poniedziałek, 7 marca 2016

Mała Fatra - 6-7.06.2015

 
Fot. Daniel Czogała

Od wielu lat marzyło mi się, aby pojechać w pasmo Małej Fatry. Ten rejon zawsze mnie pociągał ze względu na nieznane mi góry i ze względu na fakt, że wielu, których znałem tam już było i słyszałem same dobre opinie o tamtejszych szlakach i widokach. Okazja nadarzyła się niespodziewanie i tak jakoś nagle (zresztą jak zawsze). Zauważyłem, że jest dobra pogoda, więc zadzwoniłem do Daniela z pytaniem, czy chciałby pojechać ze mną. Jako, że był to długi weekend, to rozważaliśmy jeszcze opcję Bieszczadów. Szybko ją jednak odrzuciliśmy ze względu na burze i zbyt długie czasy dojazdu i powrotu. Jadąc na Małą Fatrę nie zakładaliśmy, że chcemy zobaczyć wschód Słońca. Ten wyjazd traktowaliśmy raczej jako rekonesans i rozpoznanie nowego dla nas pasma górskiego. Przyjechaliśmy dość wcześnie, bo mieliśmy jeszcze czas na spanie w samochodzie do momentu, kiedy będzie już się rozjaśniać. Wyruszyliśmy około godziny 3.30 nad ranem. Na początek założyliśmy sobie wejście na Wielki Krywań 1738 m n.p.m. od Chaty Vratnej położonej na wysokości 750 m n.p.m. obok, której wybudowano bardzo duży parking. Z mapy mieliśmy informację, że szlak z Chaty Vratna na Snilovskie Sedlo 1524 m n.p.m. szlak nie będzie ciekawy i przez dwie godziny będziemy musieli iść stromo do góry lasem wzdłuż linii kolejki. Nasze obawy zostały szybko rozwiane. O ile sam szlak nie okazał się ciekawy, to jednak widoki bardzo zachwycały. Podchodziliśmy szeroką polaną zarośniętą wielkimi liśćmi, która mieniła się świeżo-zielonymi barwami wczesnej wiosny. Tak, w czerwcu kwitną tam dopiero pierwiosnki. Po drodze oczekiwaliśmy wschodu słońca, ponieważ niebo na północnym-wschodzie już czerwieniało. Kiedy doczekaliśmy tego momentu roślinność i otoczenie nabrały bardzo pięknych, ciepłych barw. Zatrzymywaliśmy się co chwilę, ponieważ widoki bardzo szybko się tu zmieniały. Kiedy patrzyłem na prawą stronę widziałem niezwykłe dla mnie góry, bo czułem się jakbym był… w Bieszczadach. Obie góry porastał bardzo gęsty i zdrowy las bukowy. Widok bardzo przyjemny dla oka. Obserwując otoczenie zastanawiałem się czym jeszcze to pasmo mnie zaskoczy, choć już wiedziałem, że będziemy przechodzić wiele trawiastych polan, co bardzo uwielbiam w górach. Uważam je za najpiękniejsze miejsca w „zielonych” górach. Chociaż mieliśmy blisko 1000m podejścia w pionie, to jednak bardzo szybko osiągaliśmy wysokość. Minęliśmy nawet granicę światła i cienia. Od teraz na szlaku zrobiło się cieplej. Ciągle zachwycałem się zielonymi polanami oraz widokami, które oferowały. W oddali za warstwą nagrzanego powietrza majaczył Wielki Rozsutec 1609 m n.p.m.

Wiedzieliśmy, że dopiero za osiem dni mogliśmy wejść na jego szczyt, ponieważ ten szlak jest zamykany do 15 czerwca ze względu na ochronę zwierząt. Mając na względzie ten fakt, zaplanowaliśmy naszą trasę tak, żeby przejść wszystkie góry tego pasma, żeby poznać je jak najlepiej. Dzisiejszy dzień był upalny przez co powietrze falowało od ciepła w późniejszych godzinach. Nie pozwalało cieszyć się dalekimi widokami. Ne mając na to wpływu, realizowaliśmy nasz plan konsekwentnie. Po godzinie 5.20 byliśmy już pod Snilovskim Sedlem przy chacie. Panowała tutaj zupełna cisza. Nikt nawet tędy nie przechodził. Po chwili na drewnianej podłodze przed budynkiem, gdzie rozstawiono ławki przyszedł tylko kot. Spędziliśmy z nim dużo czasu, ponieważ pozował do zdjęć na drewnianych barierkach i sam pozwalał zrobić nieplanowane zdjęcia przytulając się do fotografującej osoby. Widać, ze bardzo był przyzwyczajony do ludzi, ponieważ przed naszym odejściem nakarmiliśmy go i przeszukiwał plecaki. Kiedy dochodziliśmy do przełęczy Snilovskie Sedlo kot nieustannie rozglądał się za nami nawet, gdy my już ledwo widzieliśmy go wylegującego się na barierce. Najbardziej podobała mi się wszędobylska wczesnowiosenna zieleń. Widok tych polan po prostu mnie zachwycał, stąd ciekawiły mnie szczyty i kolejne góry. Na przełęczy nie widzieliśmy nikogo. Wybraliśmy szlak na Wielki Krywań, gdzie mieliśmy zawrócić i pójść w stronę Wielkiego Rozsutca 1609 m n.p.m. przez Chleb 1645 m n.p.m., Hromove 1686 m n.p.m., Południowy Groń 1460 m n.p.m. i Stoh 1607 m n.p.m. Krywań jest „ostatnim” wielkim szczytem tego pasma, dlatego od niego chcieliśmy zacząć naszą wędrówkę. Już na początku zdumiały nas pierwiosnki występujące tu w bardzo dużych ilościach.

Tutejsza polana oferowała iście wiosenny widok pełen kwiatów z widokiem na przepiękny Rozsutec. Szlak prowadzi tu kilkurzędową ścieżką, które tworzy parę wydeptanych ścieżek w trawie o nieregularnych kształtach. Droga na szczyt nie jest wymagająca, dlatego nie spieszyliśmy podziwiając piękno otaczającej nas przyrody. Za nami zauważyliśmy tylko jedną osobę, którą nazwałem szybkobiegaczem, ponieważ bardzo szybko pokonywała szlak, jakby widoki nie miały żadnego znaczenia. Na szczycie siedzieliśmy dość długo, bo zachwycaliśmy się widokami, a Daniel robił dodatkowo zdjęcia ze statywu. Za ten czas zdążyło przybyć kilka innych osób. Na szczycie spotkaliśmy dwie kobiety, które tam spały. W planach miały przejście pasmo Małej Fatry i wejście na Wielki Rozsutec pomimo, że był zamknięty. Daniel zapytał, czy wolno tam iść, ale one odpowiedziały, jakby każdy tam chodził pomimo czasowego zamknięcia szlaku. Pożegnaliśmy kobiety i cięgle myślałem, czy jeszcze ich nie spotkamy na szlaku na dalszym odcinku, ponieważ powiedziały, że będą spać w rejonie Wielkiego Rozsutca. Po tej wypowiedzi do głowy przyszła mi myśl, że może jednak dałoby się wejść na szczyt tej góry. To tam najbardziej chciałem wejść, bo w końcu tyle kilometrów się przyjechało, a nie mieliśmy zobaczyć najważniejszej góry.

Z Wielkiego Krywania zeszliśmy w stronę Piekelnika 1609 m n.p.m., z którego mogliśmy zawrócić lub też pójść dalej – na Mały Krywań. Jako, że Mały Krywań nie oferował ciekawych widoków postanowiliśmy, że będziemy iść wyznaczoną ścieżką do pewnego momentu i zawrócimy. Na trasie podziwialiśmy wiele kwitnących wiosennych kwiatów i piękne zielone trawy jeszcze nie spieczone upalnym słońcem. W drodze w stronę Małego Krywania Daniel ukrył większość swoich rzeczy w krzakach, gdzie ze szlaku nie można było ich zobaczyć. Po powrocie w to samo miejsce wszystkie rzeczy stały nietknięte. Dopiero, kiedy poszliśmy w stronę chaty pod Snilvskim Sedlem Daniel zorientował się, że nie zabrał statywu. Nie wiedzieliśmy tylko, czy został w krzakach, czy na szczycie Wielkiego Krywania. Daniel powiedział tylko „trudno”, i rozsiedliśmy się na ławkach na drewnianym tarasie przy chacie. Teraz kolejka transportowała tłumy ludzi. Szlaki szybko się zapełniły ludźmi, przez co wędrówka nie mogła już przebiegać w pięknej ciszy. Ale radość z wędrówki nie ustąpiła, ponieważ przyroda i zielone polany niezmiennie zachwycały. Dodatkowo pojawiały się większe skupiska kwiatów, które bez wątpienia zatrzymywały nas na dłuższe serie zdjęć. Po dłuższym postoju na tarasie, gdzie obowiązkowo musieliśmy spróbować Kofoli, poszliśmy na górę Chleb. To właśnie tam zauważyliśmy te piękne skupiska kwiatów. Szczyt oferował równie piękne widoki. Podczas podejścia zauważyliśmy przelot aż ośmiu helikopterów. Wyglądały na sportowe modele. Ze szczytu zeszliśmy kilka metrów poniżej kopuły poza szlakiem, gdzie w zupełnej ciszy mogliśmy wykonać, wiosenne zdjęcia pełne kwiatów i zieleni. Czułem się w tym miejscu bardzo dobrze, bo właśnie takie góry mnie zachwycają, pełne budzącej do życia się przyrody. Odcinek z Chleba na Hromove prowadził przez przełęcz, którą przecinała szeroka ścieżka złożona z kilku pozawijanych wąskich wydeptanych ścieżek. Tutaj podziwialiśmy kolejne kwiaty i ich skupiska. Bardzo przypominały mi alpejskie polany, które miałem okazje podziwiać w 2012 i 2013. Idąc dalej podziwialiśmy Wielkie Rozsutec, ponieważ wizualnie bardzo się przybliżył do nas i stał się bardzo wyraźny. Szlak z Hromovego prowadził dość stromo w dół. Upał dawał się we znaki. Na tych wysokościach woda bardzo szybko się kończyła. Widoki niezmiennie zachwycały. Z Południowego Gronia podziwialiśmy wielką górę Stoh. Była niezwykła ze względu na szerokość szczytu, trawiaste polany oraz niezwykle równo rosnące krzewy czy też przepiękny zielony pas buków o liściach takich, jak można zobaczyć podczas pierwszych dniach maja. Ten widok nie mógł być obojętnie pominięty. Chociażby ze względu na upał w tym lesie mogliśmy się uchronić przed gorącem. Na przełęczy tuż przed Stohem usiedliśmy na trawie z dość dużą grupą innych ludzi na około godzinę. Nie wyspałem się jak zawsze, dlatego potrzebowałem tylk kilku minut by zasnąć. Po przebudzeniu się zauważyłem, że bardzo mocno się spociłem. To oznaczało, że za niedługo zabraknie mi wody. Z Danielem postanowiliśmy, że na jutro musi nam pozostać przynajmniej 0,5 litra wody, żeby dojść do jakiejś miejscowości po przejściu przez Wielki Rozsutec.

Zanim doszliśmy do stóp najpiękniejszej góry, tj. Wielkiego Rozsutca, musieliśmy w upale wejść w zupełnie odsłoniętym terenie na szczyt Stoha. I tak trzeba tutaj dojść do dość wysoko położonego lasu bukowego, żeby przedostać się na drugą stronę – do Przełęczy Medziholie 1185 m n.p.m. Podejście na szczyt Stoha bardzo mi się podobało, ponieważ zachwycało swoją przepiękną zielenią, jaką można zobaczyć na nizinach pod koniec kwietnia i na początku maja. Dodatkowo na stokach tej góry utworzyło się wiele okręgów o różnych odcieniach trawy. Widok niebieskiego nieba w młodych lasach bukowych również przyciągał wzrok, ponieważ patrząc do góry widziało się wiele żywo-zielonych „prześwietlonych” liści. Powyżej wędrówka odbywała się już tylko przez trawiaste polany. Na szczycie nie mieliśmy możliwości schronienia się przed mocnym słońcem. Upał dawał się we znaki. Pomimo tego ponownie położyłem się i odsypałem kolejne godziny. Teraz największym marzeniem było znaleźć jakiś potok i napełnić puste butelki. Ze Stoha poszliśmy w stronę Przełęczy Medziholie, gdzie mieliśmy zadecydować co dalej robimy. Pomimo późnej pory słońce nadal grzało, dlatego zaproponowałem jeszcze raz, że moglibyśmy spać pod gołym niebem tuż przy szlaku. Jak za chwilę dowiedzieliśmy się, takie plany nie tylko mieliśmy my. To znaczy, że rozłożyliśmy na trawie tylko karimatę i śpiwór i obserwowaliśmy przełęcz z góry, schronieni przed słońcem. Daniel dodatkowo zapytał kilku turystów, czy została im woda, ale trafił na pewnego turystę ze Słowacji, który powiedział, że 5min drogi stąd jest „pramen”. Właśnie to słowo najbardziej chciałem usłyszeć, bo oznaczało ono źródło. Poszliśmy już bez naszych rzeczy, które zostawiliśmy pod lasem, za drzewem, starannie ukryte wśród liści, na przełęcz, skąd dosłownie za trzy minuty drogi cieszyliśmy się bardzo zimną wodą z wnętrza ziemi. Napełniliśmy nasze butelki i napiliśmy się tej orzeźwiającej wody określając ją mianem „Żywiec Zdrój”. Mając takie zapasy wody postanowiliśmy, że pójdziemy na Wielki Rozsutec. W końcu widzieliśmy ile ludzi jest na szczycie, ilu jeszcze podchodziło na jego szczyt i ile ekip jeszcze ma taki zamiar, jak my, widząc po tym, jak około 10 osób rozłożyło karimaty i śpiwory na przełęczy. Widząc to, pomyślałem, że tutaj to „normalny” proceder i chyba codziennie praktykowany przez różne ekipy.

Po długim cieszeniu się ciszą i wspaniałymi widokami na górę gór w tym paśmie, poszliśmy spać. Mi jak zawsze zasypianie przyszło bardzo łatwo, podczas gdy Daniel długo nie mógł zasnąć. Daniel obudził mnie tuż przed wschodem Słońca. Nie trzeba było nawet wychodzić ze śpiwora, ponieważ wschód słońca odbywał się dokładnie przed nami. Daniel wykonał kilka zdjęć. Wiedzieliśmy, że po południu mają być burze, dlatego wyruszyliśmy spod lasu ku przełęczy i dalej na Wielki Rozsutec po godzinie 5.30 rano. Na przełęczy przeszliśmy przez obozowisko większej grupy. Widać, że nie spieszyło im się ze wstaniem. Ominęliśmy obozowisko. Wstała tylko jedna osoba. My tymczasem podchodziliśmy już wytyczonym szlakiem. Las dawał nam dużo cienia. Chociaż poranek było chłodny, to wiedzieliśmy, że jeszcze upał dzisiaj będzie nam dokuczać. Powyżej lasów widoki po raz kolejny nas zachwyciły. Tym razem poczuliśmy się jak w Pieninach. Zauważyliśmy, że kwitło tu znacznie więcej kwiatów. Powyżej skał dotarliśmy do miejsca, gdzie mogliśmy zobaczyć kopułę szczytową oraz przepastne krawędzie skalne, gdzie kwitły skupiska sasanek, pierwiosnków i innych kwiatów znanych z alpejskich łąk. Bardzo podobało mi się to miejsce. Mając wszelkie obawy co do tego szlaku, widok na szczycie pokazał nam, że przychodzi tutaj bardzo dużo ludzi. Spotkaliśmy drugą grupę złożoną z kilku osób, która spała pomiędzy skałkami. Dopiero stąd spostrzegliśmy, że ekipa śpiąca na Przełęczy Medziholie dopiero teraz zaczęła się pakować. My już byliśmy na szczycie ciesząc się wspaniałymi widokami. Teraz zeszliśmy do przełęczy pod kopułą szczytową, gdzie zjedliśmy śniadanie w cieniu. Już teraz słońce było bardzo odczuwalne. Schodziliśmy przez szlak wytyczony bardzo gęstą kosodrzewiną, gdzie wielokrotnie przejście stawało się problematyczne. Tutaj słońce parzyło już bardzo mocno. Pomału dochodziliśmy do Przełęczy Medzirozsutce 1200 m n.p.m. Tutaj nie zatrzymywaliśmy się. Dołączyliśmy do większej grupy, która na przemian nas wyprzedzała, a raz my nią. Nie wchodziliśmy na Mały Rozsutec 1343 m n.p.m. ze względu na słabą widoczność spowodowaną przegrzanym powietrzem. Teraz szliśmy w stronę Horne Diery. Słyszałem, że wodospady są widowiskowe i co najważniejsze jest ich bardzo dużo. Rzeczywiście po dłuższej wędrówce szlak zamienił się w przeprawę drabinami do doliny. Przeszliśmy ich kilkanaście lub nawet więcej. Daniel szczególnie zatrzymywał się na zdjęcia, ponieważ wiele z nich było widowiskowych. W pewnym momencie przechodziliśmy, gdzie remontowano zniszczony kawałek metalowych podestów, który aktualnie trzymał się na wielu linach. Dalsza część szlaku prowadziła przez kolejne bardzo wysokie drabiny. Z powodu dużych ilości wody przejścia pomiędzy drabinami stawały się bardzo śliskie i musieliśmy uważać. Po przejściu tego etapu doszliśmy do Chaty na Przełęczy Podziar. Stąd chcieliśmy dalej pójść do Stefanowej, skąd chcieliśmy się dostać do Vratnej autobusem. W chacie na Przełęczy Podziar obowiązkowo musieliśmy spróbować zimnej Kofoli. Jeden z panów miał obawy czy iść na Horne Diery, bo przeczytał, że szlak jest w remoncie i nie można iść, ale kiedy mu pokazałem jakie tłumy tam idą, chyba zmienił zdanie. Ludzie ze wszystkich stron szli tylko w jednym celu – na Horne Diery, a ci, co nie szli, to przyszli posiedzieć przed chatą w górach. Na tej samej przełęczy zachwycaliśmy się jeszcze pięknym błękitem nieba oraz kwitnącą polaną bardzo gęsto usłaną kwieciem. Droga do Stefanowej dostarczyła nam wielu pięknych widoków. Kiedy doszliśmy na przystanek zorientowaliśmy się, że nic tu nie jedzie a przejście w tym upale 6km nie byłoby przyjemne, stąd Daniel podszedł do jednego ze Słowaków i zapytał, czy może nas podwieźć do Vratnej na parking. Zgodził się. Chciał tylko, żeby postawić mu piwo. Takim sposobem poznaliśmy nowe pasmo górskie pełne wrażeń, pięknej przyrody, zielonych, wiosennych polan usłanych alpejskim kwieciem, oferujących bardzo dalekie widoki i panoramy oraz mogliśmy poczuć tutaj klimat Tatr Zachodnich, Bieszczadów i Pienin, a źródełko wody pozwoliło nam pozostać na bardzo pięknej Przełęczy Medziholie. Kto jeszcze tam nie był, zdecydowanie polecam by odwiedzić to pasmo górskie.

                                 
 
 

Zdjęcia gór: Daniel Czogała, kwiaty wiosny: Michał Klisowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

www.VD.pl