W środku tygodnia, w pracy, rozmawialiśmy o kolejnym dobrym
pod względem pogodowym weekendzie. To niesłychane, że po trzydziestu jeden, pod
rząd deszczowych sobotach, trend się odwrócił i teraz zapowiadali trzeci pod
rząd słoneczny weekend. Obowiązkowo zarządziliśmy wyjazd w góry. Wpadliśmy na
pomysł, że zaraz po drugiej zmianie wsiadamy do samochodu Roberta i jedziemy w
Tatry. Zebraliśmy się w grupie Ja – czyli Michał, Ania, Robert, Ewa i Brygida.
Ewa po bardzo długiej przerwie postanowiła odwiedzić jakiekolwiek góry, dlatego
dla niej wybraliśmy Szpiglasowy Wierch ze względu na piękno przyrody. Wiedziałem,
że będzie zachwycona tą trasą. Do naszej grupy dopisał się jeszcze Piotr, jego
dziewczyna i koledzy. Oni jechali w drugim samochodzie. Ja i Robert znaliśmy
możliwości Ani, dlatego mieliśmy duże obawy o jej tempo, czy da radę dotrzymać
nam kroku, bo po poprzednich wyjazdach w tym miesiącu zauważyliśmy, że
kondycyjnie mocno odstaje od grupy. Mimo wszystko chcieliśmy ją zabrać ze
względu na dobre towarzystwo i jej niepowtarzalny śmiech. Spod zakładu pracy
wyruszyliśmy o godzinie 22.10 z myślą, by na około 1.00 w nocy dojechać na
Palenicę Białczańską, skąd dalej ruszylibyśmy na Morskie Oko i dalej – na
Szpiglasowy Wierch. Zejście planowaliśmy Doliną Pięciu Stawów i przez Dolinę
Roztoki. Kiedy mijaliśmy drugie bramki na autostradzie A4 w Balicach Piotr i
jego ekipa pogubili się i przejechali zjazd do Zakopanego. Nasz samochód
zatrzymała policja do rutynowej kontroli. W tym momencie dzwonił Piotrek aż
osiem razy, ale nie odebraliśmy, bo w tym czasie mieliśmy kontrolę. Dopiero po
wypuszczeniu nas Robert zadzwonił do Piotrka, ale ten obraził się, że nie odbieraliśmy
telefonu. Na nic były tłumaczenia, że w tym czasie zatrzymała nas policja i nic
z tym nie mogliśmy zrobić. Po kontroli pojechaliśmy dalej, a ekipa Piotrka
pojechała na Kasprowy Wierch zupełnie inną drogą. W samochodzie powiedziałem
tylko tyle, że nie ma co roztrząsać sprawy, tylko róbmy swoje, bo kto odwraca
się do tyłu, ten nigdzie nie dochodzi. Powiedziałem tak po tym, jak żadne
argumenty nie miały siły przebicia. Z natury lubię konkrety i dla mnie istnieje
tylko „tak”, albo „nie”. Jeśli coś jest po środku, to odrzucam i robię swoje.
Dzięki temu mogę iść ciągle do przodu i działać. Teraz nie inaczej – trzymałem
się tej prostej, ale jakże skutecznej zasady…
Jadąc dalej dziewczyny jeszcze przez chwilę wspominały o tym
zdarzeniu, a ja myślami byłem już przy wschodzie słońca nad Morskim Okiem.
Koniecznie go chciałem zobaczyć, dlatego teraz tylko to zajmowało moje myśli. Na
miejsce dojechaliśmy po 1.30 w nocy. Obliczyliśmy, że dojście nad Morskie Oko
powinno nam zająć jakieś dwie godziny lub może minimalnie więcej. Mieliśmy więc
dużo czasu. Niespiesznym tempem przygotowywaliśmy się do wyjścia. Dziewczyny
ubrały kurtki i buty górskie, Robert pozamykał samochód i w końcu wyruszyliśmy
do góry. Na tempo Ani policzyliśmy 2h 30min, gdyby potrzebowała odpoczynku.
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w środku nocy. Rozmawialiśmy ze sobą i
wspominaliśmy osławiony już moduł 4A od Eli, o którym to Robert, Ania i Brygida
rozmawiały dwa tygodnie temu na szlaku na Przełęcz pod Chłopkiem, kiedy to
razem poszliśmy w góry w podobnym składzie, tylko bez Ewy. Spoglądaliśmy też na
rozgwieżdżone niebo i wsłuchiwaliśmy się w odgłosy lasu. Od czasu do czasu
ciszę przerywał cichy szelest opadających igieł, czy też bardzo lekkie podmuchy
wiatru. Wiedzieliśmy, że ten dzień będzie idealny do wędrówki, i że z pewnością
dużo dziś zobaczymy. W połowie nocnego szlaku stanęliśmy przed skrótami składającymi
się z czterech odcinków kamiennych schodów, dość stromo ułożonych pod górę.
Ania przez chwilę odpoczywała i zjedliśmy po jednej bułce. Wchodziliśmy wolnym
tempem, żebyśmy wszyscy razem doszli do ostatniego podejścia. Na górze również
odpoczęliśmy, żeby Ania i Ewa mogły nabrać sił. Ewa odczuwała, że dawno nie
była w górach, ale mimo wszystko nie narzekała. Od teraz – według znaków,
pozostało nam pięćdziesiąt minut ciągłej wędrówki równą drogą asfaltową. Niebo
rozjaśniało się coraz bardziej. Następny postój zarządziliśmy przy parkingu
Włosienica. Jest to miejsce, do którego dojeżdżają wozy konne. Tutaj
podziwialiśmy spokój okolicy oraz coraz wyraźniejsze góry. Mięguszowieckie
Szczyty wydawały się być tak blisko nas. Po dłuższej chwili wstaliśmy i poszliśmy
nad Morskie Oko.