poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Jagnięcy Szczyt

http://goryszlaki.blogspot.com/2016/04/jagniecy-szczyt-18082013.html Jagnięcy Szczyt 

W piątek miałem na drugą zmianę, czyli pracowałem w godzinach 14.00 – 22.00. Po pracy pojechałem, jak zwykle, rowerem do domu. Wróciłem na godzinę 23.20. Umówiłem się na 23.30, że pojedziemy z ekipą z zakładu na Szpiglasowy Wierch, czyli na przygotowania miałem tylko 10 minut. Ten pomysł bardzo nam pasował, ponieważ ciągle dopisywała dobra pogoda i zebraliśmy większą grupę oraz wtajemniczyliśmy w świat gór jedną nową osobę. Po udanym wejściu na Szpiglasowy Wierch wróciliśmy około 22.00. W trakcie powrotu zadzwonił do mnie Daniel z pytaniem, czy następnego dnia pojechałbym z nim w góry. Pomyślałem sobie tak: poszedłem na drugą zmianę, zaraz po pracy, pojechałem w góry z nocnym przejściem i powrotem, a teraz w tym samym stylu miałbym pojechać na następny wypad górski, mając tym razem 30 minut do dyspozycji, nie śpiąc drugą noc z rzędu. Kiedy usłyszałem słowo „Tatry” od razu się zgodziłem. Wiedziałem, że to będzie moja druga nieprzespana noc, ale trudno było odmówić, kiedy wiedziałem, że rewelacyjna pogoda ma się nadal utrzymywać. Danielowi oczywiście nie wspomniałem nic o niedospaniu. Postanowiłem sobie, że postaram się „trzymać fason” i nie zasnę w samochodzie. Wyglądało to tak, że wysiadłem z jednego samochodu, a za pół godziny wsiadałem z powrotem do innego i z powrotem jechałem w Tatry… Gdybym wiedział wcześniej o planowanym wyjeździe Daniela, to najprawdopodobniej zostałbym na miejscu w Tatrach.

Z Danielem wyjechaliśmy po godzinie 23.30. Jako, że planowaliśmy wejście od strony słowackiej, to na dojazd musieliśmy poświęcić około cztery godziny. Dodatkowo na przejście nocnym szlakiem do wschodu słońca musieliśmy doliczyć około 2h 50min do 3h. Nie patrzyłem na zegarek, o której przyjechaliśmy do Tatrzańskiej Matlary, skąd rozpoczęliśmy żółtym szlakiem podchodzić lasem w stronę Tatr Wysokich. W środku lasu ten szlak łączy się z niebieskim, po czym za około 25min rozgałęzia się i ponownie prowadzi żółtym, aż do Zielonego Plesa. W lesie niezbyt wiele zobaczyliśmy ponieważ szliśmy w nocy, by nie tracić czasu przy pięknej pogodzie na odcinki dojściowe. Słyszeliśmy jedynie potok, który spokojnie szumiał. W miarę pokonywania odcinka leśnego niebo zaczęło się rozjaśniać. Pomału dostrzegaliśmy małe kaskady na potoku Biała Kieżmarska Woda. Przez cały ten czas szedłem kilka metrów za Danielem, żeby nie poznał, że jestem zmęczony. Głowa co chwilę mi opadała, ponieważ zasypiałem w trakcie wędrówki. Powtarzałem sobie: jeśli zobaczę wschód słońca, to zmęczenie mi przejdzie, bo nowy dzień tak na mnie działa. Oczekiwałem wschodu słońca jak najszybciej… Daniel chyba się nie zorientował, że jestem po przejściu tatrzańskiego szlaku, dlatego utrzymywałem ten dystans aż do wschodu słońca. Udało mi się. Gdzieś wysoko nad głowami zauważyliśmy pierwsze promienie odbijające się od trzech nieznanych nam niewysokich wierzchołków skalnych. Po dłuższej chwili nieśmiało zaczęły przebijać się przez gęstą siatkę złożoną z gałęzi i liści niskich krzaków. Tyle mi wystarczyło, bo dotarł do mnie sygnał, że mamy nowy dzień i od teraz będziemy szli już tylko do góry. Wtedy stanęliśmy nad jedną z kaskad, by zrobić zdjęcia, oraz przyglądaliśmy się tarczy słonecznej odbitej w potoku. Taki widok w środku ciemnego lasu bardzo cieszył.

Po dłuższej wędrówce, na ostatniej prostej do Zielonego Stawu, wyłoniły się w końcu majestatyczne szczyty tatrzańskie. Zdecydowanie górował tu Mały Kieżmarski Szczyt 2514 m n.p.m., który wyglądał jak skalna piramida. Słońce dopiero zaczęło rozświetlać okolicę, dlatego podziwialiśmy ją w ciepłych odcieniach. Daniel wspomniał, że chciałby jeszcze przejść przez Wielką Świstówkę 2038 m n.p.m., żeby spojrzeć na otoczenie Zielonego Stawu z góry. Miał rację, bo ten widok należy do niezwykłych. Jednak tego dnia nie mogliśmy zrealizować jego marzenia, ponieważ to długie i strome oraz sypkie podejście znajdowało się po przeciwnej stronie. Od Wielkiej Świstówki oddalaliśmy się, ponieważ wybraliśmy Jagnięcy Szczyt 2230 m n.p.m. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie nasz cel wyprawy wydawał się nudny, słaby pod względem widoków i w ogóle nieciekawy, a Daniel bardzo zachwycał się nim i miał w przy tym wiele racji. Moje nastawienie wkrótce uległo zmianie po ujrzeniu tego wszystkiego, co będzie opisane poniżej… Idąc na Jagnięcy Szczyt pierwszym razem najwidoczniej bardziej zwracałem uwagę na trudności i łańcuchy niż na widoki. Dodatkowo teraz mieliśmy zdecydowanie piękniejszą pogodę. Nieco dalej – przed nami – z lasu wyłoniły się Baranie Rogi 2526 m n.p.m. i w oddali Łomnica 2634 m n.p.m. Otoczenie tylu bardzo wysokich szczytów sprawiało ogromne, pozytywne wrażenie. Teraz zrozumiałem, co Daniel miał na myśli mówiąc, że otoczenie Zielonego Plesa jest bardzo pięknie. Zanim doszliśmy do stawu, w lesie podziwialiśmy jeszcze piękne drzewo jarzębinowe, które kształtem swojej sylwetki przypominało to z sawanny afrykańskiej. Widok drzewa na tle najwyższych gór zmuszał do postoju. Dodatkowo czerwone owoce wyraziście kontrastowały z błękitnym niebem. Takich widoków się nie zapomina.

Pomału dochodziliśmy do schroniska zwanego Chatą pod Zielonym Stawem Kieżmarskim. Obowiązkowo zatrzymaliśmy się nad brzegiem robiąc serię zdjęć odbijających się szczytów w lustrze wody. Spokój poranka zachęcał nas bardzo do dalszej wędrówki. Moje zmęczenie na razie nie odzywało się, ponieważ słońce oświetlało już całą okolicę i piękna pogoda nie pozwalała marnować takiego dnia. Na samym początku szlaku, gdzie ścieżka prowadzi bardzo wysokimi i nieregularnymi, kamiennymi schodami zauważyliśmy kwitnące wrzosy. Przyznałem, że dzisiejszego dnia świat przyrody co chwilę nas zaskakuje swoim pięknem. Nogi mnie same niosły, żeby tylko iść dalej i wyżej, po tym, co dotychczas zobaczyłem. Chciałem ujrzeć jak najwięcej. Początkowe podejście żółtym szlakiem od schroniska jest bardzo strome, stąd w kilkanaście minut mogliśmy znaleźć się wysoko nad poziomem chaty. Trasa prowadziła wysokimi kamiennymi schodami, gdzie czasem brakowało kilku z nich. Musieliśmy stawiać duże kroki w tych miejscach. Na trasie wchodziliśmy również na gładkie skały i przechodziliśmy przez wyrwy w ziemi. Musieliśmy uważać, bo mogliśmy łatwo skręcić kostkę. Kiedy spojrzeliśmy za siebie zachwycaliśmy się przepiękną zielenią stawu. Na szlaku nie spotykaliśmy żadnych ludzi. Mogliśmy śmiało stwierdzić, że dzisiaj to my go przecieramy. Przed nami górowały skaliste szczyty takie, jak Łomnica, Baranie Rogi, czy Mały Kieżmarski Szczyt. Zdecydowanie wyróżniały się w okolicy. Podchodząc coraz wyżej mogliśmy podziwiać rozległe tereny trawiaste i poznać przebieg dalszej części szlaku. Teraz na staw patrzeliśmy niejako „od tyłu”. Od tej strony prezentował się pięknie, ale zupełnie inaczej. Słowackie tatrzańskie szlaki mają taki charakter, że wchodzi się na pewne poziomy – coś na wzór pięter. Nie inaczej wyglądało tutejsze ukształtowanie terenu. Po stromym podejściu rozlegała się przed nami wieka równina z widokiem na ostrą grań Jagnięcego Szczytu. Dookoła rosły tylko trawy. Przechodziliśmy obok malutkiego Czerwonego Stawu Kieżmarskiego, gdzie dookoła widzieliśmy usypiska z bardzo dużych głazów. Na samym środku zbiornika wodnego stał bardzo duży głaz, jakby wrzucono go do niego. Przed sobą zobaczyliśmy ponownie przebieg całego szlaku aż do stromego podejścia na „drugie piętro”. Przejście „równiną” pozwalało nam nieco odpocząć. W ciągu dnia zrobiło się bardzo ciepło i przyjemnie, dlatego cieszyłem się, że Daniel wybrał Jagnięcy Szczyt, pomimo, że na początku jego propozycja nie podobała mi się. Z drugiej strony chciałem zobaczyć, jak w rzeczywistości tam jest, ponieważ z poprzedniego wejścia na Jagnięcy nie miałem dobrych zdjęć, na podstawie których mógłbym coś więcej powiedzieć.

Za kilkanaście minut wędrówki od stawu rozpoczęło się kolejne strome podejście trawiastym stokiem. W międzyczasie podziwialiśmy najwyższe szczyty i piękne zielone trawy, powoli zmieniające barwy na jesienne. Na szczycie wzniesienia znajdowała się kolejna trawiasta równina. Teraz mogliśmy zobaczyć przebieg całego szlaku aż po grań Jagnięcego Szczytu. Po naszej prawej znajdował się kolejny, niewielki stawek – Modry Staw. Jego wody wydawały się bardzo czyste i głębokie. W szczególności, gdy znaleźliśmy się kilkanaście metrów nad jego poziomem. Wtedy mogliśmy dostrzec jaki jest piękny i dość głęboki, biorąc pod uwagę jego rozmiary. Nieco dalej, gdzie szlak stopniowo zaczął prowadzić pod górę o niedużym nachyleniu, Daniel powiedział: cicho! Około trzy do pięciu metrów, po lewej stronie, przed nami, kozica jadła trawę! Ten widok bardzo nas zaskoczył! Oznaczało to, że szliśmy jako pierwsi i nikt nie zdążył jej jeszcze spłoszyć. Po cichu chwyciliśmy za aparaty starając się zrobić jak najwięcej dobrych ujęć. Kozica, jakby nie przejmując się nami, kontynuowała wypas. Po chwili zauważyliśmy jeszcze całkiem młode kozice hasające trochę powyżej nas. Nigdy nie widziałem młodych przedstawicieli tego gatunku, dlatego przyglądaliśmy się im znacznie dłużej. Nie bały się. Widząc spokój u rodziców najwidoczniej nie czuły się zagrożone. Po dłuższej chwili poszliśmy dalej, za kolejne usypisko kamieni zwane piargiem. Na ostatnim fragmencie trawiastym, gdzie szlak prowadził bezpośrednio na przełęcz, pomiędzy ostrymi skalnymi graniami, (Kołowy Przechód 2118 m n.p.m.) zauważyliśmy większe stado kozic. Teraz pasło się pięć sztuk przy ścieżce. Szliśmy spokojnie, żeby ich nie spłoszyć. Zrobiliśmy kolejną serię ujęć. Dzisiejsze atrakcje na szlaku zdecydowanie przewyższały moje oczekiwania. Bardzo mi się podobała cała trasa. Koniecznie chciałem wejść jeszcze wyżej. O zmęczeniu ani przez chwilę nie pomyślałem.

W rejonie przełęczy podziwialiśmy Łomnicę, gdzie na skalnym szczycie widzieliśmy górną stację kolejki, która stąd wyglądała raczej jak kamienna forteca. Nasz wzrok skupialiśmy nie tylko na odległe cele, ale też na rośliny w pobliżu nas. Kwitły tu kwiaty w kształcie fioletowych dzwonków. Ścieżka prowadziła na przełęcz przez strome płyty skalne, dlatego schowaliśmy aparaty i od tego momentu trzymaliśmy się wszystkich łańcuchów. Znacznie ułatwiały nam wejście. Dla osób z lękiem wysokości podejście na przełęcz ubezpieczone łańcuchami może okazać się straszne. Choć nie wymaga umiejętności wspinaczkowych, to w niektórych miejscach jest dość duże nachylenie i czasami trzeba pomagać sobie rękami podczas podchodzenia. Stojąc w bezpiecznym miejscu robiłem Danielowi zdjęcia na tle gór. Za odcinkiem z łańcuchami poszliśmy według żółtych znaków nierównymi kamiennymi schodami, gdzie nie trudno o pośliźnięcie. Daniel wypatrzył kolejną kozicę na tle Tatr. Ile dzisiaj ich było! Próbowałem złapać ją w obiektywie w miejscu, gdzie przebiegała granica słońca i cienia. Udało mi się wykonać kilka dobrych ujęć, ale ta równie szybko uciekła za skały. Od tego momentu szlak przechodził na drugą stronę grani, przez co odczuliśmy nagły spadek temperatury. W tej części, do południa, nie docierało słońce. Ścieżka prowadzi przez trzy żebra, gdzie mogą wystąpić trudności. Największymi z nich są bardzo ostre skały i nieregularna ścieżka, gdzie w razie pośliźnięcia można rozciąć sobie dłonie. Dla osób z lękiem przestrzennym z pewnością ten odcinek nie będzie przyjemny. Szlak prowadzi ścieżką po ostrych i czasem sypkich skałach. W wielu miejscach jest ciasno i warto poczekać, gdy idą inni ludzie. Mniej, więcej za pierwszym żebrem, skały tworzą przewężenie, gdzie trzeba stromo podejść do góry, a na ścieżce leżą sypkie i drobne kamyczki. Trzeba uważać, żeby się nie pośliznąć. Nie warto przyspieszać i gonić w tym miejscu. Dalej ścieżka prowadziła zacienioną stroną, gdzie wędrowaliśmy w surowym klimacie skał, głazów i kamieni. Wszędzie dookoła widzieliśmy tylko skały i ze wzmożoną uwagą podchodziliśmy coraz wyżej. Chociaż mogło wydawać się, że szczyt jest blisko, to za każdym żebrem pojawiało się kolejne, a za ostatnim wyłoniło się na wpół nasłonecznione kamieniste zbocze (podobne do tego, jak na Krywaniu, Koprovym Szczycie, czy na Rysach od słowackiej strony). Z poziomu wszystkich żeber można podziwiać w dole Kołowy Staw. Na każdym z nich występują jakieś trudności. Ogólnie rzecz mówiąc szlak prowadzi bardzo wąską ścieżką, na której wystają bardzo ostre i sypkie skały, a na innych fragmentach rozmieszczono łańcuchy, by ułatwić przejście w nierównym terenie. Czasami występują niewielkie płyty skalne. Po przejściu ostatniego żebra nareszcie stanęliśmy na szczycie.

Na wierzchołku cieszyliśmy się z fenomenalnych widoków, z całkowitego spokoju oraz błękitu nieba.  W trakcie podchodzenia, na przełęcz schodziły dwie inne osoby ze szczytu, ale mimo wszystko nie zdążyły zmącić idealnego spokoju. Na szczycie przebywaliśmy tylko my. Teraz przyglądaliśmy się „fortecy” na Łomnicy, Baranim Rogom, Kieżmarskiemu Szczytowi, Hawraniowi, Muraniowi, Nowemu Wierchowi i Płaczliwej Skale, Lodowemu Szczytowi, Ciemniastej Turni i wielu innym górom. Niecodziennie mogliśmy podziwiać tak wiele szczytów z jednego miejsca. Chociaż nie widzieliśmy stąd Zielonego Stawu, to jednak cieszyliśmy się zupełnie innymi widokami. Surowość skał zachwycała, a z powodu dużej wysokości m n.p.m., trawy dawno przyjęły barwy jesieni. Na szczycie siedzieliśmy około 50 minut robiąc zdjęcia i jedząc posiłek. Na jednym z kamieni zauważyliśmy słowacką flagę podpisaną: „18.08.2013, ELENA STRUHAROYA, JAHNACI STIT 2.229 m”. Dopiero po tym czasie usłyszeliśmy pierwsze głosy i doszli do nas Słowacy. Kiedy oni dołączyli, to jeszcze przez chwilę razem cieszyliśmy się wspaniałymi widokami. Zaczęliśmy schodzić. Uważaliśmy jednak, żeby nie pośliznąć się na sypkich skałach i tam, gdzie występują przewężenia i łańcuchy. Na szczęście, poniżej przełęczy, ruch dopiero zaczynał się nieznacznie wzmagać. My natomiast mieliśmy piękną okazję, by podziwiać wspaniałą tatrzańską przyrodę nie zakłóconą ruchem turystycznym. Po drodze spotkałem jeszcze kobietę w krótkiej bluzce ubraną na czarno. Zapytała mnie o szlak i trudności. Opowiedziałem jej również o stadach kozic i wspaniałych widokach, które czekają na nią. Nieco niżej widziałem kolejne dwie osoby. Daniel zdążył zejść trochę poniżej nas i szedł swoim tempem. Ja fotografowałem najbliższą okolicę. Daniel zatrzymał się dopiero przy Modrym Stawie. Kiedy słońce podniosło się na niebie, wody zaczęły mienić się pięknymi kolorami promieni słonecznych. Teraz mieliśmy więcej czasu, dlatego usiedliśmy w rejonie stawu i przyglądaliśmy się samotnej skale „wrzuconej” do stawu, która znacznie wystawała ponad poziom wody. Dodatkowo przyglądaliśmy się zielonej trawie w rejonie Baranich Rogów i pięknemu piętru kosodrzewiny na skalnej półce wysoko ponad nami.

Schodząc coraz niżej mijaliśmy większe grupy turystów. Pytały nas o porę wyjścia i o trudności na szlaku. Słysząc nasze opowieści czuli się zachęceni – podobnie, jak my, gdy mieliśmy okazję podziwiać kolejne atrakcje przyrodnicze. Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze chmury. Widząc piękno Zielonego Stawu o tej wczesnej porze dnia, postanowiliśmy zejść jak najszybciej, żeby uchwycić na zdjęciach niezwykłe kolory jego wód. W drodze do niego spowolnił nas nieco początkowy fragment szlaku, gdzie w wielu miejscach brakowało kamiennych, nieregularnych schodów. W innych miejscach musieliśmy stawiać bardzo wielkie kroki. Kiedy doszliśmy nad brzeg Zielonego Stawu cieszyliśmy się z widoków, ponieważ jego wody przybrały wszystkie odcienie błękitu i zieleni. Okrążyliśmy go, przechodząc za schronisko i jeszcze dalej. Doszliśmy do miejsca, gdzie wydeptana ścieżka urywała się – do stóp Małego Kieżmarskiego Szczytu. Za nami i za krzakami, widzieliśmy już tylko piargi, czyli żleby zakończone usypiskiem kamieni. Od tej strony Zielony Staw przyjmował turkusowe odcienie. Bardzo nam się podobały. Przez chwilę jedna kaczka nieśmiało przecinała spokojną, niepofalowaną taflę przy brzegu. Udało nam się stąd sfotografować widok z odbiciem schroniska w stawie. Spokój nieustannie nas zachwycał pomimo zwiększającego się ruchu turystycznego. Nad brzegiem siedzieliśmy ponad godzinę. Spojrzeliśmy w stronę drewnianego mostu, którym przyszliśmy w rejon chaty. On również odbijał się w turkusowych wodach, a w tle widniały szczyty Jatki: Zadnie, Pośrednie i Przednie. Nic by w nich nie było niezwykłego, gdyby nie fakt, że tylko mały fragment stoków każdego ze szczytów zabarwił się na czerwono od krzewów jagodowych. Właśnie z tego powodu ustawiliśmy nasze obiektywy w ich stronę. Po nacieszeniu się wspaniałymi widokami niestety musieliśmy wracać. Udaliśmy się do samochodu tą samą trasą, którą przyszliśmy w nocy. W drodze powrotnej mogłem w spokoju przyglądać się potokom i przebiegowi szlaku w lesie. W szczególności zwracałem uwagę na małe kaskady niewidoczne w ciemnościach. Do samochodu dotarliśmy zmęczeni i dopiero teraz odczuwałem moje nieprzespane dwie noce i dwa dni wędrówki w Tatrach. Po przyjeździe do domu położyłem się od razu spać i obudziłem się za osiemnaście godzin… Warto było się wysilać, ponieważ przez 31 tygodni pod rząd, licząc od 1 stycznia, we wszystkie soboty padał deszcz i w każdy weekend niebo pokrywały chmury. Obowiązkowo musiałem zatem wykorzystywać każdy słoneczny, wolny dzień, w myśl mojej złotej zasady: „dni słonecznych wolnych w Polsce jest tak mało, że nie ma czasu na nic innego niż góry”…


                                              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

www.VD.pl