Wyjazd w Pieniny był, jak co roku, podstawowym celem do zrealizowania. Kiedyś napisałem kalendarz powtarzających się zjawisk górskich i właśnie takie morza chmur w Pieninach są jednym z nich. Regularnie, co roku występują w okolicach 13-20 października, co nakłada się z największą liczbą kolorów liści, dlatego to widowisko jest najpiękniejsze tylko w tych dniach. Wyszukiwałem jakiegoś dnia, który pogodowo będzie idealny do takiego wypadu, żeby można było podziwiać morze chmur, bo kolory liści już były... W tym roku jednak mój wyjazd się różnił od poprzednich... bo pojechałem tam z moją narzeczoną, która tylko słyszała o tym wszystkim, a teraz chciała zobaczyć to na własne oczy. Z pewnością domyślacie się jakie wrażenie muszą wywrzeć takie widoki na osobie, która nie chodziła po górach... Takie widoki muszą zapisać się w pamięci bardzo trwale... Zaczęliśmy o nietypowej porze, bo o godzinie 23.20 z Krościenka. Obowiązkowo chcieliśmy wejść na Trzy Korony. Szybko opuściliśmy miasto i dalej szlak prowadził przez ciemny las i widokowe polany. Dodatkowo uroku naszej wędrówce dodawał Księżyc prawie w pełni. Dawał bardzo dużo światła, przez co i do lasu dostawały się jego znaczne ilości. Nie śpieszyło nam się w ogóle. Szliśmy powoli, aby podziwiać te wszystkie widoki, ponieważ teraz Krościenko 'majaczyło' gdzieś na dole, oświetlone miejskimi latarniami. Wszystko to widzieliśmy za cienką mgłą... Dalsze wejście okazało się łatwe i przyjemne. Strome podejście z początku Monika - bo tak nazywa się moja narzeczona - po prostu przegapiła, z powodu ciemności. Kiedy tędy wracaliśmy zapytała: 'to tu było tak stromo?'. Piękne widoki nas nie opuszczały na dłużej, bo po krótkich odcinkach leśnych wychodziliśmy na kolejne polany dające panoramiczne widoki. W okolicach szczytowych byliśmy po godzinie 1.17 w nocy. Zatrzymaliśmy się w deszczochronie, z którego na szczyt mieliśmy niewiele, bo tylko 5 min. marszu. Do wschodu Słońca było jeszcze daleko, dlatego podziwialiśmy okoliczne widoki bardzo długo prowadząc rozmowy. Spotkaliśmy też innych zapaleńców i obserwatorów jesiennych mórz chmur oraz wschodów Słońca, którzy mieli taki sam pomysł, co my. Widoków było tyle, że nie było czasu spać. Zresztą i tak się nawet nie chciało. Wschód Słońca rozpoczął się bardzo efektownie, a przez górę chmury 'przewalały' się jeszcze blisko dwie godziny. W tym czasie podziwialiśmy widmo Brockenu (zjawisko polegające na tym, że kiedy stoimy nad chmurami i rzucamy na nie cień, to dookoła cienia naszej głowy powstaje gloria - tęcza. Sam cień jest dziwnie przesunięty względem chmur, co wygląda jak jakaś zjawa. Z tym zjawiskiem jest związany przesąd, ale jako, że w ogóle w nie nie wierzę, to nie piszę o nim, bo gdyby był prawdziwy już trzy razy powinien się stać :-) ). Powstawało jedno za drugim, aż nie sposób ich było zliczyć... Tylko pozostało mi robić zdjęcia... Co jeszcze było ciekawego? Z pewnością piękne widoki po tych dwóch godzinach, kiedy Pieniny nareszcie otwarły się w całości... Schodząc ze szczytu mogliśmy podziwiać najpiękniejsze kolory jesieni - szczególnie na Przełęczy Chwała Bogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz