstające nad szczytami. Na początku przyjęły intensywnej pomarańczowej barwy, a później przechodziły w żółty ocień. Ten dzień podobał nam się bardzo, ponieważ wiedzieliśmy, że w całym tygodniu tylko około dwie trzecie doby miało być pogodne, a my właśnie korzystaliśmy z tego krótkiego czasu. Koniecznie chcieliśmy wykorzystać odrobinę słońca do wędrówek górskich. Jadąc samochodem, bezpośrednio wjeżdża się na punkt widokowy w Łapszance. Stąd nazwałem to miejsce samochodową turystyką górską. Widzieliśmy znaki szlaków prowadzące w różne części gór. Dowiedzieliśmy się, że w 5h 20min można dotrzeć do miejscowości Zdiar na Słowacji, a za 5min drogi w tamtą stronę przekroczy się granicę polsko-słowacką. Podziwiając piękne Tatry oczekiwaliśmy na słońce, które miało oświetlić trawiastą polanę. Upływało wiele czasu, ale nachylenie terenu było zbyt duże, żeby promienie mogły oświetlić trawy. Czekaliśmy ponad godzinę, ale pojawiły się tylko pojedyncze pasy światła. Widok dzięki temu stał się jeszcze bardziej atrakcyjny. Cieszyliśmy się w szczególności wspaniałym spokojem i rozległymi widokami. Czuliśmy się sielankowo. Wiosna dopiero wkraczała na te tereny. Żółte mlecze również oczekiwały na słońce, by otworzyć kwiaty. Wtedy polana stawała się bardzo piękna.

wtorek, 7 czerwca 2016

Maria 5 - Tatry polsko-słowackie

Czarny Staw pod Rysami Tatry słowackie

Trasa: Palenica Białczańska - Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem - Czarny Staw Pod Rysami - Rysy - Popradzkie Pleso - Osterva - Batizovske Pleso - Slezky Dom - Polsky Hreben - Vychodna Vysoka - Rohatka - Velka Studena Dolina - Mala Studena Dolina - Lodowa Przełęcz - Dolina Javorowa – Łysa Polana.

Na mapie pogodowej zobaczyłem, że przez cztery kolejne dni ma być mnóstwo słońca. Obowiązkowo chciałem wykorzystać takie warunki. Długo zastanawiałem się kto da mi urlop na tyle dni i jaką ewentualnie trasę mógłbym wybrać. Sprawa z urlopem ułożyła się sama, ponieważ przeniesiono mnie na inną linię, a lider tamtej linii bez problemu dał mi cztery dni wolnego. Teraz obmyślałem plan – gdzie iść… Jako, że dobra pogoda przydarzyła się w sierpniu, to obowiązkowo musiałem odwiedzić Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem ze względu na piękny kwiat, którego podziwiam co roku. Mowa oczywiście o kukliku rozesłanym, charakteryzującym się czerwoną „włochatą” głową. Jest niezwykły ze względu na swój kształt. Jako, że nie mogłem liczyć na drugą osobę, która dołączyłaby do mnie, musiałem zdać się na środki komunikacji publicznej. Postanowiłem, że dojadę do Zakopanego i później pierwszym busem do Morskiego Oka. Przejście drogi asfaltowej do Morskiego Oka zajmuje mi zwykle 1h 16min do 1h 19min, dlatego wiedziałem, że zdążę jeszcze przed tłumami i będę cieszyć się wspaniałą pogodą, widokami oraz ciszą w górach.

Wyruszyłem tak, jak zaplanowałem. Do Zakopanego dotarłem w nocy, dzięki czemu udało mi się załapać na pierwszego busa do Morskiego Oka. O tej porze swoją wędrówkę rozpoczęło około sto osób, ale dzięki utrzymywaniu szybkiego tempa, wyprzedzałem je kolejno tak, że za Wodogrzmotami Mickiewicza szedłem już tylko sam. Cieszyła mnie przepiękna bezchmurna i słoneczna pogoda. Czułem lato w pełni. Pomyślałem, że nawet jeśli idę samemu, to i tak na pewno kogoś spotkam na szlaku i będę miał z kim porozmawiać. Do Morskiego Oka dotarłem dokładnie w 1h 16min, co dawało mi sporą przewagę nad pierwszymi tłumami. Teraz bez odpoczynku obrałem cel na Czarny Staw pod Rysami. Stamtąd chciałem iść na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Droga do Czarnego Stawu trochę dłużyła mi się, a to ze względu na piękne odbicia gór w Morskim Oku. Co chwilę przystawałem, żeby zrobić zdjęcie. Zachwycałem się soczystą zielenią traw i spokojem, którego jeszcze nikt, oprócz mnie, nie zdążył zmącić. Obchodząc Morskie Oko dostrzegałem, jak zmienia się odbicie gór w jego wodach. Z początku widziałem Mięguszowieckie Szczyty i Mnicha, a teraz podziwiałem Miedziane i Opalone. Na podejściu na Czarny Staw pod Rysami postanowiłem nieco podgonić tempo, żeby zostawić sobie dużą przewagę nad tłumami ludzi, z którymi zaczynałem wędrówkę. Odcinek z Morskiego Oka na Czarny Staw zajął mi dwadzieścia pięć minut. Teraz widziałem, jak wielką miałem przewagę, ponieważ większość ludzi zatrzymało się nad Morskim Okiem przy schronisku. Tylko nieliczni szli dalej – z pewnością na Rysy.

www.VD.pl