Co roku wyjeżdżałem gdzieś za granicę na dwutygodniowy urlop, żeby zobaczyć coś pięknego i ciekawego. W Polsce przeszedłem wszystkie główne i większe pasma górskie, dlatego uważałem, że to, co chciałem zobaczyć, to już zobaczyłem. Z pewnością wakacje nad Morzem Bałtyckim od zawsze były u mnie na ostatnim miejscu ze wszystkich możliwych pomysłów. Od zawsze powtarzałem, że nad Bałtykiem brakuje pogody, morze jest zimne, brudne, plaże przeludnione, jest drogo, trzeba swoje odstać w korkach, no i w iperycie kąpać się nie będę (o iperycie będzie nieco później). Dodatkowo powtarzałem, że za swoje pieniądze nigdy tam nie pojadę. Ale czy naprawdę jest aż tak tragicznie nad polskim morzem? Jako, że w roku 2020 mamy ograniczenia z powodu wirusa SARS-Cov-2, możliwość wyjazdu zagranicznego została ograniczona praktycznie do zera. Jeśli nawet przywrócono wyjazdy do Grecji, czy Włoch, to do wyboru mamy jedynie wybrane główne miasta, a przejazd z miasta do miasta mnie w ogóle nie interesuje. Moim celem są piękne pod względem przyrodniczym wyspy oferujące niepowtarzalne widoki i plaże. Lubię aktywnie spędzać wakacje, dlatego od lat stawiam na jednakowe warunki. Ze względu na ograniczenia pozostało więc tylko polskie morze. Jako, że sytuacja wręcz narzuciła jedyny wybór, powiedziałem sobie, że teraz jest najlepsza okazja, żeby sprawdzić jak się naprawdę rzeczy mają i czy wszystko, co wcześniej wymieniłem, będzie miało miejsce. Wybraliśmy Hel, jako że ponoć to miejsce jest ciekawe, można aktywnie spędzić czas, no i pod względem widokowym można dość dużo zobaczyć. Byłem nastawiony na TAK, dlatego koniecznie chciałem sprawdzić jak nad Bałtykiem jest naprawdę.
DOJAZD
Od roku 2006 znacznie zwiększyła się liczba
inwestycji drogowych i jeśli ktoś nadal twierdzi, że w Polsce drogi są do d…
(jak to się często mawia), to wiem, że taka osoba już dawno nigdzie nie
wyjeżdżała. Dróg ekspresowych rzeczywiście przybyło bardzo dużo. Autostrad
trochę mniej, ale i tak jest w miarę dobrze. Patrząc tylko na statystyki,
dowiadujemy się, że niekwestionowanym liderem w Europie są Niemcy, a Polska pod
względem ilości dróg ekspresowych i autostrad była na odległym 27 miejscu w
roku 2006. W roku 2018 byliśmy już na 6-stym miejscu. Wyprzedzały nas tylko
największe potęgi Europy takie jak: Niemcy, Włochy, Francja, czy Hiszpania. Szybko
więc nadrobiliśmy zaległości. Gdyby nie era koronawirusa, to w ciągu
najbliższych 7-10 lat mieliśmy być już na 3. miejscu w Europie w tych samych
statystykach. Szybki „awans” miał wynikać z przetargów, które zostały podpisane
i planów zagospodarowania przestrzennego na kolejne lata. Dlaczego o tym
wszystkim mówię? Dlatego, że nad morze, a dokładniej na Hel, można dojechać
szybkimi drogami w rozsądnym czasie. Jako, że jechaliśmy ze Śląska, do
przejechania mieliśmy całą Polskę. Do wyboru mieliśmy pociąg, albo samochód.
Samochodem można zajechać nad morze nawet w 7 godzin, pod warunkiem, że nie wybieramy
się na długi weekend, tylko w normalnym czasie. Do samego Trójmiasta można
dotrzeć autostradami i drogami szybkiego ruchu. Problemem mogą okazać się jedynie
dość wysokie koszty za autostrady, które mogą wynieść aż do 150-200zł w
zależności od wybranych odcinków. Koszty paliwa, na obecne czasy to jakieś
160zł. Rzecz której nie da się ominąć, to zmęczenie ciągłą koncentracją w
trakcie długiej, bo ponad 600-kilometrowej trasie. Tutaj będziemy musieli
odpocząć po długiej podróży. Nigdy też nie wiadomo, jakie korki będą na trasie
i ile czasu będziemy stać na bramkach przy wjazdach na autostrady.
Drugą opcją jest wybór pociągu. Podobnie, jak
drogi i disco-polo, w Polsce swój renesans przeżywają koleje. Ponownie są
inwestowane duże pieniądze w torowiska, składy, dworce i połączenia kolejowe.
Oczywiście jest jeszcze wiele do wykonania, ale naprawdę dużo zostało już
zrobione. Wystarczy popatrzeć na odcinki od Częstochowy lub Zawiercia do
Warszawy i dalej – do Gdyni. Obecnie pojedziemy tam nowymi składami po nowych
torowiskach. To wszystko przekłada się na komfort podróży. Wystarczy, że
wybierzemy Pendolino lub Express Intercity, a w 6 godzin dojedziemy do Gdynie
Głównej z Katowic. Pociąg jedzie przez Warszawę (trochę na około), ale mimo
wszystko czas jest bardzo dobry. Nie jesteśmy zmęczeni ciągłą koncentracją.
Cena Pendolino to obecnie 159zł/osobę na odcinku Katowice – Gdynia Główna, ale
jeśli wcześniej znamy datę wyjazdu, to możemy znacznie wcześniej zarezerwować
miejsce i przy tym zapłacić nawet do 55% taniej. Pociąg nie będzie czekać w
korkach lub na światłach. Jedzie ze stałą prędkością 160km/h. Jeśli przydarzy
się opóźnienie spowodowane nieprzewidzianymi sytuacjami, motorniczy nadrabia
stracony czas jazdą z prędkością 205-210km/h. Samochodem za nic nie nadrobimy
czasu w podobny sposób. My zdecydowaliśmy się na pociąg, ze względu na komfort
jazdy i dobrą siatkę połączeń. Z Gdyni Głównej często kursują regionalne składy
na Hel. Celowo nie podaję rozkładu jazdy, ponieważ zmieniają się one
przynamniej dwa razy do roku. Na stronach pkp.pl można z łatwością odszukać
wybrane połączenie Pendolino i pociągów regionalnych, oraz kupić bilet łączony w
formie elektronicznej. Dzisiaj sprawdzanie biletów przez konduktora jest
znacznie przyspieszone ze względu na kod QR, do którego nie trzeba przykładać z
wielką starannością czytników. Wystarczy, że pokażemy bilet z kodem QR na
telefonie lub w formie wydrukowanej, a konduktor na odległość, bezdotykowo,
może skontrolować nasz bilet. Dla mnie najlepszą formą jest bilet w telefonie.
W każdym przypadku działał bezproblemowo.
Co daje nam podróż pociągiem na Hel? Oprócz
komfortu, znacznie zyskamy na czasie i… nerwach. Powroty znad morza oznaczają
zawsze to samo: długie godziny spędzone w korkach i zdenerwowanie oraz wiele
słów na k…. wyrzuconych z siebie z wielką ekspresją… Średni czas powrotu znad
morza w sezonie lub podczas długich weekendów wynosi zazwyczaj 9-12 godzin. Polacy
przez wszystkie lata nigdy nie nauczyli się podróżować. Każdy długi weekend
oznacza zawsze to samo: „zabicie” każdej znanej miejscowości
turystycznej wielkimi tłumami. Większość z nich nie potrafi wyszukiwać czegoś
niszowego, ale raczej podąża utartymi schematami. Z tego powodu jakość
wypoczynku w znanych miejscowościach nigdy nie będzie na wysokim poziomie. W
przypadku pociągów ten czas jest niezmienny. Hel nie jest dużym miastem,
dlatego niezależnie od wybranej kwatery, nie będziemy mieli za daleko, żeby
dojść z dworca z walizkami na kółkach. Wyszedłem dokładnie z takiego założenia,
dlatego miejsce nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Liczył się fakt, że nie
będę musiał stać w korkach i na końcu podróży nie będę umęczony, jakbym przebiegł
ze 30 km.
Z dworca na Helu jest blisko do każdej kwatery
KWATERY
Jakie miejsca noclegowe wybrać na Helu?
Najczęstszymi obiektami są oczywiście chaty i domy oferujące pokoje gościnne.
Ten rodzaj kwater zdecydowanie króluje. Nawet Poczta Polska ma swoje pokoje
gościnne! Przed wejściem do urzędu pocztowego przeczytamy: „Wypoczywaj z Pocztą
Polską, pokoje gościnne”. Trzeba przyznać, że każdy wszedł w ten biznes, bo
kwater zawsze brakuje, więc na pewno każdy zarobi. Jeśli ktoś preferuje większe
luksusy, hotele i apartamenty też się znajdą. Wszystko zależne jest od
zasobności portfela i od wygód, które chcemy mieć do dyspozycji. Pokoje
gościnne są również na wysokim poziomie, bo dzisiaj nikt nie pozwoli sobie na
niską jakość. W dobie „hejtu” internetowego raz zepsuta opinia ciągnie się za
właścicielem na zawsze. Nikt nie może pozwolić sobie na złe zdanie o własnym
obiekcie. Tym bardziej w czasach koronawirusa, gdzie wiele okazji do zarobku
przepadło bezpowrotnie. A co my wybraliśmy? Jedną z kwater oferujących pokoje
gościnne o nazwie ‘Dorjan’, na ulicy Bocznej 7, na Helu. Już na pierwszy rzut
oka widać, że obiekt jest zadbany, czysty i do dyspozycji mamy wielki trawnik z
ławami i stołem oraz grill. Dodatkowo mamy balkon w postaci długiego tarasu. Pokoje
z prywatną łazienką są bardzo czyste i naprawdę nie można się doczepić do
niczego. Wybraliśmy ten obiekt ze względu na bliskość dworca kolejowego i na
lokalizację – ubocze miasta Hel. Mieliśmy pewność, że będzie spokojnie i cicho.
Hel jest stacją końcową dla wszystkich pociągów, ponieważ tutaj kończy się ląd.
Pomimo bliskości dworca nie odczujemy żadnego hałasu. Do głównego deptaka jest
zaledwie dwie minuty pieszej wędrówki. O przysłowiowy „rzut kamieniem” mamy
również do Polo Marketu i do piekarni, gdzie codziennie można kupić świeże
pieczywo – nawet w niedzielę w godzinach 8.00-17.00.
Cena za nocleg to 60 zł/osobę przed sezonem i poza
długimi weekendami. Do dyspozycji mamy dodatkowo aneks kuchenny, gdzie możemy
ugotować obiad. Zdecydowana większość wybiera pokoje gościnne, ponieważ są one
najrozsądniejszą opcją, która nie zrujnuje portfela. Noclegi w apartamentach
dla dwóch osób na tydzień, to koszt około 6.000 zł! Jeśli pomyślisz trzeźwo, to
apartament=blok. Tylko, że w bloku mieszkają „zwykli” ludzie, a dla pracowników
biurowych korporacji blok nie może zwyczajnie nazywać się „blok”, dlatego
nazywa się go apartamentem. Różnica jest tylko taka, że podobne apartamenty są
mocno oszklone, co od razu kojarzy się jednoznacznie z „Przedwiośniem” z 1924
roku, autorstwa Stefana Żeromskiego…
Kwatery na ul. Bocznej 7, przy dworcu. Idealne miejsce wypadowe z dala od tłumów
POGODA NAD MORZEM BAŁTYCKIM
Polacy mają chyba największe doświadczenie z
pogodą nad morzem Bałtyckim. Najczęściej słyszymy w telewizji, że pada deszcz
któryś tydzień z rzędu, kolonie są odwoływane, a część osób rezygnuje na własną
rękę, bo jest za dużo opadów. Niestety tak najczęściej wygląda lato nad morzem.
Ogólnie trzeba przyjąć pewne założenia, które są średnią z dwudziestu ostatnich
lat. Kwiecień zazwyczaj jest suchy i słoneczny (od roku 2006). Majówka to okres
niepogody. Nigdy nie nastawiaj się na wyjazd na długi weekend zwany „majówką”.
Od 20 lat przynajmniej jeden z dni z przedziału 1-3 maja jest w pełni
deszczowy. Ludzie gór, związani z górami i praktykujący tę pasję, używają nawet
takiego słowa „dupówa”, co oznacza mżawkę i pogodę kiedy nie da się wyjść w
góry. Żeby łatwo zapamiętać sobie, czy na długi weekend zwany majówką będzie
dobra pogoda, powtórz sobie hasło: „majówka-dupówka”. To się zawsze sprawdza
przynajmniej od 20 lat… No i obowiązkowo będziesz wracać w długich korkach…
Początek maja to dopiero długi początek stabilizacji pogody, który zazwyczaj
trwa do 15. czerwca. W dniach 10-20 maja mamy okres zwany „zimnymi
ogrodnikami”. Najczęściej w dniach 13-15 maja mamy ostatnie dni w roku po
zimie, gdzie występują przymrozki. Ta tendencja utrzymuje się od co najmniej
300 lat i nic się nie zmienia… Zapytaj swoich najstarszych dziadków lub babcie.
One do dziś wiedzą, że przed wspomnianymi dniami nie wolno sadzić warzyw, bo po
prostu przemarzną. Po „zimnych ogrodnikach”, aż do 15. czerwca, pogoda jest
mocno mieszana. To oznacza, że zdarzają się ciepłe dni, ale jest bardzo dużo
chmur. Najlepszy według mnie okres to 15-30 czerwca. Wówczas spodziewam się
ciepłych dni lub upałów. Oczywiście nie przez dwa tygodnie, a jedynie kilku dni
w podanym przedziale czasowym. Lipiec to miesiąc, gdzie w Polsce mamy
największą ilość opadów, dlatego ciepłe dni będą bardzo często przemieszane z
pochmurnymi i burzowymi.
Idealna pogoda jest towarem deficytowym nad Morzem Baltyckim
Średnio 58% czasu spędzonego nad Bałtykiem upłynie nam w pochmurnej pogodzie
Starsze osoby, które jeździły na wakacje nad morze
za czasów komunistycznych rządów, zawsze powtarzają, że lipiec jest najgorszym
miesiącem, a nad morze jeździ się w sierpniu. To prawda. Obecnie od kilku lat,
a na stałe od roku 2015, mamy upalny tydzień w sierpniu, który warto
wykorzystać na wakacje. Jeśli masz możliwość ruchomego urlopu, to warto
dostosować się do aktualnych prognoz przedstawianych w sierpniu. 1-10 września stał się już niemal tradycją, gdzie konwekcyjne chmury zamieniają się
w warstwowe, co oznacza powrót opadów śniegu w Tatrach, a nad morzem czystej
„zimnicy”. W tych dniach najczęściej występuje ciężkie załamanie pogody. Jako,
że wrzesień w latach 2000-2012 był pewnikiem trzytygodniowej, słonecznej
pogody, zawsze uważałem, że to najlepszy czas na wypoczynek. Na plażach nie ma
już głośnych dzieci, tłumów, jest słonecznie i dość ciepło. Niestety sytuacja
zmieniła się od roku 2013 i wrzesień nie jest już żadnym zapewnieniem ani
gwarantem dobrej pogody. Po 10. września mamy krótkie okresy ciepłej pogody
(dwa, trzy dni), przemieszane z pochmurnymi, o tej samej długości. Wrzesień od
roku 2015 jest naprawdę mieszany i trudno wskazać konkretnie jakiś dobry okres.
Co da się dostrzec we wrześniu od roku 2019? Nad morzem okres wegetacji roślin
jest krótszy niż na południu. Na Śląsku pełną paletę barw liści możemy
podziwiać średnio w dniach 13-25 października (bliżej 25 października). Nad
morzem ten okres jest przesunięty o dwa tygodnie wstecz, więc pełnych kolorów
liści spodziewamy się od początku tego miesiąca, maksymalnie do jego połowy. Od
2019 roku niestety drzewa nie wybarwiają się pełną paletą barw, a jedynie stają
się żółte i od razu brązowieją. Przyczyniają się do tego powtarzające się
okresy suszy, które regularnie mamy w Polsce od roku 2015. W pełni kolorowe
liście ujrzymy tylko na drzewach rosnących przy potokach i rzekach. Jeśli
miałbym decydować o dobrym okresie wyjazdu nad polskie morze, to w grę wchodzi
możliwość ruchomego urlopu i „polowanie” na korzystne prognozy w przedziałach:
15-30 czerwca i 1-30 sierpnia. Pozostały czas jest jedną, wielką loterią,
co raczej oznacza nieudaną pogodę. Niestety w Polsce nie ma ani jednego okresu,
gdzie można mieć przez dwa tygodnie w miarę dobrą pogodę w okresie wakacyjnym
oraz w czerwcu lub wrześniu. Jedyny podobny czas, to początek kwietnia, ale
wówczas jest zimno, roślinność jeszcze nie obudziła się do życia i krajobraz
raczej przypomina przedwiośnie, czyli martwą naturę. Wakacje chcemy spędzać
jednak w nieco lepszych warunkach…
Jeśli natomiast zależy nam na kąpielach, to zapamiętajmy sobie również, że wody Morza Bałtyckiego są najcieplejsze w trzeciej dekadzie sierpnia. Z drugiej strony, ciepłe wody i słoneczna pogoda oznacza rozkwit sinic i masowe zamykanie kąpielisk...
Jeśli natomiast zależy nam na kąpielach, to zapamiętajmy sobie również, że wody Morza Bałtyckiego są najcieplejsze w trzeciej dekadzie sierpnia. Z drugiej strony, ciepłe wody i słoneczna pogoda oznacza rozkwit sinic i masowe zamykanie kąpielisk...
DŁUGOŚĆ DNIA NA HELU
Kwestia, na którą niewielu zwraca uwagę, a uczy
się o tym w czwartej lub piątej klasie podstawówki. Z pewnością pamiętamy
lekcje, gdzie oblicza się różne współrzędne oraz różnice pomiędzy nimi.
Położenie miejscowości na danej szerokości geograficznej definiuje nam długości
dni oraz pory zachodzącego słońca. Jako, że Polska leży na północnej szerokości
geograficznej z przedziału 49°N – 54° 50’N, co odpowiada 649 km, i
wschodniej długości geograficznej 24° 09’ - 14° 07’, co odpowiada 689 km, musimy
wiedzieć, że na skrajnych punktach szerokości geograficznych długości dnia będą
się różnic nawet o 48 minut! To znaczy, że na Śląsku będzie panować noc, a na
Helu jeszcze będziemy oczekiwać zachodzącego słońca. W Katowicach w najdłuższym
dniu roku dzień trwa 16h 28min, a na Helu aż 17h 09min. Teraz widzisz różnicę?
W lecie dłuższy dzień oznacza dłuższe cieszenie się słońcem. Jeśli polska
leżałaby na 66° 33’N, czyli około 1277km wyżej, to dzień trwałby pełne 24
godziny, 22. czerwca. Każdy równoleżnik to 111 km odległości. Wszystkie
miejscowości, które znajdują się powyżej 66° 33’N i poniżej 66° 33’S
doświadczają dni i nocy polarnych. Czym bliżej równika, tym z kolei średnia
temperatur staje się mniej zróżnicowana w ciągu roku i jest bliska upałom, albo
jest upalna, ale za to dni są krótsze. To dlatego na Malediwach, leżących w
rejonie równika, dni przez cały rok trwają „zaledwie” 11-13 godzin w zależności
od pory roku. Lokalizacja Helu pod tym względem wydaje się więc dużo lepsza. W
końcu nie chcemy, żeby na wakacjach słońce zachodziło już o godzinie 18.30… Oznacza
to, że na Helu zachód słońca mamy o godzinie 21:23, 14 czerwca, a o 21:26, 22.
czerwca.
Zachód słońca na Helu w lecie mamy dopiero po godzinie 21.20
Dla przykładu, w Katowicach słońce podczas
najdłuższego dnia w roku zachodzi o godzinie 21:01, ale fizycznie w mieście
można podziwiać zachód maksymalnie do godziny 20:45-20:50. Wszystko dzieje się
ze względu na położenie na wyżynach o wysokości 245 m do 357 m n.p.m. Stojąc na
helskiej plaży, widzimy, jak słońce dosłownie zanika pod linią horyzontu „za
morzem”. Z położeniem Helu na wysokości 54°36’N związane jest jeszcze jedno
ciekawe zjawisko. Zanim nastanie noc, mamy stopniowe ściemnianie się nieba
zwane półmrokiem, lub bardziej znane jako okres zapadania zmroku. Na Helu ten
okres trwa aż 55 min, podczas gdy na równiku zaledwie 15 min… Jeśli jesteśmy
nad Morzem Bałtyckim w okresie 20. czerwca – 5. lipca, to w czasie zapadania
zmroku, około 15 min po zachodzie słońca wypatruj obłoków srebrzystych. Są to włókniste
chmury ustawione w kratkę, które możemy zaobserwować na zachodniej części
nieba. Ich niezwykłą właściwością jest wysokość występowania. Zobaczymy je na
wysokości około 85 km podczas, gdy wszystkie inne znane chmury w Polsce mogą
znajdować się w przedziale 0-13 km. Różnica jest zatem ogromna. Z tak dużą
wysokością związany jest fakt, że jeszcze pół godziny po zachodzie słońca,
obłoki srebrzyste będą nadal świeciły białym, odbitym światłem, ponieważ
jeszcze docierają do nich promienie słońca. Chmury można podziwiać 1-3 razy do
roku i występują tylko od 45° szerokości geograficznej północnej i tylko w
dniach 20. czerwca – 5. lipca w Polsce. W Niemczech zdarzały się już lata, że
obserwowano je nawet 5 razy w ciągu roku. Po raz pierwszy obłoki zaczęto badać
dopiero w 2007 roku, a kolejne badania były przeprowadzane w 2019 roku. Wiemy o
nich stosunkowo niewiele. Ciekawostką jest fakt, że po raz pierwszy zaczęto je
obserwować po wybuchu wulkanu Krakatau w 1883 roku. Wcześniej nie było o nich
nawet żadnych wzmianek… Uważam, że pod względem geograficznym Hel jest położony
bardzo ciekawie, ale trzeba znać trochę faktów, żeby umieć je docenić. Mając tę
wiedzę, warto zastanowić się, jak podejść do spędzania czasu na Helu.
Ciekawe miejsce przy głównym bulwarze na Helu
JAK SPĘDZAĆ CZAS NA HELU?
Kolejna kwestia, którą trzeba będzie rozważyć, jest
sposób spędzania czasu wolnego. Kiedy przyjedziesz na Hel, od razu zauważysz,
że większość ludzi „kręci się” bez celu, nie wie gdzie ma iść, jak spędzać
czas. Dzieje się tak, ponieważ większość nie przygotowuje się do swoich wakacji
pod względem podróżniczym i nie zdobywa informacji na tematy: co można
zobaczyć, jakie jest ukształtowanie terenu, ani, co zrobić, żeby nie widzieć
tłumów. Zazwyczaj ci sami ludzie dokładają swoją cegiełkę do powstawania coraz
większych tłumów, ponieważ nie zastanawiają się, że można inaczej… Najczęstszym
błędem, który wynika z nieprzygotowania, są rodziny z wózkami z dziećmi. Mam
wrażenie, że prawie wszyscy z tej grupy są nieprzygotowani do swojego wyjazdu i
popełniają najwięcej prostych błędów. Bo jak nazwać to, gdy matka z dzieckiem
umęczy się, ciągnąc lub pchając wózek z dzieckiem dwa kilometry przez
piaszczysty las? Spróbuj przeciągnąć „zwykły” rower po takiej nawierzchni, a
zobaczysz o czym mówię. Dodatkowo na trasie występują odstające korzenie. Najczęstszym
błędem turystów jest zdecydowanie brak wiedzy o ukształtowaniu terenu. W lasach
na Helu, prowadzących do pięknych plaż nad Morzem Bałtyckim, w większości
poprowadzono dość szerokie, utwardzane drogi, gdzie można bezpiecznie
spacerować. Jednak, czym bliżej plaż, tym droga dla wózków może stać się wielką
mordęgą, ponieważ przez miękkie piaski trzeba przeciągać wózek, który się bardzo
szybko „zakopuje”. To oznacza, że rodzice z małymi dziećmi kończą swój spacer
już na poziomie wejścia na plażę, ponieważ dalej po prostu się nie da prowadzić
wózka.
Kolejną rzeczą, która bardzo rzuca się w uszy, to
jakość turystów. Niestety zbyt wielka łatwość dojazdu na Hel powoduje, że
docierają tu całe masy tłumów bez większych ambicji. Wystarczy przejść się
głównym bulwarem lub pod wieczór wzdłuż miejskiej plaży, żeby posłuchać, jak
wielu ludzi klnie całymi wiązankami, gdzie najpopularniejszym słowem jest mocno
nadużywane zwyczajowe polskie „k…”. Wzdłuż miejskiego odcinka plaży gromadzą
się tłumy, gdzie ludzie piją piwo i inne piersiówki, po czym butelki zostają na
murkach lub ławkach. Hel jest piękny, ale niestety przyciąga zbyt wielu
„prostych” turystów, dla których celem jest klęcie, pokazanie się w markowych
ubraniach i butach, oraz picie alkoholu. Nieznajomość terenu i atrakcji turystycznych
przez większość ludzi uwidacznia się w punktach, gdzie gromadzą się największe
tłumy. Będą to: miejska plaża, fokarium, deptak do mola, bulwar i główny deptak
przez miasto. Kiedy spojrzysz na mapę, szybko dostrzeżesz, że oprócz deptaka
prowadzącego na cypel, wszystkie wymienione miejsca znajdują się w odległości
zaledwie kilkudziesięciu metrów. Oznacza to, że zaobserwujemy istne
„komunistycznie” długie kolejki przed fokarium, przeludnioną plażę miejską i
tłum na tłumie na głównym deptaku i bulwarze. Czy wyżej wymienione miejsca są
naprawdę aż tak atrakcyjne, że trzeba się przedzierać przez tłumy? Zdecydowanie
NIE! Ten artykuł ma ci pokazać ile ciekawej wiedzy można zdobyć, oraz ile
ciekawych miejsc można zobaczyć, nie przyczyniając się tym samym do
zagęszczania i tak już gęstych tłumów. Chcę cię po prostu zachęcić, żebyś stał
się świadomym turystą, wiedzącym po co przyjechałeś nad morze, mającym jakieś
ambicje, jakieś wyznaczone cele. Przy tym wszystkim jednocześnie można bardzo
dobrze wypocząć. Zanim rozpocznę omawianie poszczególnych atrakcji, które tłumy
zazwyczaj omijają z niewiedzy, chcę ci przybliżyć, dlaczego najbardziej
popularne miejsca nie są takie atrakcyjne.
Butelki po piwie pozostawiane na "murkach" bulwaru miejskiego to częsty widok
PS. Nazwa piwa idealna na czas koronawirusa :)
1. PLAŻA MIEJSKA
Wydaje się atrakcyjna, ponieważ wzdłuż niej
poprowadzono bulwar, graniczy z portem morskim, oraz z każdego miejsca
noclegowego dotrzemy do niej w zaledwie kilka minut. Trzeba jednak wziąć inne
kwestie pod uwagę. Jeśli byłeś już w kilku miejscowościach portowych w Polsce i
za granicą, to szybko zauważyłeś, że w rejonie portu woda jest zawsze
najbardziej brudna, a na dnie zalega najwięcej odpadów (od mało wartościowych
ryb, przez opony samochodowe, aż po wraki łodzi). Na odcinku plaży graniczącej
z portem, oddzielonej potężnym, betonowym falochronem, codziennie gromadzą się
łabędzie (nawet kilkanaście). Wieczorem wychodzą na ląd i tam załatwiają swoje
potrzeby zwane „dwójką”. Ten odcinek plaży po prostu śmierdzi, a wiele z
pozostawianych odchodów falujące morze przykrywa piaskiem. To, co zabierze do
wody, zalega na dnie. Jeśli pogoda pozwala na kąpiel, to wybór podobnego
miejsca zdecydowanie odpycha. A co z pozostałą częścią plaży? O ile łabędzie na
reszcie plaży urzędują w znacznie mniejszej części, to jednak codziennie ludzie
nie mają dla siebie wystarczająco miejsca. Plaża jest zbyt mała, a ludzi zbyt
dużo, przez co robi się ścisk. W gruncie rzeczy, zamiast wypoczywać, męczysz
się nie do końca wakacyjną atmosferą… Na miejskiej plaży dodatkowo znajdziemy
butelki po piwie i psie odchody (wielu turystów przyjeżdża i wypoczywa ze
swoimi pupilami). Większość urlopowiczów wybiera również to miejsce na
obserwacje zachodów słońca, co okazuje się totalnym niewypałem. Dlaczego?
Ponieważ z poziomu plaży miejskiej słońce zachodzi dokładnie za gęstymi
drzewami… Ludzie bezmyślnie robią sobie selfie na tle „zachodzącego” słońca,
gdzie tak naprawdę nie widać nic…
Miejska plaża w sezonie jest przeludniona
Na końcu plaży miejskiej, przy falochronie łabędzie załatwiają swoje potrzeby
2. BULWAR I DEPTAK WZDŁUŻ MIASTA
Bulwary zawsze przyciągały tłumy ludzi. Wszystko
zależy od tego, co chcemy zobaczyć. Jeśli deptak traktujemy, jako pewną formę
spędzania czasu (czytaj: pokręcić się bez celu), to tylko przyczyniamy się do
zagęszczania i tak już wielkich tłumów. Zamiast kręcić się bez celu, lepiej
zastanówmy się, co możemy zobaczyć w samym mieście. Założę się, że na 10.000
ludzi, które przejdą w ciągu jednego dnia przez główny deptak, tylko kilkoro
ludzi zwróci uwagę, że można tam zobaczyć dąb z roku 1655 rosnący aż do dziś.
Jest okazały i wielki, ale tłumy bezwładnie przechodzą obok niego… Widziałem
jak jest, ponieważ obserwowałem ludzi również pod tym kątem. Najbardziej jednak
odstrasza mnie od deptaków we wszystkich miastach chińska tandeta. Niestety, co
rusz widać kolorowe lub różowe plastiki i pluszaki produkcji chińskiej, które
wiszą w większości straganów. Dzięki nim traci się klimat atrakcyjnego miejsca.
Przeciskanie się w tłumach i konieczność ciągłej wytężonej uwagi tylko nas umęczy
podczas spaceru. Lepiej przeczytać o innych atrakcjach Helu i wybrać się tam,
gdzie będzie mniej ludzi.
Deptak na ul. Wiejskiej
Wszechobecne pluszaki produkcji chińskiej na bulwarze i deptaku na ul. Wiejskiej
Wszechobecne pluszaki produkcji chińskiej na bulwarze i deptaku na ul. Wiejskiej
3. FOKARIUM
Fokarium ma pewną wartość, ponieważ nie zobaczymy w
nim tresowanych fok do różnych akrobacji. Celem fokarium jest leczenie chorych
zwierząt i wypuszczanie ich na wolność po odzyskaniu zdrowia. Zazwyczaj
potrzeba dwóch lub trzech miesięcy, żeby foki mogły wrócić do morza. W trakcie
półgodzinnego spotkania nie tylko podziwiamy foki, ale również uczestniczymy w
prelekcji, gdzie dowiadujemy się naprawdę wielu rzeczy o tych zwierzętach. To
oczywiście dobra, a nawet bardzo dobra strona tego obiektu. Kiedy przyjrzymy
się tłumom, zauważymy, że wielu, nie znając atrakcji, które można zobaczyć na
Helu, pierwsze do czego „uderza”, to właśnie fokarium. Kiedy przyjrzymy się, co
tak naprawdę jest do zobaczenia wewnątrz, szybko dostrzeżemy, że na terenie
fokarium jest: chata rybacka, jeden staw z brudną wodą w odcieniach brązu i
kładka z amfiteatrem, gdzie wysłuchujemy prelekcji. Mało kto wie, że jeszcze
lepsze foki można zobaczyć na Helu w naturalnym środowisku, a o wiele więcej ciekawostek
o fokach można przeczytać z licznych tablic ze zdjęciami, które są wywieszone
wzdłuż fokarium od strony bulwaru. Zawierają naprawdę ciekawe informacje. Tylu rzeczy
nie da się opowiedzieć podczas jednej prelekcji. Wiedząc o tym fakcie,
zdecydowanie wolałem pooglądać foki w naturze, a dodatkową wiedzę o nich
zaczerpnąłem z kolorowych tablic. Wstęp do obiektu kosztował 5 zł w 2020 roku. Pieniądze
niewielkie, ale obecność wielkich tłumów i wiedza, że foki mogę spotkać w
naturze, skutecznie odstraszyły mnie od pomysłu wejścia na teren fokarium. Po
prelekcji turyści najczęściej wędrują do oficjalnego sklepiku fokarium.
Znajdziemy tam liczne maskotki fok. Kiedy przyjrzysz się im bliżej, szybko
zobaczysz, że: 1) ceny są niezwykle wyśrubowane (na straganach rozstawionych 20
m dalej, to same lub podobne rzeczy, kupimy za połowę ceny) i 2) maskotki są
wyprodukowane w Chinach, ściągnięte przez firmę z Danii w Roddikvej, a
sprzedawane w Polsce. Już samo przejście maskotki przez duńskie ręce powoduje,
że płacimy cenę w euro przeliczoną na złotówki… Wiem, że w Danii obowiązuje
korona duńska o średnim przeliczniku 0,60 zł, ale jest tam najzwyczajniej
bardzo drogo, stąd i cena za chińskiego pluszaka musi być równie droga… No cóż,
lubię wyszukiwać szczególiki…
"Komunistyczne" kolejki do fokarium
Tablice informacyjne na zewnątrz fokarium. Z nich wyczytasz naprawdę dużo ciekawych rzeczy
Fokarium - początek tablic informacyjnych
CO WARTO ZOBACZYĆ NA HELU
To chyba najważniejsze pytanie. W końcu
przyjechaliśmy na Hel i nie chcemy bezwładnie „kręcić się” po mieście, tak
naprawdę, nie wiedząc czego szukać. Na Helu można znaleźć kilka ciekawych
miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Omówię też, co na popularnych
deptakach i bulwarach jest godne zobaczenia i poświęcenia naszej uwagi.
Co zobaczyć na Helu?
1. PIASZCZYSTE PLAŻE
Każdy kto przyjeżdża na Hel, od razu chce zobaczyć
morze i Cypel. Na Cyplu oczywiście również jest plaża, ale nie o niej będę
mówić, gdyż przyciąga tłumy, a wiem, że mam do dyspozycji znacznie lepsze tereny.
Jeśli będziesz w dowolnej części miasta Hel, zobaczysz, że wszędzie są
rozmieszczone tablice z rysunkową mapą miasta i drogami leśnymi prowadzącymi na
plaże. Znajdź na mapie znany punkt, jak na przykład bulwar, czy dworzec PKP, i
odszukaj drogi oznaczone numerem 64, 65, 66, 67. Droga nr 67 prowadzi na Cypel,
więc tam na razie nie będziemy się wybierać. Droga nr 66 to wykostkowany
fragment prowadzący do stacji IMGiW, a dalej będą prowadziły betonowe płyty. Trasę
tą wybiera najwięcej ludzi. Dzięki niej możemy wygodnie dotrzeć na plażę, mając
po lewej stronie obiekty gastronomiczne.
Trasa nr 65 pozwoli przespacerować się prawdziwą
drogą leśną, która częściowo będzie fragmentem szlaków o tematyce militarnej. Najbardziej
polecam wyjście na plażę trasą nr 64, ponieważ prowadzi „tyłami” miasta, za
długim ciągiem dwóch rzędów zielonych garażów. Przy garażach widać wyraźne
oznaczenie drogi leśnej z tabliczką 64. Za garażami rozpoczyna się nasz szlak
prowadzący nad morze. Do drogi nr 64 możemy również dotrzeć, idąc głównym
deptakiem (ul. Wiejska) do Muzeum Rybołówstwa. Na skrzyżowaniu ulic zobaczymy
drogowskazy i napis „Plaża”. Skręcając w lewo, według znaku, pójdziemy boczną
uliczką wzdłuż domów i bloków, gdzie trafimy na te same garaże. Trasa, co
prawda ma długość 1,8 km, ale warto się nią przejść. Wyróżnia się pod kilkoma
względami, dlatego po sprawdzeniu wszystkich odcinków na plażę chodziłem tylko
i wyłącznie tym szlakiem. Droga „odfiltrowywała” turystów, którzy kręcili się
bez celu, których jedynym celem, było pokręcić się po mieście, pokląć i wypić wieczorem
piwo na murku. Długość trasy i nieznajomość terenu oraz miasta Hel powodowało,
że wyżej wymienieni turyści oraz większa część tłumów, nawet tu nie zaglądała. Spotykaliśmy
jedynie pojedyncze rodziny na rowerach oraz miejscowych emerytów, którzy
chodzili na spacery. Bardzo mi się podobało, że za każdym razem pozdrawiali nas
zwyczajowym „dzień dobry”. Również struktura lasu zachęcała do zwrócenia uwagi
na roślinność. Przez pierwsze 500 m idziemy wśród dębów i buków. Czasem
trafiają się nawet kasztanowce i dziko rosnące drzewa owocowe. Dalej, w jednym
momencie, rozpoczyna się sosnowy las z bardzo dużą przejrzystością. Pomiędzy
drzewami nie rosną żadne krzaki. Jedynie czerwone borówki.
Dokładnie w połowie trasy nr 64 widzimy tablicę
informacyjną niebieskiego szlaku militarnego i pierwszy bunkier. O szlakach
militarnych będzie w następnym punkcie. Oprócz sosen, dookoła widzimy piękne
mchy i porosty pokrywające ziemię. Teren jest mocno pofalowany po prawej
stronie, co wygląda pięknie. Na 1,6 km trasy, po lewej stronie widać
najciekawszy fragment lasu. Rosną tam mocno powyginane sosny z bardzo dużym
prześwitem, a każde drzewo pokrywa dość gruba warstwa niebiesko-zielonkawych
porostów. Te same porosty występują na ziemi i w pewnym sensie konkurują z
tutejszym mchem. Wspomniany kawałek lasu ma swój niepowtarzalny klimat. Gdyby
pojawiła się mgła, z całą pewnością można by było kręcić w nim horrory. Dochodzimy
do pierwszej wydmy, widocznej po lewej stronie. Na jej szczycie stoi betonowa
konstrukcja o okrągłym kształcie. Betonowe ścianki zostały pomalowane w
czarno-zielono-różowych barwach. Tuż przez wejściem do lasu ponownie rozpoczyna
się fragment intensywnie zielonego lasu, a to za sprawą dębów. Kilkadziesiąt
metrów dalej mamy ostatni kawałek sosnowego lasu, a teren staje się pofalowany
i piaszczysty. Przejście lasu (1,8 km) od garażów do wyjścia na plażę powinno
trwać około 22-25 min, w zależności od tempa marszu.
Najciekawszy fragment lasu z porostami
Las z porostami i droga prowadząca przez niego
Porosty w lesie
Tuż przed wejściem na plażę, po lewej stronie, na
wydmie rośnie kwitnąca w czerwcu róża na piasku. Jednocześnie wyznacza granicę
plaży. Odtąd mamy piękny widok na Bałtyk i szerokie plaże po obu stronach. Idąc
w prawo, dotrzemy na Cypel. Idąc w lewo, możemy dojść do Juraty, Jastarni,
Rozewia, i jeszcze dalej. Wybierając ten fragment, zauważysz pewną
prawidłowość. Czym dalej, tym mniej ludzi. Podczas rekordowego długiego
weekendu związanego ze świętem Bożego Ciała w 2020 roku, przy wejściu nr 64 nie
widzieliśmy tłumów. Raczej tylko większe skupiska rodzin. Czym dalej w lewo,
tym zagęszczenie szybko malało do jednej rodziny na około 100 m plaży. Zazwyczaj
chodziłem 2-3 km od wejścia, co pozwalało mi się cieszyć zupełną ciszą. Same
plaże są bardzo piękne, ponieważ tworzą je szerokie, białe piaski. Idąc nią,
najlepiej zdjąć buty i wędrować na boso. W trakcie spaceru zobaczymy, ze na
plaży leżą dwie większe sosny wyrwane z korzeniami przez wiatr. Tworzą
przewężenie. Zazwyczaj rejon drzew okupuje jakaś rodzina, ponieważ można
schronić się przed wiatrem. Za leżącymi drzewami (około 1 km od wejścia, idąc w
lewą stronę) rozpoczyna się strefa spokoju. Odtąd możesz iść ile tylko zechcesz.
Za około 2 km od wejścia powinieneś zobaczyć zardzewiałą wieżę, która nazywana
jest Latarnią Szwedów, a stoi ona na Górze Szwedów. Oczywiście do góry temu
wzniesieniu daleko, ale swoją wymowną nazwę posiada. Tuż za Górą Szwedów,
rozpoczyna się według mnie najpiękniejszy fragment plaż. Sosnowy las zanika na
około 200 m, a piaski stają się jeszcze bardziej szerokie. Na granicy zarośli i
piaszczystych wydm wyrastają pojedyncze kępy zielonej, ale o dość ostrych
źdźbłach trawy. Są idealnym motywem do zdjęć. Z poziomu całej długości plaży
możemy oglądać odpływające statki z Gdańska największych firm takich, jak:
Stena Line, Polferies, czy inne, wielkie transportowce. Czasami można nawet
zobaczyć wojskowe okręty. Idąc jeszcze dalej, będziemy mogli nacieszyć się
wspaniałymi odcinkami plaż, których linia brzegowa jest lekko pofalowana. Wielu
rowerzystów wybiera ten fragment do jazdy, trzymając się stale muskanych przez
fale piasków. Jak mogliśmy zobaczyć, rowerem można jeździć po linii brzegowej. Dla
mnie największą atrakcją wspomnianych plaż jest z pewnością cisza, piękne
widoki i białe piaski. Nawet w sezonie i podczas rekordowych długich weekendów mamy
gwarancję spokoju. Wielkie tłumy przyciąga główna plaża miejska oraz Cypel,
stąd możemy cieszyć się prawdziwym klimatem wakacji.
Kwitnące róże na wejściu na plażę nr 64
Piękno helskich plaż
Duże statki na horyzoncie to częsty widok na helskich plażach
Góra Szwedów z Latarnią Szwedów
Piękno helskich plaż
Jeśli chcemy pojechać nad Morze Bałtyckie przed
sezonem, a najlepiej przed Bożym Ciałem, postarajmy się zaplanować czas wyjazdu
tak, żeby mieć w miarę dobrą pogodę. Dlaczego tak? Ponieważ przed pierwszym
letnim długim weekendem, można na plażach zobaczyć… foki! Po długim pływaniu
wychodzą na brzeg, żeby odpocząć. Najpierw powinniśmy w oddali zobaczyć
wystającą głowę w morzu, zbliżającą się w stronę brzegu. Starajmy się nie
podchodzić do wody, żeby mogły wyjść na brzeg. Nie ma nic piękniejszego, niż
ujrzenie foki w środowisku naturalnym, a nie w fokarium. Frajda jest zdecydowanie
większa. Trzeba wiedzieć, że większość fok, po zobaczeniu ludzi w pobliżu
szybko ucieka do wody i płynie dalej. One się nas boją. Są jednak takie, które
po odratowaniu w fokarium, są wypuszczane do morza. Te mają większe obycie z
ludźmi. Nam zdarzyło się tak, że siedzieliśmy na plaży i nagle jakaś głowa
płynęła w naszą stronę. Myśleliśmy, że pies od pobliskiej grupy kąpie się w
morzu i teraz wychodzi na brzeg. Dosłownie 3-4 metry od nas, foka rozejrzała
się, szukała gdzie są ludzie, podpłynęła do nas i wyłożyła się na piasku. Po
chwili zaczęła pozować do zdjęć. Wyglądało to tak, jakby ją tego nauczono.
Zdziwiło mnie, gdy pokazywała swoje płetwy z palcami, stroiła różne miny, np.
zasłaniając sobie płetwą oczy, pokazywała zęby, rozstawiała tylne płetwy na
całą szerokość i tak je utrzymywała w powietrzu. Widok był naprawdę bardzo
ciekawy. Zastanawiałem się tylko, skąd zna takie rzeczy i dlaczego wyszukiwała
ludzi na brzegu. W fokarium przecież nie uczy się fok akrobacji, ani nie zmusza
się ich do żadnych ćwiczeń. Zadaniem fokarium jest tylko ratowanie zranionych
zwierząt, osłabionych lub wyrzuconych na brzeg. Podczas jednego dnia
widzieliśmy aż trzy foki, więc widowisko było naprawdę piękne i niepowtarzalne.
Teraz już wiesz, dlaczego wcześniej mówiłem, że fokarium nie jest dość ciekawym
miejscem? A jeśli chcesz wiedzieć więcej, to tylko dopowiem, że w marcu i
kwietniu można zobaczyć po kilka, kilkanaście fok na plaży na raz! Rekordowe
ilości można spotkać za to na Mierzei Wiślanej. Zdarza się, że na wiosnę można
tam spotkać ponad 100 osobników! Tyle tylko, że teren jest dziki i niedostępny
turystycznie, za wyjątkiem miejsca przekopu, który dla wielu jest kontrowersyjny.
Foka na plaży w środowisku naturalnym
FOKA NA HELSKIEJ PLAŻY - FILMIK (0:20):
FOKA NA HELSKIEJ PLAŻY - FILMIK (0:20):
2. SZLAKI MILITARNE
Uważam, że szlaki są jedną z najciekawszych
pozycji na Helu, które obowiązkowo trzeba zobaczyć. Jeśli nie mieszkamy w
miejscowości, która podczas drugiej wojny światowej stała się częścią głównego
frontu walk w tamtych czasach, to z pewnością zobaczymy coś innego i nowego.
Dowiemy się również różnych ciekawostek technicznych i historycznych. Odkryjesz
również, że helskie lasy są tak naprawdę nieźle zabunkrowanym terenem.
Spacerując lasami, zobaczysz, jak wiele obiektów wybudowano pod ziemią. Bunkrów
i różnych dział jest tak dużo, że wytyczono aż 6 szlaków pieszych:
- NIEBIESKI – Wokół helskich fortyfikacji (12 km, pieszo 2h 40min). Trasa: Hel, ul. Kuracyjna, wejście na plażę nr 67 – Hel-Bór – Bateria Artylerii Stałej – Bateria 20 – Bateria ‘Schleswig-Holstein’ – Hel, dworzec kolejowy
- CZERWONY – Po fortyfikacjach Cypla Helskiego (2,3 km, pieszo 30 min). Trasa: Hel, ul. Kuracyjna, wejście na plażę nr 67 – Bateria Laskowskiego (13. Bateria Artylerii Stałej) – 27. Bateria Artylerii Stałej Hel, ul. Kuracyjna, wejście na plażę nr 67
- POMARAŃCZOWY – Do Baterii Duńskiej (1,8 km, pieszo 24 min). Trasa: Hel, ul. Steyera, wejście na plażę nr 64 (za zielonymi garażami) – Batalionowy Rejon Umocniony – Bateria Duńska
- ŻÓŁTY – Do 21. Baterii Przeciwlotniczej (1,1 km, pieszo 15 min). Trasa: Hel, ul. Steyera, Latarnia Morska – 21. Bateria Przeciwlotnicza
- CZARNY – Do Baterii Przeciwlotniczych (1,1 km, pieszo 15 min). Trasa: Hel, ul. Steyera – Baterie Artylerii Przeciwlotniczej
- ZIELONY – Na Szwedzką Górę (2 km, pieszo 27 min). Trasa: Bateria ‘Schleswig-Holstein’, Muzeum Obrony Wybrzeża – Punkt Obserwacyjny (Latarnia Morska)
- BRĄZOWY – Do Baterii Przeciwlotniczych (400 m, pieszo 6 min). Trasa: Skrzyżowanie ze szlakiem niebieskim – Baterie Artylerii Przeciwlotniczej.
Zapasowy Punkt Kierowania Ogniem na czerwonym szlaku w drodze na Cypel
Tablica informacyjna o Zapasowym Punkcie Kierowania Ogniem
Piękne lasy w pobliżu Zapasowego Punktu Kierowania Ogniem
Jak widać, wybór tras jest dość duży i można
zdobyć wiele ciekawych informacji. W zdecydowanej większości szlaki prowadzą
przez lasy lub w pobliżu plaży. Przechodząc każdy z odcinków, zobaczysz, że
bunkry, baterie przeciwlotnicze, czy inne obiekty wojskowe, zawsze są ukryte w
podziemiach lub w zaroślach na lokalnym wzniesieniu. Mi podobały się
szczególnie dwa szlaki: czerwony, prowadzący na Cypel, oraz pomarańczowy,
prowadzący do baterii duńskiej (w dużej mierze szlak stanowi trasę dojściową do
punktu wejścia na plażę nr 64). Na czerwonym szlaku możemy zobaczyć prawdziwe, a
nie rekonstruowane baterie artylerii przeciwlotniczej, działające do 1977 roku,
dość duże bunkry, gdzie są prowadzone prelekcje, oraz stanowiska obronne
(zapasowy punkt kierowania ogniem). W jednym bunkrze przy szlaku jest
prowadzona strzelnica (bardzo dobrze oznaczony punkt), a w kolejnym
przeprowadza się prelekcję, która ma jak najbardziej przybliżyć czasy obrony Wybrzeża
na początku II Wojny Światowej. Prelekcja jest reklamowana, jako najbardziej
straszne przeżycie, ponieważ miedzy innymi na początku, tuż po wejściu do
bunkra gaśnie światło, a z głośników jest odtwarzany dźwięk nalotów bombowych.
Przyznam, że taki początek mocno oddziałuje na emocje. Z pewnością nie tylko
dowiesz się czegoś ciekawego o obrońcach polskiego Wybrzeża, ale również
będziesz mógł niejako poczuć się, jakby wróciły tamte najgorsze czasy. Myślę,
że taka forma prezentacji jest jak najbardziej słuszna, ponieważ możemy w
pewnym sensie odczuć na naszych emocjach fakt, że nie ma potrzeby gdziekolwiek
na świecie prowadzić jakiejkolwiek wojny. Każda wojna to zło. Pomarańczowy
szlak prowadzący do Baterii Duńskiej jest piękny pod względem przyrodniczym
(większa część trasy prowadzi drogą do wejścia nr 64 na plażę), a ostatni
fragment jest poprowadzony przez górzysty, jak na tutejsze warunki, teren.
Wędrujemy pomiędzy wzgórzami, gdzie w kilka minut, pomiędzy wzgórzami zobaczymy
dwa bunkry i dwa stanowiska pod Baterie Duńskie. Ich zasięg to 17,7 km, a
prędkość początkowa wystrzelonego pocisku o kalibrze 105 mm wynosiła 840 m/s.
Na trasie nie spotkaliśmy ani jednej osoby. Z kolei czerwonym szlakiem
prowadzącym do Cypla Helskiego wędrują tłumy ze względu na rozpoznawalną
atrakcję, jaką jest sam Cypel Helski i główna plaża z deptakiem.
Wejście do bunkra 211, działo przeciwlotnicze i strzelnica garnizonowa - sprzęty i obiekty wojskowe które można zobaczyć na szlakach militarnych
Bunkry w pobliżu Baterii Duńskich oraz pozostałości po dwóch Bateriach Duńskich
Ciekawostką jest, że w latach 1935-1974 zbudowano
ponad 20 schronów i działobitni oraz wiele mniejszych, licznych obiektów
fortyfikacyjnych. Pierwotnie teren Cypla Helskiego pełnił funkcję rekreacyjną i
wypoczynkową. W końcu XIX wieku powstało tu nawet kąpielisko, oficjalnie
otwarte 21 czerwca 1896 roku, a w 1898 roku rozpoczęto budowę malowniczego domu
zdrojowego – Kurhausu w stylu romantycznym. W 1920 roku po odzyskaniu przez
Polskę niepodległości, teren został przejęty przez spółkę „Hel – Kąpiele Morskie”.
Budynek Kurhausu pod nazwą „Polonia” dalej pełnił swoją funkcję i był jednym z
najznakomitszych hoteli na polskim wybrzeżu. Gościli tu między innymi: Stefan
Żeromski i Karol Szymanowski. Obecnie, po zniszczonym podczas walk w 1939 roku
budynku nie zachowały się żadne ślady. Kraniec Półwyspu miał również ogromne
znaczenie nawigacyjne. Już w okresie od XVI do początku XIX wieku istniała tu
drewniana „bliza” , czyli latarnia ostrzegająca żeglarzy. Jej funkcję przejęła
wybudowana w 1826 roku murowana latarnia morska, która została wysadzona przez
obrońców w czasie działań wojennych w 1939 roku. Obecna latarnia wybudowana w
roku 1942, nadal służy celom nawigacyjnymi i jest dostępna do zwiedzania.
Militarny rozdział Cypla rozpoczął się w 1933
roku, kiedy zdecydowano o budowie w tym strategicznym miejscu
najnowocześniejszej i najsilniejszej ówcześnie baterii artylerii nadbrzeżnej,
opatrzonej numerem 31 i nazwanej imieniem jej twórcy, komandora porucznika
Heliodora Laskowskiego. W Latach 1935-1939 zbudowano tu cztery żelbetowe
stanowiska dla dział typu Bofors kalibru 152,4 mm, oraz kilka pomocniczych
obiektów: dwie wieże kierowania ogniem, schrony centrali artyleryjskiej i
agregatu prądotwórczego, a także stanowiska obrony przeciwlotniczej i
przeciwdesantowej. W 1936 roku oddano do użytku koszary wraz z kuchnią i
stołówką.
Tablice informacyjne na temat każdego oglądanego obiektu są szczegółowe i dokładne
W trakcie obrony Wybrzeża w 1939 r. Cypel był
bohatersko broniony przez załogę, opierając się ciągłym nalotom i ostrzałem
przez pancerniki ‘Schleswig-Holstein’ i ‘Schlesien’. Głównym celem ataków była
Bateria im. H. Laskowskiego dowodzona przez kapitana marynarki Zbigniewa
Przybyszewskiego i pobliska 21. Bateria Artylerii Przeciwlotniczej. Obrońcy
wykazali niezłomną wolę walki, trwając na stanowiskach, aż do 2 października
1939 roku, jako jeden z najdłużej bronionych skrawków polskiej ziemi. Dzięki
ich postawie Garnizon Hel został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti
Militari. Po kapitulacji Rejonu Umocnionego „Hel” baterii przywrócono sprawność
bojową i pod nazwą ‘Schlesien’ wcielono do Kriegsmarine. Po wyzwoleniu Półwyspu
Helskiego i przejęciu go przez władze polskie, nie zapomniano o militarnych
walorach Cypla. Już w 1948 roku postanowiono o lokalizacji tu nowej baterii z
działami produkcji radzieckiej, kalibru 130 mm, która otrzymała nazwę 13.
Bateria Artylerii Stałej. Wykorzystano obiekty przedwojennej Baterii
Laskowskiego, jednocześnie dobudowując nowe schrony i punkty kierowania ogniem.
Prace trwały do 1957 roku. W 1955 r. powstała kolejna bateria – 27. Bateria
Artylerii Stałej, mająca za zadanie bezpośrednią ochronę helskiego portu.
Uzbrojono ją w cztery armaty kalibru 100 mm, ustawione na żelbetowych
działobitniach połączonych podziemnym korytarzem. Na zapleczu wzniesiono między
innymi wieżę kierowania ogniem o interesującej konstrukcji, zwaną „Kurzą
Stopką”. W 1977 roku obie baterie zostały rozformowane, a obiekty przejął 7.
Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej. Pod koniec ubiegłego wieku, Marynarka
Wojenna w większości opuściła teren Cypla Helskiego i zaczął się kolejny, cywilny
już rozdział w jego historii.
Ruiny Stanowiska Ogniowego Baterii Przeciwlotniczej na Cyplu
3. LATARNIA MORSKA
Choć latarnie morskie nie są już używane tak, jak
kiedyś, to stanowią ciekawą atrakcję turystyczną, którą wielu chętnie odwiedza.
Ja również musiałem zobaczyć, jak ona wygląda, ponieważ nad polskim morzem
byłem tylko jeden raz i to na dodatek w 1994 roku, więc trochę lat już
upłynęło. Latarnia, którą obecnie widzimy, powstała w 1942 roku i ma wysokość
41,5 m. Gdyby nie II Wojna Światowa, mielibyśmy ciekawy obiekt historyczny,
ponieważ poprzednia latarnia została zburzona w 1939 roku, a wybudowano ją w
1826 roku. Dzisiejszy obiekt również przyciąga uwagę, ponieważ zdecydowanie
góruje nad najwyższymi drzewami lasów. Zasięg jej lamp wynosi 17 Mm (mil
morskich, jedna mila morka to 1852 m). Oglądając mapę rysunkową Helu w dowolnym
miejscu miasta, dowiemy się, że do latarni możemy dotrzeć wykorzystując drogę
nr 65 prowadzącą na plażę, odbijając od niej w prawo według mapy. Można też dotrzeć
kilkoma innymi ścieżkami, które szybko odkryjesz w terenie. Historia latarni
również jest ciekawa. Oto ona (na podstawie tablic znajdujących się przy
latarni):
Statki płynące wzdłuż południowego Bałtyku do
Gdańska, po minięciu przylądka Rozewie natrafiały na wielokilometrową mierzeję,
którą musiały opływać, żeby trafić do celu. Blask ognia rozpalanego nocami na
wieży helskiego kościoła już od XV wieku ułatwiał nawigować statkom. Znaczenie
miejsca było tak ważne dla ruchu morskiego, że po pożarze kościoła w 1572 roku,
zadecydowano o postawieniu blizy, czyli specjalnej drewnianej konstrukcji
podobnej do żurawia studziennego, z koszem żarowym unoszonym w górę na wysokość
około 10 m.
Pierwszą murowaną latarnię morską zbudowano w
latach 1806-1827. Na szczycie okrągłej wieży o wysokości 40 m ustawiono
latarnię z urządzeniem świetlnym o zasięgu światła 17 mil morskich. Podczas
mgły oddawano strzały z armaty ustawionej w sąsiedztwie latarni w celu
poinformowania przepływające statki o bliskości do brzegu. W 1910 roku
nieszczęśliwy wypadek przy jej obsłudze spowodował śmierć latarnika. Piękna
latarnia helska przez wiele lat ułatwiała marynarzom podróż, lecz z wybuchem
wojny stała się niebezpieczna dla swego otoczenia. We wrześniu 1939 roku,
artylerzyści niemieccy wybrali helską wieżę jako doskonały cel dla dział
pancerników ‘Schleswig-Holstein’ i ‘Schlesien’. Wyniosła latarnia ułatwiała
niszczenie obiektów na Cyplu. Rozkaz zniszczenia latarni wydał komandor
Włodzimierz Steyer -dowódca obrony rejonu umocnionego Hel. W dniu 19 września
1939 r. o godzinie 13.30 ten rozkaz został wykonany. Relacja uczestnika
tamtejszych wydarzeń, Karola Leszczyńskiego, zawarta w książce autorstwa jego
brata. Wacława Leszczyńskiego, pt. „Ludzie Naszego Wybrzeża”: „W pogodny, jasny
dzień, widziałem jak latarnia lekko uniosła się, poczęły powstawać ciemne
pionowe szczeliny, po czym wszystko z hukiem runęło w dół. Latarnia przestała
istnieć. Wojna trwałą nadal…”. Jeszcze podczas trwającej wojny, w 1942 roku,
miejscowa ludność zbudowała nową latarnię. Nieopodal fundamentów poprzedniczki
postawiono ośmiokątną wieżę o wysokości 41,5 m, umieszczając w niej aparaturę
optyczno-świetlną, o zasięgu światła, jak poprzednio – 17 mil morskich. Hel
znów stał się jasnym punktem dającym nadzieję na spokojne pokonanie fal
płynącym do Gdańska statkom. W latach 2001-2002 latarnia przeszła kapitalny
remont. Między innymi wzmocniono i uszczelniono jej korpus, oraz pomalowano na
czerwono. Zwiększający się każdym rokiem ruch statków po Zatoce Gdańskiej
spowodował wprowadzenie nowego systemu bezpiecznej nawigacji. Urząd Morski w
Gdyni 1 maja 2003 r. uruchomił system nadzoru statków „VTS Zatoka Gdańska”
włączając do niego urządzenia zainstalowane w helskiej latarni. Organizatorem
obsługi ruchu turystycznego w latarni od 1 sierpnia 1992 r. na mocy
Porozumienia zawartego z Urzędem Morskim w Gdyni, jest Towarzystwo Przyjaciół
Centralnego Muzeum Morskiego.
Latarnia Helska
Śmierć latarnika była długo zapomniana. Dopiero w
latach 80-tych XX wieku, latarnicy upamiętnili swojego poprzednika. Latarnik
Karol Klos, na jednym z niewielu zachowanych elementów wysadzonej latarni przez
obrońców Helu we wrześniu 1939 r., na kamiennym stopniu umieścił napis
"Pamięci Latarnika 1905". Błąd w dacie wynikał z niepełnej wiedzy na
temat tego wypadku.
Praca na morzu nie należy do łatwej. Warunki
pogodowe decydują o bezpieczeństwie statku. Mgła, opady deszczu, śnieżyca lub
inne zjawiska me ułatwiają żeglugi, szczególnie jeżeli odbywa się ona w sąsiedztwie
brzegu. Na przełomie XIX i XX wieku przy latarniach morskich zorganizowano służbę
ostrzegawczą, której zadaniem było utrzymywanie bezpieczeństwa tras żeglugowych
i nawigacji. Latarnie zapewniały nie tylko możliwość określenia pozycji dniem i
nocą, ale przede wszystkim ostrzegały o zbliżaniu się do lądu poprzez
emitowanie akustycznych sygnałów przy ograniczonej widoczności. Wśród wielu
latarń, które zostały wyposażone w różnorodne środki techniczne do nadawania
sygnałów akustycznych należała również latarnia w Helu. Cypel helski miał
ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa morskiego, który przy ograniczonej
widoczności, jest jeszcze bardziej niebezpieczny, ze względu na zmiany kursu
statków płynących do i z Gdańska oraz Pucka. Port Hel powstały w 1892 był
przystanią dla rybaków z całego półwyspu. Pierwszym akustycznym środkiem
technicznym w Helu był dzwon umieszczony na wieży latarni morskiej w roku 1890.
Umieszczony wysoko na latarni był dobrze słyszany przez załogi statków i kutrów
rybackich. Kołysania dzwonu wpływały jednak niekorzystnie na konstrukcję wieży
i administracja morska zdecydowała o jego demontażu. W zastępstwie zainstalowano
przy latarni morskiej dwie armatki sygnalizacyjne. Działka obsługiwali
latarnicy pełniący dyżur w latarni. Nadawali oni sygnały ostrzegawcze strzelając
co 4 minuty z umieszczonych w szopie dział.
W trakcie jesiennej mgły 8 grudnia 1910 r. doszło
do nieszczęśliwego wypadku. Wskutek eksplozji, śmiertelnemu wypadkowi uległ pełniący
dyżur obsługujący działo, latarnik May (w żadnym z dostępnych archiwalnych
materiałów nie zachowało się jego imię). Berlińska prasa informując o eksplozji
na stacji przeciwmgielnej podała, ze wybuch nastąpił o godzinie 17:00. Siła
jego była tak duża, ze zniszczeniu uległo działo, a ciało latarnika wyrzucone
zostało aż na wydmy. Dokładniej to zdarzenie opisała niemiecka prasa (Berliner
Morgenpost). Fragment książki „Najstarsze latarnie morskie Zatoki
Gdańskiej" A. F. Komorowskiego, L Pietkiewicz oraz A. Szulczewskiego,
wydanie I. Gdańsk 2009 (na podstawie tablic informacyjnych stojących przy
latarni):
Mglisty dzień nad Morzem Bałtyckim
„W gazecie ‘Berliner Morgenpost’ pojawiła się
notatka o eksplozji stacji sygnałowej. Ta sensacyjna wiadomość dotyczyła stacji
sygnałów mgłowych na Helu. Wydarzenie miało miejsce w dniu 8 grudnia 1910 r.
około godziny 17.00. W związku z mgłą, stacja sygnałów mgłowych rozpoczęła
nadawanie sygnałów akustycznych, czyli strzelanie ze specjalnych dział
znajdujących się między wydmami. Około godziny 17.00 doszło do eksplozji, w
wyniku której stacja wyleciała w powietrze. Ciało obsługującego działo
maszynisty May’a, zostało znalezione w pobliżu ruin stacji sygnałowej, na
wydmach, gdzie zostało wyrzucone siłą wybuchu. Odpowiedzialna za stan
oznakowania nawigacyjnego Hafenbauinspektion w Gdańsku natychmiast wysłała
parowiec, którego załoga miała zorientować się w sytuacji. W celu wyjaśnienia
wydarzenia dokonano przesłuchania drugiego latarnika Karla Wernera, który
został zmieniony przy obsłudze dział na pół godziny przed eksplozją. Jego
stanowisko przy nadawaniu sygnałów zajął latarnik May, który zginął podczas
eksplozji. Stacja sygnałów mgłowych na Helu obsługiwana była przez latarników,
którzy obok obsługi latarni morskiej, w czasie mgły, mieli dodatkowo nadawać
sygnały ostrzegawcze. czyli strzelać ze specjalnie do tego przeznaczonych,
zainstalowanych w rejonie wydm dwóch dział: wschodniego i zachodniego.
W grudniu 1910 r. działa przeciwmgłowe służące do
nadawania sygnałów, zastąpione były czasowo przez działa polowe kalibru 90 mm.
model 73 firmy Bohleschen odlane w królewskiej ludwisarni w Spandau. Strzelały
one ślepymi nabojami, a jedynym ich zadaniem było ostrzeganie hukiem wystrzałów
przepływających w pobliżu helskiego brzegu żeglarzy, o niebezpieczeństwie.
Działa ustawione były w pewnego rodzaju szopie nazywanej Kanonen haus, co
pozwalało latarnikom na wygodniejszą ich obsługę. Przed przystąpieniem do
strzelania musieli oni również sami napełniać łuski nabojów czarnym prochem,
jeden ładunek to około 0,7 kilograma prochu. Jak udało się ustalić komisji
badającej przyczyny wypadku, w prochowni. umieszczonej w piwnicy, w pobliżu
stanowiska dział znajdowało się 12 beczułek z prochem, z których 4 zostały
otwarte i napoczęte. Latarnik May przyszedł na stanowisko dział około godziny 15:45
i do 16:30 napełnił prochem od 30 do 35 ładunków, które następnie umieścił na
zachodnim stole stacji. Czynność ta była czynnością typową, jaką wykonywali
latarnicy po zdaniu służby przy utrzymującej się mgle. Natomiast latarnik
Werner po zakończonym dyżurze, udał się do swojej kwatery, obiecując przyjść
około 19:00. Po zmianie obsługi słychać było jeszcze przez około 10 minut
regularnie wystrzały działa, później pojedynczy wystrzał i eksplozję. Po jej
usłyszeniu, Werner natychmiast udał się w rejon stacji mgłowej. Ciało latarnika
May'a, około 20 metrów od całkowicie zniszczonej stacji mgłowej, znalazł rybak
Claudke, który wraz z innymi mieszkańcami Helu przybył na pomoc. Później
składając wyjaśnienia, zeznał on, że w pomieszczeniu, gdzie było działo. pod
kuchnią nie palił się ogień, ani też nie było prochu. Stacja sygnałów mgłowych
na Helu posiadała dwa specjalne działa do nadawania sygnałów, przy czym zachodnie,
zgodnie z wypowiedziami latarników, bardzo często ulegało awariom. Podobnie
było i tym razem. W owym czasie wymieniano elementy urządzenia spustowego
działa zachodniego, wschodnie natomiast funkcjonowało przez cały okres bez
zarzutu. Latarnicy strzelali już podczas ubiegłej nocy oraz rankiem w dniu
wypadku. Jak zeznał pomocnik latarnika Gronwaldt – strzelał on w nocy z 7 na 8
grudnia, od godziny 2.00 do 4.00, a później do godziny 5.00 napełniał łuski
prochem; ogień prowadzono do godziny 10.00, to jest do czasu, gdy mgła
całkowicie zniknęła. Później wraz z latarnikiem Wernerem czyścił działa,
rozkładał zamki, w dziale zachodnim wymienił sprężynę, końcówkę iglicy i
mocowanie.
Latarnia morska na Helu
Wejście do latarni morskiej na Helu
Po południu, około 15.00 nadeszła kolejna mgła i
latarnik Werner rozpoczął nadawanie sygnałów akustycznych. Przyczyną wypadku,
jak sugerowała komisja na podstawie zeznania latarników. mógł być fakt, że dla
skrócenia sobie drogi pomiędzy stanowiskiem dział i piwnicą z prochem,
latarnicy często wytaczali sobie beczkę z prochem do przedsionka. Czynili oni
tak zwykle, gdy kończył się zapas wcześniej przygotowanych ładunków dla dział.
Jednak pomiędzy piwnicą z prochem a przedsionkiem, dla bezpieczeństwa,
znajdowały się drzwi, które według istniejących przepisów powinny być
zamknięte. Jak udało się ustalić komisji, również i tego feralnego dnia drzwi
były zamknięte. Wprowadzenie beczki z prochem do przedsionka było niewłaściwym
obchodzeniem się z materiałem wybuchowym i mogło być przyczyną eksplozji.
Ustalenie bezpośredniej przyczyny wybuchu nie było jednak możliwe.”
Do dzisiaj obok tablicy informacyjnej przy latarni
zauważymy kopiec kamieni z tablicą, na której latarnik Karol Klos wyrył napisy:
„Pamięci Latarnika 1905”. Błąd w dacie wynika z niewiedzy o tamtym zdarzeniu,
ponieważ pamięć o latarniku May’u przywrócił on dopiero w latach 80’ XX wieku.
Brakowało konkretnych informacji, które w dużej mierze zostały utracone po II
Wojnie Światowej.
Tablica upamiętniająca śmierć latarnika May'a. Imię latarnika nie jest znane, a sama tablica powstała dopiero ponad 70 lat później po nieszczęśliwym wypadku.
Piękny dom tuż przy latarni
4. CYPEL HELSKI
Na początku wspomniałem, że są lepsze miejsca niż
Cypel Helski. Z drugiej strony uważam, że trzeba obowiązkowo je zobaczyć,
ponieważ jest nazywane ‘początkiem Polski’. Jednak, żeby nie patrzeć na
‘początek Polski’, jak bezwładnie spacerujące tłumy, podam kilka ciekawostek. Na
wielkim kopcu z kamieni, na jednym z nich umieszczono tablicę ze współrzędnymi
tego miejsca i informacją, skąd się „to” wszystko wzięło. Na Cypel dotrzemy,
idąc główną drogą, będącą jednocześnie głównym deptakiem, gdzie dalej kierujemy
się do wejścia na plażę nr 67. Niestety tą ulicą będą podążały całe tłumy,
dlatego proponuję odwiedzanie podobnych miejsc wcześnie rano, lub drogą okrężną,
idąc najpierw drogą leśną do wejścia nr 64 na plażę, a później skręcamy w prawo,
spacerując do końca plaży. Docieramy na Cypel. Zdecydowanej większości nie chce
się nadrabiać takiej odległości do celu, skoro ma wygodny i znany deptak do
dyspozycji. Idąc oficjalną drogą na Cypel, czyli do wejścia na plażę nr 67,
najpierw pójdziemy uliczką w lesie, gdzie będziemy mogli zobaczyć bunkry i
działa, które już wcześniej opisałem w propozycji wędrówek jako czerwony szlak
militarny. Na końcu docieramy do drewnianej kładki, prowadzącej przez lokalne
zarośla. Na końcu kładki znajduje się półokrągła, drewniana kawiarnia i
lodziarnia. Jesteśmy na Cyplu. Przed sobą widzimy szeroką plażę o nieco
ciemniejszych piaskach niż pozostałe plaże. Z tego miejsca, przy dobrej
widoczności powinniśmy w oddali zobaczyć wysokie żurawie portowe w Gdańsku! W
2018 roku sztorm zniszczył doszczętnie tutejsze wybrzeże, porywając nawet
betonowe elementy konstrukcyjne Baterii Laskowskiego, którą odnajdziemy,
kierując się w lewo, idąc drewnianym deptakiem. Dzisiaj możemy zobaczyć tam
jedynie wymyte fundamenty przez morze, oraz dość wielki dół będący miejscem pod
baterię. Jeśli spacerujesz z dzieckiem, trzymaj je za rękę, ponieważ betonowy
dół nie ma poręczy zabezpieczających. Szybko zauważymy, że część wybrzeża jest
odgrodzona krótkimi palikami, za którymi widać porozsadzane kępy wysokiej trawy
nadmorskiej w równych odstępach. Większość z niej uschła, ponieważ się nie
przyjęła, a ponoć tu jest jej naturalne środowisko.
Plaża na Cyplu i widoczne sztucznie nasadzone trawy oraz umocnienia przeciwko sztormom
Dojście kładką na plażę na Cyplu
Deptak prowadzący do portu na Helu
Pozostałości po wielkiej baterii przeciwlotniczej na Cyplu - widoczny dół nie jest zabezpieczony barierkami
Bateria H. Laskowskiego w drodze na Cypel Helski
Wybierając drogę równoległą kładką w prawo,
będziemy mogli przeczytać o ciekawych roślinach występujących na tutejszym
wybrzeżu. Przy samotnym drzewie zobaczymy tablicę informującą o nieświadomym
wpływie ludzi na środowisko. Turyści jedzący owoce pestkowe, często wyrzucali
pestki w zarośla. Przez to wyrastały drzewa owocowe, które nie są mile widziane
na linii brzegowej, ponieważ wypierają gatunki roślin żyjące tu od lat. Dla
przykładu takiego działania, pozostawiono jedno drzewo śliwkowe, które ma
unaocznić, że to wszystko jest prawdą. Inną rośliną jest piękna róża, która
płoży się na piaszczystych wydmach. Róże również nie powinny wyrastać w pobliżu
linii brzegowej, ponieważ stopniowo wypierają rodzime gatunki. Jak łatwo można zauważyć,
róże na wydmach możemy dość często podziwiać przy wejściach na plaże. Idąc
jeszcze dalej deptakiem, docieramy do wysokiego kopca z kamieni, gdzie
zobaczymy tablicę informacyjną o tym, że znajdujemy się na początku Polski.
Kopiec został postawiony 23 czerwca 2013 roku. Cały czas możemy oglądać, jak
zabezpieczono wybrzeże przed kolejnymi sztormami, żeby nie było powtórki z roku
2018. Plaża na całej długości jest dostępna dla turystów. Jako, że mamy do
dyspozycji deptak i każdego dnia spacerują nim tłumy, nie spodziewajmy się
ciszy na plaży. Jeśli chcemy wypocząć, to Cypel Helski potraktujmy jedynie jako
ciekawe miejsce do zobaczenia i tylko tyle. Na końcu deptaka, po prawej stronie
widzimy zagrodzony teren wojskowy z radarami. Przy tej samej ścieżce, po prawej
stronie, miniemy bunkier, który jednocześnie jest muzeum kultury kaszubskiej. Jest
ozdobiony kolorowymi chorągiewkami. Nieco dalej, w krzakach powinniśmy dostrzec wrak starego statku, który wygląda bardzo ciekawie. Deptak kończy się wyjściem do części
przemysłowej dość wielkiego portu. Można tamtędy przechodzić, ponieważ betonowe
wybrzeże doprowadza nas do głównego deptaka (ul. Wiejska), albo do bulwaru,
gdzie gromadzi się najwięcej ludzi.
Wierzba kaspijska - gatunek drzewa, który nie powinien rosnąć na wybrzeżu
Róże przy wejściach na plaże nie powinny w ogóle tutaj rosnąć. Wypierają inne, rodzime gatunki roślin
Kopiec Kaszubów - Początek Polski
Kopiec Kaszubów - Początek Polski
Bateria artyleryjska ukryta w zaroślach
Wrak statku oglądany zza krzaków
Wracając przez przemysłową część portu morskiego powinniśmy zauważyć upadły zakład przemysłowy
5. GŁÓWNY DEPTAK (ul. Wiejska) I BULWAR
O ile sam deptak nie jest dla mnie żadną atrakcją,
bo przyciąga tylko rzesze tłumów, to jednak są szczególiki, na które warto
zwrócić uwagę. Ulica Wiejska (patrząc od strony dworca kolejowego) rozpoczyna
się największą drewnianą rzeźbą na świecie wykonaną z jednego kawałka drewna.
Rzeźba jest wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa i liczy sobie 14,37m długości
(inne źródła podają 15,2 m). Długo można by się zastanawiać, co przedstawić na
długim, ale dość wąskim kawałku drewna, żeby wszystko trzymało się jednego
tematu. Motywem stał się wiersz Juliana Tuwima „Rzepka”. Cały wiersz został przedstawiony
za pomocą wszystkich wymienionych w nim postaci ciągnących rzepkę. Trzeba
przyznać, że motyw jest bardzo dobrze odwzorowany i rzeźba naprawdę zasługuje
na rozgłos w skali światowej. Idąc nieco dalej, jakieś 200 m, powinniśmy
dotrzeć do wielkiego dębu, który rośnie od 1655 roku. Znajdziemy go na terenie
historycznego kościoła z XV wieku, przyległego do terenów Muzeum Rybołówstwa.
Rzuca się w oczy po prawej stronie drogi, dlatego na pewno go nie przegapimy.
Jest najokazalszym i najbardziej rozłożystym drzewem w całej okolicy. Za niskim
płotem, możemy przeczytać kilka ciekawostek o tym drzewie, który od 1973 roku
jest również pomnikiem przyrody prawem chroniony (na podstawie tablicy
informacyjnej przy płocie):
„Dąb Franciszek” rośnie w wyjątkowym otoczeniu. W
bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się Muzeum Rybołówstwa mieszczące się w
zabytkowym poewangelickim kościele, który jest najstarszą budowlą Helu,
pochodzącą z XV wieku. Na terenie przyległym do muzeum znajduje się jedyny na
polskim wybrzeżu skansen łodzi rybackich. Imię dębu: ,,Święty Franciszek” nie
jest przypadkowe. Drzewo rośnie na terenie należącym do Zakony Braci Mniejszych
Franciszkanów, a jego nazwa nawiązuje do założyciela zakonu Świętego Franciszka
z Asyżu. Jeden z franciszkanów postanowił uzupełnić historię dębu i w ten
sposób powstała legenda…
,,Roku Pańskiego 1655 w czasie potopu szwedzkiego
pewna wiewiórka, robiąc zapasy, zakopała w tym miejscu swoje rarytasy. Roku
Pańskiego 1660 po podpisaniu pokoju oliwskiego z ziemi wyrosło coś
przepięknego! To właśnie ten dąb, w cieniu którego stoi klasztor zakonu
franciszkańskiego.”
Dąb to symbol siły i wytrwałości dawnych, stałych
mieszkańców Helu. Życie na skrawku ziemi wciśniętej w morze, ukształtowało ich
silny charakter, odwagę i religijność. Drzewo było świadkiem wielu wydarzeń od
czasów najdawniejszych do współczesności. Przeżyło mnóstwo sztormów, które
rozmywały miasto. Związane jest z dramatem działań wojennych. Było również
świadkiem bohaterskiej obrony Helu w 1939 r. Drzewo o wyjątkowej nazwie,
rosnące w specyficznym miejscu i otoczeniu zasługuje na szczególną uwagę.
Muzeum Rybołówstwa
Główny deptak - ul. Wiejska i widoczny dom rybaka "Maszoperia Helska"
Największa na świecie rzeźba wykonana z jednego kawałka drewna, mająca długość 14,37 m
Ogromny dąb "Franciszek" rosnący od 1655 roku
Kolejną atrakcją głównego deptaka będą trzy domy
rybaka, które możemy podziwiać w trakcie spacerów. Wszystkie chaty są zabytkami
prawnie chronionymi. Jeden z nich wybudowano w 1844 roku, a drugi w 1890 roku.
Daty powstania trzeciej budowli nie znalazłem na miejscu. Jeden z nich nazywa
się Maszoperia Helska. Dzisiaj prowadzi się w nim restaurację dla turystów i
pomimo żyjącego biznesu chata wygląda bardzo dobrze. W drugiej z nich można
kupić miody i naturalne kosmetyki, choć z biegiem czasu może się to zmienić ze
względu na wystawienie chaty na sprzedaż. Wszystkie z nich charakteryzują się
białymi ścianami, które przedzielają drewniane, brązowe bale. Na temat historii
wspomnianych domów, niestety niewiele znalazłem informacji.
Domy rybaka z 1844 r. i z 1890 r. przy ulicy Wiejskiej
Inne domy rybaków
Muzeum Rybołówstwa i rzeźba Neptuna w ciągu dnia
Muzeum Rybołówstwa po godzinie 22.20 w czerwcu
Główny deptak na Helu i port dla jachtów
Bulwar i plaża miejska o godzinie 22.30
Chyba najbardziej rozpoznawalny budynek na Helu. Znajdziemy go na falochronie w głównym porcie
Przemysłowa część portu helskiego - tutaj zapuszcza się niewielu turystów
Piękne malowidła zobaczymy na głównym "murku" bulwaru ciągnącego się wzdłuż plaży miejskiej - na tym samy, na którym są pozostawiane puste butelki po piwie...
Puste butelki po piwie są pozostawiane na "murku" z pięknymi malowidłami przy plaży miejskiej
Oprócz ławek przy "murku" z malowidłami znajdziemy również donice z trawą, które naturalnie zdobią polskie plaże
6. ZACHODY SŁOŃCA
Będąc nad morzem, obowiązkowo trzeba podziwiać
wspaniałe zachody słońca, które są niepowtarzalne nie tylko na skalę krajową,
ale również światową. Musimy przyznać, że nad polskim morzem zachody słońca są
bardzo kolorowe i pełne ciepłych barw. W słonecznych, wakacyjnych krajach,
gdzie od lat jeździ się w czasie urlopów, zachody nie są tak spektakularne. Jakie
najczęściej błędy popełniają turyści obserwujący zachody słońca na Helu?
Wybierają nieodpowiednie do tego miejsce. Zazwyczaj wydaje im się, że jeśli
zachód słońca, to tylko i wyłącznie musi być podziwiany z plaży. Niestety na
Helu to nie zadziała. Tłumy, które gromadzą się na bulwarze i na miejskiej
plaży myślą, że zobaczą coś pięknego. Z poziomu plaży zaobserwujemy jedynie
pozorną wędrówkę słońca, które schowa się za gęstymi drzewami. Całe widowisko
będzie po prostu „spalone”. Jeśli chcemy zobaczyć piękne widowisko, to musimy
udać się na koniec betonowego deptaka, będącym jednocześnie falochronem dla
helskiego portu. W połowie jego drogi widać okrągłą, biało-niebieską budowlę
przypominającą jakieś planetarium, czy budynek, w którym przeprowadza się
obserwacje Kosmosu za pomocą teleskopu astronomicznego. Trzeba pójść do samego końca,
ile tylko się da. Jeszcze przed okrągłym budynkiem możemy podziwiać zachód
słońca, ale jego tarcza w ostatniej fazie schowa się za betonowymi, surowymi
budynkami wojskowego portu morskiego.
Od tego samego miejsca, betonowa balustrada, która
śmiało mogłaby chronić przed ostrzałem z moździerzy, staje się coraz wyższa
(około 165 cm wysokości). To powoduje, że niższe osoby nie będą mogły zobaczyć,
jak słońce „nurkuje” w morzu. Na ostatnim zakręcie, tuż przed końcem, znajduje
się metalowy stopień, na który można wejść. Ułatwi on obserwacje niskim osobom
i dzięki temu każdy będzie mógł podziwiać piękne widowisko. Wielu turystów wykorzystuje
ten stopień, żeby wejść na „murek” i pójść nim gdzieś dalej, pomimo, że co parę
metrów możemy przeczytać informację o zakazie wchodzenia na falochron i
spacerowaniu nim. Dzięki temu mają swoje miejsce do obserwacji. Trzeba
pamiętać, że w lecie zachody słońca są dość późno, bo po godzinie 21.20 w
czerwcu i na początku lipca, a w lipcu po godzinie 21.10. Wystarczy, że na niebie
pojawi się trochę chmur, a wtedy będziemy mieli zapewniony niesamowity zachód
słońca. We wskazane miejsce nie przychodzi zbyt wielu ludzi, w porównaniu do
tłumów, które wybrały się na plażę w celu podziwiania zachodu słońca. Na końcu
betonowego wybrzeża będącego jednocześnie falochronem staraj się być na minimum
40 min przed godziną zachodzącego słońca, ponieważ będziesz mógł zobaczyć, jak
w ostatniej godzinie dnia szybko zmienia się zachmurzenie i jak różny widok
możemy zobaczyć. Często się również zdarza, ze Morze Bałtyckie, którego
fragment od tej strony nazywany jest Zatoką Pucką, staje się spokojny jak wody
jeziora wieczorem. Zdarza się, że można wykonać zdjęcia odbijającego się słońca
w morzu. Z tego samego miejsca, przy dobrej widoczności, można również zobaczyć
linię brzegową od Gdańska, przez Gdynię i Puck, aż po otwarte pola za Puckiem,
gdzie widać farmę wiatrową złożoną z kilkunastu wiatraków. Przy dobrej
widoczności widać nawet wysokie żurawie portowe w Gdańsku!
Efektowne zachody słońca nad Bałtykiem
Efektowne zachody słońca nad Bałtykiem
7. RYBY ZNAD MORZA – GDZIE I JAKIE JEŚĆ RYBY?
Od lat słyszymy w mediach, że nad morzem jest
bardzo drogo, oraz, że wyjazd nad Bałtyk nieraz staje się droższy od
zagranicznego wyjazdu. A jak jest w rzeczywistości? Sam postanowiłem sprawdzić
kilka kwestii oraz sprawdzić, które z powtarzanych stwierdzeń są prawdziwe, a
które można wsadzić pomiędzy mity. Kiedy weźmiemy pod uwagę ceny tego samego
dania, szybko dostrzeżemy pewną zależność. Pod lupę wziąłem danie obiadowe:
pieczone ziemniaki lub frytki, filet z dorsza i zestaw sałatek. Nie sugerowałem
się danymi z mediów, ale raczej cenami od znajomych, którzy również przebywali
nad morzem w tym samym czasie. Jak się okazuje, to samo danie kosztowało 48-50 zł
w: Międzyzdrojach, Władysławowie, Jastrzębiej Górze, Rewalu, Kołobrzegu i
Karwii. Coś, co bardzo mnie zdziwiło, to fakt, że za ten sam zestaw na Helu zapłaciłem
jedynie 25 zł. Zupy kosztowały od 8 do 30 zł w znanych miejscowościach, a na
Helu od 4 do 8 zł. Jedząc pysznego dorsza, warto zastanowić się, czy ryba
faktycznie pochodzi z Bałtyku, a dokładniej – z polskiej części morza. Wchodząc
do restauracji, zazwyczaj widzimy listy różnych rodzajów ryb na dwóch
tablicach, które możemy zamówić sobie na obiad. Najczęściej będą to: śledzie,
flądry, dorsze, łososie, halibuty i inne. Jeśli zależy nam tylko na poczuciu
nadmorskiego klimatu w postaci zjedzenia ryby nad morzem, to taka oferta będzie
jak najbardziej słuszna. Jeśli natomiast chcemy uczciwie przyznać, że zjedliśmy
rybę z polskiej części Bałtyku (lub w ogóle z Bałtyku), to trzeba zasięgnąć
nieco głębiej informacji. Z aktualnych danych wiemy, że połowy dorsza są
zabronione na większej części Bałtyku od 23 lipca 2019 i Komisja Europejska
skutecznie przedłuża ten zakaz z powodu zbyt szybko malejącej liczby
„dorszowych” ławic. W szczególności zabroniony jest połów w akwenach o numerach
24-26. Dorsz, którego jemy w restauracjach, to więc nic innego, jak ryba
złowiona w Norwegii, a dokładniej jest nią dorsz atlantycki. Na obiad dostajemy
rybę, która wcześniej została oporządzona i zamrożona. Z powodu nałożonych
zakazów nie ma możliwości spożywania świeżego dorsza „prosto z kutra”. Jeśli
ktoś proponuje dorsza, to wiedz, że z rybą jest coś nie tak – o tym będzie
jeszcze poniżej. Zapamiętajmy tylko, że czym dłużej trwa proces mrożenia, tym
smak ryby staje się bardziej „jałowy”.
Podstawowe danie nad morzem: kartofle (ziemniaki), filet z dorsza i zestaw sałatek
Drugą najbardziej znaną rybą z Bałtyku jest
flądra. Co z restauracjami? Ponownie spójrzmy na fakty. Jeszcze na początku lat
dwutysięcznych rybacy potrafili w ciągu jednego dnia wyłowić 50 ton flądry. W
2017 roku już „tylko” 10 ton/dzień i to tylko wtedy, gdy naprawdę trafili na
dobre miejsce, a tych jest coraz mniej. W dużej części lokali gastronomicznych
nie podaje się już flądry, ale jej zamiennik – gładzice z Morza Północnego.
Kwestią uczciwości danego sprzedawcy jest, czy sprzeda tę rybę jako flądrę, czy
jako gładzicę… Część rybaków z Kołobrzegu wystąpiło do odpowiednich urzędów
Unii Europejskiej, żeby Bałtyk uznać za miejsce katastrofy ekologicznej. Obecnie
minęło kilka lat, a miejsca połowów stają się coraz bardziej uboższe. A co ze
śledziami? Śledzie w Bałtyku również są dość mocno przetrzebione i tylko
miejscowi znają miejsca, gdzie można wyłowić dość dużo tych ryb. Od początku
lat 80-tych XX wieku populacja śledzi znacznie zmalała, co możemy zobaczyć w
raportach i statystykach Uniwersytetu Gdańskiego lub Komisji Europejskiej. Od
momentu wejścia do Unii Europejskiej musimy przestrzegać norm połowowych, które
są odgórnie narzucane, w celu zapewnienia zrównoważonego rybołówstwa. Zrównoważone
rybołówstwo to nic innego, jak pozyskiwanie tylu ryb, żeby populacja danego
gatunku mogła ciągle się odradzać. W wielu przypadkach jednak ryb jest coraz
mniej, a niektóre „wpadają” do grupy z kategorii „gatunki zagrożone
wyginięciem”.
Flądra
Flądra
A jak jest z łososiem? Nieraz słyszałeś, gdy
kobiety mówiły o pomalowaniu pokoju na kolor „łososiowy”. No właśnie jaki to
jest kolor? Nazwijmy go odcieniem różu. Taki kolor mięsa kusi nas w sklepach.
Co musimy wiedzieć o łososiach? Jest to jedna z najbardziej popularnych ryb
hodowlanych, więc jeśli chcemy zjeść prawdziwą rybę z Bałtyku, to musimy
nauczyć się odróżniać, jak wygląda „oryginał”, a jak hodowlany okaz. Mięso ryby
hodowlanej ma odcień różu przechodzący w odcienie brzoskwini. Taki kolor
zawdzięcza karotenoidowi, który jest dodawany do ich pokarmu. Jasna barwa ma
głównie przyciągać wzrok klientów w sklepach i trzeba przyznać, że to działa.
Składnik pokarmowy używany do żywienia łososi hodowlanych stanowi największy
procent kosztów (nawet 20%). Mięso łososia żyjącego w naturze ma kolor szary
lub bardziej przechodzący w odcienie czerwieni (wszystko zależy od tego, czym
się żywi). Kiedy przyjrzysz się rybom serwowanym w restauracjach nadbałtyckich,
szybko dostrzeżesz, że większość serwuje nam łososia hodowlanego, a nie tego z
morza. Ryby hoduje się w stawach lub w Norwegii na fermach utrzymywanych na
wodach fiordów. Jeśli więc mamy zapewnienie, że łosoś pochodzi z morza, to
najprawdopodobniej jest to łosoś norweski. Jeśli bardzo zależy nam na spożyciu
tej ryby z Bałtyku, to najlepiej wybrać się na wycieczkę wędkarską, gdzie
miejscowi popłyną w odpowiednie miejsce i pomogą złapać to, co nas najbardziej
interesuje. W dobie koronawirusa, podobne wyprawy są tymczasowo wstrzymane, ale
jeśli ograniczenia będą sukcesywnie wycofywane, to możemy być pewni, że wróci
taka możliwość.
Filet z łososia przygotowany do grillowania - kolor znany jako "łososiowy" oznacza, że ryba pochodzi ze stawów hodowlanych
Filet z łososia przygotowany do grillowania - kolor znany jako "łososiowy" oznacza, że ryba pochodzi ze stawów hodowlanych
Co jeszcze dzieje się w restauracjach serwujących
ryby? W zależności od uczciwości sprzedawcy można trafić na dość częstą
praktykę. Jeśli komuś zależy tylko na pieniądzach, to najczęstszą praktyką jest
sprowadzanie w marcu z Wietnamu zamrożonych filetów z pangi i sprzedawanie ich w
sezonie pod inną nazwą. Filety z Wietnamu są najtańsze w marcu, dlatego wtedy są
kupowane. Większość ludzi i tak nie zna się na rybach, więc nawet nie wychwyci
tego szczegółu… W każdej restauracji powinniśmy zwrócić uwagę na dwie istotne
sprawy: grubość panierki oraz smak samego mięsa. Pamiętasz, jak wspomniałem, że
długo proces mrożenia sprawia, że ryby stają się „jałowe” w smaku? Właśnie po
tą cechę teraz sięgniemy. Jeśli widzimy grubą panierkę, to wiedzmy, że
właściciel najprawdopodobniej chce coś zamaskować, a konkretnie słaby smak
mięsa. Jeśli mamy już podaną rybę na talerzu, a nie mamy pewności, co to jest,
to warto zdjąć kawałek panierki i spróbować mały fragment samego mięsa
(koniecznie przed spróbowaniem panierki). Mięso dorsza jest mocno wyczuwalne w
smaku. Mrożony filet z pangi sprowadzony z Wietnamu nigdy nie będzie tak smakować,
jak dorsz, śledź, czy naturalny łosoś. Pamiętajmy, że filety z pangi
najczęściej przechodzą dwa lub trzy procesy glazurowania (w zależności od
ilości pośredników), czyli zwykłego zraszania ryby wodą, żeby można było ją
zamrozić. Według przepisów ryby mogą zawierać od 3 do 5% wody niezbędnej to
prawidłowego procesu mrożenia, ale wiemy, że dzisiaj rekordziści sprzedają
nawet do 40% wody w filetach… Jak łatwo policzyć, proces mrożenia filetów z
pangi trwa minimum 3 miesiące. Złowiona ryba w Norwegii będzie oczekiwała w
mroźniach od trzech do siedmiu dni.
Jak więc wybierać uczciwe restauracje? Najlepiej,
gdy ryby są wyłożone na lodowej ladzie i przechodnie mogą je podziwiać w
trakcie spacerów (podobna praktyka jest stosowana w Grecji na masową skalę). W
Polsce trudno znaleźć taką atrakcję z powodu ogromnych tłumów, które przewijają
się przez znane miejscowości. Restauracje muszą nastawiać się na „masówkę” i
szybkość serwowania dań. Jeśli widzimy, że codziennie dany obiekt obsługuje
setki osób, to od razu powinniśmy pomyśleć: muszą korzystać z gotowych
rozwiązań. I tak zazwyczaj jest. Taka restauracja musi mieć gotowy, obrobiony,
pofiletowany towar, żeby móc w przewidywalnym czasie obsłużyć dużą liczbę
klientów. Tutaj powinny przyjść nam na myśl sprowadzane, mrożone filety. Jeśli
naprawdę zależy nam na zjedzeniu uczciwej ryby z Bałtyku, to raczej powinniśmy
szukać czegoś „niemasowego”. Trzeba trochę zadać sobie trudu, żeby znaleźć
właściwe miejsce.
Będąc na Helu, udało mi się znaleźć takiego
sprzedawcę. Nie posiada zdobionego budynku drewnem, które ma nadawać klimat
restauracji, ale serwuje smażone ryby z ciężarówki gastronomicznej. Nie posiada
również dwóch tablic ze spisem ryb, jakie może zaserwować. Sprzedaje tylko
śledzia smażonego na patelni i… to wszystko! A mimo tego ma zawsze kolejkę
chętnych i patelnia ani na chwilę nie ma przerwy. W czym tkwi fenomen jego
biznesu? Prowadzi go miejscowa osoba mieszkająca w Helu. Facet jest dogadany z
miejscowym rybakiem, który łowi dla niego śledzie, przywozi je na „motorku”,
lub czymkolwiek dysponuje danego dnia i możesz zobaczyć te ryby na własne oczy.
Nie są to filety, a normalne ryby wyłowione prosto z morza. Właściciel biznesu
może je bezpośrednio wrzucać na patelnię. Kiedy porozmawiasz z tym gościem,
albo lepiej – przysłuchasz się jego rozmowie z rybakiem, to nawet usłyszysz w
jakim rejonie Bałtyku są pozyskiwane. W tym biznesie najbardziej przemawiała do
mnie właśnie… prostota bez zbędnych „wodotrysków”. Ryby przywoził miejscowy
rybak i nie były to filety, a normalne ryby. Świeża ryba jest bardzo elastyczna
i miękka, a odmrożona ryba nie posiada już takiej elastyczności. Już na
pierwszy rzut oka można było sprawdzić, czy mam do czynienia z mrożonkami, czy
ze świeżo wyłowionymi śledziami. Facet oferował tylko jeden rodzaj ryby i
przygotowywał je na bieżąco. Dodatkowo można było je obejrzeć przed procesem
obróbki. I najważniejsze – cena. Czy była równie wygórowana? Zdecydowanie nie!
Za 5 smażonych śledzi płaciłem tylko 10 zł. Trzeba przyznać, że śledzie
smakowały wyśmienicie – tak bardzo, że prawie codziennie zamawialiśmy po dwie
porcje. Na kwaterze gotowaliśmy obiad, a ryby były pysznym dodatkiem do niego. Miałem
pewność, że wiem, co jem. Kiedy porozmawialiśmy trochę dłużej z tym facetem,
opowiedział dokładnie o tym samym, o czym wcześniej dowiedziałem się z
programów telewizyjnych, czyli o sposobach na rybę w restauracjach, które
opisałem powyżej. Wymienił jeszcze dwie nazwy restauracji na Helu, które
serwują uczciwe i dobre ryby, ale dodał, że posiadają również ofertę dla ludzi,
którzy chcą spróbować czegoś dodatkowego, dlatego mają dwie tablice ryb, które
są w stanie przygotować. Powiedział wprost, że oprócz tych bałtyckich posiadają
te sprowadzane i będzie to łosoś, czy halibut.
Smażone śledzie i punkt, gdzie są sprzedawane
Tutaj kupimy prawdziwe ryby z Bałtyku
Przykładowe dania gotowane na kwaterze i smażone śledzie
Będąc bogatszy o wiedzę o nadmorskich
restauracjach możesz sobie pomyśleć: w takim razie, co mam zrobić? Gdzie jeść,
a gdzie nie spożywać ryb? Wszystko zależy od twojego indywidualnego podejścia
do sprawy. Jeśli jesteś człowiekiem, któremu zależy na poczuciu nadmorskiego
klimatu, to wystarczy, że zamówisz dorsza, łososia, czy halibuta. W takim
przypadku nie ma dla ciebie znaczenia, skąd pochodzi dana ryba, ważne tylko,
żeby nie był to wietnamski filet z pangi sprzedany pod inną nazwą. Wówczas
poczujemy smak i klimat wakacji nad morzem. Jeśli koniecznie zależy ci na rybie
prosto z Bałtyku, lub „prosto z kutra”, to musisz wiedzieć, co jest aktualnie możliwe
do złowienia z polskiego morza, oraz że dwie tablice z listami dań sygnalizują
brak pewności, co do uczciwości prawdziwych ryb z Morza Bałtyckiego. Obecnie z polskiego
Bałtyku można „dostać” tylko dorsza, flądrę i śledzia, rzadziej łososia. Jeśli
chcesz wiedzieć, co aktualnie można kupić od rybaków, wystarczy, że przejdziesz
się porankiem wzdłuż wybrzeża portowego i zobaczysz, co oferują rybacy prosto z
kutra. Najczęściej będą to: dorsz, flądra i śledź. Jeśli natomiast chcesz
wszystkim pokazać, że nie lubisz być „nabijany w butelkę” i obejdziesz ich
drożyznę, to muszę ci powiedzieć, że to również nie jest najlepszy sposób.
Można sobie pomyśleć: „kupię sobie fileta z marketu lub nawet jakąś mrożoną
rybę w lokalnym sklepiku i sobie sam przygotuję na kwaterze pyszną rybkę za
dużo mniejsze pieniądze”. Ten sposób nie jest dobry, ponieważ markety to
„masówka”, dlatego w tych sklepach dostaniesz mrożone przez kilka miesięcy
produkty po kilkukrotnym procesie glazurowania. Czym dłużej mrożona ryba, tym
bardziej „jałowy” smak będzie miała. Jak widzisz, nie ma złotego środka,
dlatego, jeśli nie dysponujesz zbyt dużą gotówką, trzeba podejść do sprawy, jak
w większości przypadków podchodzi dzisiejszy świat – trzeba łączyć style, być
hybrydowym oraz myśleć hybrydowo.
Co mam na myśli? Trzeba połączyć chęć poczucia
klimatu nadmorskich wakacji i zrobienie użytku z wiedzy. W praktyce oznacza to
nic więcej, jak znalezienie odpowiedniego lokalu serwującego prawdziwe ryby z
Bałtyku w przystępnej cenie, w połączeniu z ugotowaniem własnego obiadu. Jako,
że jestem bardzo świadomym klientem, lubię trzeźwo myśleć, analizować i nie być
nabijanym w butelkę, dlatego do wielu tematów podchodzę „hybrydowo”. Na
wakacjach nie myślę o kosztach, bo uważam, że „raz się żyje” i nie ma co
oszczędzać na wakacjach, ale jeśli mam wydać pieniądze, to na coś uczciwego.
Jeśli mam zapłacić np. 50 zł za obiad, to zapłacę tyle, ale muszę mieć pewność,
że nikt mnie nie robi „w konia” i nie sprzedaje mi pangi pod inną nazwą. Z tego
względu wolę wydać więcej pieniędzy na wycieczki i poznawanie okolicy, bo to
jest coś, co buduje wspomnienia, wiedzę, doświadczenie, pozwala poznawać
nowych, ciekawych ludzi oraz przeżywam coś pięknego i niepowtarzalnego. Dzisiaj
większość lokali nastawionych jest na zyski, więc sztucznie winduje się ceny,
bo np. jest długi weekend. Powstaje myślenie w rodzaju: ludzie i tak kupią –
jeśli nie ja, to kto inny. Tylko po co mam przepłacać za coś, czego pochodzenia
nie jestem pewien? Z drugiej strony po to właśnie prowadzi się biznes – żeby
zarabiać. Ale czy musi to się dziać kosztem mojej niewiedzy? To mój główny
powód, dlaczego prowadzę analizę faktów i podchodzę do wielu spraw w sposób
„hybrydowy”, łącząc kilka stylów, sposobów, toków myślenia, itp.
MORZE BAŁTYCKIE A RYBY
Ciesząc się smakiem bałtyckiej ryby musimy
pomyśleć jeszcze nad jedną kwestią – czy bałtyckie ryby są na pewno zdrowe?
Dzisiaj z całą pewnością wiemy, że wraz z pokarmem do organizmu przeciętnego
Europejczyka przedostaje się aż do 100.000 mikro kawałków plastiku. Pamiętasz
jeszcze postulat rybaków z Kołobrzegu z roku 2017? Chcieli, żeby Bałtyk uznać
za miejsce katastrofy ekologicznej. Z punktu widzenia rybaków, to z jednej
strony ogłoszenie podobnego stanu, oznaczałby dla nich koniec źródła
utrzymania, a z drugiej strony możliwość dość szybkiego odrodzenia się łowisk. Czy
z Bałtykiem jest aż tak naprawdę źle? Niestety muszę cię zmartwić. Z naszym
morzem jest bardzo źle. Już na geografii w klasie szóstej uczono nas, że średni
czas wymiany wód trwa aż 33 lata. To oznacza, że nie nadążą się oczyszczać, a
kraje nadmorskie mające dostęp do Bałtyku tylko „dorzucają” tony nieczystości i
odpadów do katastrofy ekologicznej. Zastanawiałeś się, czego najbardziej
brakuje polskiemu Bałtykowi? Wielu odpowie: dobrej pogody! I ma rację. Ale mi
jeszcze bardziej brakuje przejrzystości wód. Pomyśl sobie: mamy piękne,
szerokie, ciągnące się dziesiątkami kilometrów plaże, którymi mało które
państwo może się pochwalić, ale te same plaże niestety stykają się na całej
długości z brudnymi wodami Bałtyku. Wyobraź sobie, że nasze morze ma tak piękne
kolory wód, jak te znane chociażby z Grecji. Gwarantuję, że połowa Europy
ściągałaby do Polski, żeby napatrzeć się na tak cudowne krajobrazy. Grecja
posiada piękne morza, ale na całej linii brzegowej jest stosunkowo mało
białych, piaszczystych plaż. W Polsce za to można iść do zdarcia podeszw w
butach, a szeroka, biała, piaszczysta plaża się nie skończy. Pewnie sobie
pomyślisz, że nie wszystko można mieć. To racja, ale na to, na co mamy wpływ,
można było lepiej wpływać.
Polska i Finlandia w bardzo dużej mierze
przyczynia się do dostarczania dużych ilości związków azotowych i fosforowych
do morza. Dzieje się to za sprawą używania na masową skalę nawozów azotowych w
uprawach rolnych, które mają zwiększyć plony. Niestety wraz z opadami na
lądzie, dostają się one do wód powierzchniowych i spływają wraz z nimi do rzek
i dalej do morza. Kiedy przyjrzysz się, dlaczego nasze morze jest takie brudne,
z łatwością wychwycisz o co chodzi. Biały piasek, który tworzy piękne plaże,
również znajduje się na dnie morskim. Niestety związki azotowe i fosforowe przyczyniają
się do nadmiernego występowania glonów. To dlatego wody naszego morza widzimy
jako odcienie zieleni, jasnego brązu, lub stalowej szarości. W normalnych
warunkach przy dnie z białego piasku powinniśmy obserwować niesamowicie
turkusowe wody, takie jak w Grecji, czy na Malediwach. Nawozy azotowe i
fosforowe przyczyniają się również do zwiększania występowania sinic, które
skutecznie blokują kąpiele podczas ciepłych, wakacyjnych dni. Glony z kolei
przyczyniają się do obumierania pozostałych form życia. Nawozy to nie jedyny
problem. We wszystkich nadmorskich krajach na linii brzegowej z łatwością
możemy znaleźć większe i mniejsze miasta. Mieszkańcy tych miast produkują
ścieki, a te są z kolei po mniej lub bardziej dokładnym procesie oczyszczania,
wylewane do morza. Również wzdłuż największych rzek wybudowane są największe
miasta (w Polsce np. Kraków, Warszawa), które produkują na masową skalę odpady
i płynne nieczystości. To wszystko wraz z wodami rzek spływa również do Morza
Bałtyckiego.
A słyszałeś o pewnych faktach z Danii? „Dania
zamierzała wylać do Bałtyku 290 mln litrów nieoczyszczonej wody z toalet.
Okazuje się, że Kopenhaga zrzuciła 35 mld litrów takiej wody prosto do Öresund
[bałtycka cieśnina] od 2014 roku. Tak, ta sama Kopenhaga, która twierdzi, że
chce stać się 'neutralna klimatycznie' do 2025” – to wypowiedź młodej
aktywistki do spraw klimatu z 27 maja 2020 – Grety Thunberg. Jedni popierają
jej działania, a inni nie, ale celem tego artykułu nie jest rozważanie, czy
stanąć po jej stronie, być jej przeciwnikiem, czy pozostać zupełnie neutralnym.
Raczej chcę wskazać, co dostaje się do Bałtyku i w jakich ilościach. To jeszcze
nie koniec, bo przecież zakłady przemysłowe również przyczyniają się do
zrzucania odpadów chemicznych do rzek, które z kolei dostają się do morza.
Wisienką na torcie niech będzie konferencja poczdamska po drugiej wojnie
światowej. Po wkroczeniu wojsk alianckich i radzieckich na teren Niemiec,
znaleziono bardzo duże składy broni chemicznej i BST (bojowe środki trujące).
Na mocy konferencji poczdamskiej znalezioną broń chemiczną postanowiono zatopić
w Morzu Bałtyckim. Głównymi miejscami, gdzie wrzucono broń do wody są: południowo-wschodnia
część Głębi Gotlandzkiej, wschodnia część Głębi Bornholmskiej oraz cieśniny
Mały Bełt i Skagerrak. Jednak to nie wszystkie miejsca. W drodze na wymienione
miejsca pozbywano się części załadunku, a kto wie ile z tamtejszych
dokumentacji nie ujrzało światła dziennego… A co konkretnie zalega na dnie?
Dzisiaj mówi się o 6.000 do 13.000 ton samych bojowych środków trujących przy założeniu,
że stanowią one około 15% masy amunicji). W skład tych środków wchodzi iperyt
siarkowy, arsyny (difenylochloroarsyna, difenylocyjanoarsyna, adamsyt), tabun
czy fosgen. Wraki statków zalegające na dnie są tykającą bombą zegarową, o
której mówi się coraz częściej. Rządy wszystkich krajów nadbałtyckich
spodziewają się katastrofy ekologicznej na jakimś obszarze Bałtyku, ale nikt
nie wie jaka będzie jej skala. Jednak nic nie robi się w tej sprawie. Co roku
słone morze przyczynia się do ubytku 0,7 mm grubości metalowych powłok statków,
które skrywają w swoich ładowniach środki BST. Kto wie, ile jeszcze potrzeba
czasu, żeby nastąpiła katastrofa ekologiczna… Tego nie wie nikt. Stąd zawsze
powtarzałem: nie będę się kąpać iperycie i w brudnym, zimnym morzu. Co prawda
np. na Helu nie spodziewam się iperytu, ale raczej wskazuję, że takie rzeczy
zalegają na dnie.
Mając taką wiedzę, trzeba zadać sobie pytanie: czy
ryby z Bałtyku można jeść i czy można uznawać je za zdrowe? Trudno
jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wiemy na pewno, że prawie wszystko co
jemy ze sklepów zawiera jakąś ilość ogólnie pojętej „chemii”, czy konserwantów.
Tak samo jest z rybami. Skoro morze jest zanieczyszczone, to na pewno ryby też
w jakimś stopniu zawierają te same nieczystości. Z drugiej strony nigdzie nie
słychać o tajemniczych chorobach spowodowanych nadmiernym spożywaniem ryb. Może dlatego, że trujące związki, które dostają się do naszych organizmów powodują różnego rodzaju schorzenia w zbyt długim odcinku czasowym, przez co trudno powiązać powstałą chorobę ze spożywaniem ryb. Z
tego względu pewne rodzaje ryb uznaję za zdrowe, a inne nie, mając świadomość, że zawierają jakieś
nieczystości, jak wszystko inne. W końcu z naszej wody do organizmu przedostaje
się do 100.000 mikro drobinek plastiku każdego miesiąca, więc nie zaprzątam
sobie tą kwestią głowy. Wody całego świata – w mniejszym, lub większym stopniu
– są skażone, dlatego i tak pewnych rzeczy nie unikniemy. Te same drobinki
naukowcy odnajdują nawet na Antarktydzie, podobnie jak w małym stopniu,
fragmenty napromieniowane po dawnych testach bomb atomowych…
CIEKAWOSTKI O RYBACH
PANGA
Pangi są najczęściej kupowanymi rybami w Europie, w tym w Polsce. Filet z tej ryby jest najtańszy, dlatego powinniśmy się zastanowić, dlaczego tak jest. 95% hodowli na świecie znajduje się w Wietnamie. Tylko jeden człowiek, który jest czwartą najbogatszą osobą w tym kraju posiada 100.000.000 ryb stłoczonych w wielu stawach. Hodowanie tak wielu ryb na małej powierzchni przyczynia się do tego, że wśród ławic panują nieustanne epidemie różnych chorób, które są przekazywane kolejnym rybom. Właściciele bardzo dobrze o tym wiedzą, ale zysk jest ważniejszy. Naukowcy z Norwegii pojechali na miejsce sprawdzić, w jaki sposób prowadzi się tamtejsze hodowle. Odkryli mnóstwo nieprawidłowości. Bezpośrednio do wody wlewane są pestycydy, które mają za zadanie zabijanie grzybów i bakterii powodujących choroby. Wisienką na torcie okazały się antybiotyki wsypywane wiadrami do stawów. Panga nie ma żadnego smaku ani zapachu. Dopiero po przyprawieniu jej danymi przyprawami otrzymujemy smak, jaki chcielibyśmy mieć. Z powodu masowej hodowli i możliwości nadawania smaku filetom, panga stała się najtańszą pożądaną rybą w Europie i na Zachodzie. Mało kto jednak zastanawia się, jak wyglądają takie hodowle, czym są żywione ryby i jak bardzo są schorowane. Ciekawe jest to, że ryby karmi się głównie granulkami z mączki rybnej lub ekstraktem z soi, dodaje się hormony, antybiotyki i środki bakteriobójcze. W mączce rybnej bardzo często znajdują się bakterie, z których powstają różne choroby oraz pasożyty, które rozwijają się, gdy te dostaną się już do organizmu ryb.
ŚLEDŹ
Śledzie z Bałtyku powinny być całkowicie zakazane, ponieważ przyswajają najwięcej chemikaliów do swojego organizmu. Rząd Szwecji bardzo dobrze o tym wie, dlatego od kilku lat obowiązuje tam prawo, które mówi, że sprzedawcy muszą informować klientów o szkodliwości spożywania śledzi z Bałtyku. Nowe wytyczne zalecają, żeby przeciętna osoba, jeśli już tak bardzo chce, żeby zjadała maksymalnie raz na dwa miesiące takie ryby, a kobieta w ciąży nie powinna w ogóle ich spożywać. Ci sami naukowcy z Norwegii postanowili sprawdzić, jak wygląda to prawo w praktyce. Próbując kupić śledzia z Bałtyku, za każdym razem otrzymywali stosowną informację. Znaczy, że sprzedawcy informują o problemie. Dlaczego tak jest? Ponieważ w Szwecji działają zakłady papiernicze, które wlewają rakotwórcze dioksyny do Bałtyku. Czym ryba posiada więcej tkanki tłuszczowej, tym bardziej przyswaja chemikalia. Niestety śledzie należą do czołówki ryb, które wchłaniają chemię w tkankę tłuszczową. Można więc powiedzieć, że śledzie z Bałtyku spożywane regularnie są rakotwórcze. Pewnie stwierdzisz, że powyżej zachęcałem cię do zakupu śledzi i nawet się nimi zajadałem. W tym artykule moim celem jest pokazanie, jak odróżnić ryby hodowlane od tych prawdziwych oraz przedstawić praktyki, które są stosowane w nadmorskich kurortach. Śledzie w Szwecji zawierają dużo rakotwórczych dioksyn, a czy w Polsce też są równie skażone? Tego nie wiem. Nie posiadam takich danych. Jako, ze w całym moim życiu byłem dopiero drugi raz nad Morzem Bałtyckim (pierwszy raz jako dziecko na koloniach szkolnych), bo zmusił mnie do tego koronawirus i ograniczenia w ruchu lotniczym, więc ryby z Bałtyku jadłem po raz pierwszy. Patrząc na szwedzkie prawo, zjedzenie kilku śledzi z Bałtyku, raz na 35 lat, to chyba nie jest powód do obaw.
ŁOSOŚ
Każdy ceni sobie smak tej ryby, jednak już wcześniej wskazałem jak bardzo jesteśmy oszukiwani w tej kwestii. Ale jest jeszcze coś, o czym koniecznie trzeba wspomnieć. Jeśli nie mamy możliwości zjedzenia dzikiego łososia (tylko wtedy może być zdrowa), to musisz wiedzieć, że będą trzy źródła, skąd pozyskiwane są te ryby: Bałtyk (w malej części), hodowle w Norwegii (największy udział procentowy – to te ryby najczęściej mamy w restauracjach nad Bałtykiem), lub polskie hodowle w stawach. Norwescy naukowcy, ci sami, co badali temat pang w Wietnamie dowiedli, że z tym samym problemem walczą norweskie hodowle. Zamknięte skupiska łososi na farmach utrzymywanych na wodach fiordów zazwyczaj liczą od 1.000.000 do 2.000.000 ryb. Podobnie, jak w przypadku pangi, łososie są bardzo schorowane, a nawet zmutowane genetycznie poprzez podawanie im antybiotyków i pestycydów. Wiele ryb przez całe życie ma otwarte paszcze, ponieważ są tak zniekształcone, a mięso rozpada się w rękach po wypatroszeniu ryby. Normalnie powinno być mocne i sprężyste. Widać więc, jak wielki wpływ ma chemia i antybiotyki na łososie. Zrobiono nawet eksperyment na rybach z ciągle otwartymi paszczami. Zamknięto je w wydzielonej części, gdzie nie podawano im żadnych środków. Potrzeba było aż ośmiu pokoleń, żeby mutacja zanikła w przedstawicielach tego gatunku. Musimy liczyć się z tym, że jeśli jemy ryby pochodzące z hodowli, to wraz z rybą otrzymujemy zestaw antybiotyków, oraz pestycydów, które są zabójcze dla wszystkiego, co żyje. Tutaj ponownie w grę wchodzi tkanka tłuszczowa, która wchłania chemikalia. Dziki łosoś posiada jej około 5-7%, a hodowlany aż 17-34%. Z tego względu łosoś pochodzący z hodowli norweskich trzeba uznać za bardzo niezdrowy… Musimy zapamiętać jedną podstawową zasadę: lepiej zjeść 250g małych ryb, niż jeden kawałek 250g z dużej ryby. Drobne ryby posiadają mniej tkanki tłuszczowej, więc i zawierają mniej chemii.
SZCZUPAK
Chociaż w Bałtyku jej nie spotkamy, bo jest to ryba słodkowodna, to może się ona pojawić w menu restauracji. Oczywiście będzie pochodzić z hodowli. Nawet, gdyby pochodziła z naturalnych wód Polski, to i tak będzie mocno skażoną rybą, ponieważ stoi na szczycie łańcucha pokarmowego. Ten gatunek ryby zawiera najwięcej rtęci w porównaniu do innych.
HALIBUT
Jeśli dostaniemy tą rybę podaną na talerzu, to powinniśmy pomyśleć o jej źródle. W naturze występuje u wybrzeży Irlandii, Grenlandii, Norwegii i Szkocji. Jej rozwój trwa długo, bo aż 10 lat, dlatego nietrudno się domyśleć, że łowiska są już dawno wyeksploatowane, dlatego „trzeba” je hodować. Każda hodowla na skalę przemysłową, to niestety dodatkowa porcja pestycydów, antybiotyków i różnych środków bakteriobójczych, grzybobójczych, itp.
TRAN
Chociaż tran to nie ryba, a ciekły tłuszcz (nazywany czasem olejem) otrzymywany z wątroby niektórych ryb i tkanki tłuszczowej niektórych ssaków morskich, to może się zdarzyć, że skoro jesteś nad Bałtykiem, to ktoś będzie sprzedawać tran jako cudowny środek na różne schorzenia. O ile tran jest cenionym składnikiem różnych leków, to trzeba wiedzieć, że w większości przypadków koncerny bazują na naszej niewiedzy. Tylko 7% sprzedawanych produktów zawiera ten prawdziwy tran. Reszta to zazwyczaj olej rybi pozyskiwany z sardeli, które są hodowane w Peru i Chile. Najlepszym sposobem jest czytanie etykiet i sprawdzenie składu oraz pochodzenia tranu.
HEL – PODSUMOWANIE
Czytając cały artykuł, pewnie zastanawiasz się, czy
warto pojechać na Hel. Ja również mogłem mieć wiele obaw, ponieważ nigdy nie
byłem zagorzałym fanem polskiego morza. Wiedziałem, że można tam podziwiać
niesamowite zachody słońca, czy przejść się po długich, piaszczystych plażach,
które są bardzo piękne, ale z drugiej strony spodziewałem się rzesz tłumów i
często bezmyślnych, przypadkowych turystów. Mimo wszystko zdecydowałem się
pojechać, ponieważ najbardziej interesuje mnie piękno przyrody i widoki, które
mogę zobaczyć. Nigdy nie zakładam, że będzie źle, brzydko i nieudanie. Wręcz
przeciwnie – wyszukiwałem tego, co piękne i wiedziałem, że na Helu znajdę wiele
atrakcji dla siebie. Najbardziej podobały mi się oczywiście plaże, które
ciągnęły się od wejścia nr 64 w lewą stronę (w kierunku Jastarni). Plaże nie
kończyły się, dlatego mogłem iść ile tylko zechcę. Widoki z każdego miejsca
zachwycały, a tłumów nie uświadczyłem ani razu. Kolejną atrakcją były dla mnie
foki żyjące w swoim środowisku naturalnym. Mogłem zobaczyć je z bliska na
plaży. Nie musiałem stać długimi godzinami w iście „komunistycznych” kolejkach,
które tworzyły się podczas długiego weekendu przed bramą wejściową do fokarium.
Mogłem podziwiać je w spokoju na pięknej plaży. Na Helu również posmakowałem
prawdziwych ryb z Morza Bałtyckiego, świeżo złowionych, a nie w postaci
odmrożonego fileta niewiadomego pochodzenia. Znając odpowiednie miejsce i
robiąc wywiad wśród miejscowych, można dowiedzieć się ciekawych rzeczy na ten
temat. Smak smażonej ryby nad morzem zawsze jest niepowtarzalny.
Wędrówki długimi drogami leśnymi z ciekawymi naturalnymi
wzgórzami również przypadły mi do gustu. Od razu można poczuć, że oddychasz
świeżym, czystym powietrzem. Porosty widoczne na drzewach świadczą o czystości
powietrza. Dlatego w lasach sąsiadujących z innymi miastami na terenie Polski
ich nie zobaczymy. Szlaki o tematyce militarnej pozwoliły mi natomiast
zobaczyć, do czego prowadzi wojna i że wszystkie działa, baterie, bunkry, czy
punkty kierowania ogniem tak naprawdę nigdy nie powinny być nikomu potrzebne.
Mamy wystarczająco dużo problemów na naszej planecie, żeby jeszcze dodatkowo
walczyć ze sobą nawzajem… Nawet zatłoczony bulwar wykorzystałem do czegoś
dobrego. Dzięki niemu mogłem podziwiać najpiękniejsze zachody słońca, nie
przysłonięte betonowymi budynkami, czy gęstymi drzewami. Podziwianie natury jest
zdecydowanie lepszą formą spędzania czasu niż picie piwa na „murku” i klęcie
jak szewc z telefonem w ręku. Hel uważam za bardzo piękne miejsce na urlop,
pomimo, że polskie morze nie nadaje się do kąpieli. Oczywiście do wody można
wejść, ale do mórz Grecji Bałtykowi brakuje bardzo dużo. Mając świadomość czym
i jak bardzo zanieczyszczane jest nasze morze, nie korzystałem z kąpieli. Niestety
bardzo często brakuje odpowiedniej pogody, a woda jest zimna ze względu na
„zamknięcie” go ze wszystkich stron lądem. Wymiana wód może odbywać się tylko
za pomocą wąskich cieśnin duńskich (pomijając naturalne procesy parowania i
pełnego obiegu wody w przyrodzie), dlatego żadne ciepłe, atlantyckie prądy
morskie nie przyczynią się do podgrzania nawet małej części akwenu morskiego. Miejscowy
marynarz, który swoją przygodę z pływaniem na statkach całego świata rozpoczął
w 1966 roku, a przeszedł na emeryturę w 2016 roku, powiedział, że Bałtyk to
jest jezioro, a nie morze, które jest najbardziej zanieczyszczone na świecie,
oraz że to wszystko zrobili ludzie, jak również przyczynili się do nadmiernego
połowu ryb. Sam stwierdził, że w Morzu Bałtyckim życie stopniowo zanika i przy
obecnym podejściu do sprawy, problem będzie się tylko pogłębiać. Rozmowa była
bardzo ciekawa i cieszyło mnie, że pomimo jego 50-letniego doświadczenia,
również zadawał pytania i mogłem wyjaśnić mu, dlaczego na równiku zachodzące
słonce jest optycznie większe na niebie niż nad polskimi wodami. Mówił, że całe
życie zastanawiała go ta kwestia.
Podsumowując wyjazd na Hel, stwierdzam, że miejsce
jest bardzo ciekawe na spędzenie urlopu, pomimo, że za granicą są o wiele
ładniejsze kurorty. Przede wszystkim mamy bardzo piękne plaże, które według
mnie, są fenomenem na skalę światową, oraz można zobaczyć tu niezwykłe zachody
słońca, których na pewno nie zobaczymy w strefach tropikalnych, na równiku, czy
w popularnie nazywanych „ciepłych krajach”. Jako, że na każdym wyjeździe
najbardziej zależy mi na podziwianiu pięknych widoków i natury, to pomimo
tłumów, które gromadzą się w mieście, można wypocząć w zupełnym spokoju z dala
od nich. Każde miejsce ma swoje minusy i tak jest również z Helem, ale uważam,
że są znacznie mniejsze niż pozytywne rzeczy, które można tam przeżyć i
zobaczyć. Mając wiedzę na ten temat i wyrobioną opinię na podstawie tego, co
sam zobaczyłem i doświadczyłem, mogę powiedzieć, że nad Bałtyk warto jechać,
ale musisz świadomie wybrać miejscowość, która da ci pewnego rodzaju
alternatywę ucieczki od tłumów i wypoczynku w prawdziwym spokoju. A co z drożyzną
tak bardzo punktowaną w mediach? Cóż mogę powiedzieć… To prawda, za wyjątkiem
Helu. Wakacje nad polskim morzem są bardzo drogie i gdyby podsumować koszty
tygodniowego pobytu np. w Kołobrzegu, Władysławowie, czy Jastrzębiej Górze, to z
pewnością zbliżylibyśmy się do kosztów tygodniowego pobytu w Grecji w wersji
all-inclusive… Zobaczmy sami (ceny do końca roku szkolnego i po sezonie):
Cena za pokój na kwaterach: średnio 60 zł/osobę
Cena za obiad: frytki, filet z dorsza, zestaw
sałatek – 48-50 zł
Dojazd i powrót z nad morza (tylko benzyna, nie
wliczam opłat za autostrady): 320 zł
Tygodniowy pobyt zawiera 6 noclegów, dlatego mamy:
6 x 60 zł + 6 x 50zł + 320 zł = 980 zł / osobę.
W tych kosztach nie wliczyłem śniadań, kolacji i
wszelkich wejściówek do różnych obiektów, lodów/gofrów jedzonych na mieście, alkoholu,
rejsów statkami, pamiątek, czy opłat za autostradę, które mogą wynieść aż do
200 zł w zależności od wybranych odcinków. Cena pobytu za osobę nad polskim
morzem może nie jest droższa niż w Grecji, ale nadal bardzo wysoka. Stąd przed
erą koronawirusa młodzi, pracujący ludzie woleli dołożyć 500 zł i wyjechać za
granicę. Nie bez powodu mówiło się, że nad polskie morze jeżdżą matki z dziećmi
i emeryci. Ziarno prawdy tkwiło w tej wypowiedzi, ale czasy się zmieniły, przez
co sam mogłem sprawdzić, jak wygląda rzeczywistość...
Lipiec i sierpień w połączeniu z koronawirusem, to czas, kiedy ceny poszły tak bardzo do góry, że nie ma możliwości zorganizowania spontanicznego wyjazdu nad Morze Bałtyckie. Na okres wakacyjny pokoje trzeba rezerwować w maju lub na początku czerwca. W znanych portalach rezerwacyjnych 100% obiektów jest zajętych w okresie lipiec i sierpień już na początku lipca. Pozostają tylko najdroższe hotele z cenami 2000-7000 zł/tydzień za jedną osobę. Za podobne pieniądze wolę już zdecydowanie polecieć do Grecji i mieć ofertę all inclusive, brak tłumów, czyste, przejrzyste, turkusowe morze i mnóstwo pięknych atrakcji turystycznych do zobaczenia i zwiedzenia, niż gnieść się w dzikich, nerwowych tłumach, przy wodach brudnego Bałtyku, gdzie poza jednym tygodniem w sierpniu zazwyczaj mamy mieszaną, niewakacyjną pogodę...
Może odwiedzisz jeszcze Słowiński Park Narodowy? Jest tam 10km pustej plaży pomiędzy wejściami na Wydmę Łącka i Wydmę Czołpińska... Szczególnie urokliwy przy wzburzonym morzu. Dodatkowo punkty widokowe, np. Rowokół i szlak rowerowy dookoła jeziora Łebsko.
OdpowiedzUsuńJeszcJeszcze tam nie byłem, dlatego się skuszę, jak będę nad polskim morzem.
OdpowiedzUsuń