niedziela, 14 lipca 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 5 (ostatnia): Zagaro Pass 2623 m n.p.m. i powrót do domu
DZIEŃ 9 – ZAGARO PASS 2623 m n.p.m. – OSTATNIE GÓRSKIE
WYJŚCIETego
dnia nie nastawialiśmy się na wysokie góry. Raczej czuliśmy nostalgię z powodu
końca naszego wyjazdu. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze coś pięknego, ale
zajmującego sporo czasu, aż do późnego popołudnia. Prognozy na dziś wskazywały,
że od godziny 14.00 możemy spodziewać się burz oraz większego opadu. Zaproponowałem,
abyśmy wszyscy razem wyszli na Zagaro Pass, ponieważ będą tam przecudnej urody
widoki, a także mieliśmy mieć lepszą pogodę niż ostatnio. Każdemu spodobał się
pomysł, ponieważ nie musieliśmy iść w wysokie góry, a widoki zachwycały na
każdym kroku. Dla Damiana był to zupełnie nowy szlak, stąd miał okazję zobaczyć
coś innego. Wstaliśmy około godziny 8.30. Niespiesznym krokiem przygotowaliśmy
wszystko potrzebne do wyjścia na trasę. Jednak tym razem nie rozrabialiśmy
izotoników, a wzięliśmy je ze sobą w postaci proszku. W planach miałem, aby
nabrać zimnej wody górskiej z jednego z licznych potoków. Pomyślałem, że
idealnym miejscem będzie podwójny, niski wodospad, ponieważ jest położony wystarczająco
wysoko, brak w nim zanieczyszczeń oraz woda jest krystalicznie czysta. Podczas
upału taki orzeźwiający izotonik zdecydowanie byłby lepszy niż gdybyśmy zabrali
gotowe napoje z pokoju. Około godziny 10.00 przyszedł do nas gospodarz.
Pożegnał się z nami, ponieważ już wyjeżdżał do Tbilisi ze swoją córką. Ten
moment musiał kiedyś nadejść. Uścisnęliśmy się z nim – każdy po kolei. Dodał
tylko, że jego brat zawiezie nas do Kutaisi, stąd nie mamy powodów do obaw. Zrobiło
się nostalgicznie, ponieważ pewien etap naszego wyjazdu właśnie dobiegł końca… Od
razu czuliśmy pustkę, bo nie było tego, który tyle rozmawiał i śmiał się z
nami.
Zanim wyruszyliśmy w góry, poszliśmy jeszcze do kawiarni po buty położone przy piecu.
Zdążyły dobrze wyschnąć. Siostra gospodarza powiedziała, że jak pojedziemy, to
będzie pusto bez nas. Pomimo zaledwie dziewięciu dni spędzonych w Ushguli w
pewnym sensie zżyliśmy się z tymi ludźmi. Bardzo podobał nam się klimat
Swanetii, ale przede wszystkim cisza, spokój oraz niesamowita przyroda i
zwierzęta żyjące na wolności. Nie mieliśmy przecież obaw, że luźno chodzące po
wiosce i po zboczach górskich konie, byki, krowy i psy mogą coś nam zrobić. Krowy
szły za człowiekiem, psy chciały coś zjeść i się pogłaskać, a konie wręcz
lizały, kiedy wyszedłeś na trasę jako pierwszy. To wszystko głęboko zapadało w
naszej pamięci. Patrząc na prognozy widzieliśmy, że pogoda nie ulega zmianom i
na dodatek chmury potwierdziły mi, że na 100% przynajmniej będzie deszcz, a
burza jest jako opcja. Mówią o tym chmury stratocumulus castellanus. Kiedy je
widzisz wiedz, że na 100% będzie intensywny opad, a kto wie, czy na dodatek nie
powstanie burza… Mając tę wiedzę, postanowiliśmy wyruszyć, ażeby skorzystać ze
słońca i ostatnich pięknych, górskich widoków. Z kawiarni wyszliśmy około
godziny 10.45. Omawiane chmury powstawały gdzieś w oddali, gdzieś poniżej
wioski Ushguli, a wszędzie dookoła widniało błękitne, prawie czyste niebo.
sobota, 23 marca 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 4: skalny grzebień 3352 m n.p.m. i grań Podarok 3682 m n.p.m. – samotny rajd
DZIEŃ 8 – SKALNY GRZEBIEŃ 3352 m n.p.m. i GRAŃ PODAROK 3682 m n.p.m. – SAMOTNY RAJDPo
wczorajszym spotkaniu z gospodarzem trwającym do późnego wieczora mieliśmy
wrażenie, że jeszcze rano będziemy musieli odpoczywać z powodu kaca. Tymczasem
założyłem kolejne, wczesno poranne wyjście w góry, w przypadku, gdyby
przywitało nas niebieskie niebo. Ekipa stwierdziła, że nie ma już sił na kolejne
wysokie góry, dlatego umówiliśmy się, że wyruszę sam, a każdy z nas spędzi
dzień na odpoczynku według własnych upodobań. Każdy lubił co innego: Basia
potrzebowała samotności i spokoju, Damian ciszy i wody w otoczeniu gór, a ja
wysokich gór i kwiecistych polan. Z taką myślą położyliśmy się spać
wczorajszego późnego wieczoru.
WYKORZYSTANIE
WIEDZY O CHMURACH I POGODZIE
Standardowo
wstałem o godzinie 5.50, aby swoim zwyczajem sprawdzić niebo. Zobaczyłem, że
jest całe siwe, ale wiedziałem, że będę miał bardzo dobrą pogodę, dlatego
wstałem. Damianowi powiedziałem: ‘niebo jest siwe, ale za godzinę te chmury się
rozlecą i będzie słońce’. Dlaczego tak pomyślałem? Ponieważ codziennie zajmuję
się obserwacją chmur, badaniem pogody i klimatu, a robię to od 2000 roku.
Patrzyłem na chmury o nazwie stratocumulus stratiformis perlucidus. Pod nią
kryje się charakterystyka oraz jej właściwości. Pomimo, że nie miałem
możliwości spojrzenia na nie z wysokości, aby ocenić ich strukturę i grubość,
to wiedziałem, że: siwa warstwa jest cienka, jest równomiernie popękana, oraz
że wspomniana struktura ‘żyje’ maksymalnie trzy godziny po wschodzie słońca. Mając
takie dane postanowiłem, że wstaję i przygotowuję się do wyjścia w góry. Damian
i Basia powiedzieli: ‘zostajemy i pójdziemy w ciągu dnia na swoje trasy, gdzie
odpoczniemy’.
WYKORZYSTANIE
WIEDZY O CHMURACH I POGODZIE
Standardowo
wstałem o godzinie 5.50, aby swoim zwyczajem sprawdzić niebo. Zobaczyłem, że
jest całe siwe, ale wiedziałem, że będę miał bardzo dobrą pogodę, dlatego
wstałem. Damianowi powiedziałem: ‘niebo jest siwe, ale za godzinę te chmury się
rozlecą i będzie słońce’. Dlaczego tak pomyślałem? Ponieważ codziennie zajmuję
się obserwacją chmur, badaniem pogody i klimatu, a robię to od 2000 roku.
Patrzyłem na chmury o nazwie stratocumulus stratiformis perlucidus. Pod nią
kryje się charakterystyka oraz jej właściwości. Pomimo, że nie miałem
możliwości spojrzenia na nie z wysokości, aby ocenić ich strukturę i grubość,
to wiedziałem, że: siwa warstwa jest cienka, jest równomiernie popękana, oraz
że wspomniana struktura ‘żyje’ maksymalnie trzy godziny po wschodzie słońca. Mając
takie dane postanowiłem, że wstaję i przygotowuję się do wyjścia w góry. Damian
i Basia powiedzieli: ‘zostajemy i pójdziemy w ciągu dnia na swoje trasy, gdzie
odpoczniemy’.
sobota, 17 lutego 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 3: bezimienna góra 3106 m n.p.m., Zagaro Pass 2623 m n.p.m.
DZIEŃ 6 – BEZIMIENNA GÓRA 3106 m n.p.m.
Wszystkie
oficjalne szlaki w okolicach Ushguli już przeszliśmy, a nawet mieliśmy jedną
pozaszlakową górę na koncie tylko dlatego, że pomyliłem trasę w drodze na
przełęcz Lagem. Dzięki temu mogłem wejść na bezimienną górę o wysokości 3242 m
n.p.m. Dzisiaj przyszedł czas na drugi bezimienny szczyt – tym razem o
wysokości 3106 m n.p.m. Jako że nikt z nas nie miał ochoty opuszczać pięknej
wioski, na każdy dzień wymyślałem kolejne szczyty, trasy i szlaki, które
moglibyśmy przejść. Dzisiejsza góra miała być najbardziej wymagająca, ponieważ
nie prowadził na nią żaden szlak. Miałem jedynie informacje z mapy, gdzie
zaznaczono możliwy przebieg ścieżki, która przy obecnej porze roku i bujnie
rozrastających się chaszczach, mogła już dawno zaniknąć. Nie mogłem jednak tego
stwierdzić jednoznacznie, dopóki nie sprawdzimy, jak jest naprawdę. Aby
rozpocząć wędrówkę na tę górę musieliśmy wykorzystać początkowy fragment
oficjalnej trasy na lodowiec Shkhara. Około 600 m za drugim mostem odbiegała
początkowo błotnista ścieżka, przecinająca pod ukosem trawiaste zbocza. Wystarczyło,
że wyszliśmy za obszar wioski, a podszedł do nas pierwszy pies. Znaliśmy go, a
on nas. Był to stary kaukaz, który wchodził z nami drugiego dnia oraz podczas
wędrówki na lodowiec Shkhara. Pogłaskaliśmy go na przywitanie. Widać, że nie
miał siły chodzić po górach, dlatego dość szybko zawrócił i odpoczywał.
Najwidoczniej był głodny. Rzuciliśmy mu coś do jedzenia. Nieco dalej, na
wysokości terenu przewidzianego na kemping oraz tam, gdzie stały dwie drewniane
budki wyciągu narciarskiego, przeszliśmy obok pasącego się stada koni. Kiedy
poszliśmy nieco dalej, ono zaczęło iść za nami. Podobnie, jak podczas
wcześniejszych dni, konie były przyjaźnie nastawione, zbiegały się wokół nas,
po czym zaczęły nas lizać. Zdążyliśmy zrobić kilka ciekawych ujęć, nawet z
młodym źrebakiem.
Tego
dnia słońce świeciło pełną parą. Ponownie podziwialiśmy z bliska białą ścianę Bezingi,
która wręcz zachwycała. Cieszyliśmy się bardzo, że mamy bardzo dobrą pogodę. Czas
szybko upływał. Mieliśmy już szósty dzień wędrówek. Każdy z nas czuł zmęczenie
po poprzednich trasach, ale jednak nadal chcieliśmy poznawać coś nowego. Podobnie
jak wczoraj, źle zadziałała u mnie psychika. Posiadałem duże siły, zmęczenie organizmu
dawało o sobie znać, ale jeszcze sporo mogłem pociągnąć. Jednak świadomość, że
w krótkim czasie przechodzę ten sam fragment powodowała, że brakowało mi
„napędu”. Potrzebowałem czegoś, co doda mocy moim nogom, by mogły iść dalej.
Wczoraj tym czynnikiem była wyłaniająca się Ushba ponad lesistymi zboczami, a
dzisiaj najwidoczniej potrzebowałem czegoś nowego, czego jeszcze nie znałem.
Wiedziałem, że kiedy rozpoczniemy wędrówkę w nieznane, wówczas znajdzie się
czynnik, który napędzi mnie do dalszej wędrówki. Z drugiej strony wiele radości
dawał mi odcinek, którym aktualnie wędrowaliśmy, pomimo że szliśmy nim drugi
raz. Od samego początku mieliśmy pewnego rodzaju atrakcje na szlaku, ponieważ
przywitał nas stary pies, za chwilę przyjazne stado koni, a za drugim mostem
wchodziliśmy na rozległe, zielone polany pełne kwiatów. Sam początek trasy daje
nam możliwość podziwiania jednego z najpiękniejszych widoków, które zobaczymy
podczas całego wyjazdu. Mówię o pięknej, długiej kaskadzie utworzonej na dwóch
zboczach trawiastych gór, które tworzą niesamowite tło dla zielonej polany
pełnej żółtych pierwiosnków. Dalej przecinaliśmy kolejne pofałdowania terenu,
gdzie żywo-zieloną trawę pokrywały tysiące białych kwiatów. Właśnie z tej
perspektywy najbardziej podobała mi się Ściana Bezingi, ponieważ pięknie
komponowała się z zielenią i jasnoniebieskim niebem. Słońce wzeszło niedawno,
dlatego aktualnie mieliśmy najpiękniejsze warunki do zdjęć.
DZIEŃ 6 – BEZIMIENNA GÓRA 3106 m n.p.m.
Wszystkie oficjalne szlaki w okolicach Ushguli już przeszliśmy, a nawet mieliśmy jedną pozaszlakową górę na koncie tylko dlatego, że pomyliłem trasę w drodze na przełęcz Lagem. Dzięki temu mogłem wejść na bezimienną górę o wysokości 3242 m n.p.m. Dzisiaj przyszedł czas na drugi bezimienny szczyt – tym razem o wysokości 3106 m n.p.m. Jako że nikt z nas nie miał ochoty opuszczać pięknej wioski, na każdy dzień wymyślałem kolejne szczyty, trasy i szlaki, które moglibyśmy przejść. Dzisiejsza góra miała być najbardziej wymagająca, ponieważ nie prowadził na nią żaden szlak. Miałem jedynie informacje z mapy, gdzie zaznaczono możliwy przebieg ścieżki, która przy obecnej porze roku i bujnie rozrastających się chaszczach, mogła już dawno zaniknąć. Nie mogłem jednak tego stwierdzić jednoznacznie, dopóki nie sprawdzimy, jak jest naprawdę. Aby rozpocząć wędrówkę na tę górę musieliśmy wykorzystać początkowy fragment oficjalnej trasy na lodowiec Shkhara. Około 600 m za drugim mostem odbiegała początkowo błotnista ścieżka, przecinająca pod ukosem trawiaste zbocza. Wystarczyło, że wyszliśmy za obszar wioski, a podszedł do nas pierwszy pies. Znaliśmy go, a on nas. Był to stary kaukaz, który wchodził z nami drugiego dnia oraz podczas wędrówki na lodowiec Shkhara. Pogłaskaliśmy go na przywitanie. Widać, że nie miał siły chodzić po górach, dlatego dość szybko zawrócił i odpoczywał. Najwidoczniej był głodny. Rzuciliśmy mu coś do jedzenia. Nieco dalej, na wysokości terenu przewidzianego na kemping oraz tam, gdzie stały dwie drewniane budki wyciągu narciarskiego, przeszliśmy obok pasącego się stada koni. Kiedy poszliśmy nieco dalej, ono zaczęło iść za nami. Podobnie, jak podczas wcześniejszych dni, konie były przyjaźnie nastawione, zbiegały się wokół nas, po czym zaczęły nas lizać. Zdążyliśmy zrobić kilka ciekawych ujęć, nawet z młodym źrebakiem.
Tego
dnia słońce świeciło pełną parą. Ponownie podziwialiśmy z bliska białą ścianę Bezingi,
która wręcz zachwycała. Cieszyliśmy się bardzo, że mamy bardzo dobrą pogodę. Czas
szybko upływał. Mieliśmy już szósty dzień wędrówek. Każdy z nas czuł zmęczenie
po poprzednich trasach, ale jednak nadal chcieliśmy poznawać coś nowego. Podobnie
jak wczoraj, źle zadziałała u mnie psychika. Posiadałem duże siły, zmęczenie organizmu
dawało o sobie znać, ale jeszcze sporo mogłem pociągnąć. Jednak świadomość, że
w krótkim czasie przechodzę ten sam fragment powodowała, że brakowało mi
„napędu”. Potrzebowałem czegoś, co doda mocy moim nogom, by mogły iść dalej.
Wczoraj tym czynnikiem była wyłaniająca się Ushba ponad lesistymi zboczami, a
dzisiaj najwidoczniej potrzebowałem czegoś nowego, czego jeszcze nie znałem.
Wiedziałem, że kiedy rozpoczniemy wędrówkę w nieznane, wówczas znajdzie się
czynnik, który napędzi mnie do dalszej wędrówki. Z drugiej strony wiele radości
dawał mi odcinek, którym aktualnie wędrowaliśmy, pomimo że szliśmy nim drugi
raz. Od samego początku mieliśmy pewnego rodzaju atrakcje na szlaku, ponieważ
przywitał nas stary pies, za chwilę przyjazne stado koni, a za drugim mostem
wchodziliśmy na rozległe, zielone polany pełne kwiatów. Sam początek trasy daje
nam możliwość podziwiania jednego z najpiękniejszych widoków, które zobaczymy
podczas całego wyjazdu. Mówię o pięknej, długiej kaskadzie utworzonej na dwóch
zboczach trawiastych gór, które tworzą niesamowite tło dla zielonej polany
pełnej żółtych pierwiosnków. Dalej przecinaliśmy kolejne pofałdowania terenu,
gdzie żywo-zieloną trawę pokrywały tysiące białych kwiatów. Właśnie z tej
perspektywy najbardziej podobała mi się Ściana Bezingi, ponieważ pięknie
komponowała się z zielenią i jasnoniebieskim niebem. Słońce wzeszło niedawno,
dlatego aktualnie mieliśmy najpiękniejsze warunki do zdjęć.
środa, 24 stycznia 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 2: Lagem Pass 2990 m n.p.m., bezimienna góra 3242 m n.p.m., Gvibari 2943 m n.p.m., Latpari Pass 2834 m n.p.m.
DZIEŃ 4 – LAGEM PASS 2990 m n.p.m., BEZIMIENNA GÓRA 3242 m
n.p.m. (BEZPOŚREDNIO WIDOCZNA Z ŁAWKI PRZED NASZYM POKOJEM) – CZYLI JAK BŁĄD NA
MAPIE ZAPROWADZIŁ NAS W ZNACZNIE LEPSZE MIEJSCE, OFERUJĄCE NIESAMOWITE WIDOKI
Słyszałem
w nocy, że Damianowi oddycha się ciężko. Miał „zawalony” nos. Pomyślałem, że
dzisiaj nie da rady wyjść w góry, ponieważ choroba tylko by postąpiła. Co
prawda na zegarku miałem 2.00 w nocy, ale mimo wszystko nie liczyłem, że tak
szybko dojdzie do zdrowia. Wstałem o standardowej godzinie – 5.30 rano.
Zobaczyłem, że niebo jest idealnie czyste, niebieskie. Od razu ciągnęło mnie w
wysokie góry. W głowie miałem zupełnie nową trasę tam, gdzie jeszcze nas nie
było – Lagem Pass 2990 m n.p.m. Obudziłem wszystkich o godzinie 5.50 rano. Basia
wstała chętnie, a Damian po dłuższej chwili powiedział: ‘dzisiaj nie dam rady,
ale wy idźcie, jak chcecie, ja będę tutaj w pokoju leżał’. Przygotowaliśmy
ciepłą zupę i izotoniki. Bardzo ciekawiła mnie nowa trasa, co na niej
zobaczymy. Fragment ścieżki prowadzącej na przełęcz widziałem pierwszego dnia,
kiedy szliśmy na lodowiec Shkhara. Wydawała mi się jakaś dziwnie brązowa.
Z pokoju
wyruszyliśmy o 7.12. Damian tymczasem leżał w łóżku. Gorączka ustąpiła rano,
tyle że miał typowe objawy przeziębienia. Przywitała nas piękna pogoda.
Mieliśmy nadzieję, że i tego dnia będziemy mogli w pełni podziwiać przepiękne
widoki. Nasza trasa prowadziła w stronę lodowca, ale my mieliśmy przejść jej
tylko początkowy fragment – pierwsze 1,5 km, czyli trochę dalej niż most na
rzece Enguri. Mogliśmy wybrać pierwszą lub drugą przeprawę, po czym za 400 m
rozpocznie się szlak właściwy. Idąc ścieżką w stronę muzeum etnograficznego,
jeszcze połowę dolnej części zielonej „zamszowej” góry pokrywał cień. Powoli
przesuwał się ku rzece Enguri. Najpiękniejszy widok jest około godziny
7.30-7.40, kiedy jego granica przechodzi przez polany, gdzie pasą się konie i
krowy. Wspominaną górę na dwie części dzieli głęboki żleb. Tworzy on podłużną
dziurę/urwisko przypominające kanion, który nie zostaje oświetlony, podczas gdy
okolica jest w całości nasłoneczniona. Wielka wyrwa i jasne, żywo zielone trawy
tworzą bardzo duży kontrast. O tej porze naturalna dziura zarośnięta trawami
wygląda, jak ogromna przepaść, do której mogą wpaść zwierzęta. W późniejszej
porze dnia widać, że wielki rów, którym spływają wody lokalnego potoku
wpadającego do rzeki Enguri, to jedynie złudzenie optyczne. Podziwiając omawiany
piękny widok poszliśmy dalej, poza ostatnie wieże wioski Ushguli. Przyszedł
tylko jeden pies. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś go już spotkaliśmy. Nie
spieszyłem się. Założyłem, że będziemy iść takim tempem, abyśmy mogli wszystko przeżywać,
a nie zaliczać. Za lokalnym wzgórzem, na którym stała wieża kościoła, w najwyżej
położonej części Ushguli, szeroka ścieżka łączyła się z główną drogą, którą
jeździły taksówki wożące turystów z Mestii do lodowca Shkhara, a raczej do
ostatniego płaskiego fragmentu, ponieważ na 2,4 km przed lodowcem trzeba iść
wąską ścieżką przez zarośla. W opisywanym miejscu widniały dwie drewniane budki
wyciągu narciarskiego. Dookoła kwitły niebieskie niezapominajki. Bardzo
uwielbiam ich widok, ponieważ zdobiły okolicę i przywoływały piękne
wspomnienia. Parędziesiąt kroków dalej, po prawej stronie widzieliśmy pięć
koni. Przeszliśmy obok nich. Stały przed miejscem wyznaczonym na kemping, czyli
tam, gdzie jest idealnie płaska polana. Dalej droga prowadziła w kierunku dwóch
mostów na rzece Enguri. Wybraliśmy ten drugi, ponieważ prowadził bezpośrednio
do celu. Pierwsza przeprawa dawała niesamowitą okazję zobaczyć naturalny kanion,
częściowo zarośnięty młodymi brzozami, którym płynęła Enguri. Widok jest
niesamowity! W godzinach popołudniowych można wykonać kilka jego ciekawych ujęć.
DZIEŃ 4 – LAGEM PASS 2990 m n.p.m., BEZIMIENNA GÓRA 3242 m n.p.m. (BEZPOŚREDNIO WIDOCZNA Z ŁAWKI PRZED NASZYM POKOJEM) – CZYLI JAK BŁĄD NA MAPIE ZAPROWADZIŁ NAS W ZNACZNIE LEPSZE MIEJSCE, OFERUJĄCE NIESAMOWITE WIDOKI
Słyszałem
w nocy, że Damianowi oddycha się ciężko. Miał „zawalony” nos. Pomyślałem, że
dzisiaj nie da rady wyjść w góry, ponieważ choroba tylko by postąpiła. Co
prawda na zegarku miałem 2.00 w nocy, ale mimo wszystko nie liczyłem, że tak
szybko dojdzie do zdrowia. Wstałem o standardowej godzinie – 5.30 rano.
Zobaczyłem, że niebo jest idealnie czyste, niebieskie. Od razu ciągnęło mnie w
wysokie góry. W głowie miałem zupełnie nową trasę tam, gdzie jeszcze nas nie
było – Lagem Pass 2990 m n.p.m. Obudziłem wszystkich o godzinie 5.50 rano. Basia
wstała chętnie, a Damian po dłuższej chwili powiedział: ‘dzisiaj nie dam rady,
ale wy idźcie, jak chcecie, ja będę tutaj w pokoju leżał’. Przygotowaliśmy
ciepłą zupę i izotoniki. Bardzo ciekawiła mnie nowa trasa, co na niej
zobaczymy. Fragment ścieżki prowadzącej na przełęcz widziałem pierwszego dnia,
kiedy szliśmy na lodowiec Shkhara. Wydawała mi się jakaś dziwnie brązowa.
Z pokoju
wyruszyliśmy o 7.12. Damian tymczasem leżał w łóżku. Gorączka ustąpiła rano,
tyle że miał typowe objawy przeziębienia. Przywitała nas piękna pogoda.
Mieliśmy nadzieję, że i tego dnia będziemy mogli w pełni podziwiać przepiękne
widoki. Nasza trasa prowadziła w stronę lodowca, ale my mieliśmy przejść jej
tylko początkowy fragment – pierwsze 1,5 km, czyli trochę dalej niż most na
rzece Enguri. Mogliśmy wybrać pierwszą lub drugą przeprawę, po czym za 400 m
rozpocznie się szlak właściwy. Idąc ścieżką w stronę muzeum etnograficznego,
jeszcze połowę dolnej części zielonej „zamszowej” góry pokrywał cień. Powoli
przesuwał się ku rzece Enguri. Najpiękniejszy widok jest około godziny
7.30-7.40, kiedy jego granica przechodzi przez polany, gdzie pasą się konie i
krowy. Wspominaną górę na dwie części dzieli głęboki żleb. Tworzy on podłużną
dziurę/urwisko przypominające kanion, który nie zostaje oświetlony, podczas gdy
okolica jest w całości nasłoneczniona. Wielka wyrwa i jasne, żywo zielone trawy
tworzą bardzo duży kontrast. O tej porze naturalna dziura zarośnięta trawami
wygląda, jak ogromna przepaść, do której mogą wpaść zwierzęta. W późniejszej
porze dnia widać, że wielki rów, którym spływają wody lokalnego potoku
wpadającego do rzeki Enguri, to jedynie złudzenie optyczne. Podziwiając omawiany
piękny widok poszliśmy dalej, poza ostatnie wieże wioski Ushguli. Przyszedł
tylko jeden pies. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś go już spotkaliśmy. Nie
spieszyłem się. Założyłem, że będziemy iść takim tempem, abyśmy mogli wszystko przeżywać,
a nie zaliczać. Za lokalnym wzgórzem, na którym stała wieża kościoła, w najwyżej
położonej części Ushguli, szeroka ścieżka łączyła się z główną drogą, którą
jeździły taksówki wożące turystów z Mestii do lodowca Shkhara, a raczej do
ostatniego płaskiego fragmentu, ponieważ na 2,4 km przed lodowcem trzeba iść
wąską ścieżką przez zarośla. W opisywanym miejscu widniały dwie drewniane budki
wyciągu narciarskiego. Dookoła kwitły niebieskie niezapominajki. Bardzo
uwielbiam ich widok, ponieważ zdobiły okolicę i przywoływały piękne
wspomnienia. Parędziesiąt kroków dalej, po prawej stronie widzieliśmy pięć
koni. Przeszliśmy obok nich. Stały przed miejscem wyznaczonym na kemping, czyli
tam, gdzie jest idealnie płaska polana. Dalej droga prowadziła w kierunku dwóch
mostów na rzece Enguri. Wybraliśmy ten drugi, ponieważ prowadził bezpośrednio
do celu. Pierwsza przeprawa dawała niesamowitą okazję zobaczyć naturalny kanion,
częściowo zarośnięty młodymi brzozami, którym płynęła Enguri. Widok jest
niesamowity! W godzinach popołudniowych można wykonać kilka jego ciekawych ujęć.