ELBRUS - SPOTKANIE EKIPY, DOJAZD I FORMALNOŚCI
Przygoda gruzińska skończyła się. Teraz przyszedł czas na Elbrus – górę moich marzeń od dwóch lat. Co roku przekładałem wyjazd ze względu na formalności, które trzeba załatwić w Rosji oraz ze względu na sytuację polityczną. Przyznam, że miałem wielkie obawy o to, jak przyjmie mnie Rosja, oraz ile problemów stworzy ich często skorumpowana, machina biurokratyczna. Czasem myślałem, że nawet w ogóle tam nie dojadę... Z lotniska Tbilisi poleciałem do Warszawy, gdzie miał na mnie poczekać Bartek – nasz komandier, czyli dowódca wyprawy. Przygotowałem się maksymalnie do wejścia na Kazbek, a o Elbrusie dosłownie nic nie przeczytałem. Liczyłem na wiedzę Bartka i jego opracowanie trasy. Pamiętam, że jakieś dwa lata temu zgromadziłem trochę informacji o Elbrusie. To, co wówczas przeczytałem miałem w pamięci, ale mimo wszystko, wolałem polegać na kimś, kto bardzo dobrze opracował wyjazd. Samolot miał wylądować o 6.25 rano w Warszawie, ale lot opóźniono o około pół godziny. Każda minuta spóźnienia była mi na rękę, ponieważ do Moskwy mieliśmy polecieć o godzinie 12.40. Po zjedzeniu posiłku na polskim lotnisku, udałem się na terminal. Tam spotkałem Bartka, który przedstawił się przez telefon, jako ktoś z dużym plecakiem w zielonych spodniach i żółtej koszulce, siedzący pod słupem z oznaczeniem terminala D. Odnaleźliśmy się bardzo szybko i zaczęliśmy wymieniać uwagi oraz spostrzeżenia dotyczące naszego wyjazdu. W trakcie rozmowy również było widać obawy Bartka w kwestii rosyjskiej machiny biurokratycznej, podejścia Rosjan do Polaków oraz samego transferu na lotniskach. Nawet na swój plecak nakleił irlandzką flagę, żeby bagaż nie wyglądał na pochodzący z polski. Mimo wszystko postanowiliśmy spróbować. Bartek przygotował duży zwój czarnej folii do pakowania, którą owinęliśmy nasze plecaki. Nie chcieliśmy płacić 50zł na lotnisku za tę samą usługę. Folii mieliśmy tak dużo, że cała nasza ekipa owinęła sprzęt, grupa siedząca obok nas, licząca około 10 osób, oraz dwie kobiety siedzące obok, lecące do Londynu. Wszyscy zaoszczędziliśmy i dzięki jednej folii złapaliśmy nowe znajomości oraz mogliśmy posłuchać ciekawych rozmów o wyprawach. Dziesięcioosobowa grupa okazała się również zbiorowiskiem przypadkowo poznanych ludzi w Internecie, którzy mieli wspólny cel. Tak samo, jak my – byli dobrze zorganizowali i współpracowali z organizatorem. Dwie kobiety po 50-tce, siedzące obok nas, okazały się osobami z lwowskim akcentem, które najprawdopodobniej leciały pierwszy raz samolotem. Nie znały przepisów bagażowych, nie wiedziały, jak posługiwać się tablicą informacyjną oraz, co oznaczają typowo lotniskowe słowa takie, jak: check-in, boarding, gate, domestic. Z nimi również wymieniłem wiele zdań, wyjaśniając im, jak należy poruszać się po lotniskach, czego szukać i przybliżyłem nieco przepisy bagażowo-lotniskowe: czyli, co wolno przewozić i w którym bagażu, w celu uniknięcia problemów. Po objaśnieniu kilku kwestii, zorientowały się, że ich bagaże są nieprzepisowe ze względu na ostre narzędzia, kanapki, owoce oraz wodę mineralną w torbie, którą chciały wnieść na pokład. Na szczęście zrobiły szybkie przegrupowanie rzeczy i za kilkanaście minut miały już wszystko dostosowane do wymagającego prawa. Jako, że nie chciały wyrzucać owoców i kanapek, jedna z kobiet rozdała je pomiędzy mnie, a drugą kobietę. Po Kazbeku, gdzie schudłem 7kg, zastrzyk witamin oraz cokolwiek innego niż suchy prowiant, z pewnością się przydało. Podziękowałem jej za dobre jedzenie i jeszcze do godziny 11.30 siedzieliśmy razem. Rozmawialiśmy na temat wypraw w wyższe góry – jak się organizuje taki wyjazd, co trzeba zabrać ze sobą, oraz jak należy się przygotować. Kobiety były ciekawe, ponieważ nie mieliśmy żadnego sponsora, a wyjazd zorganizowaliśmy z własnych pieniędzy. Miały trochę inne wyobrażenie na ten temat...
Na Elbrus miało polecieć sześć osób, włącznie ze z mną, ale Błażej – jeden z zadeklarowanych – nie zjawił się na lotnisku z powodu problemów z kolanem. Pozostało nas pięcioro: Bartek, ja, Darek, Wojtek i drugi Michał. Mimo wszystko, nie mogliśmy się spotkać wszyscy razem, ponieważ każdy z nas wykupił inne bilety w różnym czasie i każdy z nas miał inną trasę lotu. Zadziwiające było to, ile mieliśmy możliwości wyboru lotów do Mineralnych Wód – bo tam musieliśmy się wszyscy spotkać. Ja i Darek mieliśmy najdziwniejszą trasę lotu, ponieważ Darek leciał przez Wiedeń do Moskwy, a ja z Tbilisi do Warszawy, z Warszawy do Moskwy i z Moskwy do Mineralnych Wód… Do wyboru miałem znacznie krótszą trasę, ale Droga Wojenna z Armenii do Rosji została dwukrotnie zalana błotnymi lawinami w ciągu dwóch miesięcy. W Stepancminda można załatwić nielegalny transfer do Rosji w centrum tej miejscowości, albo skorzystać z usług agencji turystycznej, mającej siedzibę w tym samym miejscu. Wiedziałem, że cały dzień spędzę w samolotach. Przynajmniej naoglądałem się pięknych widoków z góry. Każdy z nas podróżował na własną rękę, ponieważ loty wyznaczono o różnych godzinach. Samoloty na mojej trasie wylatywały punktualnie do momentu przybycia do Moskwy. Zaskoczył mnie ogrom lotniska Moskwa Shermetievo, które okazało się być potężną, trzypiętrową budowlą, złożoną z sześciu terminali. Przez około pięć minut przyglądałem się różnym tablicom, aby w umyśle nakreślić jakiś plan poruszania się po lotnisku. Najniższe piętro przeznaczono dla przylatujących, drugie stanowiło wielkie zaplecze dla podróżujących, takie jak: ubikacja, pokój matki z dzieckiem, windy, schody na poszczególne piętra, sklepy, itp., a trzecie przygotowano dla odlatujących do kraju i za granicę. Bardzo ciekawe okazało się przejście łukiem, który pomału rozdzielał się na dwie części – jeden z nich prowadził do połączeń międzynarodowych, a drugi do wyjścia na miasto. Dodatkowo swoim rozmiarem zadziwiała wielka kopuła w dziale kontroli paszportowej. Właśnie w tej części miałem najwięcej obaw. Ciągle myślałem, jak wypiszę migracjonkę oraz jakie problemy stworzą mi pogranicznicy z wizą lub innymi dokumentami. Gruziński strażnik w Tbilisi wbił pieczątkę, dokładnie na drugiej stronie wizy rosyjskiej. Po chwili moje wątpliwości zostały rozwiane. Przy okienku miła pani wzięła mój paszport, zeskanowała co trzeba i za pomocą jakiegoś automatycznego systemu, wydała mi dosłownie od ręki migracjonkę wypisaną drukiem. Była też pieczątka z datą wjazdu do Rosji. Wszystko poszło gładko! Teraz legalnie przebywałem na terenie Rosji. Bartek, który miał obawy o stosunek Rosjan do Polaków, również nakreślił w moim umyśle podobny obraz. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, ponieważ Rosjanie byli bardzo pozytywnie nastawieni do nas. Z chęcią pomagali i rozmawiali na temat takich wypraw, jak nasza. Do odlotu do Mineralnych Wód pozostało mi jeszcze osiem godzin, dlatego nie spieszyłem się z niczym. Reszta ekipy wiedziała, że samolot ma wylądować o 21.50 w Mineralnych Wodach. Jak się okazało – mój lot przeniesiono z bramki nr 11 do nr 3, gdzie musieliśmy przejść dość spory kawałek, a za chwilę przeczytałem informację o opóźnieniu samolotu o 1h 20min. Spóźnienie na tym etapie, w drodze do Terskol, było dla mnie najmniej oczekiwanym wydarzeniem, ponieważ mieliśmy umówionego taksówkarza na konkretną godzinę. Na szczęście Bartek innym lotem doleciał na czas, przez co mógł poinformować kierowcę o opóźnieniu mojego lotu.