To już ostatnia część opisu wyprawy Crema di Pomodoro I podczas, której weszliśmy na Breithorn, Dufourspitze, Nordend i Rimpfischhorn (do poziomu 4001 m n.p.m.) oraz przeszedłem samotnie odcinek Randa - St. Niklaus kultowego szlaku Tour de Monte Rosa.
Po udanym wejściu na Breithorn 4164 m n.p.m., Dufourspitze 4634 m n.p.m., Nordend 4609 m n.p.m. i Rimpfischhorn 4199 m n.p.m. (doszliśmy do lodowca położonego na wysokości 4001 m n.p.m.) pozostałem sam, po tym, jak Rafał musiał już wracać do domu ze względu na kończący się urlop. Mi pozostały jeszcze trzy dni wolnego czasu, dlatego postanowiłem, że wybiorę kultowy szlak Tour de Monte Rosa i przejdę jego najciekawsze fragmenty od Zermatt aż po St. Niklaus. Kiedy Rafał pojechał, przebywałem w namiocie rozbitym w krzakach za Tasch (patrząc od strony Zermatt) przy wielkim stawie, w pobliżu pola golfowego ‘Matterhorn’. Zaplanowałem, że zejdę do wioski Randa liczącej około 440 mieszkańców i tam znajdę odpowiednie miejsce pod namiot. Założyłem, że zatrzymam się w rejonie Randa-Wildi, w okolicach potoku Wildibach, gdzie będę miał dostęp do świeżej wody. Tuż przed lasami, w części Wildi, w Randzie, minąłem pole namiotowe Atermanze. Za nim, idąc około 10min lasem, przekroczyłem mostem szeroki i silny potok Wildibach. Poszedłem dalej, za usypisko głazów, które tworzyło jego naturalne koryto. Skręciłem w prawo, ponieważ około pięć minut drogi od Wildibach usłyszałem cichy szum mniejszego potoku. W lesie rosła wysoka trawa, a wśród niej kwitły piękne alpejskie kwiaty. W trawach wypatrzyłem ledwo widoczną, zarastającą ścieżkę i tam postanowiłem wejść i rozglądnąć się za polem pod namiot. Podchodząc słabo nachylonym stokiem, doszedłem do malutkiego potoku, na którym zbudowano rynienkę doprowadzającą wodę za pomocą gumowych rur. Nieco wyżej umiejscowiono wannę, która miała za zadanie odfiltrowywanie wody z osadów. Przeszedłem jeszcze odległość równą całej instalacji do góry i znalazłem małe, ale równe miejsce pod namiot osłonięte od góry gęstymi modrzewiami. W razie deszczu miałem bardzo dobry, naturalny parasol. Bez wahania rzuciłem wszystko i zacząłem rozbijać namiot. Około 50 cm od niego płynął ten sam potok, toteż miałem ciągły dostęp do świeżej wody.
Miejsce jak najbardziej odpowiadało mi, ponieważ nikt mnie nie mógł tutaj zauważyć, a ja sam miałem wszystko, czego potrzebowałem do wyjścia w góry. Po rozbiciu namiotu rozejrzałem się za sklepem w wiosce i zauważyłem, że otwierali go tylko rano, od 9.00 do 12.00 i w południe, od 17.00 do 20.00. Sklep prowadziła starsza pani. Kupiłem w nim chleb i makaron potrzebny do gotowania zup pomidorowych oraz same zupy pomidorowe z Knorra. Wracając przez wioskę Randa zauważyłem starą zabudowę, którą wyróżniał styl budownictwa. Domy sprzed kilkudziesięciu lat i te jeszcze starsze, budowano na kamiennych cokołach, na których ustawiano kamienną okrągłą, płaską płytę i dopiero na tym budowano drewniany dom. Taka płyta miała chronić dom przed wszędobylskimi szczurami. Co ciekawe, dachy również pokrywały kamienne płyty ułożone tak, jak dachówki. Miały kształt rombu. Przyznam, że część wioski Randa-Wildi pod lasem robiła dobre wrażenie i nie sposób było przejść obojętnie obok wiekowych domów. Tymczasem zastanawiałem się dokąd pójdę samemu. Tour de Monte Rosa jest wielkim szlakiem, więc musiałem wybrać jakiś fragment. Wybrałem wyście do schroniska Domhutte położonego na wysokości 2940 m n.p.m. Chciałem koniecznie tam dojść ze względu na dużą wysokość możliwą do osiągnięcia w ciągu jednego dnia. W kolejnych latach planowałem odwiedzenie szczytu góry Dom. Chciałem zobaczyć, jak wygląda droga dojściowa do Domhutte. Pomyślałem, że będę musiał przejść z wysokości 1400 m n.p.m. aż do 3000 m n.p.m. w ciągu poranka i później wrócić. To znacznie więcej niż w drodze na Rysy. Miałem wielkie chęci i siły, dlatego nie zmieniałem planów. W Randzie panował spokój, dlatego czułem się zupełnie bezpiecznie i rozmyślałem nad tym, co zobaczę dnia kolejnego. Potrzebowałem tylko dobrej pogody i wielu sił. Mając namiot dla siebie, wiedziałem, że będę miał dobry sen. Zasnąłem jeszcze przed zachodem słońca. Dzięki temu miałem dużo czasu na odpoczynek.
Po udanym wejściu na Breithorn 4164 m n.p.m., Dufourspitze 4634 m n.p.m., Nordend 4609 m n.p.m. i Rimpfischhorn 4199 m n.p.m. (doszliśmy do lodowca położonego na wysokości 4001 m n.p.m.) pozostałem sam, po tym, jak Rafał musiał już wracać do domu ze względu na kończący się urlop. Mi pozostały jeszcze trzy dni wolnego czasu, dlatego postanowiłem, że wybiorę kultowy szlak Tour de Monte Rosa i przejdę jego najciekawsze fragmenty od Zermatt aż po St. Niklaus. Kiedy Rafał pojechał, przebywałem w namiocie rozbitym w krzakach za Tasch (patrząc od strony Zermatt) przy wielkim stawie, w pobliżu pola golfowego ‘Matterhorn’. Zaplanowałem, że zejdę do wioski Randa liczącej około 440 mieszkańców i tam znajdę odpowiednie miejsce pod namiot. Założyłem, że zatrzymam się w rejonie Randa-Wildi, w okolicach potoku Wildibach, gdzie będę miał dostęp do świeżej wody. Tuż przed lasami, w części Wildi, w Randzie, minąłem pole namiotowe Atermanze. Za nim, idąc około 10min lasem, przekroczyłem mostem szeroki i silny potok Wildibach. Poszedłem dalej, za usypisko głazów, które tworzyło jego naturalne koryto. Skręciłem w prawo, ponieważ około pięć minut drogi od Wildibach usłyszałem cichy szum mniejszego potoku. W lesie rosła wysoka trawa, a wśród niej kwitły piękne alpejskie kwiaty. W trawach wypatrzyłem ledwo widoczną, zarastającą ścieżkę i tam postanowiłem wejść i rozglądnąć się za polem pod namiot. Podchodząc słabo nachylonym stokiem, doszedłem do malutkiego potoku, na którym zbudowano rynienkę doprowadzającą wodę za pomocą gumowych rur. Nieco wyżej umiejscowiono wannę, która miała za zadanie odfiltrowywanie wody z osadów. Przeszedłem jeszcze odległość równą całej instalacji do góry i znalazłem małe, ale równe miejsce pod namiot osłonięte od góry gęstymi modrzewiami. W razie deszczu miałem bardzo dobry, naturalny parasol. Bez wahania rzuciłem wszystko i zacząłem rozbijać namiot. Około 50 cm od niego płynął ten sam potok, toteż miałem ciągły dostęp do świeżej wody.
Miejsce jak najbardziej odpowiadało mi, ponieważ nikt mnie nie mógł tutaj zauważyć, a ja sam miałem wszystko, czego potrzebowałem do wyjścia w góry. Po rozbiciu namiotu rozejrzałem się za sklepem w wiosce i zauważyłem, że otwierali go tylko rano, od 9.00 do 12.00 i w południe, od 17.00 do 20.00. Sklep prowadziła starsza pani. Kupiłem w nim chleb i makaron potrzebny do gotowania zup pomidorowych oraz same zupy pomidorowe z Knorra. Wracając przez wioskę Randa zauważyłem starą zabudowę, którą wyróżniał styl budownictwa. Domy sprzed kilkudziesięciu lat i te jeszcze starsze, budowano na kamiennych cokołach, na których ustawiano kamienną okrągłą, płaską płytę i dopiero na tym budowano drewniany dom. Taka płyta miała chronić dom przed wszędobylskimi szczurami. Co ciekawe, dachy również pokrywały kamienne płyty ułożone tak, jak dachówki. Miały kształt rombu. Przyznam, że część wioski Randa-Wildi pod lasem robiła dobre wrażenie i nie sposób było przejść obojętnie obok wiekowych domów. Tymczasem zastanawiałem się dokąd pójdę samemu. Tour de Monte Rosa jest wielkim szlakiem, więc musiałem wybrać jakiś fragment. Wybrałem wyście do schroniska Domhutte położonego na wysokości 2940 m n.p.m. Chciałem koniecznie tam dojść ze względu na dużą wysokość możliwą do osiągnięcia w ciągu jednego dnia. W kolejnych latach planowałem odwiedzenie szczytu góry Dom. Chciałem zobaczyć, jak wygląda droga dojściowa do Domhutte. Pomyślałem, że będę musiał przejść z wysokości 1400 m n.p.m. aż do 3000 m n.p.m. w ciągu poranka i później wrócić. To znacznie więcej niż w drodze na Rysy. Miałem wielkie chęci i siły, dlatego nie zmieniałem planów. W Randzie panował spokój, dlatego czułem się zupełnie bezpiecznie i rozmyślałem nad tym, co zobaczę dnia kolejnego. Potrzebowałem tylko dobrej pogody i wielu sił. Mając namiot dla siebie, wiedziałem, że będę miał dobry sen. Zasnąłem jeszcze przed zachodem słońca. Dzięki temu miałem dużo czasu na odpoczynek.
Las w Randzie
Stare domy w Randzie budowane były na kamiennych płytach, mające zabezpieczyć je przed szczurami
W Randzie
Mój nocleg w lesie Randa-Wildi
Dnia następnego wstałem wypoczęty. Bardzo ciekawił mnie
zaplanowany szlak. Postanowiłem wyruszyć całkowicie na lekko, widząc jaka ma
być pogoda. Spodziewałem się dużo słońca i przede wszystkim wielu pięknych
widoków. Wyruszyłem po godzinie 7.20, gdzie słońce „leniwie” rozpoczynało
dzień. Najwyższe białe szczyty dopiero oświetlały pierwsze promienie słońca. W
mojej dolince jeszcze długo musiałbym na nie czekać. Według mapy miałem zejść
do Randy i stamtąd wejść na szlak właściwy do Domhutte. Znalazłem jednak
pozaszlakową ścieżkę prowadzącą w las ponad poziomem całej wioski. Przy okazji
mogłem podziwiać przepięknie kwitnącą jabłoń pokrytą gęsto rozsianymi
kropelkami po deszczu. Dzięki ścieżce mogłem ominąć Randę i od razu dostać się
na szutrową drogę początkowo prowadzącą do Domhutte. Później szlak zakręcał w
lewo w modrzewiowy las. Widziałem, że ponad poziomem 2000 m n.p.m. zawisł równy
woal chmur, ciągnący się wzdłuż całego pasma górskiego. Na ten widok
przycisnąłem tempo, bo chciałem w jak najkrótszym czasie podejść jak najwyżej.
W lesie widziałem drewnianego grzyba, którego wystrugano z przewróconego
drzewa. Pozostawiono tylko pień i część potrzebną do rzeźby. Na wysokości około
1740 m n.p.m. dotarłem do wielkiego potoku Dorfbach, gdzie trzeba przez niego
przejść, ale nie ma tam żadnego mostu. Z oddali słychać z jaką siłą płyną wody
i od czasu do czasu leciały wielkie kamienie ciągnące za sobą dużą kurzawę. Z
tego miejsca nie wiedziałem jeszcze o co chodzi, ale później mogłem spojrzeć na
sprawę z innej perspektywy. Długo szukałem właściwej drogi, żebym mógł przejść
przez potok. Pomimo, że w lesie po drugiej stronie widziałem ścieżkę i tunel w
zaroślach, to nie mogłem się tam dostać. Podchodziłem najpierw znacznie wyżej
niż szlak i szukałem węższego miejsca w wielkim, kamienistym korycie potoku.
Udało mi się znaleźć kamienie, po których mogłem przeskoczyć na drugą stronę.
Od teraz mogłem iść bezpiecznie lasem aż do skrzyżowania szlaków na wysokości
1870 m n.p.m. Tam skręciłem w prawo i dalej szlak prowadził do Europahutte 2265
m n.p.m. i Domhutte 2940 m n.p.m.
Widok na Weisshorn 4506 m n.p.m. na wysokości około 1800 m n.p.m.
Drewniany grzyb na szlaku
Modrzewie pokrywają krzaczaste porosty świadczące o najwyższej klasie czystości powietrza
Widok na Weisshorn 4506 m n.p.m. na wysokości około 1800 m n.p.m.
Drewniany grzyb na szlaku
Modrzewie pokrywają krzaczaste porosty świadczące o najwyższej klasie czystości powietrza
Podchodząc lasem, widziałem u góry wielki stalowy, wiszący
most. Chciałem do niego dojść, ale nie wiedziałem, czy mój szlak w ogóle tamtędy
prowadzi i na jakiej wysokości jest zawieszony. Widziałem tylko, że rozwieszono
go nad tym samym korytem potoku, ale znacznie wyżej. Ponad górną granicą lasów
(> 2200 m n.p.m.) ścieżka poprowadziła mnie na trawiaste zbocza. Stanąłem na
kolejnym skrzyżowaniu szlaków. W lewo mogłem iść do Europahutte, w prawo do
Kinhutte 2582 m n.p.m., a na wprost do Domhutte. Właśnie tam chciałem dojść –
do Domhutte. Szlak skręcający w prawo zamknięto, ale nie wiedziałem z jakiego
powodu. Widząc, jak tam jest pięknie, chciałem poznać przynajmniej najbliższą
okolicę i zawrócić. Najpierw jednak wybrałem wejście do schroniska na dużą
wysokość, ponieważ woal z chmur nieustannie utrzymywał się w powietrzu na tle
wysokich gór. Po prawej stronie, patrząc
od skrzyżowania, poza szlakiem, doszedłem do źródełka z wodą. Ze sobą zabrałem
tylko trzy czekolady i dwie półlitrowe butelki z wodą, bo wiedziałem, że po
drodze na pewno gdzieś będę mógł je uzupełnić. Na trawiastych polanach wybrałem
drogę na Domhutte. W tym miejscu nie można pomylić szlaku, ponieważ przed mną ścieżkę
ograniczała ściana skalna, na której ktoś sprejem wymalował wielki napis ze
strzałką „Europahutte, Domhutte”. Pod ścianą skalną rozpoczyna się typowo
tatrzańskie przejście, gdzie ścieżka prowadzi wśród skał bardzo krętymi
zakosami. Dzięki temu bardzo szybko zdobywałem wysokość. Na początku wchodziłem
na grań z bardzo mocno widoczną i wydeptaną ścieżką. Później szlak prowadził na
skalistą grań, gdzie pojawiły się plecione liny. Ułatwiają wspinaczkę. Na
wysokości około 2750 m n.p.m., na ostatniej skalistej grani łatwo można
zauważyć grubą, niebieską linę. Wyznacza właściwy kierunek, chociaż intuicyjnie
poszlibyśmy pewnie inną drogą, Za skałami z liną przeszedłem na drugą stronę
grani, dzięki czemu wszedłem na otwarte, bardzo szerokie zbocze góry, podobne
trochę do „wyrównanego” koryta po lodowcu. Mogą znajdować się tutaj płaty
śnieżne, dlatego warto mieć ze sobą raki w okresie końca czerwca i początku
lipca. Od tego momentu pozostało jakieś 150 m wysokości względnej do pokonania.
Najwyższe miejsce na grani, tuż za niebieską liną, jest dość ciekawe, ponieważ
stoi tam kwadratowy, słupek ułożony z warstw kamieni. Na tle wysokich Alp
wygląda bardzo pięknie. Widoczna ścieżka prowadzi szerokim zboczem. Trzeba tyle
nim podchodzić, aż za ostatnią skałą wyłoni się schronisko Domhutte.
Najbardziej przypadł mi do gustu odcinek za ostatnią granią, prowadzący do
schroniska, ponieważ ciągle miałem fenomenalny widok na Alpy. Królował
Weisshorn 4506 m n.p.m., a wzdłuż innych czterotysięczników, na wysokości około
2800 m n.p.m. „wisiał” cienki pas chmur, przypominający woal. Długo zachwycałem
się tym widokiem. Przejście z Randy aż do wysokości 2800 m n.p.m. zajęło mi
równe trzy godziny.
Wielki, 205-metrowy, linowy most wiszący. Od roku 2017 ten most nie istnieje, a kilkadziesiąt metrów niżej wybudowano nowy - długi aż na 494 metry!
Wielki napis na skale wskazujący drogę do Domhutte
Przepiękny pas chmur przecinający góry na wysokości około 2200 m n.p.m.
Piękne widoki w trakcie podchodzenia na poziom 2800 m n.p.m.
Widok na most z wysokości 2800 m n.p.m.
Na przełęczy na poziomie 2850 m n.p.m.
Wielki, 205-metrowy, linowy most wiszący. Od roku 2017 ten most nie istnieje, a kilkadziesiąt metrów niżej wybudowano nowy - długi aż na 494 metry!
Wielki napis na skale wskazujący drogę do Domhutte
Przepiękny pas chmur przecinający góry na wysokości około 2200 m n.p.m.
Piękne widoki w trakcie podchodzenia na poziom 2800 m n.p.m.
Widok na most z wysokości 2800 m n.p.m.
Na przełęczy na poziomie 2850 m n.p.m.
Kiedy doszedłem do Domhutte, okrążyłem miejsce i spojrzałem
na dalszą drogę prowadzącą na górę Dom 4545 m n.p.m., ponieważ kiedyś w
przyszłości chciałbym wejść na jej szczyt. Na następny rok miałem założone
wejście na Dom, dlatego starałem się przyglądać, by wypatrzeć jak najwięcej
szczegółów (PS. w roku 2013 i 2018 wszedłem na wierzchołek tej góry). Widok potężnych mas lodu, w wyższych partiach góry, robił ogromne
wrażenie. Jako, że wyszedłem „na lekko”, nie miałem zamiaru wchodzić na pola
śnieżne. Warunki pozwoliły mi dojść do poziomu 3000 m n.p.m., po czym zacząłem
wracać. Teraz, przed sobą, miałem przepiękne Alpy oraz z bardzo dużej wysokości
mogłem popatrzeć na wielki, stalowy most widzący nad szerokim żlebem, którym
płynął potok Dorfbach. Most miał 205m długości, co z pewnością wyróżniało go w
całych Alpach. Chciałem do niego dojść, stąd postanowiłem, że w drodze
powrotnej skręcę w okolice mostu. Mając widok na wszystko dookoła, schodziłem
powoli tą samą trasą. Ponownie wszedłem na grań z niebieską liną i szedłem
ubezpieczoną ścieżką, podobną do szlaków znanych z Tatr. Powyżej 2500 m n.p.m.
najbardziej zachwycały fioletowe skalniaki porastające praktycznie każdy
okrągły kamień, dzięki czemu były piękną ozdobą okolicy. Przyglądałem się im
dłużej, a kiedy wyszukałem kilka najlepszych, zrobiłem serię zdjęć. Niestety w
Tatrach takich kwiatów nie spotkałem. Wiem, że występują na Lodowym Szczycie, w
wyższych partiach góry. Poniżej szlak znowu wrócił na wąską grań, gdzie
grzbietem prowadziła wydeptana ścieżka. Po 4h 30min wędrówki dotarłem z powrotem do
znanego mi skrzyżowania na trawiastej polanie, skąd szlakiem Tour de Monte Rosa
mogłem dojść do Europahutte i do Kinhutte. Mnie interesowała druga opcja,
ponieważ w pobliżu, w drodze do Kinhutte, widziałem wąski wodospad, a jego wody
dosłownie przelatywały nad szlakiem. Tour de Monte Rosa oferuje wiele atrakcji
na trasie, o czym wkrótce się przekonałem.
Lodowe góry widoczne z poziomu schroniska Domhutte
Dostawa do schroniska Domhutte
Lodowe góry widoczne z poziomu schroniska Domhutte
Dostawa do schroniska Domhutte
Ponownie poszedłem do źródełka z wodą, gdzie napełniłem
butelki. Utrzymywała się piękna, słoneczna i ciepła pogoda. Orzechy i
czekolady, które ze sobą zabrałem do kieszeni, w zupełności mi wystarczyły.
Dawały bardzo duży zastrzyk energii w krótkim czasie. Właśnie takiego jedzenia
najbardziej potrzebowałem na duży wysiłek i sporą różnicę wysokości. Na
skrzyżowaniu wybrałem drogę w prawo, gdzie za około 200m doszedłem do
wodospadu. Wśród skał kwitły niezliczone ilości róż alpejskich tworzących
niesamowite bukiety! W tym samym miejscu, na gładkiej, prawie pionowej płycie
skalnej można zauważyć z łatwością małą flagę Szwajcarii z napisem „WM 2010”.
Tutaj szlak prowadzi dokładnie pod wodami wąskiego, ale ciekawego wodospadu.
Zatrzymałem się dokładnie pod nim, żeby zrobić kilka ujęć. Jego otoczenie
przypadnie każdemu do gustu. Tuż za nim, wytyczono szlak przez mokre płyty skalne
i kamienie. Musiałem bardziej uważać, żeby nie pośliznąć się, ponieważ wodospad
regularnie zwilżał ten kawałek drogi. Oczywiście muszę wspomnieć, że trasa od
skrzyżowania, którą teraz szedłem, jest zamknięta. Poszedłem tam, powodowany
ciekawością i widokami, które ujrzałem ze skrzyżowania. O tej porze nikt nie
chodził po górach, dlatego uznałem, że pójdę zamkniętym odcinkiem, bo kto wie,
czy nie „wycięto” najpiękniejszego fragmentu Tour de Monte Rosa?... Za
wodospadem rozpoczyna się strome podejście trawersami prowadzące dokładnie do
wielkiego stalowego mostu wiszącego, mającego aż 205 m długości! Widok naprawdę
robi ogromne wrażenie, kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, że jest szeroki tylko na
80cm! Wejście i wyjście zagradza metalowa siatka, ponieważ dokładnie w połowie
długości mostu trafimy na wyrwane kraty, po których się idzie. Z lodowca
Festigletscher, co jakiś czas, spadają duże kamienie z wysokości 3300 m n.p.m.
Most jest zawieszony na wysokości 2220 m n.p.m. Przez ponad kilometr lotu w
pionie kamienie nabierają bardzo dużych
prędkości i jeśli taki pocisk trafi o większy głaz na dnie żlebu, to dość
często odbija się on na kilkadziesiąt metrów w powietrze! Miało to niegdyś
miejsce i głaz uwolniony przez lodowiec dosłownie przestrzelił na wylot stalowy
most w 2011 roku! Widać, jak wielką moc mają spadające kamienie z góry, dlatego
postanowiono o zmianie przebiegu szlaku Tour de Monte Rosa…
Wodospad na zamkniętej części szlaku
Po drugiej stronie wodospadu
Na dawnym moście (w 2017 roku wybudowano nowy most o długości 494 m n.p.m.)
Widok na stary most z poziomu żlebu (z powodu tego uszkodzenia zdecydowano wymienić cały most na nowy
Charakterystyczny napis, widoczny przy wodospadzie
Wodospad na zamkniętej części szlaku
Po drugiej stronie wodospadu
Na dawnym moście (w 2017 roku wybudowano nowy most o długości 494 m n.p.m.)
Widok na stary most z poziomu żlebu (z powodu tego uszkodzenia zdecydowano wymienić cały most na nowy
Charakterystyczny napis, widoczny przy wodospadzie
Chciałem zobaczyć most i poczuć klimat wędrówki kilkadziesiąt
metrów nad żlebem. Odsłoniłem metalową siatkę i poszedłem. Od czasu do czasu
żlebem spadały pojedyncze kamienie, które rozbijały się na kilka mniejszych
części, ale to wszystko miało miejsce raczej przy powierzchni żlebu, z dala ode
mnie. Roztrzaskiwanie kamieni przerywało głuchą ciszę. Doszedłem do połowy
mostu, w miejsce, gdzie niegdyś potężny głaz przestrzelił most na wylot. Wyrwa
miała około 10 m długości, dlatego uznałem, że jest nie do przebycia. Zrobiłem
tylko kilka zdjęć i zawróciłem. Jako, że chciałem przejść na drugą stronę,
ponieważ tam prowadził szlak Tour de Monte Rosa w starej wersji, to nie poddawałem
się. Wybrałem powrót mostem, do trawersów przez trawiaste zbocze, po czym
chciałem przejść tuż pod stalową konstrukcją, idąc żlebem. Musiałem liczyć się
z niebezpieczeństwami i spadającymi kamieniami. Żleb podzieliłem na trzy
odcinki. Przechodziłem w zagłębieniach jak najszybciej, a stawałem na dość
szerokich wypukłościach. Problem polegał na tym, że w zagłębieniach nie mogłem
przyspieszyć kroku, ponieważ zbocze dosłownie sypało się pod nogami. Jedyne co
mi zostało, to iść równomiernym tempem. W trakcie przechodzenia na drugą stronę
aż trzy razy usłyszałem trzask kamieni w górze. Oznaczało to, że za chwilę
przelecą w moim pobliżu z bardzo dużą prędkością. Obserwowałem je, ale na
szczęście przelatywały w zagłębieniach, w których mnie nie było. Teraz mogłem
odetchnąć z ulgą, bo byłem już na bezpiecznej drugiej stronie. Pozostało mi jeszcze
przejście przez krzaki i zarośla i dostałem się na szeroką ścieżkę szlaku Tour
de Monte Rosa. Poszedłem dalej. Na początku i po drugiej stronie żlebu, trochę
poniżej mostu, tam, gdzie ja wybrałem drogę pod nim, zauważyłem, że inni
również próbowali swoich sił, ponieważ rozstawiono tu znaki ostrzegawcze
mówiące: „pokonuj niebezpieczny odcinek jak najszybciej, bez zatrzymywania
się”. Tak myślałem, że nikt nie chce rezygnować z jednego z najpiękniejszych
fragmentów Tour de Monte Rosa…
Znak ostrzegawczy informujący przed spadającymi kamieniami
Znak ostrzegawczy informujący przed spadającymi kamieniami
Początkowo trasa prowadziła gęstym, modrzewiowym lasem w
rejonie Gruengarten. Ponownie mogłem ujrzeć fenomenalne róże zdobiące każde
zbocze górskie. Za lasem wyszedłem na skaliste zbocza. Ścieżka prowadziła
wzdłuż pochyłych stoków, co pozwalało przechodzić z jednego na drugie, nie
tracąc przy tym wysokości. Miałem wrażenie, że przebywam ciągle na tej samej poziomicy.
Za skałami, w zielonej części, znajduje się skrzyżowanie szlaków na wysokości
2224 m n.p.m., skąd można wybrać trasę na Kinhutte 2582 m n.p.m. Z powodu braku
czasu (bo przejście przypominało trasę do Domhutte) postanowiłem przejść dalej
w skalisty rejon. W tym rejonie zbocza gór są tak strome i niedostępne, że
dotarłem do kolejnej atrakcji Tour de Monte Rosa. Przede mną wyłonił się
niesamowity tunel, który na początku miał zainstalowany wyłącznik do zapalania
światła i do jego wyłączania na samym końcu! Za tunelem jest umiejscowiona
bateria i kolektor słoneczny zawieszony na skałach. Przyznam, że zrobiło to na
mnie duże wrażenie. W środku tunelu zrobiłem zdjęcie, żeby pokazać, jak
przygotowano ten odcinek szlaku. Jeśli nie zgasi się światła, to zgaśnie ono
automatycznie po upływie około 30 sekund. Tyle wystarczyło, by normalnym tempem
przejść cały tunel. Tuż za nim miałem widok na bardzo szerokie zbocza górskie
zbiegające się ze sobą. Pomiędzy nimi widać dość szeroki żleb, którym płynął znany
mi potok Wildibach. To jest dokładnie ten sam potok, w pobliżu, którego miałem,
poniżej w lesie, rozbity namiot. Wystarczyło iść żlebem 800m w dół i dotarłbym
do namiotu na skróty. Przeprawa z pewnością nie byłaby bezpieczna. Z tego
względu poszedłem dalej, powoli okrążając dwa rozległe i pochyłe stoki górskie.
Za chwilę doszedłem do wielkiej wyrwy w skałach, gdzie cały szlak ubezpieczono
poręczami linowymi, a nad przepaścią zawieszono kolejny stalowy most o długości
około 10 m. Widoki z tego miejsca naprawdę zachwycały.
Róże alpejskie kwitnące na każdym kroku w trakcie wędrówki szlakiem Tour de Monte Rosa
Kamienny mur w drodze do Kinhutte
Panel słoneczny i akumulator w skałach zapewniający zasilanie oświetlenia podczas przejścia przez tunel
Tunel wydrążony w skałach
Po drugiej stronie tunelu
Tą ścieżką dochodzimy do stalowego mostu
Róże alpejskie kwitnące na każdym kroku w trakcie wędrówki szlakiem Tour de Monte Rosa
Kamienny mur w drodze do Kinhutte
Panel słoneczny i akumulator w skałach zapewniający zasilanie oświetlenia podczas przejścia przez tunel
Tunel wydrążony w skałach
Po drugiej stronie tunelu
Tą ścieżką dochodzimy do stalowego mostu
Stalowy most nad przepaścią
Jeden z najpiękniejszych etapów szlaku Tour de Monte Rosa
Liczne ubezpieczenia w postaci poręczy z lin na trasie w okolicach tunelu (przed i za nim)
Idąc dalej, długo nie mogłem przyspieszyć tempa, ponieważ
wszędzie dookoła rosły róże alpejskie będące w pełni rozkwitu. Góry dosłownie
zrobiły się różowe. Na tle świeżo zielonych modrzewi wyglądały niecodziennie.
Chciałem uchwycić każdy piękny zakątek na zdjęciach, ponieważ nie często w
górach zdarzały mi się tak niezwykłe widoki. Szedłem aż do Springelboden 2219 m
n.p.m. gdzie dotarłem do kolejnego skrzyżowania szlaków. Byłem już 4h 10min
drogi od Europahutte. Biorąc pod uwagę, że wchodziłem do Domhutte, to miałem za
sobą co najmniej 8h pieszej wędrówki według znaków. Mi cała trasa zajęła
dokładnie 7h. Zegarek wskazywał godzinę 14.14, dlatego powoli myślałem o
schodzeniu z dużych wysokości w rejon Wildibach, gdzie mógłbym wrócić do
namiotu. Byłem zbyt oddalony od najbliższego skrzyżowania szlaków. Zabrakłoby
mi z pewnością czasu, żeby wrócić za dnia. Mapa wskazywała kolejne atrakcje na
Tour de Monte Rosa, ale niestety czas mnie ograniczał. W Springelboden wybrałem
trasę zejściową przez las prowadzącą bezpośrednio do Wildibach, gdzie mogłem
wejść na znaną mi szeroką drogę, która prowadziła dalej do lasu z moim namiotem.
Podczas zejścia podziwiałem miejsce ze stawem tam, gdzie żegnałem się z Rafałem
oraz wielkie pole golfowe ‘Matterhorn’, które mijałem w drodze do Randy.
Widziałem stąd również całe Tasch. Poszedłem według znaku ‘Randa 1h 20min’.
Szlak prowadził w lesie, pomiędzy dwoma grzędami skalnymi, na które nie trzeba
w ogóle wchodzić. Nawet przejście lasem było bardzo ciekawe, ponieważ wszędzie
kwitły róże alpejskie. Nawet w zacienionych miejscach występowały dosłownie
wszędzie. Pomyślałem, że trafiłem chyba na najpiękniejszy czas w Alpach, gdzie
wiosna zakwita największą ilością kolorów.
Widok na pola golfowe Tasch
Miasteczko Tasch
Widok na pola golfowe Tasch
Miasteczko Tasch
Po godzinie 15.20 dotarłem do lasu pod Randa-Wildi. Szybko
doszedłem do namiotu, gdzie od razu zabrałem się za gotowanie zupy pomidorowej.
Wody miałem pod dostatkiem, ponieważ 50cm od namiotu płynął niewielki potoczek.
Podczas jedzenia myślałem, gdzie pójdę jutro, skoro pozostał mi jeszcze jeden
dzień wolny, a dobra pogoda miała mi nadal dopisywać. Przeglądałem mapę i
wybrałem kolejną część Tour de Monte Rosa. Tym razem planowałem dojść do tego
samego skrzyżowania prowadzącego do Europahutte, a później wybrać drogę w lewo
i iść aż do St. Niklaus. Wtedy przeszedłbym piękny kawał trasy, z pewnością
obfitującej w niecodzienne widoki. Po obiedzie poszedłem jeszcze do malutkiego
sklepu w Randzie, gdzie kupiłem mleko i pieczywo. Lodówkę zrobiłem sobie w
potoczku. Mleko położyłem na dnie i położyłem na kartonie ciężki kamień, dzięki
czemu stale chłodziło się w wodzie. Spanie w lesie było dla mnie bardzo komfortowe.
Panowała zupełna cisza, dlatego nazajutrz wstałem w pełni sił i mogłem dalej
realizować moje plany górskie dotyczące Tour de Monte Rosa. Na pierwszy rzut
wziąłem za cel dojście do Europahutte. O dziwo, o tej porze roku jeszcze nie
otwarto schroniska… Jeśli nie w lipcu, to kiedy?.. Przecież teraz jest pełnia
sezonu. Ponownie podchodziłem znaną mi drogą w pobliżu kwitnącej jabłoni, a
później okrążającą Randę na większej wysokości, po czym na skrzyżowaniu w lesie,
wybrałem drogę na Europahutte. Doszedłem do miejsca, gdzie nabierałem wody ze
źródełka i skręciłem w lewo w stronę Europahutte. W rejonie schroniska byłem o
godzinie 7.26, dlatego miałem wiele czasu na przejście wyznaczonego odcinka.
Tour de Monte Rosa nazywano też Europaweg i raczej z taką nazwą spotykałem się
na znakach. Za schroniskiem kończy się las i od tego momentu ścieżka prowadzi
bardzo widokowymi zboczami. Co ciekawe, Tour de Monte Rosa w tej części Alp
pozwala wchodzić na duże wysokości bez konieczności posiadania jakiegokolwiek
sprzętu. Można dojść aż do wysokości 2700 m n.p.m. nie trafiając na żadne
trudności techniczne! Od Europahutte ścieżkę wytyczono przez Miesboden 2321m
n.p.m. Idąc nią, możemy jednocześnie podziwiać wspaniałe czterotysięczniki oraz
dolinę, z której przyszliśmy. Przyznam, że bardzo spodobała mi się ta część
szlaku, ponieważ po okrążeniu Miesboden, przede mną widziałem szeroki żleb. Nad
nim zawieszono drewniany widzący most. Huśtał się na wszystkie strony, a na
tablicy informacyjnej napisano, że maksymalnie mogą tędy przechodzić cztery
osoby. Liny napinające nawinięto tutaj na kołowrotki zablokowane przy pomocy
kół zębatych. Most miał około 30-40 m długości.
Bardzo chwiejny most
Bardzo chwiejny most
Za kilka minut dalszej wędrówki, dojdziemy do drugiego,
znacznie mniejszego mostu. Płynie tędy potok obfitujący w wody i w bezpośrednim
sąsiedztwie szlaku można podziwiać na nim kaskady. O tak wczesnej porze dnia
nikogo nie spotykałem, a w rejon, w którym szedłem nie docierało jeszcze słońce
i raczej długo musiałem na nie czekać. Za wodospadem rozpoczyna się przejście
zboczem Hohberge. Szlak jednostajnie prowadzi na tej samej wysokości, przez co
krajobraz praktycznie nie ulega zmianom. Jedynie na początku zbocza minąłem
bardzo wąski, bo na kilkadziesiąt centymetrów żleb, przed którym ustawiono
znak: „uwaga na spadające kamienie”. Kiedy skończyłem czytać tą informację,
żlebem przeleciał jak pocisk mały kamień z bardzo dużą prędkością. Po około 40min
wędrówki dotarłem do skalistych grani. Wiedziałem, że tutaj zobaczę coś
ciekawego. Początkowo szlak przeprowadzał przez grzędę skalną na wysokości
2329m n.p.m. W tym rejonie jest kolejny ciekawy drewniany mostek nad pionowym
urwiskiem skalnym. Na szczęście jest ubezpieczony i nie występują tu żadne
trudności techniczne. Wystarczy po nim przejść. Po jego lewej stronie jesteśmy
wystawieni na ekspozycję. Za mostkiem ścieżka wiedzie wśród opadającej rynny
skalnej. Najciekawszy jest fakt, że leżą tu tak wielkie głazy i kamienie, że
prawie na każdym z nich namalowano czerwony znak szlaku, niejako mający
wskazywać miejsce postawienia każdego kroku. Przyznam, że dziwne wyglądały tak
gęsto namalowane znaki. Na odcinku 10m naliczyłem ich ze 20szt.! Na końcu
opadającej rynny widać prawie pionową i nierówną grań tworzącą ścianę skalną.
Tour de Monte Rosa okrąża ją, dając wspaniały widok na góry. Na całej długości
skalnego przejścia rozstawiono znaki informujące o spadających kamieniach i o
tym, żeby nie stawać na tym odcinku. Za ostatnią skałą dochodzimy do poziomu
2365 m n.p.m. Dotychczas różnica wysokości była niewielka, ale po obejściu
pionowej ściany skalnej przeszedłem na wielkie, otwarte polany trawiaste. Za
około 30min wędrówki w takim terenie szlak zaczął prowadzić pod górę długimi
trawersami pod Saldgalen. Wychodzi się tu na wielkie kamienisto-trawiaste
zbocze, na wysokość 2602m n.p.m. Z tego miejsca mamy jeszcze szersze spojrzenie
na Alpy. Pod Galenberg, na wysokości 2581 m n.p.m. jest kolejne skrzyżowanie
szlaków. Można tam zejść do wiosek Herbriggen lub Breitmatten.
Rwący potok i liczne kaskady odległe o kilka minut wędrówki, licząc od chwiejnego mostu
Most nad pionowym urwiskiem
Z takim oznakowaniem wiemy, gdzie stawiać każdy krok
Najbardziej sypka część szlaku. Zdarza się, że kamienie zsuwają się co kilka chwil
Rwący potok i liczne kaskady odległe o kilka minut wędrówki, licząc od chwiejnego mostu
Most nad pionowym urwiskiem
Z takim oznakowaniem wiemy, gdzie stawiać każdy krok
Najbardziej sypka część szlaku. Zdarza się, że kamienie zsuwają się co kilka chwil
Od skrzyżowania szedłem blisko półtorej godziny w niewiele
zmieniającym się terenie. Dzięki temu mogłem przyspieszyć kroku, ponieważ szlak
ciągle prowadził na tym samym poziomie. Po drodze idziemy tylko
kamienisto-trawiastym zboczem góry Gugla 3377m n.p.m. i Breithorn 3178 m n.p.m.
Trochę urozmaicenia napotkamy w rejonie za Breithornem, gdzie ścieżka przebiega
wśród skał. Mimo wszystko nie odczuwałem, żeby krajobraz mocno ulegał zmianom.
Po godzinie 11.25 dotarłem w okolice Mittelberg 2718 m n.p.m. Na wysokości 2652
m n.p.m. znajduje się skrzyżowanie szlaków, gdzie można pójść w stronę lodowca
Riedgletscher – do schroniska Bordierhutte 2886 m n.p.m. Można stamtąd rozpocząć
wyprawy na pobliskie trzytysięczniki. Rejon lodowca jest bardzo urozmaicony i
trzeba by poświęcić kilka dni na ten fragment Alp. Ja poszedłem dalej, w stronę
St. Niklaus. Za skrzyżowaniem wszedłem na najpiękniejszy odcinek szlaku Tour de
Monte Rosa dzisiejszego dnia, ponieważ ścieżka wprowadzała na piękne trawiaste
równiny, gdzie doszedłem do głazów i skrzyżowania szlaków na wysokości 2414 m
n.p.m. Przede mną stał jeszcze jakiś pomnik, po czym zbocze góry mocno opadało
w stronę doliny. Tutejsze pasmo górskie kończyło się i pozostały mi tylko dwie
drogi do wyboru. Bezpośrednie dojście do St. Niklaus, albo przejście widokowym
zboczem przez Grat 2259 m n.p.m., po lewej stronie grani Grathorn 2273 m n.p.m.,
do wioski Stock pod St. Niklaus. Wybrałem drugą opcję, ponieważ wydawała mi się
znacznie ciekawsza. Kiedy rozpocząłem schodzić ścieżką, piękne polany trawiaste
zamieniały się powoli w zalesione miejsca. Wśród drzew mogłem podziwiać mnóstwo
kwiatów i podziwiać świeżą wiosenną zieleń. Przyznam, że to miejsce przypadło
mi do gustu. Szlak prowadził wąską, wydeptaną w trawie ścieżką – podobnie, jak
w drodze na Rimpfischhorn. Dotarłem do Grat. Na lokalnym wzniesieniu umieszczono
drogowskaz. Widziałem kilka wersji wyboru, podczas, gdy na dół miał prowadzić
tylko jeden szlak. Zastanawiałem się, którą opcję wybrać. Wybrałem najmocniej
przedeptaną ścieżkę, mając po prawej stronie skały i niskie drzewa. Tak przynajmniej
wskazywała mapa. Początkowo trasa była bardzo czytelna, ale za kilkanaście
minut zanikały wszelkie ślady. Zdecydowałem, że pójdę na skróty dość szerokim i
kamienistym żlebem, który na poziomie 1918 m n.p.m. „wciskał się” pomiędzy skały.
Jak na żleb przystało, musiałem iść po sypkich kamieniach. Zejście męczyło
stopy, ale przynajmniej szybko wytracałem wysokość. Po obu stronach miałem
szersze polany, a za nimi gęste lasy. Cały czas mogłem popatrzeć na dolinę z
góry, dlatego utrzymywałem właściwy kierunek. W okolicach Balmu wyszedłem na
większą, kamienną równinę otoczoną lasem, gdzie stromy stok skończył się. Od
teraz szedłem w płaskim terenie, gdzie idąc dalej przez lasy i mniejsze zarośla
dotrzeć do oficjalnego szlaku pod Balmatten. Skręciłem w prawo i za kilka minut
w lewo, gdzie szlak ponownie prowadził lasem, pomiędzy dwiema ścianami
skalnymi.
Półtoragodzinna wędrówka przyjemnym szlakiem
Widok na lodowiec Riedgletscher
Półtoragodzinna wędrówka przyjemnym szlakiem
Widok na lodowiec Riedgletscher
Takim sposobem dostałem się do Balmatten. Teraz czekała mnie
bardzo długa droga do Randy. Pamiętałem, że Rafał szedł pieszo z St. Niklaus ponad
3h i nabawił się odcisków, kiedy dojeżdżał do mnie, by rozpocząć całą wyprawę.
W Balmatten poszedłem pomiędzy zabudową na szeroką drogę, będącą szlakiem
wzdłuż rzeki Mattervispa. Pogoda ciągle dopisywała. Świeciło słońce i było
bardzo ciepło. Liczyłem, że będę potrzebował jakieś 2,5h do 3h na dojście do
mojej bazy w Randzie. W trakcie wędrówki drogą wytyczoną w większości wzdłuż
torów kolejowych prowadzących do Zermatt, podziwiałem małe wioski, które
mijałem. Podobało mi się ich otoczenie, spokój życia i wspaniałe krajobrazy,
które mieszkańcy mieli na co dzień. Idąc szlakiem z St. Niklaus mijałem kolejno
miejscowości i inne punkty: Gehri; zbocze góry o nazwie Blattbach 1208 m
n.p.m., gdzie tory kolejowe prowadzą tunelem; Mattsand i staw położony w sąsiedztwie
wioski; piękną i spokojną wioskę Herbriggen; skupisko domków Zen Achern na
wysokości 1262 m n.p.m.; kolejne skupisko domów w Breitmatten; Obers Lerch i w
końcu doszedłem do Randy na dworzec kolejowy. Sama droga z dworca do mojego
namiotu zajmowała 15min. Kiedy doszedłem do niego, standardowym zwyczajem ugotowałem
zupę pomidorową. Po obiedzie poszedłem jeszcze raz na dworzec, by kupić w
automacie bilet na pociąg do Lausanne (Lozanna) przez Visp, ponieważ nie ma tam
obsługi. Automat jest intuicyjny w obsłudze, dlatego nie miałem z nim żadnych
problemów.
Skrzyżowanie szlaków (m. in. do St. Niklaus)
Skrzyżowanie szlaków (m. in. do St. Niklaus)
Po udanym kolejnym dniu, miałem poczucie, że w pełni
wykorzystałem swój czas, kiedy nie było ze mną Rafała. Poznałem bardzo ciekawy
szlak Tour de Monte Rosa i mogłem dzięki niemu podziwiać zupełnie inne Alpy niż
te, które znałem do tej pory. Zdecydowanie polecam Tour de Monte Rosę tym,
którzy lubią długie wędrówki. Rano, dnia następnego, po godzinie 8.30, miałem
wyjechać z Randy pociągiem. Wieczorem, przygotowałem sobie wszystko tak, żeby porankiem
nie tracić czasu na zbędne przepakowywanie rzeczy. Pozostała mi tylko kwestia kąpieli
po całej wyprawie. Jako, że obok namiotu płynął potok, wykorzystałem ten fakt i
myłem się częściami i suszyłem, aż w końcu wykąpałem się cały. Pomimo wczesnej
pory dnia i chłodnego powietrza wytrzymałem niewygody. Przynajmniej miałem
pewność, że w tutejszym lesie nikt mnie nie zauważy, bo przez trzy dni nikogo
nawet nie usłyszałem w pobliżu mojej malutkiej bazy. W namiocie ponownie miałem
dobry sen oraz wstałem z myślą, że to koniec i trzeba już wracać… Trochę posmutniałem
w środku, bo tyle gór mogłem jeszcze zobaczyć… Pociąg przyjechał z dokładnością
co do jednej minuty. Kiedy miał spóźnienie w Herbriggen, na tablicach w środku,
wyświetlano komunikat, że czekamy na mijankę z drugim pociągiem. Podobało mi
się, że informowano pasażerów nawet o powodzie nieplanowanego postoju. W drodze
do Lausanne podziwiałem przepiękne Alpy. Nie mogłem nasycić oczu widokiem n zielone
góry pełne stoków, na których założono winnice. Pomyślałem sobie: ile
zobaczyliśmy z całych Alp przez te trzy tygodnie… Zaledwie nic nieznaczący
kawałek… Jedynie pocieszał mnie fakt, że weszliśmy na najwyższe góry całych Alp,
zwane „sercem Alp”, dające fenomenalne widoki, przeżycia i doświadczenia…
Wyprawa Crema di Pomodoro I:
Wyprawa Crema di Pomodoro I:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz