DZIEŃ 4 – LAGEM PASS 2990 m n.p.m., BEZIMIENNA GÓRA 3242 m n.p.m. (BEZPOŚREDNIO WIDOCZNA Z ŁAWKI PRZED NASZYM POKOJEM) – CZYLI JAK BŁĄD NA MAPIE ZAPROWADZIŁ NAS W ZNACZNIE LEPSZE MIEJSCE, OFERUJĄCE NIESAMOWITE WIDOKI
Słyszałem
w nocy, że Damianowi oddycha się ciężko. Miał „zawalony” nos. Pomyślałem, że
dzisiaj nie da rady wyjść w góry, ponieważ choroba tylko by postąpiła. Co
prawda na zegarku miałem 2.00 w nocy, ale mimo wszystko nie liczyłem, że tak
szybko dojdzie do zdrowia. Wstałem o standardowej godzinie – 5.30 rano.
Zobaczyłem, że niebo jest idealnie czyste, niebieskie. Od razu ciągnęło mnie w
wysokie góry. W głowie miałem zupełnie nową trasę tam, gdzie jeszcze nas nie
było – Lagem Pass 2990 m n.p.m. Obudziłem wszystkich o godzinie 5.50 rano. Basia
wstała chętnie, a Damian po dłuższej chwili powiedział: ‘dzisiaj nie dam rady,
ale wy idźcie, jak chcecie, ja będę tutaj w pokoju leżał’. Przygotowaliśmy
ciepłą zupę i izotoniki. Bardzo ciekawiła mnie nowa trasa, co na niej
zobaczymy. Fragment ścieżki prowadzącej na przełęcz widziałem pierwszego dnia,
kiedy szliśmy na lodowiec Shkhara. Wydawała mi się jakaś dziwnie brązowa.
Z pokoju
wyruszyliśmy o 7.12. Damian tymczasem leżał w łóżku. Gorączka ustąpiła rano,
tyle że miał typowe objawy przeziębienia. Przywitała nas piękna pogoda.
Mieliśmy nadzieję, że i tego dnia będziemy mogli w pełni podziwiać przepiękne
widoki. Nasza trasa prowadziła w stronę lodowca, ale my mieliśmy przejść jej
tylko początkowy fragment – pierwsze 1,5 km, czyli trochę dalej niż most na
rzece Enguri. Mogliśmy wybrać pierwszą lub drugą przeprawę, po czym za 400 m
rozpocznie się szlak właściwy. Idąc ścieżką w stronę muzeum etnograficznego,
jeszcze połowę dolnej części zielonej „zamszowej” góry pokrywał cień. Powoli
przesuwał się ku rzece Enguri. Najpiękniejszy widok jest około godziny
7.30-7.40, kiedy jego granica przechodzi przez polany, gdzie pasą się konie i
krowy. Wspominaną górę na dwie części dzieli głęboki żleb. Tworzy on podłużną
dziurę/urwisko przypominające kanion, który nie zostaje oświetlony, podczas gdy
okolica jest w całości nasłoneczniona. Wielka wyrwa i jasne, żywo zielone trawy
tworzą bardzo duży kontrast. O tej porze naturalna dziura zarośnięta trawami
wygląda, jak ogromna przepaść, do której mogą wpaść zwierzęta. W późniejszej
porze dnia widać, że wielki rów, którym spływają wody lokalnego potoku
wpadającego do rzeki Enguri, to jedynie złudzenie optyczne. Podziwiając omawiany
piękny widok poszliśmy dalej, poza ostatnie wieże wioski Ushguli. Przyszedł
tylko jeden pies. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś go już spotkaliśmy. Nie
spieszyłem się. Założyłem, że będziemy iść takim tempem, abyśmy mogli wszystko przeżywać,
a nie zaliczać. Za lokalnym wzgórzem, na którym stała wieża kościoła, w najwyżej
położonej części Ushguli, szeroka ścieżka łączyła się z główną drogą, którą
jeździły taksówki wożące turystów z Mestii do lodowca Shkhara, a raczej do
ostatniego płaskiego fragmentu, ponieważ na 2,4 km przed lodowcem trzeba iść
wąską ścieżką przez zarośla. W opisywanym miejscu widniały dwie drewniane budki
wyciągu narciarskiego. Dookoła kwitły niebieskie niezapominajki. Bardzo
uwielbiam ich widok, ponieważ zdobiły okolicę i przywoływały piękne
wspomnienia. Parędziesiąt kroków dalej, po prawej stronie widzieliśmy pięć
koni. Przeszliśmy obok nich. Stały przed miejscem wyznaczonym na kemping, czyli
tam, gdzie jest idealnie płaska polana. Dalej droga prowadziła w kierunku dwóch
mostów na rzece Enguri. Wybraliśmy ten drugi, ponieważ prowadził bezpośrednio
do celu. Pierwsza przeprawa dawała niesamowitą okazję zobaczyć naturalny kanion,
częściowo zarośnięty młodymi brzozami, którym płynęła Enguri. Widok jest
niesamowity! W godzinach popołudniowych można wykonać kilka jego ciekawych ujęć.