wtorek, 23 sierpnia 2016

Tour de Monte Rosa szlak, trekking w Alpach

Tour de Monte Rosa szlak, trekking Tour de Monte Rosa zdjęcia

To już ostatnia część opisu wyprawy Crema di Pomodoro I podczas, której weszliśmy na Breithorn, Dufourspitze, Nordend i Rimpfischhorn (do poziomu 4001 m n.p.m.) oraz przeszedłem samotnie odcinek Randa - St. Niklaus kultowego szlaku Tour de Monte Rosa.

Po udanym wejściu na Breithorn 4164 m n.p.m., Dufourspitze 4634 m n.p.m., Nordend 4609 m n.p.m. i Rimpfischhorn 4199 m n.p.m. (doszliśmy do lodowca położonego na wysokości 4001 m n.p.m.) pozostałem sam, po tym, jak Rafał musiał już wracać do domu ze względu na kończący się urlop. Mi pozostały jeszcze trzy dni wolnego czasu, dlatego postanowiłem, że wybiorę kultowy szlak Tour de Monte Rosa i przejdę jego najciekawsze fragmenty od Zermatt aż po St. Niklaus. Kiedy Rafał pojechał, przebywałem w namiocie rozbitym w krzakach za Tasch (patrząc od strony Zermatt) przy wielkim stawie, w pobliżu pola golfowego ‘Matterhorn’. Zaplanowałem, że zejdę do wioski Randa liczącej około 440 mieszkańców i tam znajdę odpowiednie miejsce pod namiot. Założyłem, że zatrzymam się w rejonie Randa-Wildi, w okolicach potoku Wildibach, gdzie będę miał dostęp do świeżej wody. Tuż przed lasami, w części Wildi, w Randzie, minąłem pole namiotowe Atermanze. Za nim, idąc około 10min lasem, przekroczyłem mostem szeroki i silny potok Wildibach. Poszedłem dalej, za usypisko głazów, które tworzyło jego naturalne koryto. Skręciłem w prawo, ponieważ około pięć minut drogi od Wildibach usłyszałem cichy szum mniejszego potoku. W lesie rosła wysoka trawa, a wśród niej kwitły piękne alpejskie kwiaty. W trawach wypatrzyłem ledwo widoczną, zarastającą ścieżkę i tam postanowiłem wejść i rozglądnąć się za polem pod namiot. Podchodząc słabo nachylonym stokiem, doszedłem do malutkiego potoku, na którym zbudowano rynienkę doprowadzającą wodę za pomocą gumowych rur. Nieco wyżej umiejscowiono wannę, która miała za zadanie odfiltrowywanie wody z osadów. Przeszedłem jeszcze odległość równą całej instalacji do góry i znalazłem małe, ale równe miejsce pod namiot osłonięte od góry gęstymi modrzewiami. W razie deszczu miałem bardzo dobry, naturalny parasol. Bez wahania rzuciłem wszystko i zacząłem rozbijać namiot. Około 50 cm od niego płynął ten sam potok, toteż miałem ciągły dostęp do świeżej wody.

Miejsce jak najbardziej odpowiadało mi, ponieważ nikt mnie nie mógł tutaj zauważyć, a ja sam miałem wszystko, czego potrzebowałem do wyjścia w góry. Po rozbiciu namiotu rozejrzałem się za sklepem w wiosce i zauważyłem, że otwierali go tylko rano, od 9.00 do 12.00 i w południe, od 17.00 do 20.00. Sklep prowadziła starsza pani. Kupiłem w nim chleb i makaron potrzebny do gotowania zup pomidorowych oraz same zupy pomidorowe z Knorra. Wracając przez wioskę Randa zauważyłem starą zabudowę, którą wyróżniał styl budownictwa. Domy sprzed kilkudziesięciu lat i te jeszcze starsze, budowano na kamiennych cokołach, na których ustawiano kamienną okrągłą, płaską płytę i dopiero na tym budowano drewniany dom. Taka płyta miała chronić dom przed wszędobylskimi szczurami. Co ciekawe, dachy również pokrywały kamienne płyty ułożone tak, jak dachówki. Miały kształt rombu. Przyznam, że część wioski Randa-Wildi pod lasem robiła dobre wrażenie i nie sposób było przejść obojętnie obok wiekowych domów. Tymczasem zastanawiałem się dokąd pójdę samemu. Tour de Monte Rosa jest wielkim szlakiem, więc musiałem wybrać jakiś fragment. Wybrałem wyście do schroniska Domhutte położonego na wysokości 2940 m n.p.m. Chciałem koniecznie tam dojść ze względu na dużą wysokość możliwą do osiągnięcia w ciągu jednego dnia. W kolejnych latach planowałem odwiedzenie szczytu góry Dom. Chciałem zobaczyć, jak wygląda droga dojściowa do Domhutte. Pomyślałem, że będę musiał przejść z wysokości 1400 m n.p.m. aż do 3000 m n.p.m. w ciągu poranka i później wrócić. To znacznie więcej niż w drodze na Rysy. Miałem wielkie chęci i siły, dlatego nie zmieniałem planów. W Randzie panował spokój, dlatego czułem się zupełnie bezpiecznie i rozmyślałem nad tym, co zobaczę dnia kolejnego. Potrzebowałem tylko dobrej pogody i wielu sił. Mając namiot dla siebie, wiedziałem, że będę miał dobry sen. Zasnąłem jeszcze przed zachodem słońca. Dzięki temu miałem dużo czasu na odpoczynek.

Las w Randzie
Las w Randzie

Chata w Randzie
Stare domy w Randzie budowane były na kamiennych płytach, mające zabezpieczyć je przed szczurami


W Randzie

 
Mój nocleg w lesie Randa-Wildi

Dnia następnego wstałem wypoczęty. Bardzo ciekawił mnie zaplanowany szlak. Postanowiłem wyruszyć całkowicie na lekko, widząc jaka ma być pogoda. Spodziewałem się dużo słońca i przede wszystkim wielu pięknych widoków. Wyruszyłem po godzinie 7.20, gdzie słońce „leniwie” rozpoczynało dzień. Najwyższe białe szczyty dopiero oświetlały pierwsze promienie słońca. W mojej dolince jeszcze długo musiałbym na nie czekać. Według mapy miałem zejść do Randy i stamtąd wejść na szlak właściwy do Domhutte. Znalazłem jednak pozaszlakową ścieżkę prowadzącą w las ponad poziomem całej wioski. Przy okazji mogłem podziwiać przepięknie kwitnącą jabłoń pokrytą gęsto rozsianymi kropelkami po deszczu. Dzięki ścieżce mogłem ominąć Randę i od razu dostać się na szutrową drogę początkowo prowadzącą do Domhutte. Później szlak zakręcał w lewo w modrzewiowy las. Widziałem, że ponad poziomem 2000 m n.p.m. zawisł równy woal chmur, ciągnący się wzdłuż całego pasma górskiego. Na ten widok przycisnąłem tempo, bo chciałem w jak najkrótszym czasie podejść jak najwyżej. W lesie widziałem drewnianego grzyba, którego wystrugano z przewróconego drzewa. Pozostawiono tylko pień i część potrzebną do rzeźby. Na wysokości około 1740 m n.p.m. dotarłem do wielkiego potoku Dorfbach, gdzie trzeba przez niego przejść, ale nie ma tam żadnego mostu. Z oddali słychać z jaką siłą płyną wody i od czasu do czasu leciały wielkie kamienie ciągnące za sobą dużą kurzawę. Z tego miejsca nie wiedziałem jeszcze o co chodzi, ale później mogłem spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Długo szukałem właściwej drogi, żebym mógł przejść przez potok. Pomimo, że w lesie po drugiej stronie widziałem ścieżkę i tunel w zaroślach, to nie mogłem się tam dostać. Podchodziłem najpierw znacznie wyżej niż szlak i szukałem węższego miejsca w wielkim, kamienistym korycie potoku. Udało mi się znaleźć kamienie, po których mogłem przeskoczyć na drugą stronę. Od teraz mogłem iść bezpiecznie lasem aż do skrzyżowania szlaków na wysokości 1870 m n.p.m. Tam skręciłem w prawo i dalej szlak prowadził do Europahutte 2265 m n.p.m. i Domhutte 2940 m n.p.m.


Widok na Weisshorn 4506 m n.p.m. na wysokości około 1800 m n.p.m.


Drewniany grzyb na szlaku


Modrzewie pokrywają krzaczaste porosty świadczące o najwyższej klasie czystości powietrza

Podchodząc lasem, widziałem u góry wielki stalowy, wiszący most. Chciałem do niego dojść, ale nie wiedziałem, czy mój szlak w ogóle tamtędy prowadzi i na jakiej wysokości jest zawieszony. Widziałem tylko, że rozwieszono go nad tym samym korytem potoku, ale znacznie wyżej. Ponad górną granicą lasów (> 2200 m n.p.m.) ścieżka poprowadziła mnie na trawiaste zbocza. Stanąłem na kolejnym skrzyżowaniu szlaków. W lewo mogłem iść do Europahutte, w prawo do Kinhutte 2582 m n.p.m., a na wprost do Domhutte. Właśnie tam chciałem dojść – do Domhutte. Szlak skręcający w prawo zamknięto, ale nie wiedziałem z jakiego powodu. Widząc, jak tam jest pięknie, chciałem poznać przynajmniej najbliższą okolicę i zawrócić. Najpierw jednak wybrałem wejście do schroniska na dużą wysokość, ponieważ woal z chmur nieustannie utrzymywał się w powietrzu na tle wysokich gór. Po  prawej stronie, patrząc od skrzyżowania, poza szlakiem, doszedłem do źródełka z wodą. Ze sobą zabrałem tylko trzy czekolady i dwie półlitrowe butelki z wodą, bo wiedziałem, że po drodze na pewno gdzieś będę mógł je uzupełnić. Na trawiastych polanach wybrałem drogę na Domhutte. W tym miejscu nie można pomylić szlaku, ponieważ przed mną ścieżkę ograniczała ściana skalna, na której ktoś sprejem wymalował wielki napis ze strzałką „Europahutte, Domhutte”. Pod ścianą skalną rozpoczyna się typowo tatrzańskie przejście, gdzie ścieżka prowadzi wśród skał bardzo krętymi zakosami. Dzięki temu bardzo szybko zdobywałem wysokość. Na początku wchodziłem na grań z bardzo mocno widoczną i wydeptaną ścieżką. Później szlak prowadził na skalistą grań, gdzie pojawiły się plecione liny. Ułatwiają wspinaczkę. Na wysokości około 2750 m n.p.m., na ostatniej skalistej grani łatwo można zauważyć grubą, niebieską linę. Wyznacza właściwy kierunek, chociaż intuicyjnie poszlibyśmy pewnie inną drogą, Za skałami z liną przeszedłem na drugą stronę grani, dzięki czemu wszedłem na otwarte, bardzo szerokie zbocze góry, podobne trochę do „wyrównanego” koryta po lodowcu. Mogą znajdować się tutaj płaty śnieżne, dlatego warto mieć ze sobą raki w okresie końca czerwca i początku lipca. Od tego momentu pozostało jakieś 150 m wysokości względnej do pokonania. Najwyższe miejsce na grani, tuż za niebieską liną, jest dość ciekawe, ponieważ stoi tam kwadratowy, słupek ułożony z warstw kamieni. Na tle wysokich Alp wygląda bardzo pięknie. Widoczna ścieżka prowadzi szerokim zboczem. Trzeba tyle nim podchodzić, aż za ostatnią skałą wyłoni się schronisko Domhutte. Najbardziej przypadł mi do gustu odcinek za ostatnią granią, prowadzący do schroniska, ponieważ ciągle miałem fenomenalny widok na Alpy. Królował Weisshorn 4506 m n.p.m., a wzdłuż innych czterotysięczników, na wysokości około 2800 m n.p.m. „wisiał” cienki pas chmur, przypominający woal. Długo zachwycałem się tym widokiem. Przejście z Randy aż do wysokości 2800 m n.p.m. zajęło mi równe trzy godziny.


Wielki, 205-metrowy, linowy most wiszący. Od roku 2017 ten most nie istnieje, a kilkadziesiąt metrów niżej wybudowano nowy - długi aż na 494 metry!


Wielki napis na skale wskazujący drogę do Domhutte


Przepiękny pas chmur przecinający góry na wysokości około 2200 m n.p.m.

Tour de Monte Rosa szlak, trekking Tour de Monte Rosa zdjęcia
Piękne widoki w trakcie podchodzenia na poziom 2800 m n.p.m.


Widok na most z wysokości 2800 m n.p.m.

  
Na przełęczy na poziomie 2850 m n.p.m.

Kiedy doszedłem do Domhutte, okrążyłem miejsce i spojrzałem na dalszą drogę prowadzącą na górę Dom 4545 m n.p.m., ponieważ kiedyś w przyszłości chciałbym wejść na jej szczyt. Na następny rok miałem założone wejście na Dom, dlatego starałem się przyglądać, by wypatrzeć jak najwięcej szczegółów (PS. w roku 2013 i 2018 wszedłem na wierzchołek tej góry). Widok potężnych mas lodu, w wyższych partiach góry, robił ogromne wrażenie. Jako, że wyszedłem „na lekko”, nie miałem zamiaru wchodzić na pola śnieżne. Warunki pozwoliły mi dojść do poziomu 3000 m n.p.m., po czym zacząłem wracać. Teraz, przed sobą, miałem przepiękne Alpy oraz z bardzo dużej wysokości mogłem popatrzeć na wielki, stalowy most widzący nad szerokim żlebem, którym płynął potok Dorfbach. Most miał 205m długości, co z pewnością wyróżniało go w całych Alpach. Chciałem do niego dojść, stąd postanowiłem, że w drodze powrotnej skręcę w okolice mostu. Mając widok na wszystko dookoła, schodziłem powoli tą samą trasą. Ponownie wszedłem na grań z niebieską liną i szedłem ubezpieczoną ścieżką, podobną do szlaków znanych z Tatr. Powyżej 2500 m n.p.m. najbardziej zachwycały fioletowe skalniaki porastające praktycznie każdy okrągły kamień, dzięki czemu były piękną ozdobą okolicy. Przyglądałem się im dłużej, a kiedy wyszukałem kilka najlepszych, zrobiłem serię zdjęć. Niestety w Tatrach takich kwiatów nie spotkałem. Wiem, że występują na Lodowym Szczycie, w wyższych partiach góry. Poniżej szlak znowu wrócił na wąską grań, gdzie grzbietem prowadziła wydeptana ścieżka. Po 4h 30min wędrówki dotarłem z powrotem do znanego mi skrzyżowania na trawiastej polanie, skąd szlakiem Tour de Monte Rosa mogłem dojść do Europahutte i do Kinhutte. Mnie interesowała druga opcja, ponieważ w pobliżu, w drodze do Kinhutte, widziałem wąski wodospad, a jego wody dosłownie przelatywały nad szlakiem. Tour de Monte Rosa oferuje wiele atrakcji na trasie, o czym wkrótce się przekonałem.

 
Lodowe góry widoczne z poziomu schroniska Domhutte


Dostawa do schroniska Domhutte

Ponownie poszedłem do źródełka z wodą, gdzie napełniłem butelki. Utrzymywała się piękna, słoneczna i ciepła pogoda. Orzechy i czekolady, które ze sobą zabrałem do kieszeni, w zupełności mi wystarczyły. Dawały bardzo duży zastrzyk energii w krótkim czasie. Właśnie takiego jedzenia najbardziej potrzebowałem na duży wysiłek i sporą różnicę wysokości. Na skrzyżowaniu wybrałem drogę w prawo, gdzie za około 200m doszedłem do wodospadu. Wśród skał kwitły niezliczone ilości róż alpejskich tworzących niesamowite bukiety! W tym samym miejscu, na gładkiej, prawie pionowej płycie skalnej można zauważyć z łatwością małą flagę Szwajcarii z napisem „WM 2010”. Tutaj szlak prowadzi dokładnie pod wodami wąskiego, ale ciekawego wodospadu. Zatrzymałem się dokładnie pod nim, żeby zrobić kilka ujęć. Jego otoczenie przypadnie każdemu do gustu. Tuż za nim, wytyczono szlak przez mokre płyty skalne i kamienie. Musiałem bardziej uważać, żeby nie pośliznąć się, ponieważ wodospad regularnie zwilżał ten kawałek drogi. Oczywiście muszę wspomnieć, że trasa od skrzyżowania, którą teraz szedłem, jest zamknięta. Poszedłem tam, powodowany ciekawością i widokami, które ujrzałem ze skrzyżowania. O tej porze nikt nie chodził po górach, dlatego uznałem, że pójdę zamkniętym odcinkiem, bo kto wie, czy nie „wycięto” najpiękniejszego fragmentu Tour de Monte Rosa?... Za wodospadem rozpoczyna się strome podejście trawersami prowadzące dokładnie do wielkiego stalowego mostu wiszącego, mającego aż 205 m długości! Widok naprawdę robi ogromne wrażenie, kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, że jest szeroki tylko na 80cm! Wejście i wyjście zagradza metalowa siatka, ponieważ dokładnie w połowie długości mostu trafimy na wyrwane kraty, po których się idzie. Z lodowca Festigletscher, co jakiś czas, spadają duże kamienie z wysokości 3300 m n.p.m. Most jest zawieszony na wysokości 2220 m n.p.m. Przez ponad kilometr lotu w pionie  kamienie nabierają bardzo dużych prędkości i jeśli taki pocisk trafi o większy głaz na dnie żlebu, to dość często odbija się on na kilkadziesiąt metrów w powietrze! Miało to niegdyś miejsce i głaz uwolniony przez lodowiec dosłownie przestrzelił na wylot stalowy most w 2011 roku! Widać, jak wielką moc mają spadające kamienie z góry, dlatego postanowiono o zmianie przebiegu szlaku Tour de Monte Rosa…

 
Wodospad na zamkniętej części szlaku


Po drugiej stronie wodospadu


Na dawnym moście (w 2017 roku wybudowano nowy most o długości 494 m n.p.m.)


Widok na stary most z poziomu żlebu (z powodu tego uszkodzenia zdecydowano wymienić cały most na nowy


Charakterystyczny napis, widoczny przy wodospadzie

Chciałem zobaczyć most i poczuć klimat wędrówki kilkadziesiąt metrów nad żlebem. Odsłoniłem metalową siatkę i poszedłem. Od czasu do czasu żlebem spadały pojedyncze kamienie, które rozbijały się na kilka mniejszych części, ale to wszystko miało miejsce raczej przy powierzchni żlebu, z dala ode mnie. Roztrzaskiwanie kamieni przerywało głuchą ciszę. Doszedłem do połowy mostu, w miejsce, gdzie niegdyś potężny głaz przestrzelił most na wylot. Wyrwa miała około 10 m długości, dlatego uznałem, że jest nie do przebycia. Zrobiłem tylko kilka zdjęć i zawróciłem. Jako, że chciałem przejść na drugą stronę, ponieważ tam prowadził szlak Tour de Monte Rosa w starej wersji, to nie poddawałem się. Wybrałem powrót mostem, do trawersów przez trawiaste zbocze, po czym chciałem przejść tuż pod stalową konstrukcją, idąc żlebem. Musiałem liczyć się z niebezpieczeństwami i spadającymi kamieniami. Żleb podzieliłem na trzy odcinki. Przechodziłem w zagłębieniach jak najszybciej, a stawałem na dość szerokich wypukłościach. Problem polegał na tym, że w zagłębieniach nie mogłem przyspieszyć kroku, ponieważ zbocze dosłownie sypało się pod nogami. Jedyne co mi zostało, to iść równomiernym tempem. W trakcie przechodzenia na drugą stronę aż trzy razy usłyszałem trzask kamieni w górze. Oznaczało to, że za chwilę przelecą w moim pobliżu z bardzo dużą prędkością. Obserwowałem je, ale na szczęście przelatywały w zagłębieniach, w których mnie nie było. Teraz mogłem odetchnąć z ulgą, bo byłem już na bezpiecznej drugiej stronie. Pozostało mi jeszcze przejście przez krzaki i zarośla i dostałem się na szeroką ścieżkę szlaku Tour de Monte Rosa. Poszedłem dalej. Na początku i po drugiej stronie żlebu, trochę poniżej mostu, tam, gdzie ja wybrałem drogę pod nim, zauważyłem, że inni również próbowali swoich sił, ponieważ rozstawiono tu znaki ostrzegawcze mówiące: „pokonuj niebezpieczny odcinek jak najszybciej, bez zatrzymywania się”. Tak myślałem, że nikt nie chce rezygnować z jednego z najpiękniejszych fragmentów Tour de Monte Rosa…


Znak ostrzegawczy informujący przed spadającymi kamieniami

Początkowo trasa prowadziła gęstym, modrzewiowym lasem w rejonie Gruengarten. Ponownie mogłem ujrzeć fenomenalne róże zdobiące każde zbocze górskie. Za lasem wyszedłem na skaliste zbocza. Ścieżka prowadziła wzdłuż pochyłych stoków, co pozwalało przechodzić z jednego na drugie, nie tracąc przy tym wysokości. Miałem wrażenie, że przebywam ciągle na tej samej poziomicy. Za skałami, w zielonej części, znajduje się skrzyżowanie szlaków na wysokości 2224 m n.p.m., skąd można wybrać trasę na Kinhutte 2582 m n.p.m. Z powodu braku czasu (bo przejście przypominało trasę do Domhutte) postanowiłem przejść dalej w skalisty rejon. W tym rejonie zbocza gór są tak strome i niedostępne, że dotarłem do kolejnej atrakcji Tour de Monte Rosa. Przede mną wyłonił się niesamowity tunel, który na początku miał zainstalowany wyłącznik do zapalania światła i do jego wyłączania na samym końcu! Za tunelem jest umiejscowiona bateria i kolektor słoneczny zawieszony na skałach. Przyznam, że zrobiło to na mnie duże wrażenie. W środku tunelu zrobiłem zdjęcie, żeby pokazać, jak przygotowano ten odcinek szlaku. Jeśli nie zgasi się światła, to zgaśnie ono automatycznie po upływie około 30 sekund. Tyle wystarczyło, by normalnym tempem przejść cały tunel. Tuż za nim miałem widok na bardzo szerokie zbocza górskie zbiegające się ze sobą. Pomiędzy nimi widać dość szeroki żleb, którym płynął znany mi potok Wildibach. To jest dokładnie ten sam potok, w pobliżu, którego miałem, poniżej w lesie, rozbity namiot. Wystarczyło iść żlebem 800m w dół i dotarłbym do namiotu na skróty. Przeprawa z pewnością nie byłaby bezpieczna. Z tego względu poszedłem dalej, powoli okrążając dwa rozległe i pochyłe stoki górskie. Za chwilę doszedłem do wielkiej wyrwy w skałach, gdzie cały szlak ubezpieczono poręczami linowymi, a nad przepaścią zawieszono kolejny stalowy most o długości około 10 m. Widoki z tego miejsca naprawdę zachwycały.

  
Róże alpejskie kwitnące na każdym kroku w trakcie wędrówki szlakiem Tour de Monte Rosa


Kamienny mur w drodze do Kinhutte


Panel słoneczny i akumulator w skałach zapewniający zasilanie oświetlenia podczas przejścia przez tunel


Tunel wydrążony w skałach


Po drugiej stronie tunelu


Tą ścieżką dochodzimy do stalowego mostu


Stalowy most nad przepaścią


Jeden z najpiękniejszych etapów szlaku Tour de Monte Rosa


Liczne ubezpieczenia w postaci poręczy z lin na trasie w okolicach tunelu (przed i za nim)

Idąc dalej, długo nie mogłem przyspieszyć tempa, ponieważ wszędzie dookoła rosły róże alpejskie będące w pełni rozkwitu. Góry dosłownie zrobiły się różowe. Na tle świeżo zielonych modrzewi wyglądały niecodziennie. Chciałem uchwycić każdy piękny zakątek na zdjęciach, ponieważ nie często w górach zdarzały mi się tak niezwykłe widoki. Szedłem aż do Springelboden 2219 m n.p.m. gdzie dotarłem do kolejnego skrzyżowania szlaków. Byłem już 4h 10min drogi od Europahutte. Biorąc pod uwagę, że wchodziłem do Domhutte, to miałem za sobą co najmniej 8h pieszej wędrówki według znaków. Mi cała trasa zajęła dokładnie 7h. Zegarek wskazywał godzinę 14.14, dlatego powoli myślałem o schodzeniu z dużych wysokości w rejon Wildibach, gdzie mógłbym wrócić do namiotu. Byłem zbyt oddalony od najbliższego skrzyżowania szlaków. Zabrakłoby mi z pewnością czasu, żeby wrócić za dnia. Mapa wskazywała kolejne atrakcje na Tour de Monte Rosa, ale niestety czas mnie ograniczał. W Springelboden wybrałem trasę zejściową przez las prowadzącą bezpośrednio do Wildibach, gdzie mogłem wejść na znaną mi szeroką drogę, która prowadziła dalej do lasu z moim namiotem. Podczas zejścia podziwiałem miejsce ze stawem tam, gdzie żegnałem się z Rafałem oraz wielkie pole golfowe ‘Matterhorn’, które mijałem w drodze do Randy. Widziałem stąd również całe Tasch. Poszedłem według znaku ‘Randa 1h 20min’. Szlak prowadził w lesie, pomiędzy dwoma grzędami skalnymi, na które nie trzeba w ogóle wchodzić. Nawet przejście lasem było bardzo ciekawe, ponieważ wszędzie kwitły róże alpejskie. Nawet w zacienionych miejscach występowały dosłownie wszędzie. Pomyślałem, że trafiłem chyba na najpiękniejszy czas w Alpach, gdzie wiosna zakwita największą ilością kolorów.


Widok na pola golfowe Tasch

Tasch ze szlaku Tour de Monte Rosa
Miasteczko Tasch

Po godzinie 15.20 dotarłem do lasu pod Randa-Wildi. Szybko doszedłem do namiotu, gdzie od razu zabrałem się za gotowanie zupy pomidorowej. Wody miałem pod dostatkiem, ponieważ 50cm od namiotu płynął niewielki potoczek. Podczas jedzenia myślałem, gdzie pójdę jutro, skoro pozostał mi jeszcze jeden dzień wolny, a dobra pogoda miała mi nadal dopisywać. Przeglądałem mapę i wybrałem kolejną część Tour de Monte Rosa. Tym razem planowałem dojść do tego samego skrzyżowania prowadzącego do Europahutte, a później wybrać drogę w lewo i iść aż do St. Niklaus. Wtedy przeszedłbym piękny kawał trasy, z pewnością obfitującej w niecodzienne widoki. Po obiedzie poszedłem jeszcze do malutkiego sklepu w Randzie, gdzie kupiłem mleko i pieczywo. Lodówkę zrobiłem sobie w potoczku. Mleko położyłem na dnie i położyłem na kartonie ciężki kamień, dzięki czemu stale chłodziło się w wodzie. Spanie w lesie było dla mnie bardzo komfortowe. Panowała zupełna cisza, dlatego nazajutrz wstałem w pełni sił i mogłem dalej realizować moje plany górskie dotyczące Tour de Monte Rosa. Na pierwszy rzut wziąłem za cel dojście do Europahutte. O dziwo, o tej porze roku jeszcze nie otwarto schroniska… Jeśli nie w lipcu, to kiedy?.. Przecież teraz jest pełnia sezonu. Ponownie podchodziłem znaną mi drogą w pobliżu kwitnącej jabłoni, a później okrążającą Randę na większej wysokości, po czym na skrzyżowaniu w lesie, wybrałem drogę na Europahutte. Doszedłem do miejsca, gdzie nabierałem wody ze źródełka i skręciłem w lewo w stronę Europahutte. W rejonie schroniska byłem o godzinie 7.26, dlatego miałem wiele czasu na przejście wyznaczonego odcinka. Tour de Monte Rosa nazywano też Europaweg i raczej z taką nazwą spotykałem się na znakach. Za schroniskiem kończy się las i od tego momentu ścieżka prowadzi bardzo widokowymi zboczami. Co ciekawe, Tour de Monte Rosa w tej części Alp pozwala wchodzić na duże wysokości bez konieczności posiadania jakiegokolwiek sprzętu. Można dojść aż do wysokości 2700 m n.p.m. nie trafiając na żadne trudności techniczne! Od Europahutte ścieżkę wytyczono przez Miesboden 2321m n.p.m. Idąc nią, możemy jednocześnie podziwiać wspaniałe czterotysięczniki oraz dolinę, z której przyszliśmy. Przyznam, że bardzo spodobała mi się ta część szlaku, ponieważ po okrążeniu Miesboden, przede mną widziałem szeroki żleb. Nad nim zawieszono drewniany widzący most. Huśtał się na wszystkie strony, a na tablicy informacyjnej napisano, że maksymalnie mogą tędy przechodzić cztery osoby. Liny napinające nawinięto tutaj na kołowrotki zablokowane przy pomocy kół zębatych. Most miał około 30-40 m długości.

 
Bardzo chwiejny most

Za kilka minut dalszej wędrówki, dojdziemy do drugiego, znacznie mniejszego mostu. Płynie tędy potok obfitujący w wody i w bezpośrednim sąsiedztwie szlaku można podziwiać na nim kaskady. O tak wczesnej porze dnia nikogo nie spotykałem, a w rejon, w którym szedłem nie docierało jeszcze słońce i raczej długo musiałem na nie czekać. Za wodospadem rozpoczyna się przejście zboczem Hohberge. Szlak jednostajnie prowadzi na tej samej wysokości, przez co krajobraz praktycznie nie ulega zmianom. Jedynie na początku zbocza minąłem bardzo wąski, bo na kilkadziesiąt centymetrów żleb, przed którym ustawiono znak: „uwaga na spadające kamienie”. Kiedy skończyłem czytać tą informację, żlebem przeleciał jak pocisk mały kamień z bardzo dużą prędkością. Po około 40min wędrówki dotarłem do skalistych grani. Wiedziałem, że tutaj zobaczę coś ciekawego. Początkowo szlak przeprowadzał przez grzędę skalną na wysokości 2329m n.p.m. W tym rejonie jest kolejny ciekawy drewniany mostek nad pionowym urwiskiem skalnym. Na szczęście jest ubezpieczony i nie występują tu żadne trudności techniczne. Wystarczy po nim przejść. Po jego lewej stronie jesteśmy wystawieni na ekspozycję. Za mostkiem ścieżka wiedzie wśród opadającej rynny skalnej. Najciekawszy jest fakt, że leżą tu tak wielkie głazy i kamienie, że prawie na każdym z nich namalowano czerwony znak szlaku, niejako mający wskazywać miejsce postawienia każdego kroku. Przyznam, że dziwne wyglądały tak gęsto namalowane znaki. Na odcinku 10m naliczyłem ich ze 20szt.! Na końcu opadającej rynny widać prawie pionową i nierówną grań tworzącą ścianę skalną. Tour de Monte Rosa okrąża ją, dając wspaniały widok na góry. Na całej długości skalnego przejścia rozstawiono znaki informujące o spadających kamieniach i o tym, żeby nie stawać na tym odcinku. Za ostatnią skałą dochodzimy do poziomu 2365 m n.p.m. Dotychczas różnica wysokości była niewielka, ale po obejściu pionowej ściany skalnej przeszedłem na wielkie, otwarte polany trawiaste. Za około 30min wędrówki w takim terenie szlak zaczął prowadzić pod górę długimi trawersami pod Saldgalen. Wychodzi się tu na wielkie kamienisto-trawiaste zbocze, na wysokość 2602m n.p.m. Z tego miejsca mamy jeszcze szersze spojrzenie na Alpy. Pod Galenberg, na wysokości 2581 m n.p.m. jest kolejne skrzyżowanie szlaków. Można tam zejść do wiosek Herbriggen lub Breitmatten.


Rwący potok i liczne kaskady odległe o kilka minut wędrówki, licząc od chwiejnego mostu

 trudności na Tour Monte Rosa
Most nad pionowym urwiskiem

 
Z takim oznakowaniem wiemy, gdzie stawiać każdy krok


Najbardziej sypka część szlaku. Zdarza się, że kamienie zsuwają się co kilka chwil

Od skrzyżowania szedłem blisko półtorej godziny w niewiele zmieniającym się terenie. Dzięki temu mogłem przyspieszyć kroku, ponieważ szlak ciągle prowadził na tym samym poziomie. Po drodze idziemy tylko kamienisto-trawiastym zboczem góry Gugla 3377m n.p.m. i Breithorn 3178 m n.p.m. Trochę urozmaicenia napotkamy w rejonie za Breithornem, gdzie ścieżka przebiega wśród skał. Mimo wszystko nie odczuwałem, żeby krajobraz mocno ulegał zmianom. Po godzinie 11.25 dotarłem w okolice Mittelberg 2718 m n.p.m. Na wysokości 2652 m n.p.m. znajduje się skrzyżowanie szlaków, gdzie można pójść w stronę lodowca Riedgletscher – do schroniska Bordierhutte 2886 m n.p.m. Można stamtąd rozpocząć wyprawy na pobliskie trzytysięczniki. Rejon lodowca jest bardzo urozmaicony i trzeba by poświęcić kilka dni na ten fragment Alp. Ja poszedłem dalej, w stronę St. Niklaus. Za skrzyżowaniem wszedłem na najpiękniejszy odcinek szlaku Tour de Monte Rosa dzisiejszego dnia, ponieważ ścieżka wprowadzała na piękne trawiaste równiny, gdzie doszedłem do głazów i skrzyżowania szlaków na wysokości 2414 m n.p.m. Przede mną stał jeszcze jakiś pomnik, po czym zbocze góry mocno opadało w stronę doliny. Tutejsze pasmo górskie kończyło się i pozostały mi tylko dwie drogi do wyboru. Bezpośrednie dojście do St. Niklaus, albo przejście widokowym zboczem przez Grat 2259 m n.p.m., po lewej stronie grani Grathorn 2273 m n.p.m., do wioski Stock pod St. Niklaus. Wybrałem drugą opcję, ponieważ wydawała mi się znacznie ciekawsza. Kiedy rozpocząłem schodzić ścieżką, piękne polany trawiaste zamieniały się powoli w zalesione miejsca. Wśród drzew mogłem podziwiać mnóstwo kwiatów i podziwiać świeżą wiosenną zieleń. Przyznam, że to miejsce przypadło mi do gustu. Szlak prowadził wąską, wydeptaną w trawie ścieżką – podobnie, jak w drodze na Rimpfischhorn. Dotarłem do Grat. Na lokalnym wzniesieniu umieszczono drogowskaz. Widziałem kilka wersji wyboru, podczas, gdy na dół miał prowadzić tylko jeden szlak. Zastanawiałem się, którą opcję wybrać. Wybrałem najmocniej przedeptaną ścieżkę, mając po prawej stronie skały i niskie drzewa. Tak przynajmniej wskazywała mapa. Początkowo trasa była bardzo czytelna, ale za kilkanaście minut zanikały wszelkie ślady. Zdecydowałem, że pójdę na skróty dość szerokim i kamienistym żlebem, który na poziomie 1918 m n.p.m. „wciskał się” pomiędzy skały. Jak na żleb przystało, musiałem iść po sypkich kamieniach. Zejście męczyło stopy, ale przynajmniej szybko wytracałem wysokość. Po obu stronach miałem szersze polany, a za nimi gęste lasy. Cały czas mogłem popatrzeć na dolinę z góry, dlatego utrzymywałem właściwy kierunek. W okolicach Balmu wyszedłem na większą, kamienną równinę otoczoną lasem, gdzie stromy stok skończył się. Od teraz szedłem w płaskim terenie, gdzie idąc dalej przez lasy i mniejsze zarośla dotrzeć do oficjalnego szlaku pod Balmatten. Skręciłem w prawo i za kilka minut w lewo, gdzie szlak ponownie prowadził lasem, pomiędzy dwiema ścianami skalnymi.


Półtoragodzinna wędrówka przyjemnym szlakiem


Widok na lodowiec Riedgletscher 

Takim sposobem dostałem się do Balmatten. Teraz czekała mnie bardzo długa droga do Randy. Pamiętałem, że Rafał szedł pieszo z St. Niklaus ponad 3h i nabawił się odcisków, kiedy dojeżdżał do mnie, by rozpocząć całą wyprawę. W Balmatten poszedłem pomiędzy zabudową na szeroką drogę, będącą szlakiem wzdłuż rzeki Mattervispa. Pogoda ciągle dopisywała. Świeciło słońce i było bardzo ciepło. Liczyłem, że będę potrzebował jakieś 2,5h do 3h na dojście do mojej bazy w Randzie. W trakcie wędrówki drogą wytyczoną w większości wzdłuż torów kolejowych prowadzących do Zermatt, podziwiałem małe wioski, które mijałem. Podobało mi się ich otoczenie, spokój życia i wspaniałe krajobrazy, które mieszkańcy mieli na co dzień. Idąc szlakiem z St. Niklaus mijałem kolejno miejscowości i inne punkty: Gehri; zbocze góry o nazwie Blattbach 1208 m n.p.m., gdzie tory kolejowe prowadzą tunelem; Mattsand i staw położony w sąsiedztwie wioski; piękną i spokojną wioskę Herbriggen; skupisko domków Zen Achern na wysokości 1262 m n.p.m.; kolejne skupisko domów w Breitmatten; Obers Lerch i w końcu doszedłem do Randy na dworzec kolejowy. Sama droga z dworca do mojego namiotu zajmowała 15min. Kiedy doszedłem do niego, standardowym zwyczajem ugotowałem zupę pomidorową. Po obiedzie poszedłem jeszcze raz na dworzec, by kupić w automacie bilet na pociąg do Lausanne (Lozanna) przez Visp, ponieważ nie ma tam obsługi. Automat jest intuicyjny w obsłudze, dlatego nie miałem z nim żadnych problemów.


Skrzyżowanie szlaków (m. in. do St. Niklaus)

Po udanym kolejnym dniu, miałem poczucie, że w pełni wykorzystałem swój czas, kiedy nie było ze mną Rafała. Poznałem bardzo ciekawy szlak Tour de Monte Rosa i mogłem dzięki niemu podziwiać zupełnie inne Alpy niż te, które znałem do tej pory. Zdecydowanie polecam Tour de Monte Rosę tym, którzy lubią długie wędrówki. Rano, dnia następnego, po godzinie 8.30, miałem wyjechać z Randy pociągiem. Wieczorem, przygotowałem sobie wszystko tak, żeby porankiem nie tracić czasu na zbędne przepakowywanie rzeczy. Pozostała mi tylko kwestia kąpieli po całej wyprawie. Jako, że obok namiotu płynął potok, wykorzystałem ten fakt i myłem się częściami i suszyłem, aż w końcu wykąpałem się cały. Pomimo wczesnej pory dnia i chłodnego powietrza wytrzymałem niewygody. Przynajmniej miałem pewność, że w tutejszym lesie nikt mnie nie zauważy, bo przez trzy dni nikogo nawet nie usłyszałem w pobliżu mojej malutkiej bazy. W namiocie ponownie miałem dobry sen oraz wstałem z myślą, że to koniec i trzeba już wracać… Trochę posmutniałem w środku, bo tyle gór mogłem jeszcze zobaczyć… Pociąg przyjechał z dokładnością co do jednej minuty. Kiedy miał spóźnienie w Herbriggen, na tablicach w środku, wyświetlano komunikat, że czekamy na mijankę z drugim pociągiem. Podobało mi się, że informowano pasażerów nawet o powodzie nieplanowanego postoju. W drodze do Lausanne podziwiałem przepiękne Alpy. Nie mogłem nasycić oczu widokiem n zielone góry pełne stoków, na których założono winnice. Pomyślałem sobie: ile zobaczyliśmy z całych Alp przez te trzy tygodnie… Zaledwie nic nieznaczący kawałek… Jedynie pocieszał mnie fakt, że weszliśmy na najwyższe góry całych Alp, zwane „sercem Alp”, dające fenomenalne widoki, przeżycia i doświadczenia…

Wyprawa Crema di Pomodoro I:
POZOSTAŁE ZDJĘCIA:
      Weisshorn widziany z Tour de Monte Rosa                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

www.VD.pl