piątek, 29 lipca 2022

Kazbek 5047 m n.p.m. - Gruzja

 

DOJAZD, SPOTKANIE NASZEJ EKIPY I PIERWSZE PRZYGODY
Możesz pomyśleć: po co pojechałem drugi raz na Kazbek, skoro już tam byłem? Zupełnie nie planowałem tej wyprawy, a nawet nie zakładałem żadnego wyjazdu do Gruzji. Cały pomysł okazał się spontanicznym impulsem, który bardzo szybko się zrealizował. Tyle, że impuls wyszedł zupełnie z niespodziewanej strony. Można wręcz zacytować Kubusia Puchatka: „właśnie z niczego często rodzą się najlepsze cosie”. Jako, że prowadzę bloga, którego właśnie czytasz lub przeglądasz, nieznani mi ludzie zadają mi różne pytanie dotyczące gór. Najpierw wywiązała się rozmowa z Żanetą, która miała mnóstwo pytań o górę Denali na Alasce i sprzęt, który używam podczas wypraw. Później dołączyła Agnieszka M., której zawsze marzył się Kazbek w Gruzji. Dla niej od dłuższego czasu ta góra była marzeniem życia. Po przeprowadzeniu kilku rozmów z Żanetą i jej mężem Grzesiem oraz Agnieszką M. pomyślałem, że skoro już trzy osoby chcą wejść na Kazbek, to ja również zdecyduję się i zorganizuję całą wyprawę. Pomysł został wprowadzony w czyn dosłownie w jeden dzień, mając już nieco większą pewność, że koronawirusowe szaleństwo nie zablokuje nam wyjazdu. W międzyczasie na innym komunikatorze napisał do mnie Łukasz, który zaproponował, żebym dał mu znać, kiedy będę wybierać się w góry wyższe niż Tatry. Jako, że powstał pomysł wejścia na Kazbek, zaproponowałem mu taki wyjazd. Szybko się zgodził. Jako, że na swoim koncie miał Dom de Mischabel w Alpach oraz inne góry, nasza rozmowa była bardzo konkretna i rzeczowa. Skompletowałem pięć osób gotowych na wyjazd. W ostatnim momencie pojawiła się jeszcze Agnieszka K. – koleżanka pierwszej Agnieszki. Obie dziewczyny przygotowywały się razem. Wymieniały się zdobytymi informacjami, przez co w bardzo szybkim tempie dokupiły potrzebny sprzęt – w szczególności mocniejsze śpiwory oraz buty. Mając sześć zdecydowanych osób, mogłem kupić bilety do Tbilisi. Z całej oferty najtaniej wychodziły Polskie Linie Lotnicze LOT (informacje o kosztach całej wyprawy znajdziesz na samym końcu artykułu).

Teraz czekaliśmy na dzień naszego wylotu. Żaneta i obie Agnieszki były bardzo podekscytowane wyjazdem, ponieważ dla nich było to coś zupełnie nowego oraz musiały przekroczyć swoje nieznane granice. Obie Agnieszki nigdy nie przebywały powyżej poziomu 2500 m n.p.m., a Żaneta z Grzesiem tylko dwa razy nocowali na wysokości 2600 m n.p.m. w Dolomitach, dlatego nie mogły ocenić, jak zachowa się ich organizm na dużej wysokości. Dla mnie góra była znana, ale już dwa lata temu mówiłem, że chciałem wrócić na Kazbek ze względu na przepiękną przyrodę oraz chęć wykonania lepszych zdjęć, ponieważ Canon 650D, który wówczas posiadałem, zupełnie nie poradził sobie z tym zadaniem. Dominanta niebieskiej barwy niestety ‘zabiła’ wiele ciekawych ujęć, przez co dużo zdjęć było dla mnie nieakceptowalnej jakości. Teraz miałem szansę wyrównać, albo nawet nadrobić powstałe zaległości. Skoro zdarzyła się taka okazja, musiałem z niej skorzystać. Pomimo, że nie znałem Łukasza, od razu wiedziałem, że jest konkretną osobą, która wie po co jedzie i zna się na rzeczy. Grzesiu i Żaneta zasypywali mnie gradem pytań o sprzęt i do tego Żaneta prowadziła mnóstwo analiz. Obie Agnieszki raczej zadawały pytania, kupowały, to co im poleciłem i dzięki temu plan posuwał się szybko do przodu.

piątek, 15 lipca 2022

Mont Blanc 4810 m n.p.m., od strony włoskiej

Mont Blanc od strony włoskiej Droga papieska na Mont Blanc

Bardzo długo marzyliśmy o tym, żeby wejść na Mt. Blanc – szczególnie Maciek, ponieważ od trzech lat wybierał się na tę górę, a jednak zawsze coś stawało mu na drodze w realizacji tego marzenia. Ja byłem na szczycie góry w 2010 roku, dlatego z miłą chęcią wróciłbym jeszcze raz, aby zobaczyć, co się zmieniło. Julek był zupełnie nową osobą w ekipie. Chodził w Tatrach zimą, dlatego chciał poszerzyć swoje doświadczenie górskie. Ostatnią osobą w składzie była Brygida. Ona, podobnie, jak Julek też chciała poszerzyć swoje doświadczenie górskie. Wykrystalizował się zatem skład, gdzie dwie osoby były już w Alpach, a dwie jeszcze nie. Przed wyjazdem skompletowaliśmy potrzebny sprzęt, również ten do wyciągania ze szczelin. W trakcie omawiania trasy przejścia i aktualnych wydarzeń związanych z Mt. Blanc, mieliśmy niezły mętlik w głowie. Nie od dziś wiadomo, że władze Francji od 1 czerwca 2019 wprowadziły konieczność wykupienia noclegu w schronisku Gouter lub Tete Rousse, a ustalonego porządku ma pilnować wysokogórska żandarmeria wojskowa. Celem nałożonego ograniczenia jest wyeliminowanie „niedzielnych” turystów oraz zbyt dużej ilości alpinistów, którzy chcieliby wejść na szczyt – głównie tych początkujących z „przewodnikiem” bez uprawnień. Do 2019 roku w ciągu jednego dnia próbowało swojego wejścia aż 300-350 osób. Po wprowadzeniu ograniczeń ma być tylko 214 osób od strony francuskiej. Nie chcąc jechać w nieznane pod względem zamieszania z pozwoleniami, czy wymuszonymi noclegami, postanowiliśmy, że wybierzemy znacznie ciekawszą drogę włoską, zwaną drogą papieską. Trasa jest znacznie trudniejsza od francuskiej, którą idą tłumy, dlatego cieszyliśmy się, że zobaczymy coś nowego. Pierwszym razem wchodziłem od strony francuskiej, dlatego już na samą myśl o wejściu od strony włoskiej cieszyłem się bardzo, bo Mt. Blanc mogłem traktować jak górę, na którą wchodzę pierwszy raz. Każdy z nas miał więc podobny cel. Na pewno nikt się nie będzie nudzić, a tym bardziej narzekać, że już tam był. Rozpoczęły się zatem przygotowania.

Na początku określiliśmy, co jest nam potrzebne, żeby wyprawa mogła odbyć się sprawnie. Mając tydzień czasu, postanowiliśmy, że wejdziemy na Mt. Blanc 4810 m n.p.m., Punta Gnifetti 4554 m n.p.m. i Zumsteinspitze 4653 m n.p.m. Pewnie pomyślisz, że plany mieliśmy dość wymagające, jak na tydzień czasu, ale to jest możliwe, nawet mając dwie nowe osoby w składzie. Całą organizacją zajął się głównie Maciek. Pożyczył samochód Dacia Duster, który miał pomieścić nasze plecaki i jedzenie na całą wyprawę. Z poprzedniego roku, z wyprawy na Dom de Mischabel 4545 m n.p.m., wiedzieliśmy, że potrzeba naprawdę dużo miejsca. Trasę również opracował Maciek. Ja też poczytałem o niej i oglądnąłem wszystkie możliwe filmy (jest ich bardzo mało w polskim Internecie), żeby mieć rozeznanie. Głównie przygotowałem się na Monte Rosę, bo tam działałem od kilku lat. Znałem większość tras na popularne szczyty oraz wszystkie trudności, które mogą na nas czyhać. Podzieliliśmy więc informacje na pół: Maciek zbiera wszystko o Mt. Blanc, a ja wszystko o Monte Rosa. Kolejny temat, to wyposażenie na każdego uczestnika wyprawy. Zrobiliśmy długą listę, co kto potrzebuje, żeby każdemu wszystkiego wystarczyło. Ja podszedłem do tego tematu następująco:

środa, 13 lipca 2022

A Ty w czym przechowasz wartość?

 

Dlaczego jest taki tytuł tego artykułu? Dlatego, że kiedy 24 lutego 2022 rozpoczęła się nieuzasadniona inwazja Rosji na Ukrainę, zauważyłem, że większość ludzi popełniło ten sam błąd, przez co stracili dwukrotnie. O jakim przechowaniu wartości chcę powiedzieć? O dwóch wartościach: nas samych i o naszych środkach do życia. Najpierw jednak spójrzmy jaki błąd popełniono w Polsce. Kiedy przyszła pierwsza informacja o ataku Rosji na Ukrainę, ludzie masowo w panice zaczęli robić zapasy benzyny, dolarów i Euro. Rynek tak działa, że kiedy wszyscy działają jednakowo w tym samym czasie (czytaj: panikują), to ceny gwałtownie rosną. Dokładnie to obserwowaliśmy w Polsce. Ceny benzyny dochodziły do 7,50 zł, a ropy przekraczały nawet 8 zł. Ludzie i tak masowo kupowali wyżej wymienione rzeczy, ponieważ myśleli ‘i tak będzie drożej’. Podobnie było z Euro i dolarami. Ludzie kupowali dolary za 5 zł, podczas, gdy dzień wcześniej dolar kosztował 4.05 zł. A kiedy z każdym dniem cena dolara zaczęła spadać, panikujący zaczęli sprzedawać drogo kupionego dolara po coraz niższych cenach. Kiedy się temu przyjrzysz, zauważysz, że walutę kupili bardzo drogo i sprzedali ją tanio. Czyli stracili dwukrotnie. Jeśli ktoś kupił dolara za 5000 zł, to w wyniku omawianych zakupów w kilka dni stracił około 1300 zł. Dlaczego? Dlatego, że nie znał praw rządzących rynkiem, bo tego nie uczą w szkołach, a społeczeństwo nie chce się samo uczyć. Teraz zadam Ci pytanie: wiesz jaka jest główna zasada inwestorów na giełdach? Kupuj, kiedy leje się krew [czytaj: kiedy ceny akcji, walut i innych walorów nagle spadają poprzez nagłe wydarzenie], a sprzedawaj, kiedy jest panika [czytaj; kiedy jest drogo]. Kiedy wszyscy myśleli: kupię dolary za 5 zł, bo będzie drogo i złotówka spadnie na wartości poprzez wojnę za naszą granicą, ja pomyślałem zupełnie inaczej: kupię ruble, bo są śmieciowo tanie [czyli polała się krew na giełdach], a sprzedam je, kiedy ludzie przywykną do codziennych informacji o wojnie, podobnie jak w przypadku koronawirusa, wówczas cena rubla odrobi wiele strat. Tylko po miesiącu od rozpoczęcia wojny rubel zyskał aż 33%.

Dlaczego o tym wszystkim mówię? Dlatego, że celem tego artykułu jest przygotowanie Ciebie do szybko zmieniającego się świata, ponieważ taki on będzie przez dłuższy czas i chcę Ci pokazać „w co gra” ten świat, żebyś bardziej rozumiał co się dzieje, a także pokażę Ci, jaką drogę obrały rządy, żebyś mógł reagować znacznie wcześniej, zanim będą kolejne nagłe wydarzenia i ludzie znowu będą panikować. Jeśli szukasz słów, które chcesz usłyszeć, to ten artykuł zdecydowanie nie jest dla Ciebie. Chcę przedstawić w nim realną rzeczywistość po przeprowadzeniu wielu analiz nawet, jeśli coś może być dla nas niewygodne. Twoim zadaniem w dzisiejszych czasach jest zachowanie wartości swoich ciężko zarobionych pieniędzy, żebyś nie tracił ich w panice oraz zachowanie zdrowej psychiki i samopoczucia pomimo złych informacji. Po prostu bądź przygotowany, myśl i wyprzedzaj czasy w których żyjesz – dzięki temu będziesz mógł przygotować się do nadchodzących zmian. W tym artykule postaram się przewidzieć, co będzie za rok, za dwa, a nawet za… 9 lat. O tym będzie trochę później. Określę, w którą stronę pójdzie świat. To wszystko zrobię na podstawie analiz ze świata gospodarki, polityki oraz przeczytanych ustaw wydanych przez Unię Europejską, jak np. dokument ‘Fit for 55” liczący 4300 stron A4 w języku angielskim zatwierdzony przez Parlament Unii Europejskiej. Nie będziesz musiał czytać nudnych „papierów”, bo zrobiłem to ja. Dzięki tej wiedzy będziesz mógł podjąć odpowiednie kroki naprzód, żeby nagłe wydarzenia nie zaskoczyły Cię jak zdecydowaną większość społeczeństwa. Przy tym wszystkim jednak zaznaczam, że nie stoję po żadnej stronie politycznej, a przedstawione fakty służą mi jedynie jako źródło informacji pozwalające rozumieć ten świat i odpowiednio działać w kwestiach domowego budżetu oraz samego siebie. Większość społeczeństwa jest zmęczona koronawirusem, informacjami o wojnie i złymi wiadomościami, które napływają do nas z każdej strony, każdego dnia, dlatego ważne jest, aby również umieć zadbać o swoją psychikę i dobre samopoczucie.

sobota, 2 lipca 2022

Dom de Mischabel 4545 m n.p.m. - relacja z wyprawy

Dom de Mischabel Dom de Mischabel - droga przez lodowiec

Długo myśleliśmy o wyjeździe w Alpy. Każdy z nas z osobna, pomimo tego, że w większości nawet nie znaliśmy się w ogóle. Tak się złożyło, że ja i trzech innych kolegów mieliśmy podobne plany, by pojechać w Alpy od 6 lipca. Nadarzyła się okazja, dlatego na Facebooku w jednej z grup szybko umówiliśmy się na konkretny termin. Późniejsze rozmowy zeszły do „podziemi”. W ten sposób w dwa dni ustaliliśmy praktycznie wszystko – od rzeczy, które zabierzemy ze sobą, aż do środków transportu. Ułożyliśmy plan, jakie góry będziemy odwiedzać oraz ile czasu będziemy potrzebować na każdą z nich. Najważniejsza jednak była pogoda, dlatego postanowiliśmy, że nawet jeśli jej zabraknie, to przesuniemy nasz wyjazd o tydzień do przodu. Bez dobrej pogody nie ma co wyjeżdżać. Po długich rozmowach ustaliliśmy, że pojedziemy pożyczonym samochodem od Maćka, który z Warszawy przyjedzie najpierw do Radka, a później do Szymona. Na końcu do mnie. Początek mocno nam się opóźnił, ponieważ ode mnie mieliśmy pojechać o godzinie 22.00, a Maciek przyjechał na godzinę 00.20. Nie dziwiłem się, ponieważ trzeba było dojechać z Warszawy do Jaworzna i załadować od każdego rzeczy. To samo czekało u mnie, tyle że bagażnik był już cały zapełniony. Wydawało się, że nic więcej nie upchamy. Zmieniliśmy trochę ułożenie plecaków i dzięki temu dość szybko udało nam się upakować cały sprzęt. Plecaki i jedzenie na wyprawę ułożyliśmy praktycznie pod sam sufit. Nasza trasa miała liczyć około 1382 km – większość przez Niemcy. Siedziałem z przodu, więc pilnowałem, żebyśmy nie przegapili zjazdów na niemieckich autostradach. Przejazd przez polską autostradę A4 upływał nam w nocy bardzo szybko, ponieważ dopiero poznawaliśmy się. Dla osób nie chodzących po górach może to być dziwne, że spotykają się nieznane sobie osoby, które mają ten sam cel i „w ciemno” realizują dane marzenie. Tak to najczęściej wygląda, ponieważ, trudno znaleźć wśród znajomych choć jedną osobę, która będzie w stanie pojechać w Alpy na najwyższe szczyty i dodatkowo będzie miała odpowiednie doświadczenie. Dlatego zazwyczaj tak to wygląda, że odpowiednich osób poszukuje się w różnych grupach górskich w internecie.

W trakcie jazdy opowiadaliśmy o górach i naszych wyprawach. Kierował niestrudzenie Maciek, który z Warszawy przejechał już 400 km do mnie, a właśnie dojeżdżał pod granicę niemiecką... W tym czasie poruszyliśmy temat naszych zaplanowanych gór – Mt. Blanc 4810 m n.p.m. i Dom de Mischabel 4545 m n.p.m. Wspólnie ustaliliśmy, że najpierw pójdziemy na Dom de Mischabel, a dopiero później na Mt. Blanc. Dlaczego tak? Ponieważ, na Mt. Blanc odwiedziły dwie osoby z naszej ekipy kilka lat temu, a Dom de Mischabel był dla każdego czymś zupełnie obcym. Prawie dla każdego… Zarówno na jednej, jak i na drugiej górze już byłem. Znając całą trasę na górę Dom, od razu wiedziałem, że chcę wejść tam jeszcze raz. Mt. Blanc, jak dla mnie, mógł nie wyjść, bo ta góra nie miała większego znaczenia, poza tym, że chciałbym ją lepiej sfotografować. Góra Dom podobała mi się za jej fenomenalną przyrodę, przepiękne widoki, oraz niesamowitą trasę na szczyt. Najpiękniejszy jednak jest widok ze szczytu w stronę Włoch, który niezmiennie uznaję za drugi najpiękniejszy w całej Europie! Pierwsze miejsce dzierży niezmiennie Punta Gnifetti. Jednogłośnie wybór padł na górę Dom de Mischabel, co mnie bardzo ucieszyło. Teraz pozostało tylko dojechać na miejsce i rozpocząć wyprawę. GPS pokazywał, że na godzinę 15.38 dotrzemy do Randy – małej wioski u stóp naszej góry. Każdy chciał już tam być. Tym bardziej, że naopowiadałem bardzo dużo o pięknie Randy i Dom de Mischabel, oraz o całej trasie dojściowej. Droga na wierzchołek zawsze mnie zachwycała, dlatego już cztery razy wybrałem szlak do schroniska pod górą Dom. Autostradą A4 kierowaliśmy się w kierunku Dresden, po czym na 20 km przed zjazdem zauważyłem, że za niedługo powinniśmy zmienić drogę. Prawie przegapiliśmy nasz zjazd. Później czekała nas nudna, monotonna, około 7-godzinna jazda autostradami aż za Stuttgart. Przez cały ten czas nic się nie zmieniało. Widzieliśmy ciągle jednakowe pola, wiatraki i małe lasy. Przy takich krajobrazach można było zasnąć. W miarę każdego postoju widzieliśmy, że czas dotarcia do Randy wydłużał się - aktualnie do godziny 17.28. Zastanawialiśmy się o ile jeszcze nam się opóźni cały plan… Po przejechaniu 500 km od mojego domu po raz pierwszy zapaliła się żółta kontrolka „sprawdź silnik”. Nic jednak nie wskazywało na żadne problemy. Samochód jechał bez problemu, a poziom oleju też był taki, jaki powinien być.
www.VD.pl