Neverland - dlaczego właśnie taki tytuł nadałem tej
relacji? Dlatego, że mieliśmy przejść coś, co nigdy nie miało być w
możliwościach, ani w zasięgu ręki Otylii – tak przynajmniej twierdziła. To, co
przeszła w swoim życiu, miało mieć tak wielki wpływ, że już nigdy nie byłaby w
stanie wejść nigdzie wyżej, ani zobaczyć więcej – czegoś, o czym zawsze
marzyła. Choć dla mnie była to prosta trasa, którą mógłbym codziennie
przechodzić bez większego wysiłku, to dla Otylii miał to być wyjazd życia.
Piszę wyjazd życia, bo Otylia jest starsza ode mnie o całe pokolenie i biorąc
pod uwagę jej ograniczenia zdrowotne, teraz miała pokonać górną granicę swoich
aktualnych możliwości. Zawsze mówiła mi, że już nic nie jest w stanie więcej
przejść, zdobyć, zobaczyć. Celem tego wyjazdu było pokonanie własnych
możliwości Otylii: tych fizycznych, jak i psychicznych oraz uwierzenie we własne siły oraz przywrócenie wiary we własną osobę...
Zacznijmy jednak od początku…
Beskid Śląski – góry, o których wielu zapomniało,
nękane pasożytami lasy i rozjeżdżone wszystkie możliwe drogi górskie z
pewnością nie zachęcają do przejścia tutejszych szlaków ludzi, którzy weszli na
niejeden wierzchołek górski. Góry niskie, choć dla niektórych bardzo wysokie,
urzekające niegdyś pięknem lasów i widokami z rozległych polan były tym czymś,
co powodowało, że wracało się tu bardzo często. Postępująca od 2006 roku
degradacja lasów, zniszczenia i błotniste szlaki nie były czymś, co chciałbym
zobaczyć, a tym bardziej czymś, dla czego chciałbym tam kiedykolwiek wrócić. W
piątek, po godzinie 15.00 zadzwonił do mnie Merlin, z propozycją wyjazdu w
zimowe Tatry. Celem tej wyprawy miał być zimowy dach Polski – Rysy lub
którykolwiek ze szczytów mających ponad 2 000 m wysokości bezwzględnej. Hmmm… -
zastanowiłem się przez chwilę – po czym, odmówiłem. Nie wiedziałem jeszcze jaką
pogodę zapowiadają w Zakopanem i okolicach, dlatego sprawdziłem szybko wszelkie
prognozy. Zobaczyłem, że ma być bezchmurne niebo! Warunki rewelacyjne, jak na
takie wypady! Jednak pamiętałem o słowach, które przysiągłem Otylii, że, kiedy
będzie dobra pogoda w zimie w górach, to przejdziemy jakiś niewymagający szlak,
taki na jej możliwości.
Jaki wybrać szlak?, Ile jest w stanie wytrzymać?,
gdzie już była Otylia?, co widziała?, co jeszcze pamięta z wyjazdów z
wcześniejszych lat? – właśnie takie pytania zadawałem sobie. Niejednokrotnie
przysłuchiwałem się jej długim rozmowom podczas spotkań w górach. Chciałem, aby
był to wyjazd, który pomógłby uwierzyć Otylii we własne siły, aby mogła
zobaczyć coś nowego, czego nigdy nie widziała, coś czego przejście zbudowałoby
ją bardzo mocno. Spoglądając na mapę wybrałem po dłuższym czasie trasę z Wisły
Głębce na Kiczory, Stożek, Soszów i Wielką Czantorię aż do Ustronia. Przejście
musiało dawać również możliwość zejścia w trakcie wędrówki, gdyby coś poszło
nie tak, dlatego właśnie wybrałem ten wariant. W ten sam dzień napisałem, że
pojedziemy do Wisły, aby przejść jakiś szlak. Celowo nie mówiłem o który
chodzi, żeby to była miła niespodzianka. Umówiliśmy się, że o godzinie 8.24
spotkamy się w pociągu w Goleszowie, skąd dalej mieliśmy dojechać do Wisły
Głębce – miejsca, do którego miałem już nigdy nie wracać. O dziwo, pociąg na
każdej stacji pojawiał się według rozkładu jazdy, więc na szlak wyruszyliśmy o
zaplanowanym czasie.