sobota, 23 marca 2024

Gruzja - Swanetia, cz. 4: skalny grzebień 3352 m n.p.m. i grań Podarok 3682 m n.p.m. – samotny rajd

 

DZIEŃ 8 – SKALNY GRZEBIEŃ 3352 m n.p.m. i GRAŃ PODAROK 3682 m n.p.m. – SAMOTNY RAJD
Po wczorajszym spotkaniu z gospodarzem trwającym do późnego wieczora mieliśmy wrażenie, że jeszcze rano będziemy musieli odpoczywać z powodu kaca. Tymczasem założyłem kolejne, wczesno poranne wyjście w góry, w przypadku, gdyby przywitało nas niebieskie niebo. Ekipa stwierdziła, że nie ma już sił na kolejne wysokie góry, dlatego umówiliśmy się, że wyruszę sam, a każdy z nas spędzi dzień na odpoczynku według własnych upodobań. Każdy lubił co innego: Basia potrzebowała samotności i spokoju, Damian ciszy i wody w otoczeniu gór, a ja wysokich gór i kwiecistych polan. Z taką myślą położyliśmy się spać wczorajszego późnego wieczoru.

WYKORZYSTANIE WIEDZY O CHMURACH I POGODZIE
Standardowo wstałem o godzinie 5.50, aby swoim zwyczajem sprawdzić niebo. Zobaczyłem, że jest całe siwe, ale wiedziałem, że będę miał bardzo dobrą pogodę, dlatego wstałem. Damianowi powiedziałem: ‘niebo jest siwe, ale za godzinę te chmury się rozlecą i będzie słońce’. Dlaczego tak pomyślałem? Ponieważ codziennie zajmuję się obserwacją chmur, badaniem pogody i klimatu, a robię to od 2000 roku. Patrzyłem na chmury o nazwie stratocumulus stratiformis perlucidus. Pod nią kryje się charakterystyka oraz jej właściwości. Pomimo, że nie miałem możliwości spojrzenia na nie z wysokości, aby ocenić ich strukturę i grubość, to wiedziałem, że: siwa warstwa jest cienka, jest równomiernie popękana, oraz że wspomniana struktura ‘żyje’ maksymalnie trzy godziny po wschodzie słońca. Mając takie dane postanowiłem, że wstaję i przygotowuję się do wyjścia w góry. Damian i Basia powiedzieli: ‘zostajemy i pójdziemy w ciągu dnia na swoje trasy, gdzie odpoczniemy’.

sobota, 17 lutego 2024

Gruzja - Swanetia, cz. 3: bezimienna góra 3106 m n.p.m., Zagaro Pass 2623 m n.p.m.

 

DZIEŃ 6 – BEZIMIENNA GÓRA 3106 m n.p.m.

Wszystkie oficjalne szlaki w okolicach Ushguli już przeszliśmy, a nawet mieliśmy jedną pozaszlakową górę na koncie tylko dlatego, że pomyliłem trasę w drodze na przełęcz Lagem. Dzięki temu mogłem wejść na bezimienną górę o wysokości 3242 m n.p.m. Dzisiaj przyszedł czas na drugi bezimienny szczyt – tym razem o wysokości 3106 m n.p.m. Jako że nikt z nas nie miał ochoty opuszczać pięknej wioski, na każdy dzień wymyślałem kolejne szczyty, trasy i szlaki, które moglibyśmy przejść. Dzisiejsza góra miała być najbardziej wymagająca, ponieważ nie prowadził na nią żaden szlak. Miałem jedynie informacje z mapy, gdzie zaznaczono możliwy przebieg ścieżki, która przy obecnej porze roku i bujnie rozrastających się chaszczach, mogła już dawno zaniknąć. Nie mogłem jednak tego stwierdzić jednoznacznie, dopóki nie sprawdzimy, jak jest naprawdę. Aby rozpocząć wędrówkę na tę górę musieliśmy wykorzystać początkowy fragment oficjalnej trasy na lodowiec Shkhara. Około 600 m za drugim mostem odbiegała początkowo błotnista ścieżka, przecinająca pod ukosem trawiaste zbocza. Wystarczyło, że wyszliśmy za obszar wioski, a podszedł do nas pierwszy pies. Znaliśmy go, a on nas. Był to stary kaukaz, który wchodził z nami drugiego dnia oraz podczas wędrówki na lodowiec Shkhara. Pogłaskaliśmy go na przywitanie. Widać, że nie miał siły chodzić po górach, dlatego dość szybko zawrócił i odpoczywał. Najwidoczniej był głodny. Rzuciliśmy mu coś do jedzenia. Nieco dalej, na wysokości terenu przewidzianego na kemping oraz tam, gdzie stały dwie drewniane budki wyciągu narciarskiego, przeszliśmy obok pasącego się stada koni. Kiedy poszliśmy nieco dalej, ono zaczęło iść za nami. Podobnie, jak podczas wcześniejszych dni, konie były przyjaźnie nastawione, zbiegały się wokół nas, po czym zaczęły nas lizać. Zdążyliśmy zrobić kilka ciekawych ujęć, nawet z młodym źrebakiem.


Tego dnia słońce świeciło pełną parą. Ponownie podziwialiśmy z bliska białą ścianę Bezingi, która wręcz zachwycała. Cieszyliśmy się bardzo, że mamy bardzo dobrą pogodę. Czas szybko upływał. Mieliśmy już szósty dzień wędrówek. Każdy z nas czuł zmęczenie po poprzednich trasach, ale jednak nadal chcieliśmy poznawać coś nowego. Podobnie jak wczoraj, źle zadziałała u mnie psychika. Posiadałem duże siły, zmęczenie organizmu dawało o sobie znać, ale jeszcze sporo mogłem pociągnąć. Jednak świadomość, że w krótkim czasie przechodzę ten sam fragment powodowała, że brakowało mi „napędu”. Potrzebowałem czegoś, co doda mocy moim nogom, by mogły iść dalej. Wczoraj tym czynnikiem była wyłaniająca się Ushba ponad lesistymi zboczami, a dzisiaj najwidoczniej potrzebowałem czegoś nowego, czego jeszcze nie znałem. Wiedziałem, że kiedy rozpoczniemy wędrówkę w nieznane, wówczas znajdzie się czynnik, który napędzi mnie do dalszej wędrówki. Z drugiej strony wiele radości dawał mi odcinek, którym aktualnie wędrowaliśmy, pomimo że szliśmy nim drugi raz. Od samego początku mieliśmy pewnego rodzaju atrakcje na szlaku, ponieważ przywitał nas stary pies, za chwilę przyjazne stado koni, a za drugim mostem wchodziliśmy na rozległe, zielone polany pełne kwiatów. Sam początek trasy daje nam możliwość podziwiania jednego z najpiękniejszych widoków, które zobaczymy podczas całego wyjazdu. Mówię o pięknej, długiej kaskadzie utworzonej na dwóch zboczach trawiastych gór, które tworzą niesamowite tło dla zielonej polany pełnej żółtych pierwiosnków. Dalej przecinaliśmy kolejne pofałdowania terenu, gdzie żywo-zieloną trawę pokrywały tysiące białych kwiatów. Właśnie z tej perspektywy najbardziej podobała mi się Ściana Bezingi, ponieważ pięknie komponowała się z zielenią i jasnoniebieskim niebem. Słońce wzeszło niedawno, dlatego aktualnie mieliśmy najpiękniejsze warunki do zdjęć.

środa, 24 stycznia 2024

Gruzja - Swanetia, cz. 2: Lagem Pass 2990 m n.p.m., bezimienna góra 3242 m n.p.m., Gvibari 2943 m n.p.m., Latpari Pass 2834 m n.p.m.

 

DZIEŃ 4 – LAGEM PASS 2990 m n.p.m., BEZIMIENNA GÓRA 3242 m n.p.m. (BEZPOŚREDNIO WIDOCZNA Z ŁAWKI PRZED NASZYM POKOJEM) – CZYLI JAK BŁĄD NA MAPIE ZAPROWADZIŁ NAS W ZNACZNIE LEPSZE MIEJSCE, OFERUJĄCE NIESAMOWITE WIDOKI

Słyszałem w nocy, że Damianowi oddycha się ciężko. Miał „zawalony” nos. Pomyślałem, że dzisiaj nie da rady wyjść w góry, ponieważ choroba tylko by postąpiła. Co prawda na zegarku miałem 2.00 w nocy, ale mimo wszystko nie liczyłem, że tak szybko dojdzie do zdrowia. Wstałem o standardowej godzinie – 5.30 rano. Zobaczyłem, że niebo jest idealnie czyste, niebieskie. Od razu ciągnęło mnie w wysokie góry. W głowie miałem zupełnie nową trasę tam, gdzie jeszcze nas nie było – Lagem Pass 2990 m n.p.m. Obudziłem wszystkich o godzinie 5.50 rano. Basia wstała chętnie, a Damian po dłuższej chwili powiedział: ‘dzisiaj nie dam rady, ale wy idźcie, jak chcecie, ja będę tutaj w pokoju leżał’. Przygotowaliśmy ciepłą zupę i izotoniki. Bardzo ciekawiła mnie nowa trasa, co na niej zobaczymy. Fragment ścieżki prowadzącej na przełęcz widziałem pierwszego dnia, kiedy szliśmy na lodowiec Shkhara. Wydawała mi się jakaś dziwnie brązowa.

 

Z pokoju wyruszyliśmy o 7.12. Damian tymczasem leżał w łóżku. Gorączka ustąpiła rano, tyle że miał typowe objawy przeziębienia. Przywitała nas piękna pogoda. Mieliśmy nadzieję, że i tego dnia będziemy mogli w pełni podziwiać przepiękne widoki. Nasza trasa prowadziła w stronę lodowca, ale my mieliśmy przejść jej tylko początkowy fragment – pierwsze 1,5 km, czyli trochę dalej niż most na rzece Enguri. Mogliśmy wybrać pierwszą lub drugą przeprawę, po czym za 400 m rozpocznie się szlak właściwy. Idąc ścieżką w stronę muzeum etnograficznego, jeszcze połowę dolnej części zielonej „zamszowej” góry pokrywał cień. Powoli przesuwał się ku rzece Enguri. Najpiękniejszy widok jest około godziny 7.30-7.40, kiedy jego granica przechodzi przez polany, gdzie pasą się konie i krowy. Wspominaną górę na dwie części dzieli głęboki żleb. Tworzy on podłużną dziurę/urwisko przypominające kanion, który nie zostaje oświetlony, podczas gdy okolica jest w całości nasłoneczniona. Wielka wyrwa i jasne, żywo zielone trawy tworzą bardzo duży kontrast. O tej porze naturalna dziura zarośnięta trawami wygląda, jak ogromna przepaść, do której mogą wpaść zwierzęta. W późniejszej porze dnia widać, że wielki rów, którym spływają wody lokalnego potoku wpadającego do rzeki Enguri, to jedynie złudzenie optyczne. Podziwiając omawiany piękny widok poszliśmy dalej, poza ostatnie wieże wioski Ushguli. Przyszedł tylko jeden pies. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś go już spotkaliśmy. Nie spieszyłem się. Założyłem, że będziemy iść takim tempem, abyśmy mogli wszystko przeżywać, a nie zaliczać. Za lokalnym wzgórzem, na którym stała wieża kościoła, w najwyżej położonej części Ushguli, szeroka ścieżka łączyła się z główną drogą, którą jeździły taksówki wożące turystów z Mestii do lodowca Shkhara, a raczej do ostatniego płaskiego fragmentu, ponieważ na 2,4 km przed lodowcem trzeba iść wąską ścieżką przez zarośla. W opisywanym miejscu widniały dwie drewniane budki wyciągu narciarskiego. Dookoła kwitły niebieskie niezapominajki. Bardzo uwielbiam ich widok, ponieważ zdobiły okolicę i przywoływały piękne wspomnienia. Parędziesiąt kroków dalej, po prawej stronie widzieliśmy pięć koni. Przeszliśmy obok nich. Stały przed miejscem wyznaczonym na kemping, czyli tam, gdzie jest idealnie płaska polana. Dalej droga prowadziła w kierunku dwóch mostów na rzece Enguri. Wybraliśmy ten drugi, ponieważ prowadził bezpośrednio do celu. Pierwsza przeprawa dawała niesamowitą okazję zobaczyć naturalny kanion, częściowo zarośnięty młodymi brzozami, którym płynęła Enguri. Widok jest niesamowity! W godzinach popołudniowych można wykonać kilka jego ciekawych ujęć.

www.VD.pl