Po raz pierwszy od 35-ciu tygodni zobaczyłem, że ma być słoneczna pogoda w sobotę. Dotychczas wszystkie 34 soboty pod rząd były deszczowe lub całkowicie pochmurne z drobnymi opadami. Ta sobota miała być wyjątkowa. Moja tradycja mówiła, żeby co roku pojechać na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, żeby podziwiać niezwykły i bardzo rzadki kwiat o nazwie Kuklik Rozesłany, który wygląda jak czerwona, włochata głowa i rośnie na skraju przepaści powyżej wysokości 2200 m n.p.m. Ten kwiat dla mnie jest tak niezwykły, że to właśnie ze względu na ten widok jadę w to miejsce. Pozostała jeszcze jedna kwestia. Doczekałem pogody, ale musiałem zebrać jeszcze chętną osobę. Podrzuciłem temat w pracy… Od razu znalazły się trzy chętne osoby! Byłem zdziwiony, bo wszystkie trzy osoby były nowicjuszami w kwestiach górskich. Jedynie Ania, która chodziła już po Tatrach wiedziała przynajmniej ze zdjęć, gdzie mam zamiar poprowadzić ekipę. Szlak na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem uchodzi za jeden z trudniejszych dla nowych osób, bo jest tam tylko 7 klamer i dość eksponowany teren, ale opowiadając im o tych „atrakcjach” i o tym, że uznaje się ten szlak za jeden z najpiękniejszych w całej Polsce, obowiązkowo chcieliśmy tam być. Każdy był ciekaw, co tam zobaczą. Standardowo wyruszyliśmy jeszcze tego samego dnia o godzinie 00.00 tak, żeby wyjść o 3.00 w nocy, by podziwiać wschód słońca nad Morskim Okiem. Kondycja Ani była trochę słabsza niż reszty ekipy, ale szła równym krokiem, dlatego spowolniliśmy do jej tempa. Nad Morskim Okiem byliśmy jeszcze przed wchodem słońca, ale zobaczyliśmy, że nad szczytami przesuwają się chmury. Po chwili szczyty zaczęły czerwienieć od wczesnoporannego słońca. Pionowe ściany skalne wyglądały stąd fenomenalnie! Za chwilę jednak ten widok przyćmiło inne zjawisko. Chmury tak się ułożyły, że Mięguszowieckie szczyty oświetlały cztery rzędy czerwonego światła i padały cztery pasy cieni tak, że tworzyły „zebrę” złożoną ze światła i cieni. Szybko nazwaliśmy ten szczyt „Mięguszem Tygrysim”, ze względu na piękne paski, które bardzo przypominały futro tygrysa. Mieliśmy wiele radości z tego niezwykłego spektaklu światła. To nie był koniec atrakcji… Po zjedzeniu wanilowych rurek z Biedronki, które zniknęły w ciągu pięciu minut, poszliśmy w stronę Czarnego Stawu pod Rysami. Na ścieżce okrążającej Morskie Oko mieliśmy niezwykłe spotkanie z sarnami. W jednej chwili wyglądały jakby syn rozmawiał z matką. Obowiązkowo musiałem uwiecznić na zdjęciu ten obrazek (co też publikuję pod tekstem). Wyglądały bardzo słodko! Okrążając Morskie Oko podziwialiśmy jak Mięgusz Tygrysi zmienia swoje barwy. Równomiernym krokiem dochodziliśmy do Czarnego Stawu pod Rysami. W połowie drogi pomiędzy stawami podziwialiśmy wiekową limbę z odsłoniętymi korzeniami opasającymi kilka głazów. To drzewo jest wyjątkowe. Nad Czarnym Stawem podziwialiśmy szlak na Rysy i szczyty dookoła. Bardzo miła i wesoła atmosfera zachęcała do dalszej wędrówki. Ania bała się trochę tego szlaku bo wiedziała, że będzie tam dla niej trudno, ale mimo wszystko chciała iść. Obiecałem jej, że pomogę jej przechodzić trudniejsze etapy, ponieważ byłem tam już co najmniej sześć razy.
Po krótkim odpoczynku zaczęliśmy podejście ścieżką wśród zarośli. Tutaj chodzą tylko nieliczni, bo zdecydowana większość idzie na Rysy. Ja chciałem, żeby ekipa poznała coś innego i bardzo pięknego – dla mnie najpiękniejszego szlaku w Polsce… Już na początku podziwialiśmy ogromny głaz, który z poprzedniego wyjazdu nazwałem „przebieralnią”, bo ze względu na woje rozmiary można było się tam w całości przebierać. Problem był jedynie taki, że ci co wchodzili 300m wyżej, widzieli wszystko. Z powodu wczesnej pory, byliśmy tam pierwsi, więc mogliśmy wykorzystać to miejsce, ponieważ z każdą godziną robiło się coraz cieplej. W pobliżu tego głazu poszedłem do małej jamy utworzonej z trzech głazów. Znajduje się poza szlakiem, ale obowiązkowo chciałem pokazać im to miejsce, bo stąd rozpościerał się wspaniały widok na Czarny Staw pod Rysami z pięknymi, skalnymi ramami. Wyżej wędrowaliśmy wzdłuż ściany legendarnej ściany Kazalnicy. Swoimi rozmiarami zachwycała nas wszystkich, a dodatkowe cieki wodne w jej pobliżu nadawały temu miejscu piękny klimat. Tuż za ścianą Kazalnicy przechodziliśmy zieloną ścieżką pod pierwsze kaskady na szlaku, które wymagały przejścia przez nierówne i ostre, mokre skały. Tutaj pomagałem Ani, ponieważ czuła się niepewnie. Wszyscy byliśmy zdumieni okolicznościami przyrody, ponieważ tutaj bardzo szybko osiągało się wysokość i co chwilę zmieniało się otoczenie. Widok promieni przedzierających się przez skały do innych głazów znajdujących się poniżej, tworzył piękną mozaikę światła i cieni. To właśnie tutaj, kiedy przekraczaliśmy drugą kaskadę opowiedziałem mojej ekipie o niezwykłości tego miejsca. Będąc tutaj około godziny 11.00 przez kaskadę przechodzi granica światła i cienia, dzieląc go na dwie części. Wody kaskady rozszczepiają się tutaj na pojedyncze kropelki, tworząc piękną, pobłyskującą fioletem i białym światłem mozaikę. Uwielbiam ten widok. Moją uwagę dodatkowo zwróciły fioletowe kwiaty w kształcie bucików. Przysiadłem w trawie by zrobić sesję zdjęciową tym i innym kwiatom. Tymczasem moja ekipa rozsiadła się na jednym z dużych głazów, żeby odpocząć. Widziałem, że za nami idzie samotny pan, starszy od nas wiekiem. Robert, Brygida i Ania – bo tak nazywali się członkowie mojej ekipy, z którą pojechałem pierwszy raz w góry, zaczęli rozmawiać o tematach z pracy. Kiedy usłyszałem w tle pytanie: „widziałeś ten moduł 4A od Eli?, czy też zdanie: „tam były pomylone sleeve tagi”, roześmiałem się pod nosem, tym bardziej, że obok nich przysiadł się ten pan i pomyślałem, co on sobie teraz musi myśleć słysząc te „niegórskie” rozmowy. Wyglądało to śmiesznie. Kiedy nacieszyłem się widokiem pełnym kwiatów zszedłem do nich i powiedziałem im: „ja tu się delektuję ciszą i pięknymi widokami i kwiatami, a tu słyszę ‘moduł 4A’ czy ‘sleeve tagi’ – to ja tu jadę w góry, żeby być z dala od tego wszystkiego, a tu słyszę takie rzeczy”. Wtedy wszyscy się zaśmialiśmy na głos. Po dłuższym odpoczynku powiedziałem, że trzeba już iść. Szczególnie Ani opowiedziałem o trudnościach, które dopiero się rozpoczną oraz o słynnej półce, która dla jednych jest straszna, a dla drugich jest zwykłym przejściem. Z tego powodu nie omijałem żadnych szczegółów szlaku. Powyżej rozpoczęły się trudności. Najpierw przeszliśmy półkę skalna z klamrą, która na forach internetowych została bardzo rozsławiona. Robert i Brygida przeszli ją bez problemów. Ania się bała, dlatego szliśmy powolnym krokiem, żeby mogła się oswoić. Za zakrętem rozpoczęło się wchodzenie po bardzo stromych skałach aż na sam szczyt Kazalnicy 2159 m n.p.m. Na całym etapie Ania bardzo się bała, ale chciała iść dalej, dlatego pozwoliłem, żeby szła swoim tempem i bez poganiania miała iść cały czas do przodu. Po drodze minęliśmy jeszcze 6 klamer. W dwóch miejscach było nieco trudniej. Dla osoby, która zaczyna przygodę z górami z pewnością te miejsca będą bardzo trudne. Ania martwiła się jak będzie schodzić w drodze powrotnej. Po dłuższym czasie dotarliśmy na szczyt Kazalnicy. Ania i Robert byli bardzo zmęczeni a słońce dopiekało. Oboje postanowili, że nie pójdą dalej. Powiedzieli, że poczekają na nas. Ja i Brygida postanowiliśmy, że idziemy do końca. Brygida odznaczała się szybkim tempem i wytrzymałością oraz nie czuła strachu. Szła po prostu, jakby chodziła już po Tatrach. Stworzyliśmy sprawny duet i poszliśmy odcinkiem, który uwielbiam – tam, gdzie rosną moje kwiaty. Pokazywałem je Brygidzie, ponieważ porastały gromadnie skraje urwisk. Byliśmy zachwyceni ich pięknem.
Za chwilę byliśmy już na przełęczy i wypatrywaliśmy Ani i Roberta. Widoki, które zobaczyliśmy z Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem naprawdę zachwycały! Za nami i przed nami widzieliśmy wielkie tatrzańskie stawy, a dookoła najwyższe szczyty. Brygidzie bardzo spodobał się ten widok. Postanowiliśmy, że zrobimy sobie zdjęcie w podskoku, z wyzwalacza. Kiedy zrobiliśmy je, inna ekipa się śmiała z nas, że robimy sobie takie zdjęcie, ale miejsce naprawę dodawało mnóstwo pozytywnych myśli. Na chwilę opustoszało na przełęczy. Spokój tego miejsca bardzo mnie ujął, dlatego chodziłem dookoła, żeby podziwiać okoliczne góry. Po dłuższej chwili wróciliśmy do naszej drugiej części ekipy. Podziwialiśmy tutaj piękną, żywozieloną trawę. Brygida chciała jeszcze tutaj – na szczycie Kazalnicy – zrobić sobie zdjęcie w podskoku na tle tej pięknej, zielonej trawy i błękitu nieba. Robert i Ania byli bardzo zmęczeni, dlatego Brygida rozpoczęła schodzenie jako pierwsza, Robert drugi, Ania trzecia, a ja ostatni. Ania bardzo się bała tego zejścia, dlatego na całej długości odcinka od szczytu Kazalnicy, aż po półkę skalną wskazywałem każdy jeden krok, gdzie ma stawiać kroki naprowadzając jej stopę. Zajęło mi to mnóstwo czasu, ale mieliśmy go nawet sporo i zależało mi, żeby wszyscy wspominali ten wyjazd bardzo dobrze, jako najpiękniejszy szlak Polski. Spotkaliśmy się wszyscy na tej samej trawie i głazie, gdzie słyszałem rozmowy o „module 4A od Eli”. Teraz już mieliśmy piękne wspomnienia, ale trzeba było jeszcze wrócić całkiem na dół. W drodze powrotnej podziwialiśmy niezwykłą przyrodę i świat, który bardzo szybko się zmieniał. Widzieliśmy też, jak z tej wysokości głaz „przebieralnia” był malutki w porównaniu z całym ogromem przestrzeni. Schodząc do poziomu drugiej kaskady ekipa zobaczyła to, o czym mówiłem im w drodze na przełęcz. Granica światła i cienia przecinała ją na dwie części, a wody kaskady rozszczepiały się na każdą pojedynczą kropelkę tworząc piękny, mieniący się mnóstwem światła widok. Dochodząc do Czarnego Stawu widzieliśmy ile osób idzie na Rysy, a ile na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Można było odnieść wrażenie, że nie znają tego szlaku, lub nie wiedzą o jego istnieniu. Na Rysy podążały całe tłumy, a na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem tylko pojedyncze osoby. Wracając asfaltową drogą Brygida śmiała się z Roberta, bo ten położył się na środku drogi i leżał wykończony. Dodatkowo, gdy wstał "rzucało" go na prawo ze zmęczenia. Brygida miała wtedy największy ubaw. Wspaniała pogoda pozwalała nam podziwiać fenomenalne widoki, a przygody, które mieliśmy na szlaku, czy też nasze rozmowy pozwoliły nam na trwałe zapisać ten wyjazd w naszych głowach, jako ten bardzo udany. Każdy z nas w drodze z Czarnego Stawu do Morskiego Oka i dalej – do Palenicy Białczańskiej – wspominał rozmowę o „module 4A”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz