Przygoda z Kazbekiem skończyła się. Po tygodniowej wyprawie w końcu mogliśmy się umyć, dobrze zjeść, spróbować gruzińskiej kuchni, a w szczególności najeść się do oporu owoców, które w Polsce kosztowały cztery razy drożej. Kto by nie skorzystał? Jak już z relacji o Kazbeku wiecie, spaliśmy w guest house ‘Nikoloz’ na ulicy Kostava’s Turn nr 2. Historia znalezienia tego obiektu również należała do ciekawych. Kiedy schodziliśmy z Meteostacji 3653 m n.p.m. do wioski Stepantsminda w ciągu jednego dnia, idąc spokojnym tempem, w trakcie opadów gradu pojechaliśmy z terenu kościółka Tsminda Sameba bezpośrednio do centrum wioski Stepantsminda. Naszą ekipę tworzyło sześć osób: Agnieszka K., Agnieszka M., ja, Łukasz, Żaneta i Grzesiu. Po bardzo udanej wyprawie na Kazbek 5047 m n.p.m. w końcu wszyscy usiedliśmy razem na ławkach w pobliżu kościółka. Zaczęliśmy wspominać co przeżyliśmy i jak było pięknie. Żaneta była zniesmaczona młodymi Gruzinami, którzy poganiali konia w lodowo-skalistym terenie, ponieważ tam się mijali. Koniecznie musiała o nich wspomnieć, ponieważ tak samo, jak nas ta sytuacja zbulwersowała. Wszędzie tam, gdzie zwierzęta są zaprzęgane do celów komercyjnych, do zarabiania pieniędzy, tam nigdy nie będą traktowane tak, jak należy.
NOWE POMYSŁY, GDZIE POJECHAĆ DALEJ, CZYLI DOLINA TRUSO, WODOSPADY GVELETI, DOLINA JUTY
Nawet jeszcze nie zeszliśmy do wioski, a już pojawiały się pytania, w stylu: co dalej? Teraz poszedłem w tylko znane mi krzaki, gdzie ukryłem wielki, czerwony i ciężki wór z rzeczami, które zostawiliśmy pierwszego dnia. Wór rzeczywiście był ciężki. Grzesiu i Żaneta śmiali się na jego widok. Na szczęście, pomimo zmiennej pogody w ciągu całego tygodnia, w środku nic nie przemokło. Rozdzieliliśmy rzeczy pomiędzy naszą czwórkę, po czym zaczęliśmy je wkładać do plecaków. Zmieściły się. Teraz mogliśmy wracać. Rozpoczął padać lekki deszcz, a niebo pociemniało. Najpiękniejszy widok zrobił się w stronę kościółka. Większość gór pokrył cień, a na tle wysokich gór, po przeciwnej stronie doliny, utrzymywały się dwa rzędy chmur. W pobliżu kościółka zaświeciło słońce, tworząc niedużą plamę światła na czterotysięcznikach widocznych za nim. Powstała wyjątkowa sceneria do zdjęć. Grzesiu i Żaneta nawet poszli do kościółka go zobaczyć, oraz uzupełnić wodę. Kropelki deszczu stawały się coraz większe, ale padało spokojnie. Czasami spadały nawet kulki gradu. Próbowaliśmy złapać jakąś taksówkę, ale wszystkie kogoś wiozły lub turyści umówili się na czas, aby poczekać na nich. Grzesiu i Żaneta długo nie wracali, a deszcz pomału zamieniał się w grad, gdzie coraz częściej padały kulki do wielkości 1 cm. Wtedy zaczęli częściowo iść, a częściowo biec w naszą stronę. Kiedy do nas dotarli, opad 1 cm gradu stał się standardem, a okazjonalnie zaczęły padać kulki lodu o średnicy 2 cm. Grad przybierał na sile. Biały pies schował się pod ławkę. Grzesiu wziął do ręki trzy gradziny, po czym zrobił im zdjęcie. Teraz próbowaliśmy złapać taksówkę. Pod kościółkiem zostały tylko trzy, ale każda z nich była zajęta. Grzesiu zatrzymał ostatnią i poprosił kierowcę, aby ten zadzwonił do swojego kolegi, żeby przyjechał po nas. Powiedział kierowcy: ‘call to kolega’. Po chwili dorzucił: ‘Fantastico!’. Żaneta nie mogła wytrzymać ze śmiechu, ale kierowca zrozumiał o co chodzi. Odpowiedział, że za 10 min podjedzie jego kolega. Samochód będzie miał trzy piątki na tablicy rejestracyjnej. Po tym go poznamy.