W piątek miałem na drugą zmianę, czyli pracowałem w
godzinach 14.00 – 22.00. Po pracy pojechałem, jak zwykle, rowerem do domu.
Wróciłem na godzinę 23.20. Umówiłem się na 23.30, że pojedziemy z ekipą z zakładu
na Szpiglasowy Wierch, czyli na przygotowania miałem tylko 10 minut. Ten pomysł
bardzo nam pasował, ponieważ ciągle dopisywała dobra pogoda i zebraliśmy
większą grupę oraz wtajemniczyliśmy w świat gór jedną nową osobę. Po udanym
wejściu na Szpiglasowy Wierch wróciliśmy około 22.00. W trakcie powrotu
zadzwonił do mnie Daniel z pytaniem, czy następnego dnia pojechałbym z nim w
góry. Pomyślałem sobie tak: poszedłem na drugą zmianę, zaraz po pracy,
pojechałem w góry z nocnym przejściem i powrotem, a teraz w tym samym stylu
miałbym pojechać na następny wypad górski, mając tym razem 30 minut do
dyspozycji, nie śpiąc drugą noc z rzędu. Kiedy usłyszałem słowo „Tatry” od razu
się zgodziłem. Wiedziałem, że to będzie moja druga nieprzespana noc, ale trudno
było odmówić, kiedy wiedziałem, że rewelacyjna pogoda ma się nadal utrzymywać.
Danielowi oczywiście nie wspomniałem nic o niedospaniu. Postanowiłem sobie, że
postaram się „trzymać fason” i nie zasnę w samochodzie. Wyglądało to tak, że
wysiadłem z jednego samochodu, a za pół godziny wsiadałem z powrotem do innego i
z powrotem jechałem w Tatry… Gdybym wiedział wcześniej o planowanym wyjeździe
Daniela, to najprawdopodobniej zostałbym na miejscu w Tatrach.
Z Danielem wyjechaliśmy po godzinie 23.30. Jako, że
planowaliśmy wejście od strony słowackiej, to na dojazd musieliśmy poświęcić
około cztery godziny. Dodatkowo na przejście nocnym szlakiem do wschodu słońca musieliśmy
doliczyć około 2h 50min do 3h. Nie patrzyłem na zegarek, o której
przyjechaliśmy do Tatrzańskiej Matlary, skąd rozpoczęliśmy żółtym szlakiem
podchodzić lasem w stronę Tatr Wysokich. W środku lasu ten szlak łączy się z
niebieskim, po czym za około 25min rozgałęzia się i ponownie prowadzi żółtym,
aż do Zielonego Plesa. W lesie niezbyt wiele zobaczyliśmy ponieważ szliśmy w
nocy, by nie tracić czasu przy pięknej pogodzie na odcinki dojściowe. Słyszeliśmy
jedynie potok, który spokojnie szumiał. W miarę pokonywania odcinka leśnego niebo
zaczęło się rozjaśniać. Pomału dostrzegaliśmy małe kaskady na potoku Biała
Kieżmarska Woda. Przez cały ten czas szedłem kilka metrów za Danielem, żeby nie
poznał, że jestem zmęczony. Głowa co chwilę mi opadała, ponieważ zasypiałem w
trakcie wędrówki. Powtarzałem sobie: jeśli zobaczę wschód słońca, to zmęczenie
mi przejdzie, bo nowy dzień tak na mnie działa. Oczekiwałem wschodu słońca jak
najszybciej… Daniel chyba się nie zorientował, że jestem po przejściu
tatrzańskiego szlaku, dlatego utrzymywałem ten dystans aż do wschodu słońca.
Udało mi się. Gdzieś wysoko nad głowami zauważyliśmy pierwsze promienie
odbijające się od trzech nieznanych nam niewysokich wierzchołków skalnych. Po
dłuższej chwili nieśmiało zaczęły przebijać się przez gęstą siatkę złożoną z
gałęzi i liści niskich krzaków. Tyle mi wystarczyło, bo dotarł do mnie sygnał,
że mamy nowy dzień i od teraz będziemy szli już tylko do góry. Wtedy stanęliśmy
nad jedną z kaskad, by zrobić zdjęcia, oraz przyglądaliśmy się tarczy
słonecznej odbitej w potoku. Taki widok w środku ciemnego lasu bardzo cieszył.