DZIEŃ 1 – Trzy Korony, Gruba Kaśka
Jak co roku wyczekiwałem zjawiska morza chmur w
Pieninach, które chociaż powstaje wielokrotnie, to jest tylko jeden, lub
maksymalnie dwa dni w ciągu całego roku, gdzie nakłada się z pełną głębią
kolorów liści jesieni. Z tego względu w okresie 13-20 października włącza się u
mnie desperacja pogodowa, polegająca na tym, że nie ważne co by się działo oraz
co by się waliło i paliło, to i tak jadę w Pieniny, gdy tylko zobaczę, że będą
idealne warunki do powstawania tego zjawiska. W tym roku pogoda niestety nie
rozpieszczała, ponieważ od pierwszego września zaczął padać deszcz i tak do
trzynastego października włącznie… Próbowałem sobie jakoś wytłumaczyć, dlaczego
trzeci rok z rzędu wrzesień jest tak fatalny i deszczowy. Jedyne, co udało mi
się wymyślić, to fakt, że niebo płakało nad tym, że rozpoczął się rok szkolny i
nie mogło się wypłakać. Tej wersji się trzymałem… Nic innego nie przychodziło
mi do głowy. Widząc, że pogoda nie chce, ani nawet nie planuje się zmienić po
30 dniach ciągłego deszczu, najpierw postanowiłem, że pojadę do Grecji na
Rodos, żeby zobaczyć jak wygląda słońce i żeby poczuć jeszcze jego ciepłe
promienie. Po przyjeździe miało rozpocząć się wielkie polowanie na morza chmur.
Po powrocie, 6. października, oglądałem wszelkie prognozy pogody, ale nadal nic
dobrego nie widziałem na horyzoncie. Pomimo, że byłem tydzień w Grecji, to u
nas ciągle padał deszcz… Minął jeszcze tydzień i dopiero pojawiła się nadzieja…
Po 42 dniach deszcze powoli ustawały… W niedzielę, 15. października,
zauważyłem, że poniedziałek oraz wtorek będą idealne i że będzie to jedyna okazja
w roku, po czym warunki ponownie zepsują się na długie dni, a nawet tygodnie…
Widząc jaka pogoda ma być za 14 godzin, włączyła się u mnie desperacja i
powiedziałem: TRZEBA JECHAĆ!
Zadzwoniłem do Daniela i zapytałem: co robimy? Szybko
ustaliliśmy, że jak co roku, gwoździem programu będzie wejście na Trzy Korony i
podziwianie mórz chmur z tego szczytu, a na drugi dzień wejdziemy na Sokolicę,
skąd po raz pierwszy zobaczymy, jak wyglądają morza chmur z tamtej góry, bo
nigdy tego nie próbowaliśmy. Wiedzieliśmy, że z Trzech Koron zawsze jest
najpiękniej, a na Sokolicy jednego roku były chmury, a drugiego nie, dlatego
nigdy nie chcieliśmy ryzykować. Wiedząc, że w tym roku wyjątkowo będą dwa dni z
tym zjawiskiem pod rząd, co jest wielką rzadkością, postanowiliśmy, że
pierwszego dnia zobaczymy, jak wyglądają chmury w obrębie Sokolicy ze szczytu
Trzech Koron i na tej podstawie podejmiemy decyzję, czy idziemy tam na drugi dzień.
Na 14 godzin przed spotkaniem spakowaliśmy się dość szybko i czekaliśmy na
wyjazd. Umówiliśmy się na godzinę 00.00 w nocy z 15./16. października 2017, bo
chcieliśmy o 3.00 w nocy rozpocząć podejście na Trzy Korony z Krościenka. Jako,
że wschód słońca miał być dopiero po 7.05 rano, to czasu mieliśmy aż za dużo.
Danielowi chodziło o to, żeby spróbować zrobić zdjęcia gwiazd w nocy na tle
Tatr lub, żeby sfotografować podświetlone chmury od spodu od świateł
pochodzących z wiosek. Takie zdjęcia zawsze budzą wielkie zainteresowanie. Tydzień
od 16. października rozpoczął się wyjątkowo pięknie. Cyklon o nazwie Ophelia,
który wkroczył do Europy przyniósł ze sobą huragany do 160km/h w Irlandii, a w
Polsce wyjątkowe ciepło, którego tak brakowało. Temperatury podskoczyły u nas
aż do 20-25'C. Mieliśmy wyjątkowo
ciepło, jak w Grecji o tej samej porze roku. Na noc zapowiadano nawet 11'C, co było niespotykane
w połowie października. Pojechaliśmy dokładnie o wyznaczonej godzinie i na
miejscu byliśmy jeszcze przed 3.00 w nocy. Kiedy wysiedliśmy w Krościenku
zobaczyliśmy, że są wspaniałe warunki na powstawanie mórz chmur. Doliny z
miejscowościami wypełniły się gęstymi mgłami, a poniżej odczuwaliśmy lekki
chłód. Termometr samochodowy pokazywał tylko 6'C. To dobrze, ponieważ
przy zapowiadanych +20'C w górach, oznaczało
to, że będzie inwersja, która jest koniecznością, żeby powstały efektowne morza
chmur.