sobota, 19 listopada 2022

Nie odkładaj swojego życia na "kiedyś"

 

W tym artykule chcę Cię zachęcić do refleksji nad samym sobą, ponieważ czasy są jakie są, a większość z nas „przegapia” swoje życie. Słowa te kieruję głównie do osób, które czują się mało lub nic nie warte, które ledwo wiążą koniec z końcem, i które czują się niespokojnie, ponieważ brakuje im środków do życia, a optymistycznych (dobrych) informacji ciągle brakuje. Osoby, które osiągnęły coś w życiu również dowiedzą się kilku nowych, ciekawych rzeczy. Zastanowimy się także, co jeszcze chcemy zrobić w naszym życiu oraz, jak sami siebie oszukujemy. Do analizy tego artykułu zachęcam w szczególności osoby, które na co dzień prowadzą rodzinne życie i nie sięgają myślami poza swoje najbliższe otoczenie, ponieważ właśnie takie osoby popełniają najwięcej podstawowych błędów w swoim życiu. Omówię wiele mechanizmów, które to powodują. Zapraszam również samotnych, nie mających pomysłu na swoje życie, których prawie każdy dzień wygląda tak samo, bo wpadli w pewien zły schemat nawyków: praca, jedzenie, telefon, telewizor, Internet do późnej nocy, spanie.

Zauważyłem, że niezależnie od tego, ile człowiek ma lat, ciągle używa te same sformułowania: „kiedyś to zrobię”, „kiedyś tam pojadę”, „może kiedyś mi się uda”, „kiedyś może sobie kupię”, itp. Podobne wyrażenia można mnożyć, ponieważ w zależności od sytuacji danego człowieka tym „kiedyś” do zrobienia może być wszystko. O co chodzi? O to, że myśląc, że chcemy coś zrobić, tak naprawdę nie myślimy, żeby coś zrealizować, a jedynie zwodzimy, zbywamy, oszukujemy samych siebie. Można powiedzieć, że wręcz boimy się marzyć. Od razu zaczynamy wymyślać jakie będą problemy po drodze, a nie widzimy jaki będzie cel naszego przedsięwzięcia. Tak! Widzimy tylko problemy. Wiecie dlaczego tak jest? Ponieważ nie czujemy naszej własnej wartości, nie wierzymy w siebie, mamy „wewnętrznego lenia” i boimy się wyjść poza nasze poczucie komfortu i bezpieczeństwa (czytaj: wygodę). Po pracy wolimy usiąść na kanapie i bezwładnie przeglądać śmieciowe treści na Facebooku lub odpalamy Netflixa, bo tak jest wygodnie. Jednocześnie czujemy się kimś mało ważnym, nic nie znaczącym. Tym jednym zdaniem mógłbym zakończyć cały artykuł, jednak należałoby się zastanowić, co powoduje, że czujemy się mało warci, że zawsze dopada nas leń i na dodatek widzimy same problemy? Ja znalazłem wiele takich rzeczy, dlatego omówię każdy z przypadków, ponieważ kiedy znasz swojego przeciwnika, będziesz wiedział „z czym” walczyć. Zadajmy więc sobie pytanie: co stoi na przeszkodzie, żeby nie odkładać czegoś na „kiedyś” i co powoduje, że zazwyczaj czujemy się mało warci i tracimy wiarę w siebie?

czwartek, 22 września 2022

Korfu - co warto zobaczyć? - Korfu - top 10

Co zobaczyć na Korfu? plaże Paleokastritsa

KILKA DOBRYCH SŁÓW O KORFU
Wyspa jest sama w sobie dość specyficzna. Jeśli wcześniej byłeś gdzieś na greckich wakacjach i widziałeś wspaniałe błękitne laguny, jak np. na Krecie, czy Zakyntosie, to z pewnością nic lepszego tutaj nie zobaczysz. Wyspa oferuje wspaniałe widoki, piękne wrażenia i można cieszyć oczy zielenią przez 12 miesięcy w roku. Z pewnością przed wyjazdem warto zrobić sobie listę plaż, które chcemy odwiedzić, ponieważ same w sobie są pewną atrakcją przyrodniczą. Można też pokusić się o rejsy na sąsiednie wysepki, ponieważ tam zobaczymy bardzo wiele. Dla mnie osobiście Korfu pod względem przyrodniczym jest bardzo piękną wyspą i żałuję, że nie wszystko mogłem zobaczyć, co chciałem. Najbardziej na wyspie ciekawiły mnie malutkie plaże wciśnięte gdzieś pomiędzy skały, czy też takie, nad którymi wyrastały ogromne i wysokie klify. Jako, że jeżdżę głównie dla podziwiania wspaniałych krajobrazów, to właśnie na nich się skupię i o nich będę opowiadać. Z pewnością czystość wód zachwyca i możemy tu znaleźć wiele małych zatoczek z pięknymi szmaragdowymi i szafirowymi wodami. Korfu ma bardzo ciekawą linię brzegową i uchodzi za jedną z piękniejszych w Grecji, stąd warto skupić się na zwiedzaniu wyspy głównie na jej obrzeżach. Bardzo podobały mi się również małe i ciche wioski, piękna zieleń, poszarpana linia brzegowa i przede wszystkim czyste wody. Widoki z każdego wzniesienia z pewnością zapisywały się na trwałe w pamięci.

KILKA SŁÓW NA TEMAT RZECZYWISTOŚCI NA KORFU
Rzeczywistość na Korfu nie jest już taka kolorowa. Pomimo, że jestem osobą, która koncentruje się na pozytywach, to jednak są rzeczy, których nie da się ominąć, bo występują praktycznie na każdym kroku. Z tego względu muszę o nich wspomnieć, żeby uniknąć niepotrzebnego rozczarowania. Na Korfu bardzo szybko można zobaczyć, że wyspa dosłownie tonie w śmieciach. Przy każdej drodze po obu stronach zobaczymy sterty walających się butelek, papierków, kubków, itp. Przy każdej plaży znajdziemy całe mnóstwo chusteczek, zużytych materacy, papierków, kubków, itp. Po prostu nikt tego nie sprząta, a sami turyści mogliby zachowywać się lepiej, gdyż to oni głównie zaśmiecają teren, widząc, jak już jest na miejscu. Inna kwestia, to pozostawione samochody. Nie wiem, jakie Grecy mają prawo, ale na Korfu wyeksploatowany samochód, łódź czy motorówkę zostawia się w krzakach i pozostawia aż samemu się rozłoży pod wpływem warunków atmosferycznych. W drodze do jakiejkolwiek atrakcji turystycznej zauważymy co najmniej kilka takich aut, czy też łodzi i motorówek. Najbardziej w oczy jednak rzuca się głęboki oddech kryzysu z lat 2008/09 i 2015. Od razu można zauważyć, że tamtejszych Greków oba kryzysy gospodarcze musiały bardzo mocno przycisnąć, ponieważ w każdej wiosce znajdziemy średnio co drugi lub trzeci dom opuszczony lub walący się. Porzucone domy są w różnym stadium budowy. Niektóre są na etapie budowy betonowego szkieletu, inne mają wykończony parter i betonowy szkielet, a jeszcze inne są świeżo ukończone i pozostawione. Co ciekawe nawet funkcjonujące od długich lat hotele są porzucone w centrum znanych miejscowości, gdzie sprzęty niszczeją i stoją na dworze. W środku popularnej i dużej miejscowości turystycznej Sidari możemy znaleźć taki hotel, a w centrum miasta stoi pusty „szkieletor” straszący szarym betonem. W pobliżu innego trzygwiazdkowego hotelu mamy bezpośredni widok na inny betonowy, trzypiętrowy szkieletor. Ten widok jest tak powszechny, że nie da się tego nie zauważyć i nie wspomnieć. Najgorszy jest jednak fakt, że na obrzeżach Peroulades sfinansowano budowę szkoły z Unii Europejskiej oraz chodnik z latarniami do niej. Dzisiaj szkoła niszczeje i również jest porzucona, a chodnik i latarnie popadają w ruinę.

wtorek, 20 września 2022

Nie daj się zaskoczyć!

 

Dzisiejszy świat tak szybko się zmienia, że artykuł, który ukończyłem kilka dni temu stał się w pewnym sensie nieaktualny, ponieważ wydarzyły się kolejne wydarzenia, o których trzeba obowiązkowo opowiedzieć. Napisałem go z myślą o Was, ponieważ tego nie uczą w szkołach, a kiedy powstaje jakaś nagła sytuacja, Polacy zawsze tracą dwukrotnie pieniądze. Spójrzmy jaki błąd popełniono w Polsce. Kiedy przyszła pierwsza informacja o ataku Rosji na Ukrainę, ludzie masowo w panice zaczęli robić zapasy benzyny, dolarów i Euro. Rynek tak działa, że kiedy wszyscy działają jednakowo w tym samym czasie (czytaj: panikują), to ceny gwałtownie rosną. Dokładnie to obserwowaliśmy w Polsce. Ceny benzyny dochodziły do 7,50 zł, a ropy przekraczały nawet 8 zł. Ludzie i tak masowo kupowali wyżej wymienione rzeczy, ponieważ myśleli ‘i tak będzie drożej’. Podobnie było z Euro i dolarami, czy słynnym cukrem w lipcu. Ludzie kupowali dolary za 5 zł i cukier za 8-10 zł, podczas, gdy dzień wcześniej dolar kosztował 4.05 zł, a cukier w lipcu kosztował 8-12 zł. Kiedy z każdym dniem cena dolara zaczęła spadać, panikujący zaczęli sprzedawać drogo kupionego dolara po coraz niższych cenach. Kiedy się temu przyjrzysz, zauważysz, że walutę kupili bardzo drogo i sprzedali ją tanio. Czyli stracili dwukrotnie. Jeśli ktoś kupił dolara za 5000 zł, to w wyniku omawianych zakupów w kilka dni stracił około 1300 zł. Dlaczego? Dlatego, że nie znał praw rządzących rynkiem, bo tego nie uczą w szkołach, a społeczeństwo nie chce się samo uczyć. Oczywiście mówimy w kontekście gospodarki światowej i Europy. Podobnie było z cukrem. Ludzie nie kupowali go kiedy był po 2,50-3,00 zł, ale brali po 10 kg, kiedy był po 8-12 zł, ponieważ myśleli, że go nie będzie. Kiedy cena cukru spadła do 5 zł, panikujące społeczeństwo zostało z kilogramami super drogiego cukru w domach. Jak zawsze po panice przychodzi spadek cen. We wrześniu cukier kosztował już 5-6 zł. Samą paniką ludzie spowodowali, że sztucznie można było podnieść dwukrotnie cenę cukru po okresie paniki, bo dla nich i tak jest tanio, bo był przecież taki drogi... Nikt za to w domu nie zadał sobie pytania: ale, jak to? Przecież cukier dostępny w Niemczech jest produkowany w Polsce i jest eksportowany do Niemiec. Tam cały czas kosztował w przeliczeniu na złotówki 3,60 zł. Nie dość, że cukier musiał być przewieziony za granicę, to i tak jest dużo tańszy niż w Polsce, pomimo, że polskie zakłady na terenie Polski go produkują... Jednak Was uspokoję, bo społeczeństwo niemieckie nie jest lepsze - też dali się "sfrajerzyć" na akcji o podobnym mechanizmie działania, tyle, że tam wybrano olej, a w Wielkiej Brytanii benzynę, której było w brud, ale sztucznie wywołana panika pozwoliła obłowić się tym, którzy ją wywołali. Ci, którzy sztucznie wywołują takie punktowe kryzysy doskonale wiedzą, jak działa ludzka psychika i jakie mamy braki w edukacji, dlatego takie numery będą POWTARZANE! Przed nami są kolejne sztuczne wydarzenia, dlatego wyprzedzajcie czasy i bądźcie przygotowani.

środa, 3 sierpnia 2022

Rodos - co warto zobaczyć? - czyli Rodos - Top 10

Co zobaczyć na Rodos? Rodos - Top 10

Co warto zobaczyć na Rodos? Z pewnością na wyspie znajdziemy mnóstwo ciekawych miejsc do odwiedzenia. W zależności, kto co lubi, znajdziemy atrakcje przyrodnicze, historyczne, kulturalne, czy typowo związane z wypoczynkiem - oczywiście mam na myśli piękne, piaszczyste plaże. Najpierw jednak powiem o samej wyspie Rodos, ponieważ każda grecka wyspa ma w sobie coś wyjątkowego. Rodos zdecydowanie wyróżnia się długością okresu słonecznego. W całej Grecji Rodos uchodzi za najbardziej słoneczną wyspę. Dni ze słońcem mamy aż 300 w ciągu roku, podczas, gdy średnia dla Grecji wynosi „tylko” 200. Będąc pod koniec września, lub na początku października, można nadal cieszyć się letnią pogodą. W tym czasie mamy bezchmurne niebo i około +25’C. Wody są ciepłe (ok. +19'C do +21'C), więc pomimo początków jesieni, ciągle możemy pływać w morzu. Ciekawa jest również sama pogoda, a raczej związane z nią wiatry. Na Rodos przez połowę tygodnia może wiać dość silny, ale ciepły wiatr. Południowo-wschodnia część wyspy jest zabudowana gęsto hotelami w znanych miejscowościach i ciągle powstają nowe… Północno-zachodnia część wyspy jest praktycznie bez obiektów turystycznych. Wyspę można podzielić wzdłuż na pół. Dolna połówka, czyli południowo-wschodnia, jest rozwinięta pod względem infrastruktury turystycznej, a druga część już nie. Nie trzeba daleko szukać powodu, dlaczego tak się stało. Na południowo-wschodniej części (dolna połówka) wiatr wieje z lądu do morza, co jest korzystne, a w górnej części wyspy wiatr wieje z morza na ląd, co nie jest szczególnie oczekiwane przy beztroskim wypoczynku. Inną kwestią są stromo opadające zbocza gór bezpośrednio do morza oraz brak piaszczystych lub szerszych plaż. W końcu na Rodos przyjeżdżamy, żeby wypocząć nad morzem.Ogólnie można powiedzieć, że wyspa jest wietrzna i słoneczna. Najlepiej pokazuje to przykład pięknej, piaszczystej plaży o nazwie Tsambika, gdzie wiatr nawiał ponad 20m wydmę na jej końcu, zasypując skaliste zbocza góry. Co ciekawe, w tym samym miejscu kąpiemy się w krystalicznie czystych wodach o przepięknym błękicie. O tej plaży będzie w dalszej części.

Z czego jeszcze słynie wyspa? Na pewno z dwóch pięknych, piaszczystych plaż, o których opowiem znacznie szerzej. Mi na pewno w głowie utkwił jeden bardzo ważny szczegół. Mam na myśli sposób organizowania wycieczek do znanych miejsc we własnym zakresie. Na innych wyspach greckich nie spotkałem się, żeby można było wszędzie dojechać… komunikacją miejską… Tak! Właśnie to jest najtańszy i pewny sposób na organizację dobrej wycieczki. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem informację, że autobusy jeżdżą do znanych plaż aż do 15 października! Rozkład jest zmieniany na lato, na wrzesień i na okres 1-15 października. Zadziwił mnie fakt, gdy chcesz pojechać do miasta Rodos, na plażę Tsambika, Lindos, do miasta Lindos, czy do Doliny Motyli, to możesz dojechać tam wsiadając w autobus. Wycieczki w biurach podróży kosztują od 37 EUR, nawet do ponad 50 EUR za osobę, a bilet na przejazd w komunikacji miejskiej kosztował 1,80 EUR do 2,90 EUR w zależności do jakiego miejsca chciałeś pojechać (cena biletu w jedną stronę). Kiedy podliczyłem sobie koszty wyszło, że codziennie oszczędzałem około 30-35 EUR na osobę. To bardzo dużo, tym bardziej, gdy chcesz codziennie coś nowego zobaczyć. Rodos zdecydowanie wyróżnia się pod względem ilości… kotów. Są dosłownie wszędzie: w opuszczonych miejscach, na krzakach, pod krzakiem, na drzewach, na terenie hotelu, na murkach, na krzesłach, itp. Jeśli będziesz w hotelu, nie zdziw się, jak rano wyjrzysz za okno, a w pobliżu będą spały trzy koty. Jedząc obiad, czy kolację, bez większego problemu znajdziemy przynajmniej pięć kotów w okolicy. Na szczęście nie są natrętne i nie wskakują na kolana, ani na stoły. Po prostu leżą gdzieś na murkach, przechodzą w pobliżu lub śpią w rogu lub w cieniu pod krzakiem. Rodos była nazywana kiedyś Wyspą Węży, ponieważ nie brakuje tutaj spalonych miejsc słońcem, co jest idealnym środowiskiem dla węży. Nie poleca się chodzić przez zarośnięte i cierniste tereny, ponieważ możemy nieświadomie zaskoczyć węża naszą obecnością. Jeśli już musimy iść przez takie miejsca, to wybierajmy wydeptane ścieżki, gdzie widać otoczenie. Wyspa jest warta odwiedzenia, tylko trzeba próbować łapać dobre okazje. W dzisiejszych czasach Rodos zmieniła nazwę z Wyspy Węży na Wyspę Kotów.

piątek, 29 lipca 2022

Kazbek 5047 m n.p.m. - Gruzja

 

DOJAZD, SPOTKANIE NASZEJ EKIPY I PIERWSZE PRZYGODY
Możesz pomyśleć: po co pojechałem drugi raz na Kazbek, skoro już tam byłem? Zupełnie nie planowałem tej wyprawy, a nawet nie zakładałem żadnego wyjazdu do Gruzji. Cały pomysł okazał się spontanicznym impulsem, który bardzo szybko się zrealizował. Tyle, że impuls wyszedł zupełnie z niespodziewanej strony. Można wręcz zacytować Kubusia Puchatka: „właśnie z niczego często rodzą się najlepsze cosie”. Jako, że prowadzę bloga, którego właśnie czytasz lub przeglądasz, nieznani mi ludzie zadają mi różne pytanie dotyczące gór. Najpierw wywiązała się rozmowa z Żanetą, która miała mnóstwo pytań o górę Denali na Alasce i sprzęt, który używam podczas wypraw. Później dołączyła Agnieszka M., której zawsze marzył się Kazbek w Gruzji. Dla niej od dłuższego czasu ta góra była marzeniem życia. Po przeprowadzeniu kilku rozmów z Żanetą i jej mężem Grzesiem oraz Agnieszką M. pomyślałem, że skoro już trzy osoby chcą wejść na Kazbek, to ja również zdecyduję się i zorganizuję całą wyprawę. Pomysł został wprowadzony w czyn dosłownie w jeden dzień, mając już nieco większą pewność, że koronawirusowe szaleństwo nie zablokuje nam wyjazdu. W międzyczasie na innym komunikatorze napisał do mnie Łukasz, który zaproponował, żebym dał mu znać, kiedy będę wybierać się w góry wyższe niż Tatry. Jako, że powstał pomysł wejścia na Kazbek, zaproponowałem mu taki wyjazd. Szybko się zgodził. Jako, że na swoim koncie miał Dom de Mischabel w Alpach oraz inne góry, nasza rozmowa była bardzo konkretna i rzeczowa. Skompletowałem pięć osób gotowych na wyjazd. W ostatnim momencie pojawiła się jeszcze Agnieszka K. – koleżanka pierwszej Agnieszki. Obie dziewczyny przygotowywały się razem. Wymieniały się zdobytymi informacjami, przez co w bardzo szybkim tempie dokupiły potrzebny sprzęt – w szczególności mocniejsze śpiwory oraz buty. Mając sześć zdecydowanych osób, mogłem kupić bilety do Tbilisi. Z całej oferty najtaniej wychodziły Polskie Linie Lotnicze LOT (informacje o kosztach całej wyprawy znajdziesz na samym końcu artykułu).

Teraz czekaliśmy na dzień naszego wylotu. Żaneta i obie Agnieszki były bardzo podekscytowane wyjazdem, ponieważ dla nich było to coś zupełnie nowego oraz musiały przekroczyć swoje nieznane granice. Obie Agnieszki nigdy nie przebywały powyżej poziomu 2500 m n.p.m., a Żaneta z Grzesiem tylko dwa razy nocowali na wysokości 2600 m n.p.m. w Dolomitach, dlatego nie mogły ocenić, jak zachowa się ich organizm na dużej wysokości. Dla mnie góra była znana, ale już dwa lata temu mówiłem, że chciałem wrócić na Kazbek ze względu na przepiękną przyrodę oraz chęć wykonania lepszych zdjęć, ponieważ Canon 650D, który wówczas posiadałem, zupełnie nie poradził sobie z tym zadaniem. Dominanta niebieskiej barwy niestety ‘zabiła’ wiele ciekawych ujęć, przez co dużo zdjęć było dla mnie nieakceptowalnej jakości. Teraz miałem szansę wyrównać, albo nawet nadrobić powstałe zaległości. Skoro zdarzyła się taka okazja, musiałem z niej skorzystać. Pomimo, że nie znałem Łukasza, od razu wiedziałem, że jest konkretną osobą, która wie po co jedzie i zna się na rzeczy. Grzesiu i Żaneta zasypywali mnie gradem pytań o sprzęt i do tego Żaneta prowadziła mnóstwo analiz. Obie Agnieszki raczej zadawały pytania, kupowały, to co im poleciłem i dzięki temu plan posuwał się szybko do przodu.

piątek, 15 lipca 2022

Mont Blanc 4810 m n.p.m., od strony włoskiej

Mont Blanc od strony włoskiej Droga papieska na Mont Blanc

Bardzo długo marzyliśmy o tym, żeby wejść na Mt. Blanc – szczególnie Maciek, ponieważ od trzech lat wybierał się na tę górę, a jednak zawsze coś stawało mu na drodze w realizacji tego marzenia. Ja byłem na szczycie góry w 2010 roku, dlatego z miłą chęcią wróciłbym jeszcze raz, aby zobaczyć, co się zmieniło. Julek był zupełnie nową osobą w ekipie. Chodził w Tatrach zimą, dlatego chciał poszerzyć swoje doświadczenie górskie. Ostatnią osobą w składzie była Brygida. Ona, podobnie, jak Julek też chciała poszerzyć swoje doświadczenie górskie. Wykrystalizował się zatem skład, gdzie dwie osoby były już w Alpach, a dwie jeszcze nie. Przed wyjazdem skompletowaliśmy potrzebny sprzęt, również ten do wyciągania ze szczelin. W trakcie omawiania trasy przejścia i aktualnych wydarzeń związanych z Mt. Blanc, mieliśmy niezły mętlik w głowie. Nie od dziś wiadomo, że władze Francji od 1 czerwca 2019 wprowadziły konieczność wykupienia noclegu w schronisku Gouter lub Tete Rousse, a ustalonego porządku ma pilnować wysokogórska żandarmeria wojskowa. Celem nałożonego ograniczenia jest wyeliminowanie „niedzielnych” turystów oraz zbyt dużej ilości alpinistów, którzy chcieliby wejść na szczyt – głównie tych początkujących z „przewodnikiem” bez uprawnień. Do 2019 roku w ciągu jednego dnia próbowało swojego wejścia aż 300-350 osób. Po wprowadzeniu ograniczeń ma być tylko 214 osób od strony francuskiej. Nie chcąc jechać w nieznane pod względem zamieszania z pozwoleniami, czy wymuszonymi noclegami, postanowiliśmy, że wybierzemy znacznie ciekawszą drogę włoską, zwaną drogą papieską. Trasa jest znacznie trudniejsza od francuskiej, którą idą tłumy, dlatego cieszyliśmy się, że zobaczymy coś nowego. Pierwszym razem wchodziłem od strony francuskiej, dlatego już na samą myśl o wejściu od strony włoskiej cieszyłem się bardzo, bo Mt. Blanc mogłem traktować jak górę, na którą wchodzę pierwszy raz. Każdy z nas miał więc podobny cel. Na pewno nikt się nie będzie nudzić, a tym bardziej narzekać, że już tam był. Rozpoczęły się zatem przygotowania.

Na początku określiliśmy, co jest nam potrzebne, żeby wyprawa mogła odbyć się sprawnie. Mając tydzień czasu, postanowiliśmy, że wejdziemy na Mt. Blanc 4810 m n.p.m., Punta Gnifetti 4554 m n.p.m. i Zumsteinspitze 4653 m n.p.m. Pewnie pomyślisz, że plany mieliśmy dość wymagające, jak na tydzień czasu, ale to jest możliwe, nawet mając dwie nowe osoby w składzie. Całą organizacją zajął się głównie Maciek. Pożyczył samochód Dacia Duster, który miał pomieścić nasze plecaki i jedzenie na całą wyprawę. Z poprzedniego roku, z wyprawy na Dom de Mischabel 4545 m n.p.m., wiedzieliśmy, że potrzeba naprawdę dużo miejsca. Trasę również opracował Maciek. Ja też poczytałem o niej i oglądnąłem wszystkie możliwe filmy (jest ich bardzo mało w polskim Internecie), żeby mieć rozeznanie. Głównie przygotowałem się na Monte Rosę, bo tam działałem od kilku lat. Znałem większość tras na popularne szczyty oraz wszystkie trudności, które mogą na nas czyhać. Podzieliliśmy więc informacje na pół: Maciek zbiera wszystko o Mt. Blanc, a ja wszystko o Monte Rosa. Kolejny temat, to wyposażenie na każdego uczestnika wyprawy. Zrobiliśmy długą listę, co kto potrzebuje, żeby każdemu wszystkiego wystarczyło. Ja podszedłem do tego tematu następująco:

środa, 13 lipca 2022

A Ty w czym przechowasz wartość?

 

Dlaczego jest taki tytuł tego artykułu? Dlatego, że kiedy 24 lutego 2022 rozpoczęła się nieuzasadniona inwazja Rosji na Ukrainę, zauważyłem, że większość ludzi popełniło ten sam błąd, przez co stracili dwukrotnie. O jakim przechowaniu wartości chcę powiedzieć? O dwóch wartościach: nas samych i o naszych środkach do życia. Najpierw jednak spójrzmy jaki błąd popełniono w Polsce. Kiedy przyszła pierwsza informacja o ataku Rosji na Ukrainę, ludzie masowo w panice zaczęli robić zapasy benzyny, dolarów i Euro. Rynek tak działa, że kiedy wszyscy działają jednakowo w tym samym czasie (czytaj: panikują), to ceny gwałtownie rosną. Dokładnie to obserwowaliśmy w Polsce. Ceny benzyny dochodziły do 7,50 zł, a ropy przekraczały nawet 8 zł. Ludzie i tak masowo kupowali wyżej wymienione rzeczy, ponieważ myśleli ‘i tak będzie drożej’. Podobnie było z Euro i dolarami. Ludzie kupowali dolary za 5 zł, podczas, gdy dzień wcześniej dolar kosztował 4.05 zł. A kiedy z każdym dniem cena dolara zaczęła spadać, panikujący zaczęli sprzedawać drogo kupionego dolara po coraz niższych cenach. Kiedy się temu przyjrzysz, zauważysz, że walutę kupili bardzo drogo i sprzedali ją tanio. Czyli stracili dwukrotnie. Jeśli ktoś kupił dolara za 5000 zł, to w wyniku omawianych zakupów w kilka dni stracił około 1300 zł. Dlaczego? Dlatego, że nie znał praw rządzących rynkiem, bo tego nie uczą w szkołach, a społeczeństwo nie chce się samo uczyć. Teraz zadam Ci pytanie: wiesz jaka jest główna zasada inwestorów na giełdach? Kupuj, kiedy leje się krew [czytaj: kiedy ceny akcji, walut i innych walorów nagle spadają poprzez nagłe wydarzenie], a sprzedawaj, kiedy jest panika [czytaj; kiedy jest drogo]. Kiedy wszyscy myśleli: kupię dolary za 5 zł, bo będzie drogo i złotówka spadnie na wartości poprzez wojnę za naszą granicą, ja pomyślałem zupełnie inaczej: kupię ruble, bo są śmieciowo tanie [czyli polała się krew na giełdach], a sprzedam je, kiedy ludzie przywykną do codziennych informacji o wojnie, podobnie jak w przypadku koronawirusa, wówczas cena rubla odrobi wiele strat. Tylko po miesiącu od rozpoczęcia wojny rubel zyskał aż 33%.

Dlaczego o tym wszystkim mówię? Dlatego, że celem tego artykułu jest przygotowanie Ciebie do szybko zmieniającego się świata, ponieważ taki on będzie przez dłuższy czas i chcę Ci pokazać „w co gra” ten świat, żebyś bardziej rozumiał co się dzieje, a także pokażę Ci, jaką drogę obrały rządy, żebyś mógł reagować znacznie wcześniej, zanim będą kolejne nagłe wydarzenia i ludzie znowu będą panikować. Jeśli szukasz słów, które chcesz usłyszeć, to ten artykuł zdecydowanie nie jest dla Ciebie. Chcę przedstawić w nim realną rzeczywistość po przeprowadzeniu wielu analiz nawet, jeśli coś może być dla nas niewygodne. Twoim zadaniem w dzisiejszych czasach jest zachowanie wartości swoich ciężko zarobionych pieniędzy, żebyś nie tracił ich w panice oraz zachowanie zdrowej psychiki i samopoczucia pomimo złych informacji. Po prostu bądź przygotowany, myśl i wyprzedzaj czasy w których żyjesz – dzięki temu będziesz mógł przygotować się do nadchodzących zmian. W tym artykule postaram się przewidzieć, co będzie za rok, za dwa, a nawet za… 9 lat. O tym będzie trochę później. Określę, w którą stronę pójdzie świat. To wszystko zrobię na podstawie analiz ze świata gospodarki, polityki oraz przeczytanych ustaw wydanych przez Unię Europejską, jak np. dokument ‘Fit for 55” liczący 4300 stron A4 w języku angielskim zatwierdzony przez Parlament Unii Europejskiej. Nie będziesz musiał czytać nudnych „papierów”, bo zrobiłem to ja. Dzięki tej wiedzy będziesz mógł podjąć odpowiednie kroki naprzód, żeby nagłe wydarzenia nie zaskoczyły Cię jak zdecydowaną większość społeczeństwa. Przy tym wszystkim jednak zaznaczam, że nie stoję po żadnej stronie politycznej, a przedstawione fakty służą mi jedynie jako źródło informacji pozwalające rozumieć ten świat i odpowiednio działać w kwestiach domowego budżetu oraz samego siebie. Większość społeczeństwa jest zmęczona koronawirusem, informacjami o wojnie i złymi wiadomościami, które napływają do nas z każdej strony, każdego dnia, dlatego ważne jest, aby również umieć zadbać o swoją psychikę i dobre samopoczucie.

sobota, 2 lipca 2022

Dom de Mischabel 4545 m n.p.m. - relacja z wyprawy

Dom de Mischabel Dom de Mischabel - droga przez lodowiec

Długo myśleliśmy o wyjeździe w Alpy. Każdy z nas z osobna, pomimo tego, że w większości nawet nie znaliśmy się w ogóle. Tak się złożyło, że ja i trzech innych kolegów mieliśmy podobne plany, by pojechać w Alpy od 6 lipca. Nadarzyła się okazja, dlatego na Facebooku w jednej z grup szybko umówiliśmy się na konkretny termin. Późniejsze rozmowy zeszły do „podziemi”. W ten sposób w dwa dni ustaliliśmy praktycznie wszystko – od rzeczy, które zabierzemy ze sobą, aż do środków transportu. Ułożyliśmy plan, jakie góry będziemy odwiedzać oraz ile czasu będziemy potrzebować na każdą z nich. Najważniejsza jednak była pogoda, dlatego postanowiliśmy, że nawet jeśli jej zabraknie, to przesuniemy nasz wyjazd o tydzień do przodu. Bez dobrej pogody nie ma co wyjeżdżać. Po długich rozmowach ustaliliśmy, że pojedziemy pożyczonym samochodem od Maćka, który z Warszawy przyjedzie najpierw do Radka, a później do Szymona. Na końcu do mnie. Początek mocno nam się opóźnił, ponieważ ode mnie mieliśmy pojechać o godzinie 22.00, a Maciek przyjechał na godzinę 00.20. Nie dziwiłem się, ponieważ trzeba było dojechać z Warszawy do Jaworzna i załadować od każdego rzeczy. To samo czekało u mnie, tyle że bagażnik był już cały zapełniony. Wydawało się, że nic więcej nie upchamy. Zmieniliśmy trochę ułożenie plecaków i dzięki temu dość szybko udało nam się upakować cały sprzęt. Plecaki i jedzenie na wyprawę ułożyliśmy praktycznie pod sam sufit. Nasza trasa miała liczyć około 1382 km – większość przez Niemcy. Siedziałem z przodu, więc pilnowałem, żebyśmy nie przegapili zjazdów na niemieckich autostradach. Przejazd przez polską autostradę A4 upływał nam w nocy bardzo szybko, ponieważ dopiero poznawaliśmy się. Dla osób nie chodzących po górach może to być dziwne, że spotykają się nieznane sobie osoby, które mają ten sam cel i „w ciemno” realizują dane marzenie. Tak to najczęściej wygląda, ponieważ, trudno znaleźć wśród znajomych choć jedną osobę, która będzie w stanie pojechać w Alpy na najwyższe szczyty i dodatkowo będzie miała odpowiednie doświadczenie. Dlatego zazwyczaj tak to wygląda, że odpowiednich osób poszukuje się w różnych grupach górskich w internecie.

W trakcie jazdy opowiadaliśmy o górach i naszych wyprawach. Kierował niestrudzenie Maciek, który z Warszawy przejechał już 400 km do mnie, a właśnie dojeżdżał pod granicę niemiecką... W tym czasie poruszyliśmy temat naszych zaplanowanych gór – Mt. Blanc 4810 m n.p.m. i Dom de Mischabel 4545 m n.p.m. Wspólnie ustaliliśmy, że najpierw pójdziemy na Dom de Mischabel, a dopiero później na Mt. Blanc. Dlaczego tak? Ponieważ, na Mt. Blanc odwiedziły dwie osoby z naszej ekipy kilka lat temu, a Dom de Mischabel był dla każdego czymś zupełnie obcym. Prawie dla każdego… Zarówno na jednej, jak i na drugiej górze już byłem. Znając całą trasę na górę Dom, od razu wiedziałem, że chcę wejść tam jeszcze raz. Mt. Blanc, jak dla mnie, mógł nie wyjść, bo ta góra nie miała większego znaczenia, poza tym, że chciałbym ją lepiej sfotografować. Góra Dom podobała mi się za jej fenomenalną przyrodę, przepiękne widoki, oraz niesamowitą trasę na szczyt. Najpiękniejszy jednak jest widok ze szczytu w stronę Włoch, który niezmiennie uznaję za drugi najpiękniejszy w całej Europie! Pierwsze miejsce dzierży niezmiennie Punta Gnifetti. Jednogłośnie wybór padł na górę Dom de Mischabel, co mnie bardzo ucieszyło. Teraz pozostało tylko dojechać na miejsce i rozpocząć wyprawę. GPS pokazywał, że na godzinę 15.38 dotrzemy do Randy – małej wioski u stóp naszej góry. Każdy chciał już tam być. Tym bardziej, że naopowiadałem bardzo dużo o pięknie Randy i Dom de Mischabel, oraz o całej trasie dojściowej. Droga na wierzchołek zawsze mnie zachwycała, dlatego już cztery razy wybrałem szlak do schroniska pod górą Dom. Autostradą A4 kierowaliśmy się w kierunku Dresden, po czym na 20 km przed zjazdem zauważyłem, że za niedługo powinniśmy zmienić drogę. Prawie przegapiliśmy nasz zjazd. Później czekała nas nudna, monotonna, około 7-godzinna jazda autostradami aż za Stuttgart. Przez cały ten czas nic się nie zmieniało. Widzieliśmy ciągle jednakowe pola, wiatraki i małe lasy. Przy takich krajobrazach można było zasnąć. W miarę każdego postoju widzieliśmy, że czas dotarcia do Randy wydłużał się - aktualnie do godziny 17.28. Zastanawialiśmy się o ile jeszcze nam się opóźni cały plan… Po przejechaniu 500 km od mojego domu po raz pierwszy zapaliła się żółta kontrolka „sprawdź silnik”. Nic jednak nie wskazywało na żadne problemy. Samochód jechał bez problemu, a poziom oleju też był taki, jaki powinien być.

piątek, 10 czerwca 2022

Dufourspitze 4634 m n.p.m.

Dufourspitze wyprawa Dufourspitze

Relacja jest kontynuacją opisu wyprawy Crema di Pomodoro I podczas, której weszliśmy na Breithorn, Dufourspitze, Nordend i Rimpfischhorn (do poziomu 4001 m n.p.m.) oraz przeszedłem samotnie odcinek Randa - St. Niklaus kultowego szlaku Tour de Monte Rosa.

PRZEJŚCIE Z BREITHORN 4164 m n.p.m. NA DUFOURSPITZE 4634 m n.p.m.
Po udanym wejściu na Breithorn 4164 m n.p.m. przyszedł czas na Dufourspitze 4634 m n.p.m. i Nordend 4609 m n.p.m. Obie góry wydawały nam się nie do pokonania, bo czym był Breithorn w porównaniu do nich?... Mieliśmy wiele obaw, ponieważ dotychczas weszliśmy na Mt. Blanc (dwa lata temu) i teraz na Breithorn. Czytałem, że Dufourspitze jest znacznie trudniejszy. Czekała nas przeprawa przez dwa lodowce i szukanie drogi na wyżej położonych lodowcach usianych szczelinami. Trudno nam było uwierzyć, że możemy dać radę, ale po to przyjechaliśmy, żeby spróbować i sprawdzić przeczytane informacje. Chcieliśmy zdobyć kolejne doświadczenia. Mieliśmy nadzieję, że pogoda będzie bardziej sprzyjała i po raz pierwszy przejdziemy przez prawdziwy jęzor lodowcowy i spróbujemy naszych sił w najwyższych górach Europy. Dufourspitze jest drugą – tuż po Mont Blanc – górą pod względem wysokości. Najbardziej bałem się szczelin, jak również ostrej grani podszczytowej, która w moich myślach ciągle krążyła, jako bardzo wymagająca, jak na moje możliwości. Do Dufourspitze mieliśmy daleką drogę, dlatego rozpocznijmy wszystko od początku…

W nocy, z piątego na szósty dzień naszej wyprawy, (bo wcześniej wchodziliśmy na Breithorn 4164 m n.p.m.) spaliśmy w namiocie rozłożonym na idealnie płaskim terenie w lesie, ponad poziomem najwyżej położonych domów w Zermatt – Winkelmatten. Szukając miejsca pod namiot, wybieraliśmy możliwie równy teren i z dala od ludzi, żeby nie rzucać się w oczy. Jako, że miejscowość jest bardzo znana tak, jak Zakopane, to na szlakach widzieliśmy mnóstwo turystów, którzy wieczorem wracali z gór. Trasa prowadziła stromym podejściem z wieloma trawersami, a my dźwigaliśmy ponad 30kg plecaki. Na szczęście szybko znaleźliśmy dogodne miejsce, na kilkadziesiąt metrów przed stacją pociągu na Gornergrat – Stn. Findelbach. Rafał na stacji uzupełniał wodę i wypatrzył nawet ogromny most nad potokiem Findelbach. Sprawdził nawet rozkład jazdy pociągów, żeby wiedzieć, kiedy pociąg będzie przejeżdżać mostem. Postanowiliśmy, że wszystkie trasy pokonamy pieszo, żeby poznać tutejsze góry i chcieliśmy cieszyć się alpejską przyrodą. Przed namiotem zrobiło się cicho. Gotowaliśmy nasze ulubione zupy pomidorowe na kuchence gazowej. Rozmawialiśmy o drodze, jaką będziemy iść w stronę lodowca Gornergletscher. Planowaliśmy zajść tam następnego dnia, by założyć kolejną bazę do wyjścia w nieznane nam góry. Zanim poszliśmy spać, przygotowaliśmy jedzenie na jutrzejszy dzień, żeby nie tracić czasu. Zauważyliśmy też, jak bardzo spaliło nas słońce. Rafał miał wokół ust aż siedem popękanych, krwawiących ran. U mnie twarz wyglądała nie lepiej... Wszystkie rany zakrzepły i musieliśmy dalej chronić się przed słońcem. Używaliśmy filtra UV 50…

czwartek, 31 marca 2022

Malediwy na własną rękę, czyli Fenfushi, Hurasdhoo - również w czasach COVID-19

 

Jeśli nie masz pojęcia, jak zorganizować wakacje na własną rękę na Malediwach przeczytaj mój poradnik 'MALEDIWY NA WŁASNĄ RĘKĘ - JAK ZORGANIZOWAĆ WYJAZD, RÓWNIEŻ W CZASACH COVID-19'. Omawiam tam krok po kroku, co masz zrobić oraz rozwiewam wszystkie obawy. Dodatkowo podaję linki i adresy stron internetowych, gdzie wszystko załatwisz samemu. Tutaj skupię się na omówieniu wyspy Fenfushi.

Jak co roku, najwięcej czasu zajmuje mi wyszukanie ciekawej wyspy na wakacje, ponieważ Malediwy liczą 1280 wysp, z których część jest niezamieszkanych, inne są przeludnione, a jeszcze inne są nieciekawe. Najważniejsze, żebyśmy sami określili, co jest celem naszych wakacji. Jeśli lubimy przebywać w znanym miejscu, gdzie jest dużo turystów, a jednocześnie nie chcemy przepłacać, to polecam Mafushi. Jeśli z kolei szukamy spokoju, ciszy, pięknych widoków, to trzeba się bardziej wysilić, żeby coś znaleźć. W 2019 roku zrobiłem listę dwunastu wysp, które są warte odwiedzenia, stąd teraz było mi łatwiej wybrać coś odpowiedniego dla mnie. W tym artykule pokażę Ci również, że taki wyjazd można zorganizować dosłownie na dwa dni przed wyjazdem i to z wykonaniem testu PCR, bo tak właśnie dołączyła jedna para z dzieckiem do naszej ekipy. Wybrałem wyspę Fenfushi, ponieważ moim głównym kryterium jest bardzo duża, rozległa i turkusowa laguna, która musi otaczać wyspę, miejsce musi być mało znane i obowiązkowo muszą być palmy, może las tropikalny i kilka innych wysp dookoła. Fenfushi idealnie spełnia te kryteria, ponieważ do dziś jest uznawana za mało turystyczną, a to za sprawą informacji, których brakuje w Internecie. Mało kto decyduje się tam pojechać, ponieważ od stolicy Male’ trzeba płynąć szybką łodzią 2h 05min i na dodatek mamy tylko kilka zdawkowych informacji o Fenfushi. Co więc mnie przekonało, żeby wybrać tę wyspę? Przede wszystkim ja sam zbieram wiadomości z różnych stron, również tych obcojęzycznych, dlatego jest mi znacznie łatwiej podjąć decyzję. Chociaż na zagranicznych stronach również brakuje nowych wiadomości, a strony facebookowe obiektów noclegowych są mocno nieaktualne, to wziąłem pod uwagę kilka rzeczy, które pomogły mi dokonać właściwego wyboru. Moim zwyczajem, na mapach Google, zacząłem oglądać widok z satelity, dzięki czemu mogłem ocenić rozmiary laguny i czy wody będą turkusowe. Później oceniłem zabudowę i ilość zieleni na wyspie.
www.VD.pl