niedziela, 21 czerwca 2020

Wakacje nad Morzem Bałtyckim, Hel - czy warto pojechać?

 

Co roku wyjeżdżałem gdzieś za granicę na dwutygodniowy urlop, żeby zobaczyć coś pięknego i ciekawego. W Polsce przeszedłem wszystkie główne i większe pasma górskie, dlatego uważałem, że to, co chciałem zobaczyć, to już zobaczyłem. Z pewnością wakacje nad Morzem Bałtyckim od zawsze były u mnie na ostatnim miejscu ze wszystkich możliwych pomysłów. Od zawsze powtarzałem, że nad Bałtykiem brakuje pogody, morze jest zimne, brudne, plaże przeludnione, jest drogo, trzeba swoje odstać w korkach, no i w iperycie kąpać się nie będę (o iperycie będzie nieco później). Dodatkowo powtarzałem, że za swoje pieniądze nigdy tam nie pojadę. Ale czy naprawdę jest aż tak tragicznie nad polskim morzem? Jako, że w roku 2020 mamy ograniczenia z powodu wirusa SARS-Cov-2, możliwość wyjazdu zagranicznego została ograniczona praktycznie do zera. Jeśli nawet przywrócono wyjazdy do Grecji, czy Włoch, to do wyboru mamy jedynie wybrane główne miasta, a przejazd z miasta do miasta mnie w ogóle nie interesuje. Moim celem są piękne pod względem przyrodniczym wyspy oferujące niepowtarzalne widoki i plaże. Lubię aktywnie spędzać wakacje, dlatego od lat stawiam na jednakowe warunki. Ze względu na ograniczenia pozostało więc tylko polskie morze. Jako, że sytuacja wręcz narzuciła jedyny wybór, powiedziałem sobie, że teraz jest najlepsza okazja, żeby sprawdzić jak się naprawdę rzeczy mają i czy wszystko, co wcześniej wymieniłem, będzie miało miejsce. Wybraliśmy Hel, jako że ponoć to miejsce jest ciekawe, można aktywnie spędzić czas, no i pod względem widokowym można dość dużo zobaczyć. Byłem nastawiony na TAK, dlatego koniecznie chciałem sprawdzić jak nad Bałtykiem jest naprawdę.

DOJAZD
Od roku 2006 znacznie zwiększyła się liczba inwestycji drogowych i jeśli ktoś nadal twierdzi, że w Polsce drogi są do d… (jak to się często mawia), to wiem, że taka osoba już dawno nigdzie nie wyjeżdżała. Dróg ekspresowych rzeczywiście przybyło bardzo dużo. Autostrad trochę mniej, ale i tak jest w miarę dobrze. Patrząc tylko na statystyki, dowiadujemy się, że niekwestionowanym liderem w Europie są Niemcy, a Polska pod względem ilości dróg ekspresowych i autostrad była na odległym 27 miejscu w roku 2006. W roku 2018 byliśmy już na 6-stym miejscu. Wyprzedzały nas tylko największe potęgi Europy takie jak: Niemcy, Włochy, Francja, czy Hiszpania. Szybko więc nadrobiliśmy zaległości. Gdyby nie era koronawirusa, to w ciągu najbliższych 7-10 lat mieliśmy być już na 3. miejscu w Europie w tych samych statystykach. Szybki „awans” miał wynikać z przetargów, które zostały podpisane i planów zagospodarowania przestrzennego na kolejne lata. Dlaczego o tym wszystkim mówię? Dlatego, że nad morze, a dokładniej na Hel, można dojechać szybkimi drogami w rozsądnym czasie. Jako, że jechaliśmy ze Śląska, do przejechania mieliśmy całą Polskę. Do wyboru mieliśmy pociąg, albo samochód. Samochodem można zajechać nad morze nawet w 7 godzin, pod warunkiem, że nie wybieramy się na długi weekend, tylko w normalnym czasie. Do samego Trójmiasta można dotrzeć autostradami i drogami szybkiego ruchu. Problemem mogą okazać się jedynie dość wysokie koszty za autostrady, które mogą wynieść aż do 150-200zł w zależności od wybranych odcinków. Koszty paliwa, na obecne czasy to jakieś 160zł. Rzecz której nie da się ominąć, to zmęczenie ciągłą koncentracją w trakcie długiej, bo ponad 600-kilometrowej trasie. Tutaj będziemy musieli odpocząć po długiej podróży. Nigdy też nie wiadomo, jakie korki będą na trasie i ile czasu będziemy stać na bramkach przy wjazdach na autostrady.

Drugą opcją jest wybór pociągu. Podobnie, jak drogi i disco-polo, w Polsce swój renesans przeżywają koleje. Ponownie są inwestowane duże pieniądze w torowiska, składy, dworce i połączenia kolejowe. Oczywiście jest jeszcze wiele do wykonania, ale naprawdę dużo zostało już zrobione. Wystarczy popatrzeć na odcinki od Częstochowy lub Zawiercia do Warszawy i dalej – do Gdyni. Obecnie pojedziemy tam nowymi składami po nowych torowiskach. To wszystko przekłada się na komfort podróży. Wystarczy, że wybierzemy Pendolino lub Express Intercity, a w 6 godzin dojedziemy do Gdynie Głównej z Katowic. Pociąg jedzie przez Warszawę (trochę na około), ale mimo wszystko czas jest bardzo dobry. Nie jesteśmy zmęczeni ciągłą koncentracją. Cena Pendolino to obecnie 159zł/osobę na odcinku Katowice – Gdynia Główna, ale jeśli wcześniej znamy datę wyjazdu, to możemy znacznie wcześniej zarezerwować miejsce i przy tym zapłacić nawet do 55% taniej. Pociąg nie będzie czekać w korkach lub na światłach. Jedzie ze stałą prędkością 160km/h. Jeśli przydarzy się opóźnienie spowodowane nieprzewidzianymi sytuacjami, motorniczy nadrabia stracony czas jazdą z prędkością 205-210km/h. Samochodem za nic nie nadrobimy czasu w podobny sposób. My zdecydowaliśmy się na pociąg, ze względu na komfort jazdy i dobrą siatkę połączeń. Z Gdyni Głównej często kursują regionalne składy na Hel. Celowo nie podaję rozkładu jazdy, ponieważ zmieniają się one przynamniej dwa razy do roku. Na stronach pkp.pl można z łatwością odszukać wybrane połączenie Pendolino i pociągów regionalnych, oraz kupić bilet łączony w formie elektronicznej. Dzisiaj sprawdzanie biletów przez konduktora jest znacznie przyspieszone ze względu na kod QR, do którego nie trzeba przykładać z wielką starannością czytników. Wystarczy, że pokażemy bilet z kodem QR na telefonie lub w formie wydrukowanej, a konduktor na odległość, bezdotykowo, może skontrolować nasz bilet. Dla mnie najlepszą formą jest bilet w telefonie. W każdym przypadku działał bezproblemowo.

Co daje nam podróż pociągiem na Hel? Oprócz komfortu, znacznie zyskamy na czasie i… nerwach. Powroty znad morza oznaczają zawsze to samo: długie godziny spędzone w korkach i zdenerwowanie oraz wiele słów na k…. wyrzuconych z siebie z wielką ekspresją… Średni czas powrotu znad morza w sezonie lub podczas długich weekendów wynosi zazwyczaj 9-12 godzin. Polacy przez wszystkie lata nigdy nie nauczyli się podróżować. Każdy długi weekend oznacza zawsze to samo: „zabicie” każdej znanej miejscowości turystycznej wielkimi tłumami. Większość z nich nie potrafi wyszukiwać czegoś niszowego, ale raczej podąża utartymi schematami. Z tego powodu jakość wypoczynku w znanych miejscowościach nigdy nie będzie na wysokim poziomie. W przypadku pociągów ten czas jest niezmienny. Hel nie jest dużym miastem, dlatego niezależnie od wybranej kwatery, nie będziemy mieli za daleko, żeby dojść z dworca z walizkami na kółkach. Wyszedłem dokładnie z takiego założenia, dlatego miejsce nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Liczył się fakt, że nie będę musiał stać w korkach i na końcu podróży nie będę umęczony, jakbym przebiegł ze 30 km.

Z dworca na Helu jest blisko do każdej kwatery

KWATERY
Jakie miejsca noclegowe wybrać na Helu? Najczęstszymi obiektami są oczywiście chaty i domy oferujące pokoje gościnne. Ten rodzaj kwater zdecydowanie króluje. Nawet Poczta Polska ma swoje pokoje gościnne! Przed wejściem do urzędu pocztowego przeczytamy: „Wypoczywaj z Pocztą Polską, pokoje gościnne”. Trzeba przyznać, że każdy wszedł w ten biznes, bo kwater zawsze brakuje, więc na pewno każdy zarobi. Jeśli ktoś preferuje większe luksusy, hotele i apartamenty też się znajdą. Wszystko zależne jest od zasobności portfela i od wygód, które chcemy mieć do dyspozycji. Pokoje gościnne są również na wysokim poziomie, bo dzisiaj nikt nie pozwoli sobie na niską jakość. W dobie „hejtu” internetowego raz zepsuta opinia ciągnie się za właścicielem na zawsze. Nikt nie może pozwolić sobie na złe zdanie o własnym obiekcie. Tym bardziej w czasach koronawirusa, gdzie wiele okazji do zarobku przepadło bezpowrotnie. A co my wybraliśmy? Jedną z kwater oferujących pokoje gościnne o nazwie ‘Dorjan’, na ulicy Bocznej 7, na Helu. Już na pierwszy rzut oka widać, że obiekt jest zadbany, czysty i do dyspozycji mamy wielki trawnik z ławami i stołem oraz grill. Dodatkowo mamy balkon w postaci długiego tarasu. Pokoje z prywatną łazienką są bardzo czyste i naprawdę nie można się doczepić do niczego. Wybraliśmy ten obiekt ze względu na bliskość dworca kolejowego i na lokalizację – ubocze miasta Hel. Mieliśmy pewność, że będzie spokojnie i cicho. Hel jest stacją końcową dla wszystkich pociągów, ponieważ tutaj kończy się ląd. Pomimo bliskości dworca nie odczujemy żadnego hałasu. Do głównego deptaka jest zaledwie dwie minuty pieszej wędrówki. O przysłowiowy „rzut kamieniem” mamy również do Polo Marketu i do piekarni, gdzie codziennie można kupić świeże pieczywo – nawet w niedzielę w godzinach 8.00-17.00.

Cena za nocleg to 60 zł/osobę przed sezonem i poza długimi weekendami. Do dyspozycji mamy dodatkowo aneks kuchenny, gdzie możemy ugotować obiad. Zdecydowana większość wybiera pokoje gościnne, ponieważ są one najrozsądniejszą opcją, która nie zrujnuje portfela. Noclegi w apartamentach dla dwóch osób na tydzień, to koszt około 6.000 zł! Jeśli pomyślisz trzeźwo, to apartament=blok. Tylko, że w bloku mieszkają „zwykli” ludzie, a dla pracowników biurowych korporacji blok nie może zwyczajnie nazywać się „blok”, dlatego nazywa się go apartamentem. Różnica jest tylko taka, że podobne apartamenty są mocno oszklone, co od razu kojarzy się jednoznacznie z „Przedwiośniem” z 1924 roku, autorstwa Stefana Żeromskiego…

  
Kwatery na ul. Bocznej 7, przy dworcu. Idealne miejsce wypadowe z dala od tłumów

POGODA NAD MORZEM BAŁTYCKIM
Polacy mają chyba największe doświadczenie z pogodą nad morzem Bałtyckim. Najczęściej słyszymy w telewizji, że pada deszcz któryś tydzień z rzędu, kolonie są odwoływane, a część osób rezygnuje na własną rękę, bo jest za dużo opadów. Niestety tak najczęściej wygląda lato nad morzem. Ogólnie trzeba przyjąć pewne założenia, które są średnią z dwudziestu ostatnich lat. Kwiecień zazwyczaj jest suchy i słoneczny (od roku 2006). Majówka to okres niepogody. Nigdy nie nastawiaj się na wyjazd na długi weekend zwany „majówką”. Od 20 lat przynajmniej jeden z dni z przedziału 1-3 maja jest w pełni deszczowy. Ludzie gór, związani z górami i praktykujący tę pasję, używają nawet takiego słowa „dupówa”, co oznacza mżawkę i pogodę kiedy nie da się wyjść w góry. Żeby łatwo zapamiętać sobie, czy na długi weekend zwany majówką będzie dobra pogoda, powtórz sobie hasło: „majówka-dupówka”. To się zawsze sprawdza przynajmniej od 20 lat… No i obowiązkowo będziesz wracać w długich korkach… Początek maja to dopiero długi początek stabilizacji pogody, który zazwyczaj trwa do 15. czerwca. W dniach 10-20 maja mamy okres zwany „zimnymi ogrodnikami”. Najczęściej w dniach 13-15 maja mamy ostatnie dni w roku po zimie, gdzie występują przymrozki. Ta tendencja utrzymuje się od co najmniej 300 lat i nic się nie zmienia… Zapytaj swoich najstarszych dziadków lub babcie. One do dziś wiedzą, że przed wspomnianymi dniami nie wolno sadzić warzyw, bo po prostu przemarzną. Po „zimnych ogrodnikach”, aż do 15. czerwca, pogoda jest mocno mieszana. To oznacza, że zdarzają się ciepłe dni, ale jest bardzo dużo chmur. Najlepszy według mnie okres to 15-30 czerwca. Wówczas spodziewam się ciepłych dni lub upałów. Oczywiście nie przez dwa tygodnie, a jedynie kilku dni w podanym przedziale czasowym. Lipiec to miesiąc, gdzie w Polsce mamy największą ilość opadów, dlatego ciepłe dni będą bardzo często przemieszane z pochmurnymi i burzowymi.

Idealna pogoda jest towarem deficytowym nad Morzem Baltyckim

Średnio 58% czasu spędzonego nad Bałtykiem upłynie nam w pochmurnej pogodzie

Starsze osoby, które jeździły na wakacje nad morze za czasów komunistycznych rządów, zawsze powtarzają, że lipiec jest najgorszym miesiącem, a nad morze jeździ się w sierpniu. To prawda. Obecnie od kilku lat, a na stałe od roku 2015, mamy upalny tydzień w sierpniu, który warto wykorzystać na wakacje. Jeśli masz możliwość ruchomego urlopu, to warto dostosować się do aktualnych prognoz przedstawianych w sierpniu. 1-10 września stał się już niemal tradycją, gdzie konwekcyjne chmury zamieniają się w warstwowe, co oznacza powrót opadów śniegu w Tatrach, a nad morzem czystej „zimnicy”. W tych dniach najczęściej występuje ciężkie załamanie pogody. Jako, że wrzesień w latach 2000-2012 był pewnikiem trzytygodniowej, słonecznej pogody, zawsze uważałem, że to najlepszy czas na wypoczynek. Na plażach nie ma już głośnych dzieci, tłumów, jest słonecznie i dość ciepło. Niestety sytuacja zmieniła się od roku 2013 i wrzesień nie jest już żadnym zapewnieniem ani gwarantem dobrej pogody. Po 10. września mamy krótkie okresy ciepłej pogody (dwa, trzy dni), przemieszane z pochmurnymi, o tej samej długości. Wrzesień od roku 2015 jest naprawdę mieszany i trudno wskazać konkretnie jakiś dobry okres. Co da się dostrzec we wrześniu od roku 2019? Nad morzem okres wegetacji roślin jest krótszy niż na południu. Na Śląsku pełną paletę barw liści możemy podziwiać średnio w dniach 13-25 października (bliżej 25 października). Nad morzem ten okres jest przesunięty o dwa tygodnie wstecz, więc pełnych kolorów liści spodziewamy się od początku tego miesiąca, maksymalnie do jego połowy. Od 2019 roku niestety drzewa nie wybarwiają się pełną paletą barw, a jedynie stają się żółte i od razu brązowieją. Przyczyniają się do tego powtarzające się okresy suszy, które regularnie mamy w Polsce od roku 2015. W pełni kolorowe liście ujrzymy tylko na drzewach rosnących przy potokach i rzekach. Jeśli miałbym decydować o dobrym okresie wyjazdu nad polskie morze, to w grę wchodzi możliwość ruchomego urlopu i „polowanie” na korzystne prognozy w przedziałach: 15-30 czerwca i 1-30 sierpnia. Pozostały czas jest jedną, wielką loterią, co raczej oznacza nieudaną pogodę. Niestety w Polsce nie ma ani jednego okresu, gdzie można mieć przez dwa tygodnie w miarę dobrą pogodę w okresie wakacyjnym oraz w czerwcu lub wrześniu. Jedyny podobny czas, to początek kwietnia, ale wówczas jest zimno, roślinność jeszcze nie obudziła się do życia i krajobraz raczej przypomina przedwiośnie, czyli martwą naturę. Wakacje chcemy spędzać jednak w nieco lepszych warunkach…
Jeśli natomiast zależy nam na kąpielach, to zapamiętajmy sobie również, że wody Morza Bałtyckiego są najcieplejsze w trzeciej dekadzie sierpnia. Z drugiej strony, ciepłe wody i słoneczna pogoda oznacza rozkwit sinic i masowe zamykanie kąpielisk...

DŁUGOŚĆ DNIA NA HELU
Kwestia, na którą niewielu zwraca uwagę, a uczy się o tym w czwartej lub piątej klasie podstawówki. Z pewnością pamiętamy lekcje, gdzie oblicza się różne współrzędne oraz różnice pomiędzy nimi. Położenie miejscowości na danej szerokości geograficznej definiuje nam długości dni oraz pory zachodzącego słońca. Jako, że Polska leży na północnej szerokości geograficznej z przedziału 49°N – 54° 50’N, co odpowiada 649 km, i wschodniej długości geograficznej 24° 09’ - 14° 07’, co odpowiada 689 km, musimy wiedzieć, że na skrajnych punktach szerokości geograficznych długości dnia będą się różnic nawet o 48 minut! To znaczy, że na Śląsku będzie panować noc, a na Helu jeszcze będziemy oczekiwać zachodzącego słońca. W Katowicach w najdłuższym dniu roku dzień trwa 16h 28min, a na Helu aż 17h 09min. Teraz widzisz różnicę? W lecie dłuższy dzień oznacza dłuższe cieszenie się słońcem. Jeśli polska leżałaby na 66° 33’N, czyli około 1277km wyżej, to dzień trwałby pełne 24 godziny, 22. czerwca. Każdy równoleżnik to 111 km odległości. Wszystkie miejscowości, które znajdują się powyżej 66° 33’N i poniżej 66° 33’S doświadczają dni i nocy polarnych. Czym bliżej równika, tym z kolei średnia temperatur staje się mniej zróżnicowana w ciągu roku i jest bliska upałom, albo jest upalna, ale za to dni są krótsze. To dlatego na Malediwach, leżących w rejonie równika, dni przez cały rok trwają „zaledwie” 11-13 godzin w zależności od pory roku. Lokalizacja Helu pod tym względem wydaje się więc dużo lepsza. W końcu nie chcemy, żeby na wakacjach słońce zachodziło już o godzinie 18.30… Oznacza to, że na Helu zachód słońca mamy o godzinie 21:23, 14 czerwca, a o 21:26, 22. czerwca.

Zachód słońca na Helu w lecie mamy dopiero po godzinie 21.20

Dla przykładu, w Katowicach słońce podczas najdłuższego dnia w roku zachodzi o godzinie 21:01, ale fizycznie w mieście można podziwiać zachód maksymalnie do godziny 20:45-20:50. Wszystko dzieje się ze względu na położenie na wyżynach o wysokości 245 m do 357 m n.p.m. Stojąc na helskiej plaży, widzimy, jak słońce dosłownie zanika pod linią horyzontu „za morzem”. Z położeniem Helu na wysokości 54°36’N związane jest jeszcze jedno ciekawe zjawisko. Zanim nastanie noc, mamy stopniowe ściemnianie się nieba zwane półmrokiem, lub bardziej znane jako okres zapadania zmroku. Na Helu ten okres trwa aż 55 min, podczas gdy na równiku zaledwie 15 min… Jeśli jesteśmy nad Morzem Bałtyckim w okresie 20. czerwca – 5. lipca, to w czasie zapadania zmroku, około 15 min po zachodzie słońca wypatruj obłoków srebrzystych. Są to włókniste chmury ustawione w kratkę, które możemy zaobserwować na zachodniej części nieba. Ich niezwykłą właściwością jest wysokość występowania. Zobaczymy je na wysokości około 85 km podczas, gdy wszystkie inne znane chmury w Polsce mogą znajdować się w przedziale 0-13 km. Różnica jest zatem ogromna. Z tak dużą wysokością związany jest fakt, że jeszcze pół godziny po zachodzie słońca, obłoki srebrzyste będą nadal świeciły białym, odbitym światłem, ponieważ jeszcze docierają do nich promienie słońca. Chmury można podziwiać 1-3 razy do roku i występują tylko od 45° szerokości geograficznej północnej i tylko w dniach 20. czerwca – 5. lipca w Polsce. W Niemczech zdarzały się już lata, że obserwowano je nawet 5 razy w ciągu roku. Po raz pierwszy obłoki zaczęto badać dopiero w 2007 roku, a kolejne badania były przeprowadzane w 2019 roku. Wiemy o nich stosunkowo niewiele. Ciekawostką jest fakt, że po raz pierwszy zaczęto je obserwować po wybuchu wulkanu Krakatau w 1883 roku. Wcześniej nie było o nich nawet żadnych wzmianek… Uważam, że pod względem geograficznym Hel jest położony bardzo ciekawie, ale trzeba znać trochę faktów, żeby umieć je docenić. Mając tę wiedzę, warto zastanowić się, jak podejść do spędzania czasu na Helu.

Ciekawe miejsce przy głównym bulwarze na Helu

JAK SPĘDZAĆ CZAS NA HELU?
Kolejna kwestia, którą trzeba będzie rozważyć, jest sposób spędzania czasu wolnego. Kiedy przyjedziesz na Hel, od razu zauważysz, że większość ludzi „kręci się” bez celu, nie wie gdzie ma iść, jak spędzać czas. Dzieje się tak, ponieważ większość nie przygotowuje się do swoich wakacji pod względem podróżniczym i nie zdobywa informacji na tematy: co można zobaczyć, jakie jest ukształtowanie terenu, ani, co zrobić, żeby nie widzieć tłumów. Zazwyczaj ci sami ludzie dokładają swoją cegiełkę do powstawania coraz większych tłumów, ponieważ nie zastanawiają się, że można inaczej… Najczęstszym błędem, który wynika z nieprzygotowania, są rodziny z wózkami z dziećmi. Mam wrażenie, że prawie wszyscy z tej grupy są nieprzygotowani do swojego wyjazdu i popełniają najwięcej prostych błędów. Bo jak nazwać to, gdy matka z dzieckiem umęczy się, ciągnąc lub pchając wózek z dzieckiem dwa kilometry przez piaszczysty las? Spróbuj przeciągnąć „zwykły” rower po takiej nawierzchni, a zobaczysz o czym mówię. Dodatkowo na trasie występują odstające korzenie. Najczęstszym błędem turystów jest zdecydowanie brak wiedzy o ukształtowaniu terenu. W lasach na Helu, prowadzących do pięknych plaż nad Morzem Bałtyckim, w większości poprowadzono dość szerokie, utwardzane drogi, gdzie można bezpiecznie spacerować. Jednak, czym bliżej plaż, tym droga dla wózków może stać się wielką mordęgą, ponieważ przez miękkie piaski trzeba przeciągać wózek, który się bardzo szybko „zakopuje”. To oznacza, że rodzice z małymi dziećmi kończą swój spacer już na poziomie wejścia na plażę, ponieważ dalej po prostu się nie da prowadzić wózka.

Kolejną rzeczą, która bardzo rzuca się w uszy, to jakość turystów. Niestety zbyt wielka łatwość dojazdu na Hel powoduje, że docierają tu całe masy tłumów bez większych ambicji. Wystarczy przejść się głównym bulwarem lub pod wieczór wzdłuż miejskiej plaży, żeby posłuchać, jak wielu ludzi klnie całymi wiązankami, gdzie najpopularniejszym słowem jest mocno nadużywane zwyczajowe polskie „k…”. Wzdłuż miejskiego odcinka plaży gromadzą się tłumy, gdzie ludzie piją piwo i inne piersiówki, po czym butelki zostają na murkach lub ławkach. Hel jest piękny, ale niestety przyciąga zbyt wielu „prostych” turystów, dla których celem jest klęcie, pokazanie się w markowych ubraniach i butach, oraz picie alkoholu. Nieznajomość terenu i atrakcji turystycznych przez większość ludzi uwidacznia się w punktach, gdzie gromadzą się największe tłumy. Będą to: miejska plaża, fokarium, deptak do mola, bulwar i główny deptak przez miasto. Kiedy spojrzysz na mapę, szybko dostrzeżesz, że oprócz deptaka prowadzącego na cypel, wszystkie wymienione miejsca znajdują się w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów. Oznacza to, że zaobserwujemy istne „komunistycznie” długie kolejki przed fokarium, przeludnioną plażę miejską i tłum na tłumie na głównym deptaku i bulwarze. Czy wyżej wymienione miejsca są naprawdę aż tak atrakcyjne, że trzeba się przedzierać przez tłumy? Zdecydowanie NIE! Ten artykuł ma ci pokazać ile ciekawej wiedzy można zdobyć, oraz ile ciekawych miejsc można zobaczyć, nie przyczyniając się tym samym do zagęszczania i tak już gęstych tłumów. Chcę cię po prostu zachęcić, żebyś stał się świadomym turystą, wiedzącym po co przyjechałeś nad morze, mającym jakieś ambicje, jakieś wyznaczone cele. Przy tym wszystkim jednocześnie można bardzo dobrze wypocząć. Zanim rozpocznę omawianie poszczególnych atrakcji, które tłumy zazwyczaj omijają z niewiedzy, chcę ci przybliżyć, dlaczego najbardziej popularne miejsca nie są takie atrakcyjne.

 
Butelki po piwie pozostawiane na "murkach" bulwaru miejskiego to częsty widok
PS. Nazwa piwa idealna na czas koronawirusa :)

1. PLAŻA MIEJSKA
Wydaje się atrakcyjna, ponieważ wzdłuż niej poprowadzono bulwar, graniczy z portem morskim, oraz z każdego miejsca noclegowego dotrzemy do niej w zaledwie kilka minut. Trzeba jednak wziąć inne kwestie pod uwagę. Jeśli byłeś już w kilku miejscowościach portowych w Polsce i za granicą, to szybko zauważyłeś, że w rejonie portu woda jest zawsze najbardziej brudna, a na dnie zalega najwięcej odpadów (od mało wartościowych ryb, przez opony samochodowe, aż po wraki łodzi). Na odcinku plaży graniczącej z portem, oddzielonej potężnym, betonowym falochronem, codziennie gromadzą się łabędzie (nawet kilkanaście). Wieczorem wychodzą na ląd i tam załatwiają swoje potrzeby zwane „dwójką”. Ten odcinek plaży po prostu śmierdzi, a wiele z pozostawianych odchodów falujące morze przykrywa piaskiem. To, co zabierze do wody, zalega na dnie. Jeśli pogoda pozwala na kąpiel, to wybór podobnego miejsca zdecydowanie odpycha. A co z pozostałą częścią plaży? O ile łabędzie na reszcie plaży urzędują w znacznie mniejszej części, to jednak codziennie ludzie nie mają dla siebie wystarczająco miejsca. Plaża jest zbyt mała, a ludzi zbyt dużo, przez co robi się ścisk. W gruncie rzeczy, zamiast wypoczywać, męczysz się nie do końca wakacyjną atmosferą… Na miejskiej plaży dodatkowo znajdziemy butelki po piwie i psie odchody (wielu turystów przyjeżdża i wypoczywa ze swoimi pupilami). Większość urlopowiczów wybiera również to miejsce na obserwacje zachodów słońca, co okazuje się totalnym niewypałem. Dlaczego? Ponieważ z poziomu plaży miejskiej słońce zachodzi dokładnie za gęstymi drzewami… Ludzie bezmyślnie robią sobie selfie na tle „zachodzącego” słońca, gdzie tak naprawdę nie widać nic…

 
Miejska plaża w sezonie jest przeludniona

 
Na końcu plaży miejskiej, przy falochronie łabędzie załatwiają swoje potrzeby

2. BULWAR I DEPTAK WZDŁUŻ MIASTA
Bulwary zawsze przyciągały tłumy ludzi. Wszystko zależy od tego, co chcemy zobaczyć. Jeśli deptak traktujemy, jako pewną formę spędzania czasu (czytaj: pokręcić się bez celu), to tylko przyczyniamy się do zagęszczania i tak już wielkich tłumów. Zamiast kręcić się bez celu, lepiej zastanówmy się, co możemy zobaczyć w samym mieście. Założę się, że na 10.000 ludzi, które przejdą w ciągu jednego dnia przez główny deptak, tylko kilkoro ludzi zwróci uwagę, że można tam zobaczyć dąb z roku 1655 rosnący aż do dziś. Jest okazały i wielki, ale tłumy bezwładnie przechodzą obok niego… Widziałem jak jest, ponieważ obserwowałem ludzi również pod tym kątem. Najbardziej jednak odstrasza mnie od deptaków we wszystkich miastach chińska tandeta. Niestety, co rusz widać kolorowe lub różowe plastiki i pluszaki produkcji chińskiej, które wiszą w większości straganów. Dzięki nim traci się klimat atrakcyjnego miejsca. Przeciskanie się w tłumach i konieczność ciągłej wytężonej uwagi tylko nas umęczy podczas spaceru. Lepiej przeczytać o innych atrakcjach Helu i wybrać się tam, gdzie będzie mniej ludzi.

Deptak na ul. Wiejskiej


Wszechobecne pluszaki produkcji chińskiej na bulwarze i deptaku na ul. Wiejskiej

3. FOKARIUM
Fokarium ma pewną wartość, ponieważ nie zobaczymy w nim tresowanych fok do różnych akrobacji. Celem fokarium jest leczenie chorych zwierząt i wypuszczanie ich na wolność po odzyskaniu zdrowia. Zazwyczaj potrzeba dwóch lub trzech miesięcy, żeby foki mogły wrócić do morza. W trakcie półgodzinnego spotkania nie tylko podziwiamy foki, ale również uczestniczymy w prelekcji, gdzie dowiadujemy się naprawdę wielu rzeczy o tych zwierzętach. To oczywiście dobra, a nawet bardzo dobra strona tego obiektu. Kiedy przyjrzymy się tłumom, zauważymy, że wielu, nie znając atrakcji, które można zobaczyć na Helu, pierwsze do czego „uderza”, to właśnie fokarium. Kiedy przyjrzymy się, co tak naprawdę jest do zobaczenia wewnątrz, szybko dostrzeżemy, że na terenie fokarium jest: chata rybacka, jeden staw z brudną wodą w odcieniach brązu i kładka z amfiteatrem, gdzie wysłuchujemy prelekcji. Mało kto wie, że jeszcze lepsze foki można zobaczyć na Helu w naturalnym środowisku, a o wiele więcej ciekawostek o fokach można przeczytać z licznych tablic ze zdjęciami, które są wywieszone wzdłuż fokarium od strony bulwaru. Zawierają naprawdę ciekawe informacje. Tylu rzeczy nie da się opowiedzieć podczas jednej prelekcji. Wiedząc o tym fakcie, zdecydowanie wolałem pooglądać foki w naturze, a dodatkową wiedzę o nich zaczerpnąłem z kolorowych tablic. Wstęp do obiektu kosztował 5 zł w 2020 roku. Pieniądze niewielkie, ale obecność wielkich tłumów i wiedza, że foki mogę spotkać w naturze, skutecznie odstraszyły mnie od pomysłu wejścia na teren fokarium. Po prelekcji turyści najczęściej wędrują do oficjalnego sklepiku fokarium. Znajdziemy tam liczne maskotki fok. Kiedy przyjrzysz się im bliżej, szybko zobaczysz, że: 1) ceny są niezwykle wyśrubowane (na straganach rozstawionych 20 m dalej, to same lub podobne rzeczy, kupimy za połowę ceny) i 2) maskotki są wyprodukowane w Chinach, ściągnięte przez firmę z Danii w Roddikvej, a sprzedawane w Polsce. Już samo przejście maskotki przez duńskie ręce powoduje, że płacimy cenę w euro przeliczoną na złotówki… Wiem, że w Danii obowiązuje korona duńska o średnim przeliczniku 0,60 zł, ale jest tam najzwyczajniej bardzo drogo, stąd i cena za chińskiego pluszaka musi być równie droga… No cóż, lubię wyszukiwać szczególiki…

"Komunistyczne" kolejki do fokarium

Tablice informacyjne na zewnątrz fokarium. Z nich wyczytasz naprawdę dużo ciekawych rzeczy

Fokarium - początek tablic informacyjnych

CO WARTO ZOBACZYĆ NA HELU
To chyba najważniejsze pytanie. W końcu przyjechaliśmy na Hel i nie chcemy bezwładnie „kręcić się” po mieście, tak naprawdę, nie wiedząc czego szukać. Na Helu można znaleźć kilka ciekawych miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Omówię też, co na popularnych deptakach i bulwarach jest godne zobaczenia i poświęcenia naszej uwagi.

 
Co zobaczyć na Helu?

1. PIASZCZYSTE PLAŻE
Każdy kto przyjeżdża na Hel, od razu chce zobaczyć morze i Cypel. Na Cyplu oczywiście również jest plaża, ale nie o niej będę mówić, gdyż przyciąga tłumy, a wiem, że mam do dyspozycji znacznie lepsze tereny. Jeśli będziesz w dowolnej części miasta Hel, zobaczysz, że wszędzie są rozmieszczone tablice z rysunkową mapą miasta i drogami leśnymi prowadzącymi na plaże. Znajdź na mapie znany punkt, jak na przykład bulwar, czy dworzec PKP, i odszukaj drogi oznaczone numerem 64, 65, 66, 67. Droga nr 67 prowadzi na Cypel, więc tam na razie nie będziemy się wybierać. Droga nr 66 to wykostkowany fragment prowadzący do stacji IMGiW, a dalej będą prowadziły betonowe płyty. Trasę tą wybiera najwięcej ludzi. Dzięki niej możemy wygodnie dotrzeć na plażę, mając po lewej stronie obiekty gastronomiczne.

Trasa nr 65 pozwoli przespacerować się prawdziwą drogą leśną, która częściowo będzie fragmentem szlaków o tematyce militarnej. Najbardziej polecam wyjście na plażę trasą nr 64, ponieważ prowadzi „tyłami” miasta, za długim ciągiem dwóch rzędów zielonych garażów. Przy garażach widać wyraźne oznaczenie drogi leśnej z tabliczką 64. Za garażami rozpoczyna się nasz szlak prowadzący nad morze. Do drogi nr 64 możemy również dotrzeć, idąc głównym deptakiem (ul. Wiejska) do Muzeum Rybołówstwa. Na skrzyżowaniu ulic zobaczymy drogowskazy i napis „Plaża”. Skręcając w lewo, według znaku, pójdziemy boczną uliczką wzdłuż domów i bloków, gdzie trafimy na te same garaże. Trasa, co prawda ma długość 1,8 km, ale warto się nią przejść. Wyróżnia się pod kilkoma względami, dlatego po sprawdzeniu wszystkich odcinków na plażę chodziłem tylko i wyłącznie tym szlakiem. Droga „odfiltrowywała” turystów, którzy kręcili się bez celu, których jedynym celem, było pokręcić się po mieście, pokląć i wypić wieczorem piwo na murku. Długość trasy i nieznajomość terenu oraz miasta Hel powodowało, że wyżej wymienieni turyści oraz większa część tłumów, nawet tu nie zaglądała. Spotykaliśmy jedynie pojedyncze rodziny na rowerach oraz miejscowych emerytów, którzy chodzili na spacery. Bardzo mi się podobało, że za każdym razem pozdrawiali nas zwyczajowym „dzień dobry”. Również struktura lasu zachęcała do zwrócenia uwagi na roślinność. Przez pierwsze 500 m idziemy wśród dębów i buków. Czasem trafiają się nawet kasztanowce i dziko rosnące drzewa owocowe. Dalej, w jednym momencie, rozpoczyna się sosnowy las z bardzo dużą przejrzystością. Pomiędzy drzewami nie rosną żadne krzaki. Jedynie czerwone borówki.

Dokładnie w połowie trasy nr 64 widzimy tablicę informacyjną niebieskiego szlaku militarnego i pierwszy bunkier. O szlakach militarnych będzie w następnym punkcie. Oprócz sosen, dookoła widzimy piękne mchy i porosty pokrywające ziemię. Teren jest mocno pofalowany po prawej stronie, co wygląda pięknie. Na 1,6 km trasy, po lewej stronie widać najciekawszy fragment lasu. Rosną tam mocno powyginane sosny z bardzo dużym prześwitem, a każde drzewo pokrywa dość gruba warstwa niebiesko-zielonkawych porostów. Te same porosty występują na ziemi i w pewnym sensie konkurują z tutejszym mchem. Wspomniany kawałek lasu ma swój niepowtarzalny klimat. Gdyby pojawiła się mgła, z całą pewnością można by było kręcić w nim horrory. Dochodzimy do pierwszej wydmy, widocznej po lewej stronie. Na jej szczycie stoi betonowa konstrukcja o okrągłym kształcie. Betonowe ścianki zostały pomalowane w czarno-zielono-różowych barwach. Tuż przez wejściem do lasu ponownie rozpoczyna się fragment intensywnie zielonego lasu, a to za sprawą dębów. Kilkadziesiąt metrów dalej mamy ostatni kawałek sosnowego lasu, a teren staje się pofalowany i piaszczysty. Przejście lasu (1,8 km) od garażów do wyjścia na plażę powinno trwać około 22-25 min, w zależności od tempa marszu.

Najciekawszy fragment lasu z porostami

 
Las z porostami i droga prowadząca przez niego

  
Porosty w lesie

Tuż przed wejściem na plażę, po lewej stronie, na wydmie rośnie kwitnąca w czerwcu róża na piasku. Jednocześnie wyznacza granicę plaży. Odtąd mamy piękny widok na Bałtyk i szerokie plaże po obu stronach. Idąc w prawo, dotrzemy na Cypel. Idąc w lewo, możemy dojść do Juraty, Jastarni, Rozewia, i jeszcze dalej. Wybierając ten fragment, zauważysz pewną prawidłowość. Czym dalej, tym mniej ludzi. Podczas rekordowego długiego weekendu związanego ze świętem Bożego Ciała w 2020 roku, przy wejściu nr 64 nie widzieliśmy tłumów. Raczej tylko większe skupiska rodzin. Czym dalej w lewo, tym zagęszczenie szybko malało do jednej rodziny na około 100 m plaży. Zazwyczaj chodziłem 2-3 km od wejścia, co pozwalało mi się cieszyć zupełną ciszą. Same plaże są bardzo piękne, ponieważ tworzą je szerokie, białe piaski. Idąc nią, najlepiej zdjąć buty i wędrować na boso. W trakcie spaceru zobaczymy, ze na plaży leżą dwie większe sosny wyrwane z korzeniami przez wiatr. Tworzą przewężenie. Zazwyczaj rejon drzew okupuje jakaś rodzina, ponieważ można schronić się przed wiatrem. Za leżącymi drzewami (około 1 km od wejścia, idąc w lewą stronę) rozpoczyna się strefa spokoju. Odtąd możesz iść ile tylko zechcesz. Za około 2 km od wejścia powinieneś zobaczyć zardzewiałą wieżę, która nazywana jest Latarnią Szwedów, a stoi ona na Górze Szwedów. Oczywiście do góry temu wzniesieniu daleko, ale swoją wymowną nazwę posiada. Tuż za Górą Szwedów, rozpoczyna się według mnie najpiękniejszy fragment plaż. Sosnowy las zanika na około 200 m, a piaski stają się jeszcze bardziej szerokie. Na granicy zarośli i piaszczystych wydm wyrastają pojedyncze kępy zielonej, ale o dość ostrych źdźbłach trawy. Są idealnym motywem do zdjęć. Z poziomu całej długości plaży możemy oglądać odpływające statki z Gdańska największych firm takich, jak: Stena Line, Polferies, czy inne, wielkie transportowce. Czasami można nawet zobaczyć wojskowe okręty. Idąc jeszcze dalej, będziemy mogli nacieszyć się wspaniałymi odcinkami plaż, których linia brzegowa jest lekko pofalowana. Wielu rowerzystów wybiera ten fragment do jazdy, trzymając się stale muskanych przez fale piasków. Jak mogliśmy zobaczyć, rowerem można jeździć po linii brzegowej. Dla mnie największą atrakcją wspomnianych plaż jest z pewnością cisza, piękne widoki i białe piaski. Nawet w sezonie i podczas rekordowych długich weekendów mamy gwarancję spokoju. Wielkie tłumy przyciąga główna plaża miejska oraz Cypel, stąd możemy cieszyć się prawdziwym klimatem wakacji.

 
 
Kwitnące róże na wejściu na plażę nr 64

           
Piękno helskich plaż

  
Moja kompozycja na plaży helskiej


Mewy na plażach to dość częsty widok

   
Duże statki na horyzoncie to częsty widok na helskich plażach

Góra Szwedów z Latarnią Szwedów

 
Piękno helskich plaż

Jeśli chcemy pojechać nad Morze Bałtyckie przed sezonem, a najlepiej przed Bożym Ciałem, postarajmy się zaplanować czas wyjazdu tak, żeby mieć w miarę dobrą pogodę. Dlaczego tak? Ponieważ przed pierwszym letnim długim weekendem, można na plażach zobaczyć… foki! Po długim pływaniu wychodzą na brzeg, żeby odpocząć. Najpierw powinniśmy w oddali zobaczyć wystającą głowę w morzu, zbliżającą się w stronę brzegu. Starajmy się nie podchodzić do wody, żeby mogły wyjść na brzeg. Nie ma nic piękniejszego, niż ujrzenie foki w środowisku naturalnym, a nie w fokarium. Frajda jest zdecydowanie większa. Trzeba wiedzieć, że większość fok, po zobaczeniu ludzi w pobliżu szybko ucieka do wody i płynie dalej. One się nas boją. Są jednak takie, które po odratowaniu w fokarium, są wypuszczane do morza. Te mają większe obycie z ludźmi. Nam zdarzyło się tak, że siedzieliśmy na plaży i nagle jakaś głowa płynęła w naszą stronę. Myśleliśmy, że pies od pobliskiej grupy kąpie się w morzu i teraz wychodzi na brzeg. Dosłownie 3-4 metry od nas, foka rozejrzała się, szukała gdzie są ludzie, podpłynęła do nas i wyłożyła się na piasku. Po chwili zaczęła pozować do zdjęć. Wyglądało to tak, jakby ją tego nauczono. Zdziwiło mnie, gdy pokazywała swoje płetwy z palcami, stroiła różne miny, np. zasłaniając sobie płetwą oczy, pokazywała zęby, rozstawiała tylne płetwy na całą szerokość i tak je utrzymywała w powietrzu. Widok był naprawdę bardzo ciekawy. Zastanawiałem się tylko, skąd zna takie rzeczy i dlaczego wyszukiwała ludzi na brzegu. W fokarium przecież nie uczy się fok akrobacji, ani nie zmusza się ich do żadnych ćwiczeń. Zadaniem fokarium jest tylko ratowanie zranionych zwierząt, osłabionych lub wyrzuconych na brzeg. Podczas jednego dnia widzieliśmy aż trzy foki, więc widowisko było naprawdę piękne i niepowtarzalne. Teraz już wiesz, dlaczego wcześniej mówiłem, że fokarium nie jest dość ciekawym miejscem? A jeśli chcesz wiedzieć więcej, to tylko dopowiem, że w marcu i kwietniu można zobaczyć po kilka, kilkanaście fok na plaży na raz! Rekordowe ilości można spotkać za to na Mierzei Wiślanej. Zdarza się, że na wiosnę można tam spotkać ponad 100 osobników! Tyle tylko, że teren jest dziki i niedostępny turystycznie, za wyjątkiem miejsca przekopu, który dla wielu jest kontrowersyjny.

 
 
 
Foka na plaży w środowisku naturalnym

FOKA NA HELSKIEJ PLAŻY - FILMIK (0:20):



2. SZLAKI MILITARNE
Uważam, że szlaki są jedną z najciekawszych pozycji na Helu, które obowiązkowo trzeba zobaczyć. Jeśli nie mieszkamy w miejscowości, która podczas drugiej wojny światowej stała się częścią głównego frontu walk w tamtych czasach, to z pewnością zobaczymy coś innego i nowego. Dowiemy się również różnych ciekawostek technicznych i historycznych. Odkryjesz również, że helskie lasy są tak naprawdę nieźle zabunkrowanym terenem. Spacerując lasami, zobaczysz, jak wiele obiektów wybudowano pod ziemią. Bunkrów i różnych dział jest tak dużo, że wytyczono aż 6 szlaków pieszych:
  • NIEBIESKI – Wokół helskich fortyfikacji (12 km, pieszo 2h 40min). Trasa: Hel, ul. Kuracyjna, wejście na plażę nr 67 – Hel-Bór – Bateria Artylerii Stałej – Bateria 20 – Bateria ‘Schleswig-Holstein’ – Hel, dworzec kolejowy
  • CZERWONY – Po fortyfikacjach Cypla Helskiego (2,3 km, pieszo 30 min). Trasa: Hel, ul. Kuracyjna, wejście na plażę nr 67 – Bateria Laskowskiego (13. Bateria Artylerii Stałej) – 27. Bateria Artylerii Stałej Hel, ul. Kuracyjna, wejście na plażę nr 67
  • POMARAŃCZOWY – Do Baterii Duńskiej (1,8 km, pieszo 24 min). Trasa: Hel, ul. Steyera, wejście na plażę nr 64 (za zielonymi garażami) – Batalionowy Rejon Umocniony – Bateria Duńska
  • ŻÓŁTY – Do 21. Baterii Przeciwlotniczej (1,1 km, pieszo 15 min). Trasa: Hel, ul. Steyera, Latarnia Morska – 21. Bateria Przeciwlotnicza
  • CZARNY – Do Baterii Przeciwlotniczych (1,1 km, pieszo 15 min). Trasa: Hel, ul. Steyera – Baterie Artylerii Przeciwlotniczej
  • ZIELONY – Na Szwedzką Górę (2 km, pieszo 27 min). Trasa: Bateria ‘Schleswig-Holstein’, Muzeum Obrony Wybrzeża – Punkt Obserwacyjny (Latarnia Morska)
  • BRĄZOWY – Do Baterii Przeciwlotniczych (400 m, pieszo 6 min). Trasa: Skrzyżowanie ze szlakiem niebieskim – Baterie Artylerii Przeciwlotniczej.
 
Zapasowy Punkt Kierowania Ogniem na czerwonym szlaku w drodze na Cypel

Tablica informacyjna o Zapasowym Punkcie Kierowania Ogniem

  
Piękne lasy w pobliżu Zapasowego Punktu Kierowania Ogniem


Jak widać, wybór tras jest dość duży i można zdobyć wiele ciekawych informacji. W zdecydowanej większości szlaki prowadzą przez lasy lub w pobliżu plaży. Przechodząc każdy z odcinków, zobaczysz, że bunkry, baterie przeciwlotnicze, czy inne obiekty wojskowe, zawsze są ukryte w podziemiach lub w zaroślach na lokalnym wzniesieniu. Mi podobały się szczególnie dwa szlaki: czerwony, prowadzący na Cypel, oraz pomarańczowy, prowadzący do baterii duńskiej (w dużej mierze szlak stanowi trasę dojściową do punktu wejścia na plażę nr 64). Na czerwonym szlaku możemy zobaczyć prawdziwe, a nie rekonstruowane baterie artylerii przeciwlotniczej, działające do 1977 roku, dość duże bunkry, gdzie są prowadzone prelekcje, oraz stanowiska obronne (zapasowy punkt kierowania ogniem). W jednym bunkrze przy szlaku jest prowadzona strzelnica (bardzo dobrze oznaczony punkt), a w kolejnym przeprowadza się prelekcję, która ma jak najbardziej przybliżyć czasy obrony Wybrzeża na początku II Wojny Światowej. Prelekcja jest reklamowana, jako najbardziej straszne przeżycie, ponieważ miedzy innymi na początku, tuż po wejściu do bunkra gaśnie światło, a z głośników jest odtwarzany dźwięk nalotów bombowych. Przyznam, że taki początek mocno oddziałuje na emocje. Z pewnością nie tylko dowiesz się czegoś ciekawego o obrońcach polskiego Wybrzeża, ale również będziesz mógł niejako poczuć się, jakby wróciły tamte najgorsze czasy. Myślę, że taka forma prezentacji jest jak najbardziej słuszna, ponieważ możemy w pewnym sensie odczuć na naszych emocjach fakt, że nie ma potrzeby gdziekolwiek na świecie prowadzić jakiejkolwiek wojny. Każda wojna to zło. Pomarańczowy szlak prowadzący do Baterii Duńskiej jest piękny pod względem przyrodniczym (większa część trasy prowadzi drogą do wejścia nr 64 na plażę), a ostatni fragment jest poprowadzony przez górzysty, jak na tutejsze warunki, teren. Wędrujemy pomiędzy wzgórzami, gdzie w kilka minut, pomiędzy wzgórzami zobaczymy dwa bunkry i dwa stanowiska pod Baterie Duńskie. Ich zasięg to 17,7 km, a prędkość początkowa wystrzelonego pocisku o kalibrze 105 mm wynosiła 840 m/s. Na trasie nie spotkaliśmy ani jednej osoby. Z kolei czerwonym szlakiem prowadzącym do Cypla Helskiego wędrują tłumy ze względu na rozpoznawalną atrakcję, jaką jest sam Cypel Helski i główna plaża z deptakiem.

 
 
Wejście do bunkra 211, działo przeciwlotnicze i strzelnica garnizonowa - sprzęty i obiekty wojskowe które można zobaczyć na szlakach militarnych

 
 
 
Bunkry w pobliżu Baterii Duńskich oraz pozostałości po dwóch Bateriach Duńskich

Ciekawostką jest, że w latach 1935-1974 zbudowano ponad 20 schronów i działobitni oraz wiele mniejszych, licznych obiektów fortyfikacyjnych. Pierwotnie teren Cypla Helskiego pełnił funkcję rekreacyjną i wypoczynkową. W końcu XIX wieku powstało tu nawet kąpielisko, oficjalnie otwarte 21 czerwca 1896 roku, a w 1898 roku rozpoczęto budowę malowniczego domu zdrojowego – Kurhausu w stylu romantycznym. W 1920 roku po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, teren został przejęty przez spółkę „Hel – Kąpiele Morskie”. Budynek Kurhausu pod nazwą „Polonia” dalej pełnił swoją funkcję i był jednym z najznakomitszych hoteli na polskim wybrzeżu. Gościli tu między innymi: Stefan Żeromski i Karol Szymanowski. Obecnie, po zniszczonym podczas walk w 1939 roku budynku nie zachowały się żadne ślady. Kraniec Półwyspu miał również ogromne znaczenie nawigacyjne. Już w okresie od XVI do początku XIX wieku istniała tu drewniana „bliza” , czyli latarnia ostrzegająca żeglarzy. Jej funkcję przejęła wybudowana w 1826 roku murowana latarnia morska, która została wysadzona przez obrońców w czasie działań wojennych w 1939 roku. Obecna latarnia wybudowana w roku 1942, nadal służy celom nawigacyjnymi i jest dostępna do zwiedzania.
Militarny rozdział Cypla rozpoczął się w 1933 roku, kiedy zdecydowano o budowie w tym strategicznym miejscu najnowocześniejszej i najsilniejszej ówcześnie baterii artylerii nadbrzeżnej, opatrzonej numerem 31 i nazwanej imieniem jej twórcy, komandora porucznika Heliodora Laskowskiego. W Latach 1935-1939 zbudowano tu cztery żelbetowe stanowiska dla dział typu Bofors kalibru 152,4 mm, oraz kilka pomocniczych obiektów: dwie wieże kierowania ogniem, schrony centrali artyleryjskiej i agregatu prądotwórczego, a także stanowiska obrony przeciwlotniczej i przeciwdesantowej. W 1936 roku oddano do użytku koszary wraz z kuchnią i stołówką.

  
Tablice informacyjne na temat każdego oglądanego obiektu są szczegółowe i dokładne

W trakcie obrony Wybrzeża w 1939 r. Cypel był bohatersko broniony przez załogę, opierając się ciągłym nalotom i ostrzałem przez pancerniki ‘Schleswig-Holstein’ i ‘Schlesien’. Głównym celem ataków była Bateria im. H. Laskowskiego dowodzona przez kapitana marynarki Zbigniewa Przybyszewskiego i pobliska 21. Bateria Artylerii Przeciwlotniczej. Obrońcy wykazali niezłomną wolę walki, trwając na stanowiskach, aż do 2 października 1939 roku, jako jeden z najdłużej bronionych skrawków polskiej ziemi. Dzięki ich postawie Garnizon Hel został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Po kapitulacji Rejonu Umocnionego „Hel” baterii przywrócono sprawność bojową i pod nazwą ‘Schlesien’ wcielono do Kriegsmarine. Po wyzwoleniu Półwyspu Helskiego i przejęciu go przez władze polskie, nie zapomniano o militarnych walorach Cypla. Już w 1948 roku postanowiono o lokalizacji tu nowej baterii z działami produkcji radzieckiej, kalibru 130 mm, która otrzymała nazwę 13. Bateria Artylerii Stałej. Wykorzystano obiekty przedwojennej Baterii Laskowskiego, jednocześnie dobudowując nowe schrony i punkty kierowania ogniem. Prace trwały do 1957 roku. W 1955 r. powstała kolejna bateria – 27. Bateria Artylerii Stałej, mająca za zadanie bezpośrednią ochronę helskiego portu. Uzbrojono ją w cztery armaty kalibru 100 mm, ustawione na żelbetowych działobitniach połączonych podziemnym korytarzem. Na zapleczu wzniesiono między innymi wieżę kierowania ogniem o interesującej konstrukcji, zwaną „Kurzą Stopką”. W 1977 roku obie baterie zostały rozformowane, a obiekty przejął 7. Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej. Pod koniec ubiegłego wieku, Marynarka Wojenna w większości opuściła teren Cypla Helskiego i zaczął się kolejny, cywilny już rozdział w jego historii.

Ruiny Stanowiska Ogniowego Baterii Przeciwlotniczej na Cyplu

3. LATARNIA MORSKA
Choć latarnie morskie nie są już używane tak, jak kiedyś, to stanowią ciekawą atrakcję turystyczną, którą wielu chętnie odwiedza. Ja również musiałem zobaczyć, jak ona wygląda, ponieważ nad polskim morzem byłem tylko jeden raz i to na dodatek w 1994 roku, więc trochę lat już upłynęło. Latarnia, którą obecnie widzimy, powstała w 1942 roku i ma wysokość 41,5 m. Gdyby nie II Wojna Światowa, mielibyśmy ciekawy obiekt historyczny, ponieważ poprzednia latarnia została zburzona w 1939 roku, a wybudowano ją w 1826 roku. Dzisiejszy obiekt również przyciąga uwagę, ponieważ zdecydowanie góruje nad najwyższymi drzewami lasów. Zasięg jej lamp wynosi 17 Mm (mil morskich, jedna mila morka to 1852 m). Oglądając mapę rysunkową Helu w dowolnym miejscu miasta, dowiemy się, że do latarni możemy dotrzeć wykorzystując drogę nr 65 prowadzącą na plażę, odbijając od niej w prawo według mapy. Można też dotrzeć kilkoma innymi ścieżkami, które szybko odkryjesz w terenie. Historia latarni również jest ciekawa. Oto ona (na podstawie tablic znajdujących się przy latarni):
Statki płynące wzdłuż południowego Bałtyku do Gdańska, po minięciu przylądka Rozewie natrafiały na wielokilometrową mierzeję, którą musiały opływać, żeby trafić do celu. Blask ognia rozpalanego nocami na wieży helskiego kościoła już od XV wieku ułatwiał nawigować statkom. Znaczenie miejsca było tak ważne dla ruchu morskiego, że po pożarze kościoła w 1572 roku, zadecydowano o postawieniu blizy, czyli specjalnej drewnianej konstrukcji podobnej do żurawia studziennego, z koszem żarowym unoszonym w górę na wysokość około 10 m.

Pierwszą murowaną latarnię morską zbudowano w latach 1806-1827. Na szczycie okrągłej wieży o wysokości 40 m ustawiono latarnię z urządzeniem świetlnym o zasięgu światła 17 mil morskich. Podczas mgły oddawano strzały z armaty ustawionej w sąsiedztwie latarni w celu poinformowania przepływające statki o bliskości do brzegu. W 1910 roku nieszczęśliwy wypadek przy jej obsłudze spowodował śmierć latarnika. Piękna latarnia helska przez wiele lat ułatwiała marynarzom podróż, lecz z wybuchem wojny stała się niebezpieczna dla swego otoczenia. We wrześniu 1939 roku, artylerzyści niemieccy wybrali helską wieżę jako doskonały cel dla dział pancerników ‘Schleswig-Holstein’ i ‘Schlesien’. Wyniosła latarnia ułatwiała niszczenie obiektów na Cyplu. Rozkaz zniszczenia latarni wydał komandor Włodzimierz Steyer -dowódca obrony rejonu umocnionego Hel. W dniu 19 września 1939 r. o godzinie 13.30 ten rozkaz został wykonany. Relacja uczestnika tamtejszych wydarzeń, Karola Leszczyńskiego, zawarta w książce autorstwa jego brata. Wacława Leszczyńskiego, pt. „Ludzie Naszego Wybrzeża”: „W pogodny, jasny dzień, widziałem jak latarnia lekko uniosła się, poczęły powstawać ciemne pionowe szczeliny, po czym wszystko z hukiem runęło w dół. Latarnia przestała istnieć. Wojna trwałą nadal…”. Jeszcze podczas trwającej wojny, w 1942 roku, miejscowa ludność zbudowała nową latarnię. Nieopodal fundamentów poprzedniczki postawiono ośmiokątną wieżę o wysokości 41,5 m, umieszczając w niej aparaturę optyczno-świetlną, o zasięgu światła, jak poprzednio – 17 mil morskich. Hel znów stał się jasnym punktem dającym nadzieję na spokojne pokonanie fal płynącym do Gdańska statkom. W latach 2001-2002 latarnia przeszła kapitalny remont. Między innymi wzmocniono i uszczelniono jej korpus, oraz pomalowano na czerwono. Zwiększający się każdym rokiem ruch statków po Zatoce Gdańskiej spowodował wprowadzenie nowego systemu bezpiecznej nawigacji. Urząd Morski w Gdyni 1 maja 2003 r. uruchomił system nadzoru statków „VTS Zatoka Gdańska” włączając do niego urządzenia zainstalowane w helskiej latarni. Organizatorem obsługi ruchu turystycznego w latarni od 1 sierpnia 1992 r. na mocy Porozumienia zawartego z Urzędem Morskim w Gdyni, jest Towarzystwo Przyjaciół Centralnego Muzeum Morskiego.

 
  
Latarnia Helska

Śmierć latarnika była długo zapomniana. Dopiero w latach 80-tych XX wieku, latarnicy upamiętnili swojego poprzednika. Latarnik Karol Klos, na jednym z niewielu zachowanych elementów wysadzonej latarni przez obrońców Helu we wrześniu 1939 r., na kamiennym stopniu umieścił napis "Pamięci Latarnika 1905". Błąd w dacie wynikał z niepełnej wiedzy na temat tego wypadku.
Praca na morzu nie należy do łatwej. Warunki pogodowe decydują o bezpieczeństwie statku. Mgła, opady deszczu, śnieżyca lub inne zjawiska me ułatwiają żeglugi, szczególnie jeżeli odbywa się ona w sąsiedztwie brzegu. Na przełomie XIX i XX wieku przy latarniach morskich zorganizowano służbę ostrzegawczą, której zadaniem było utrzymywanie bezpieczeństwa tras żeglugowych i nawigacji. Latarnie zapewniały nie tylko możliwość określenia pozycji dniem i nocą, ale przede wszystkim ostrzegały o zbliżaniu się do lądu poprzez emitowanie akustycznych sygnałów przy ograniczonej widoczności. Wśród wielu latarń, które zostały wyposażone w różnorodne środki techniczne do nadawania sygnałów akustycznych należała również latarnia w Helu. Cypel helski miał ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa morskiego, który przy ograniczonej widoczności, jest jeszcze bardziej niebezpieczny, ze względu na zmiany kursu statków płynących do i z Gdańska oraz Pucka. Port Hel powstały w 1892 był przystanią dla rybaków z całego półwyspu. Pierwszym akustycznym środkiem technicznym w Helu był dzwon umieszczony na wieży latarni morskiej w roku 1890. Umieszczony wysoko na latarni był dobrze słyszany przez załogi statków i kutrów rybackich. Kołysania dzwonu wpływały jednak niekorzystnie na konstrukcję wieży i administracja morska zdecydowała o jego demontażu. W zastępstwie zainstalowano przy latarni morskiej dwie armatki sygnalizacyjne. Działka obsługiwali latarnicy pełniący dyżur w latarni. Nadawali oni sygnały ostrzegawcze strzelając co 4 minuty z umieszczonych w szopie dział.

W trakcie jesiennej mgły 8 grudnia 1910 r. doszło do nieszczęśliwego wypadku. Wskutek eksplozji, śmiertelnemu wypadkowi uległ pełniący dyżur obsługujący działo, latarnik May (w żadnym z dostępnych archiwalnych materiałów nie zachowało się jego imię). Berlińska prasa informując o eksplozji na stacji przeciwmgielnej podała, ze wybuch nastąpił o godzinie 17:00. Siła jego była tak duża, ze zniszczeniu uległo działo, a ciało latarnika wyrzucone zostało aż na wydmy. Dokładniej to zdarzenie opisała niemiecka prasa (Berliner Morgenpost). Fragment książki „Najstarsze latarnie morskie Zatoki Gdańskiej" A. F. Komorowskiego, L Pietkiewicz oraz A. Szulczewskiego, wydanie I. Gdańsk 2009 (na podstawie tablic informacyjnych stojących przy latarni):

Mglisty dzień nad Morzem Bałtyckim

„W gazecie ‘Berliner Morgenpost’ pojawiła się notatka o eksplozji stacji sygnałowej. Ta sensacyjna wiadomość dotyczyła stacji sygnałów mgłowych na Helu. Wydarzenie miało miejsce w dniu 8 grudnia 1910 r. około godziny 17.00. W związku z mgłą, stacja sygnałów mgłowych rozpoczęła nadawanie sygnałów akustycznych, czyli strzelanie ze specjalnych dział znajdujących się między wydmami. Około godziny 17.00 doszło do eksplozji, w wyniku której stacja wyleciała w powietrze. Ciało obsługującego działo maszynisty May’a, zostało znalezione w pobliżu ruin stacji sygnałowej, na wydmach, gdzie zostało wyrzucone siłą wybuchu. Odpowiedzialna za stan oznakowania nawigacyjnego Hafenbauinspektion w Gdańsku natychmiast wysłała parowiec, którego załoga miała zorientować się w sytuacji. W celu wyjaśnienia wydarzenia dokonano przesłuchania drugiego latarnika Karla Wernera, który został zmieniony przy obsłudze dział na pół godziny przed eksplozją. Jego stanowisko przy nadawaniu sygnałów zajął latarnik May, który zginął podczas eksplozji. Stacja sygnałów mgłowych na Helu obsługiwana była przez latarników, którzy obok obsługi latarni morskiej, w czasie mgły, mieli dodatkowo nadawać sygnały ostrzegawcze. czyli strzelać ze specjalnie do tego przeznaczonych, zainstalowanych w rejonie wydm dwóch dział: wschodniego i zachodniego.

W grudniu 1910 r. działa przeciwmgłowe służące do nadawania sygnałów, zastąpione były czasowo przez działa polowe kalibru 90 mm. model 73 firmy Bohleschen odlane w królewskiej ludwisarni w Spandau. Strzelały one ślepymi nabojami, a jedynym ich zadaniem było ostrzeganie hukiem wystrzałów przepływających w pobliżu helskiego brzegu żeglarzy, o niebezpieczeństwie. Działa ustawione były w pewnego rodzaju szopie nazywanej Kanonen haus, co pozwalało latarnikom na wygodniejszą ich obsługę. Przed przystąpieniem do strzelania musieli oni również sami napełniać łuski nabojów czarnym prochem, jeden ładunek to około 0,7 kilograma prochu. Jak udało się ustalić komisji badającej przyczyny wypadku, w prochowni. umieszczonej w piwnicy, w pobliżu stanowiska dział znajdowało się 12 beczułek z prochem, z których 4 zostały otwarte i napoczęte. Latarnik May przyszedł na stanowisko dział około godziny 15:45 i do 16:30 napełnił prochem od 30 do 35 ładunków, które następnie umieścił na zachodnim stole stacji. Czynność ta była czynnością typową, jaką wykonywali latarnicy po zdaniu służby przy utrzymującej się mgle. Natomiast latarnik Werner po zakończonym dyżurze, udał się do swojej kwatery, obiecując przyjść około 19:00. Po zmianie obsługi słychać było jeszcze przez około 10 minut regularnie wystrzały działa, później pojedynczy wystrzał i eksplozję. Po jej usłyszeniu, Werner natychmiast udał się w rejon stacji mgłowej. Ciało latarnika May'a, około 20 metrów od całkowicie zniszczonej stacji mgłowej, znalazł rybak Claudke, który wraz z innymi mieszkańcami Helu przybył na pomoc. Później składając wyjaśnienia, zeznał on, że w pomieszczeniu, gdzie było działo. pod kuchnią nie palił się ogień, ani też nie było prochu. Stacja sygnałów mgłowych na Helu posiadała dwa specjalne działa do nadawania sygnałów, przy czym zachodnie, zgodnie z wypowiedziami latarników, bardzo często ulegało awariom. Podobnie było i tym razem. W owym czasie wymieniano elementy urządzenia spustowego działa zachodniego, wschodnie natomiast funkcjonowało przez cały okres bez zarzutu. Latarnicy strzelali już podczas ubiegłej nocy oraz rankiem w dniu wypadku. Jak zeznał pomocnik latarnika Gronwaldt – strzelał on w nocy z 7 na 8 grudnia, od godziny 2.00 do 4.00, a później do godziny 5.00 napełniał łuski prochem; ogień prowadzono do godziny 10.00, to jest do czasu, gdy mgła całkowicie zniknęła. Później wraz z latarnikiem Wernerem czyścił działa, rozkładał zamki, w dziale zachodnim wymienił sprężynę, końcówkę iglicy i mocowanie.

 
 
Latarnia morska na Helu

Wejście do latarni morskiej na Helu

Po południu, około 15.00 nadeszła kolejna mgła i latarnik Werner rozpoczął nadawanie sygnałów akustycznych. Przyczyną wypadku, jak sugerowała komisja na podstawie zeznania latarników. mógł być fakt, że dla skrócenia sobie drogi pomiędzy stanowiskiem dział i piwnicą z prochem, latarnicy często wytaczali sobie beczkę z prochem do przedsionka. Czynili oni tak zwykle, gdy kończył się zapas wcześniej przygotowanych ładunków dla dział. Jednak pomiędzy piwnicą z prochem a przedsionkiem, dla bezpieczeństwa, znajdowały się drzwi, które według istniejących przepisów powinny być zamknięte. Jak udało się ustalić komisji, również i tego feralnego dnia drzwi były zamknięte. Wprowadzenie beczki z prochem do przedsionka było niewłaściwym obchodzeniem się z materiałem wybuchowym i mogło być przyczyną eksplozji. Ustalenie bezpośredniej przyczyny wybuchu nie było jednak możliwe.”

Do dzisiaj obok tablicy informacyjnej przy latarni zauważymy kopiec kamieni z tablicą, na której latarnik Karol Klos wyrył napisy: „Pamięci Latarnika 1905”. Błąd w dacie wynika z niewiedzy o tamtym zdarzeniu, ponieważ pamięć o latarniku May’u przywrócił on dopiero w latach 80’ XX wieku. Brakowało konkretnych informacji, które w dużej mierze zostały utracone po II Wojnie Światowej.

Tablica upamiętniająca śmierć latarnika May'a. Imię latarnika nie jest znane, a sama tablica powstała dopiero ponad 70 lat później po nieszczęśliwym wypadku.

Piękny dom tuż przy latarni

4. CYPEL HELSKI
Na początku wspomniałem, że są lepsze miejsca niż Cypel Helski. Z drugiej strony uważam, że trzeba obowiązkowo je zobaczyć, ponieważ jest nazywane ‘początkiem Polski’. Jednak, żeby nie patrzeć na ‘początek Polski’, jak bezwładnie spacerujące tłumy, podam kilka ciekawostek. Na wielkim kopcu z kamieni, na jednym z nich umieszczono tablicę ze współrzędnymi tego miejsca i informacją, skąd się „to” wszystko wzięło. Na Cypel dotrzemy, idąc główną drogą, będącą jednocześnie głównym deptakiem, gdzie dalej kierujemy się do wejścia na plażę nr 67. Niestety tą ulicą będą podążały całe tłumy, dlatego proponuję odwiedzanie podobnych miejsc wcześnie rano, lub drogą okrężną, idąc najpierw drogą leśną do wejścia nr 64 na plażę, a później skręcamy w prawo, spacerując do końca plaży. Docieramy na Cypel. Zdecydowanej większości nie chce się nadrabiać takiej odległości do celu, skoro ma wygodny i znany deptak do dyspozycji. Idąc oficjalną drogą na Cypel, czyli do wejścia na plażę nr 67, najpierw pójdziemy uliczką w lesie, gdzie będziemy mogli zobaczyć bunkry i działa, które już wcześniej opisałem w propozycji wędrówek jako czerwony szlak militarny. Na końcu docieramy do drewnianej kładki, prowadzącej przez lokalne zarośla. Na końcu kładki znajduje się półokrągła, drewniana kawiarnia i lodziarnia. Jesteśmy na Cyplu. Przed sobą widzimy szeroką plażę o nieco ciemniejszych piaskach niż pozostałe plaże. Z tego miejsca, przy dobrej widoczności powinniśmy w oddali zobaczyć wysokie żurawie portowe w Gdańsku! W 2018 roku sztorm zniszczył doszczętnie tutejsze wybrzeże, porywając nawet betonowe elementy konstrukcyjne Baterii Laskowskiego, którą odnajdziemy, kierując się w lewo, idąc drewnianym deptakiem. Dzisiaj możemy zobaczyć tam jedynie wymyte fundamenty przez morze, oraz dość wielki dół będący miejscem pod baterię. Jeśli spacerujesz z dzieckiem, trzymaj je za rękę, ponieważ betonowy dół nie ma poręczy zabezpieczających. Szybko zauważymy, że część wybrzeża jest odgrodzona krótkimi palikami, za którymi widać porozsadzane kępy wysokiej trawy nadmorskiej w równych odstępach. Większość z niej uschła, ponieważ się nie przyjęła, a ponoć tu jest jej naturalne środowisko.

 
 
Plaża na Cyplu i widoczne sztucznie nasadzone trawy oraz umocnienia przeciwko sztormom

 
Dojście kładką na plażę na Cyplu

Deptak prowadzący do portu na Helu

 
Pozostałości po wielkiej baterii przeciwlotniczej na Cyplu - widoczny dół nie jest zabezpieczony barierkami

Bateria H. Laskowskiego w drodze na Cypel Helski

Wybierając drogę równoległą kładką w prawo, będziemy mogli przeczytać o ciekawych roślinach występujących na tutejszym wybrzeżu. Przy samotnym drzewie zobaczymy tablicę informującą o nieświadomym wpływie ludzi na środowisko. Turyści jedzący owoce pestkowe, często wyrzucali pestki w zarośla. Przez to wyrastały drzewa owocowe, które nie są mile widziane na linii brzegowej, ponieważ wypierają gatunki roślin żyjące tu od lat. Dla przykładu takiego działania, pozostawiono jedno drzewo śliwkowe, które ma unaocznić, że to wszystko jest prawdą. Inną rośliną jest piękna róża, która płoży się na piaszczystych wydmach. Róże również nie powinny wyrastać w pobliżu linii brzegowej, ponieważ stopniowo wypierają rodzime gatunki. Jak łatwo można zauważyć, róże na wydmach możemy dość często podziwiać przy wejściach na plaże. Idąc jeszcze dalej deptakiem, docieramy do wysokiego kopca z kamieni, gdzie zobaczymy tablicę informacyjną o tym, że znajdujemy się na początku Polski. Kopiec został postawiony 23 czerwca 2013 roku. Cały czas możemy oglądać, jak zabezpieczono wybrzeże przed kolejnymi sztormami, żeby nie było powtórki z roku 2018. Plaża na całej długości jest dostępna dla turystów. Jako, że mamy do dyspozycji deptak i każdego dnia spacerują nim tłumy, nie spodziewajmy się ciszy na plaży. Jeśli chcemy wypocząć, to Cypel Helski potraktujmy jedynie jako ciekawe miejsce do zobaczenia i tylko tyle. Na końcu deptaka, po prawej stronie widzimy zagrodzony teren wojskowy z radarami. Przy tej samej ścieżce, po prawej stronie, miniemy bunkier, który jednocześnie jest muzeum kultury kaszubskiej. Jest ozdobiony kolorowymi chorągiewkami. Nieco dalej, w krzakach powinniśmy dostrzec wrak starego statku, który wygląda bardzo ciekawie. Deptak kończy się wyjściem do części przemysłowej dość wielkiego portu. Można tamtędy przechodzić, ponieważ betonowe wybrzeże doprowadza nas do głównego deptaka (ul. Wiejska), albo do bulwaru, gdzie gromadzi się najwięcej ludzi.

 
Wierzba kaspijska - gatunek drzewa, który nie powinien rosnąć na wybrzeżu

Róże przy wejściach na plaże nie powinny w ogóle tutaj rosnąć. Wypierają inne, rodzime gatunki roślin

 
Kopiec Kaszubów - Początek Polski

Kopiec Kaszubów - Początek Polski

Bateria artyleryjska ukryta w zaroślach

Wrak statku oglądany zza krzaków

Wracając przez przemysłową część portu morskiego powinniśmy zauważyć upadły zakład przemysłowy

5. GŁÓWNY DEPTAK (ul. Wiejska) I BULWAR
O ile sam deptak nie jest dla mnie żadną atrakcją, bo przyciąga tylko rzesze tłumów, to jednak są szczególiki, na które warto zwrócić uwagę. Ulica Wiejska (patrząc od strony dworca kolejowego) rozpoczyna się największą drewnianą rzeźbą na świecie wykonaną z jednego kawałka drewna. Rzeźba jest wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa i liczy sobie 14,37m długości (inne źródła podają 15,2 m). Długo można by się zastanawiać, co przedstawić na długim, ale dość wąskim kawałku drewna, żeby wszystko trzymało się jednego tematu. Motywem stał się wiersz Juliana Tuwima „Rzepka”. Cały wiersz został przedstawiony za pomocą wszystkich wymienionych w nim postaci ciągnących rzepkę. Trzeba przyznać, że motyw jest bardzo dobrze odwzorowany i rzeźba naprawdę zasługuje na rozgłos w skali światowej. Idąc nieco dalej, jakieś 200 m, powinniśmy dotrzeć do wielkiego dębu, który rośnie od 1655 roku. Znajdziemy go na terenie historycznego kościoła z XV wieku, przyległego do terenów Muzeum Rybołówstwa. Rzuca się w oczy po prawej stronie drogi, dlatego na pewno go nie przegapimy. Jest najokazalszym i najbardziej rozłożystym drzewem w całej okolicy. Za niskim płotem, możemy przeczytać kilka ciekawostek o tym drzewie, który od 1973 roku jest również pomnikiem przyrody prawem chroniony (na podstawie tablicy informacyjnej przy płocie):

„Dąb Franciszek” rośnie w wyjątkowym otoczeniu. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się Muzeum Rybołówstwa mieszczące się w zabytkowym poewangelickim kościele, który jest najstarszą budowlą Helu, pochodzącą z XV wieku. Na terenie przyległym do muzeum znajduje się jedyny na polskim wybrzeżu skansen łodzi rybackich. Imię dębu: ,,Święty Franciszek” nie jest przypadkowe. Drzewo rośnie na terenie należącym do Zakony Braci Mniejszych Franciszkanów, a jego nazwa nawiązuje do założyciela zakonu Świętego Franciszka z Asyżu. Jeden z franciszkanów postanowił uzupełnić historię dębu i w ten sposób powstała legenda…

,,Roku Pańskiego 1655 w czasie potopu szwedzkiego pewna wiewiórka, robiąc zapasy, zakopała w tym miejscu swoje rarytasy. Roku Pańskiego 1660 po podpisaniu pokoju oliwskiego z ziemi wyrosło coś przepięknego! To właśnie ten dąb, w cieniu którego stoi klasztor zakonu franciszkańskiego.”
Dąb to symbol siły i wytrwałości dawnych, stałych mieszkańców Helu. Życie na skrawku ziemi wciśniętej w morze, ukształtowało ich silny charakter, odwagę i religijność. Drzewo było świadkiem wielu wydarzeń od czasów najdawniejszych do współczesności. Przeżyło mnóstwo sztormów, które rozmywały miasto. Związane jest z dramatem działań wojennych. Było również świadkiem bohaterskiej obrony Helu w 1939 r. Drzewo o wyjątkowej nazwie, rosnące w specyficznym miejscu i otoczeniu zasługuje na szczególną uwagę.

 
 
 
Muzeum Rybołówstwa

Główny deptak - ul. Wiejska i widoczny dom rybaka "Maszoperia Helska"

 
 
Największa na świecie rzeźba wykonana z jednego kawałka drewna, mająca długość 14,37 m

Ogromny dąb "Franciszek" rosnący od 1655 roku

Kolejną atrakcją głównego deptaka będą trzy domy rybaka, które możemy podziwiać w trakcie spacerów. Wszystkie chaty są zabytkami prawnie chronionymi. Jeden z nich wybudowano w 1844 roku, a drugi w 1890 roku. Daty powstania trzeciej budowli nie znalazłem na miejscu. Jeden z nich nazywa się Maszoperia Helska. Dzisiaj prowadzi się w nim restaurację dla turystów i pomimo żyjącego biznesu chata wygląda bardzo dobrze. W drugiej z nich można kupić miody i naturalne kosmetyki, choć z biegiem czasu może się to zmienić ze względu na wystawienie chaty na sprzedaż. Wszystkie z nich charakteryzują się białymi ścianami, które przedzielają drewniane, brązowe bale. Na temat historii wspomnianych domów, niestety niewiele znalazłem informacji.

 
  
Domy rybaka z 1844 r. i z 1890 r. przy ulicy Wiejskiej

 
Inne domy rybaków

Muzeum Rybołówstwa i rzeźba Neptuna w ciągu dnia

Muzeum Rybołówstwa po godzinie 22.20 w czerwcu

 
Główny deptak na Helu i port dla jachtów

 
Bulwar i plaża miejska o godzinie 22.30

Chyba najbardziej rozpoznawalny budynek na Helu. Znajdziemy go na falochronie w głównym porcie

  
Przemysłowa część portu helskiego - tutaj zapuszcza się niewielu turystów

Piękne malowidła zobaczymy na głównym "murku" bulwaru ciągnącego się wzdłuż plaży miejskiej - na tym samy, na którym są pozostawiane puste butelki po piwie...

Puste butelki po piwie są pozostawiane na "murku" z pięknymi malowidłami przy plaży miejskiej

Oprócz ławek przy "murku" z malowidłami znajdziemy również donice z trawą, które naturalnie  zdobią polskie plaże

6. ZACHODY SŁOŃCA
Będąc nad morzem, obowiązkowo trzeba podziwiać wspaniałe zachody słońca, które są niepowtarzalne nie tylko na skalę krajową, ale również światową. Musimy przyznać, że nad polskim morzem zachody słońca są bardzo kolorowe i pełne ciepłych barw. W słonecznych, wakacyjnych krajach, gdzie od lat jeździ się w czasie urlopów, zachody nie są tak spektakularne. Jakie najczęściej błędy popełniają turyści obserwujący zachody słońca na Helu? Wybierają nieodpowiednie do tego miejsce. Zazwyczaj wydaje im się, że jeśli zachód słońca, to tylko i wyłącznie musi być podziwiany z plaży. Niestety na Helu to nie zadziała. Tłumy, które gromadzą się na bulwarze i na miejskiej plaży myślą, że zobaczą coś pięknego. Z poziomu plaży zaobserwujemy jedynie pozorną wędrówkę słońca, które schowa się za gęstymi drzewami. Całe widowisko będzie po prostu „spalone”. Jeśli chcemy zobaczyć piękne widowisko, to musimy udać się na koniec betonowego deptaka, będącym jednocześnie falochronem dla helskiego portu. W połowie jego drogi widać okrągłą, biało-niebieską budowlę przypominającą jakieś planetarium, czy budynek, w którym przeprowadza się obserwacje Kosmosu za pomocą teleskopu astronomicznego. Trzeba pójść do samego końca, ile tylko się da. Jeszcze przed okrągłym budynkiem możemy podziwiać zachód słońca, ale jego tarcza w ostatniej fazie schowa się za betonowymi, surowymi budynkami wojskowego portu morskiego.

Od tego samego miejsca, betonowa balustrada, która śmiało mogłaby chronić przed ostrzałem z moździerzy, staje się coraz wyższa (około 165 cm wysokości). To powoduje, że niższe osoby nie będą mogły zobaczyć, jak słońce „nurkuje” w morzu. Na ostatnim zakręcie, tuż przed końcem, znajduje się metalowy stopień, na który można wejść. Ułatwi on obserwacje niskim osobom i dzięki temu każdy będzie mógł podziwiać piękne widowisko. Wielu turystów wykorzystuje ten stopień, żeby wejść na „murek” i pójść nim gdzieś dalej, pomimo, że co parę metrów możemy przeczytać informację o zakazie wchodzenia na falochron i spacerowaniu nim. Dzięki temu mają swoje miejsce do obserwacji. Trzeba pamiętać, że w lecie zachody słońca są dość późno, bo po godzinie 21.20 w czerwcu i na początku lipca, a w lipcu po godzinie 21.10. Wystarczy, że na niebie pojawi się trochę chmur, a wtedy będziemy mieli zapewniony niesamowity zachód słońca. We wskazane miejsce nie przychodzi zbyt wielu ludzi, w porównaniu do tłumów, które wybrały się na plażę w celu podziwiania zachodu słońca. Na końcu betonowego wybrzeża będącego jednocześnie falochronem staraj się być na minimum 40 min przed godziną zachodzącego słońca, ponieważ będziesz mógł zobaczyć, jak w ostatniej godzinie dnia szybko zmienia się zachmurzenie i jak różny widok możemy zobaczyć. Często się również zdarza, ze Morze Bałtyckie, którego fragment od tej strony nazywany jest Zatoką Pucką, staje się spokojny jak wody jeziora wieczorem. Zdarza się, że można wykonać zdjęcia odbijającego się słońca w morzu. Z tego samego miejsca, przy dobrej widoczności, można również zobaczyć linię brzegową od Gdańska, przez Gdynię i Puck, aż po otwarte pola za Puckiem, gdzie widać farmę wiatrową złożoną z kilkunastu wiatraków. Przy dobrej widoczności widać nawet wysokie żurawie portowe w Gdańsku!

 
 
 
 
 
 
 
 
Efektowne zachody słońca nad Bałtykiem

 
 
 
Efektowne zachody słońca nad Bałtykiem

7. RYBY ZNAD MORZA – GDZIE I JAKIE JEŚĆ RYBY?
Od lat słyszymy w mediach, że nad morzem jest bardzo drogo, oraz, że wyjazd nad Bałtyk nieraz staje się droższy od zagranicznego wyjazdu. A jak jest w rzeczywistości? Sam postanowiłem sprawdzić kilka kwestii oraz sprawdzić, które z powtarzanych stwierdzeń są prawdziwe, a które można wsadzić pomiędzy mity. Kiedy weźmiemy pod uwagę ceny tego samego dania, szybko dostrzeżemy pewną zależność. Pod lupę wziąłem danie obiadowe: pieczone ziemniaki lub frytki, filet z dorsza i zestaw sałatek. Nie sugerowałem się danymi z mediów, ale raczej cenami od znajomych, którzy również przebywali nad morzem w tym samym czasie. Jak się okazuje, to samo danie kosztowało 48-50 zł w: Międzyzdrojach, Władysławowie, Jastrzębiej Górze, Rewalu, Kołobrzegu i Karwii. Coś, co bardzo mnie zdziwiło, to fakt, że za ten sam zestaw na Helu zapłaciłem jedynie 25 zł. Zupy kosztowały od 8 do 30 zł w znanych miejscowościach, a na Helu od 4 do 8 zł. Jedząc pysznego dorsza, warto zastanowić się, czy ryba faktycznie pochodzi z Bałtyku, a dokładniej – z polskiej części morza. Wchodząc do restauracji, zazwyczaj widzimy listy różnych rodzajów ryb na dwóch tablicach, które możemy zamówić sobie na obiad. Najczęściej będą to: śledzie, flądry, dorsze, łososie, halibuty i inne. Jeśli zależy nam tylko na poczuciu nadmorskiego klimatu w postaci zjedzenia ryby nad morzem, to taka oferta będzie jak najbardziej słuszna. Jeśli natomiast chcemy uczciwie przyznać, że zjedliśmy rybę z polskiej części Bałtyku (lub w ogóle z Bałtyku), to trzeba zasięgnąć nieco głębiej informacji. Z aktualnych danych wiemy, że połowy dorsza są zabronione na większej części Bałtyku od 23 lipca 2019 i Komisja Europejska skutecznie przedłuża ten zakaz z powodu zbyt szybko malejącej liczby „dorszowych” ławic. W szczególności zabroniony jest połów w akwenach o numerach 24-26. Dorsz, którego jemy w restauracjach, to więc nic innego, jak ryba złowiona w Norwegii, a dokładniej jest nią dorsz atlantycki. Na obiad dostajemy rybę, która wcześniej została oporządzona i zamrożona. Z powodu nałożonych zakazów nie ma możliwości spożywania świeżego dorsza „prosto z kutra”. Jeśli ktoś proponuje dorsza, to wiedz, że z rybą jest coś nie tak – o tym będzie jeszcze poniżej. Zapamiętajmy tylko, że czym dłużej trwa proces mrożenia, tym smak ryby staje się bardziej „jałowy”.

Podstawowe danie nad morzem: kartofle (ziemniaki), filet z dorsza i zestaw sałatek

Drugą najbardziej znaną rybą z Bałtyku jest flądra. Co z restauracjami? Ponownie spójrzmy na fakty. Jeszcze na początku lat dwutysięcznych rybacy potrafili w ciągu jednego dnia wyłowić 50 ton flądry. W 2017 roku już „tylko” 10 ton/dzień i to tylko wtedy, gdy naprawdę trafili na dobre miejsce, a tych jest coraz mniej. W dużej części lokali gastronomicznych nie podaje się już flądry, ale jej zamiennik – gładzice z Morza Północnego. Kwestią uczciwości danego sprzedawcy jest, czy sprzeda tę rybę jako flądrę, czy jako gładzicę… Część rybaków z Kołobrzegu wystąpiło do odpowiednich urzędów Unii Europejskiej, żeby Bałtyk uznać za miejsce katastrofy ekologicznej. Obecnie minęło kilka lat, a miejsca połowów stają się coraz bardziej uboższe. A co ze śledziami? Śledzie w Bałtyku również są dość mocno przetrzebione i tylko miejscowi znają miejsca, gdzie można wyłowić dość dużo tych ryb. Od początku lat 80-tych XX wieku populacja śledzi znacznie zmalała, co możemy zobaczyć w raportach i statystykach Uniwersytetu Gdańskiego lub Komisji Europejskiej. Od momentu wejścia do Unii Europejskiej musimy przestrzegać norm połowowych, które są odgórnie narzucane, w celu zapewnienia zrównoważonego rybołówstwa. Zrównoważone rybołówstwo to nic innego, jak pozyskiwanie tylu ryb, żeby populacja danego gatunku mogła ciągle się odradzać. W wielu przypadkach jednak ryb jest coraz mniej, a niektóre „wpadają” do grupy z kategorii „gatunki zagrożone wyginięciem”.


Flądra

A jak jest z łososiem? Nieraz słyszałeś, gdy kobiety mówiły o pomalowaniu pokoju na kolor „łososiowy”. No właśnie jaki to jest kolor? Nazwijmy go odcieniem różu. Taki kolor mięsa kusi nas w sklepach. Co musimy wiedzieć o łososiach? Jest to jedna z najbardziej popularnych ryb hodowlanych, więc jeśli chcemy zjeść prawdziwą rybę z Bałtyku, to musimy nauczyć się odróżniać, jak wygląda „oryginał”, a jak hodowlany okaz. Mięso ryby hodowlanej ma odcień różu przechodzący w odcienie brzoskwini. Taki kolor zawdzięcza karotenoidowi, który jest dodawany do ich pokarmu. Jasna barwa ma głównie przyciągać wzrok klientów w sklepach i trzeba przyznać, że to działa. Składnik pokarmowy używany do żywienia łososi hodowlanych stanowi największy procent kosztów (nawet 20%). Mięso łososia żyjącego w naturze ma kolor szary lub bardziej przechodzący w odcienie czerwieni (wszystko zależy od tego, czym się żywi). Kiedy przyjrzysz się rybom serwowanym w restauracjach nadbałtyckich, szybko dostrzeżesz, że większość serwuje nam łososia hodowlanego, a nie tego z morza. Ryby hoduje się w stawach lub w Norwegii na fermach utrzymywanych na wodach fiordów. Jeśli więc mamy zapewnienie, że łosoś pochodzi z morza, to najprawdopodobniej jest to łosoś norweski. Jeśli bardzo zależy nam na spożyciu tej ryby z Bałtyku, to najlepiej wybrać się na wycieczkę wędkarską, gdzie miejscowi popłyną w odpowiednie miejsce i pomogą złapać to, co nas najbardziej interesuje. W dobie koronawirusa, podobne wyprawy są tymczasowo wstrzymane, ale jeśli ograniczenia będą sukcesywnie wycofywane, to możemy być pewni, że wróci taka możliwość.


Filet z łososia przygotowany do grillowania - kolor znany jako "łososiowy" oznacza, że ryba pochodzi ze stawów hodowlanych

Co jeszcze dzieje się w restauracjach serwujących ryby? W zależności od uczciwości sprzedawcy można trafić na dość częstą praktykę. Jeśli komuś zależy tylko na pieniądzach, to najczęstszą praktyką jest sprowadzanie w marcu z Wietnamu zamrożonych filetów z pangi i sprzedawanie ich w sezonie pod inną nazwą. Filety z Wietnamu są najtańsze w marcu, dlatego wtedy są kupowane. Większość ludzi i tak nie zna się na rybach, więc nawet nie wychwyci tego szczegółu… W każdej restauracji powinniśmy zwrócić uwagę na dwie istotne sprawy: grubość panierki oraz smak samego mięsa. Pamiętasz, jak wspomniałem, że długo proces mrożenia sprawia, że ryby stają się „jałowe” w smaku? Właśnie po tą cechę teraz sięgniemy. Jeśli widzimy grubą panierkę, to wiedzmy, że właściciel najprawdopodobniej chce coś zamaskować, a konkretnie słaby smak mięsa. Jeśli mamy już podaną rybę na talerzu, a nie mamy pewności, co to jest, to warto zdjąć kawałek panierki i spróbować mały fragment samego mięsa (koniecznie przed spróbowaniem panierki). Mięso dorsza jest mocno wyczuwalne w smaku. Mrożony filet z pangi sprowadzony z Wietnamu nigdy nie będzie tak smakować, jak dorsz, śledź, czy naturalny łosoś. Pamiętajmy, że filety z pangi najczęściej przechodzą dwa lub trzy procesy glazurowania (w zależności od ilości pośredników), czyli zwykłego zraszania ryby wodą, żeby można było ją zamrozić. Według przepisów ryby mogą zawierać od 3 do 5% wody niezbędnej to prawidłowego procesu mrożenia, ale wiemy, że dzisiaj rekordziści sprzedają nawet do 40% wody w filetach… Jak łatwo policzyć, proces mrożenia filetów z pangi trwa minimum 3 miesiące. Złowiona ryba w Norwegii będzie oczekiwała w mroźniach od trzech do siedmiu dni.

Jak więc wybierać uczciwe restauracje? Najlepiej, gdy ryby są wyłożone na lodowej ladzie i przechodnie mogą je podziwiać w trakcie spacerów (podobna praktyka jest stosowana w Grecji na masową skalę). W Polsce trudno znaleźć taką atrakcję z powodu ogromnych tłumów, które przewijają się przez znane miejscowości. Restauracje muszą nastawiać się na „masówkę” i szybkość serwowania dań. Jeśli widzimy, że codziennie dany obiekt obsługuje setki osób, to od razu powinniśmy pomyśleć: muszą korzystać z gotowych rozwiązań. I tak zazwyczaj jest. Taka restauracja musi mieć gotowy, obrobiony, pofiletowany towar, żeby móc w przewidywalnym czasie obsłużyć dużą liczbę klientów. Tutaj powinny przyjść nam na myśl sprowadzane, mrożone filety. Jeśli naprawdę zależy nam na zjedzeniu uczciwej ryby z Bałtyku, to raczej powinniśmy szukać czegoś „niemasowego”. Trzeba trochę zadać sobie trudu, żeby znaleźć właściwe miejsce.

Będąc na Helu, udało mi się znaleźć takiego sprzedawcę. Nie posiada zdobionego budynku drewnem, które ma nadawać klimat restauracji, ale serwuje smażone ryby z ciężarówki gastronomicznej. Nie posiada również dwóch tablic ze spisem ryb, jakie może zaserwować. Sprzedaje tylko śledzia smażonego na patelni i… to wszystko! A mimo tego ma zawsze kolejkę chętnych i patelnia ani na chwilę nie ma przerwy. W czym tkwi fenomen jego biznesu? Prowadzi go miejscowa osoba mieszkająca w Helu. Facet jest dogadany z miejscowym rybakiem, który łowi dla niego śledzie, przywozi je na „motorku”, lub czymkolwiek dysponuje danego dnia i możesz zobaczyć te ryby na własne oczy. Nie są to filety, a normalne ryby wyłowione prosto z morza. Właściciel biznesu może je bezpośrednio wrzucać na patelnię. Kiedy porozmawiasz z tym gościem, albo lepiej – przysłuchasz się jego rozmowie z rybakiem, to nawet usłyszysz w jakim rejonie Bałtyku są pozyskiwane. W tym biznesie najbardziej przemawiała do mnie właśnie… prostota bez zbędnych „wodotrysków”. Ryby przywoził miejscowy rybak i nie były to filety, a normalne ryby. Świeża ryba jest bardzo elastyczna i miękka, a odmrożona ryba nie posiada już takiej elastyczności. Już na pierwszy rzut oka można było sprawdzić, czy mam do czynienia z mrożonkami, czy ze świeżo wyłowionymi śledziami. Facet oferował tylko jeden rodzaj ryby i przygotowywał je na bieżąco. Dodatkowo można było je obejrzeć przed procesem obróbki. I najważniejsze – cena. Czy była równie wygórowana? Zdecydowanie nie! Za 5 smażonych śledzi płaciłem tylko 10 zł. Trzeba przyznać, że śledzie smakowały wyśmienicie – tak bardzo, że prawie codziennie zamawialiśmy po dwie porcje. Na kwaterze gotowaliśmy obiad, a ryby były pysznym dodatkiem do niego. Miałem pewność, że wiem, co jem. Kiedy porozmawialiśmy trochę dłużej z tym facetem, opowiedział dokładnie o tym samym, o czym wcześniej dowiedziałem się z programów telewizyjnych, czyli o sposobach na rybę w restauracjach, które opisałem powyżej. Wymienił jeszcze dwie nazwy restauracji na Helu, które serwują uczciwe i dobre ryby, ale dodał, że posiadają również ofertę dla ludzi, którzy chcą spróbować czegoś dodatkowego, dlatego mają dwie tablice ryb, które są w stanie przygotować. Powiedział wprost, że oprócz tych bałtyckich posiadają te sprowadzane i będzie to łosoś, czy halibut.

 
Smażone śledzie i punkt, gdzie są sprzedawane

Tutaj kupimy prawdziwe ryby z Bałtyku

 
Przykładowe dania gotowane na kwaterze i smażone śledzie

Będąc bogatszy o wiedzę o nadmorskich restauracjach możesz sobie pomyśleć: w takim razie, co mam zrobić? Gdzie jeść, a gdzie nie spożywać ryb? Wszystko zależy od twojego indywidualnego podejścia do sprawy. Jeśli jesteś człowiekiem, któremu zależy na poczuciu nadmorskiego klimatu, to wystarczy, że zamówisz dorsza, łososia, czy halibuta. W takim przypadku nie ma dla ciebie znaczenia, skąd pochodzi dana ryba, ważne tylko, żeby nie był to wietnamski filet z pangi sprzedany pod inną nazwą. Wówczas poczujemy smak i klimat wakacji nad morzem. Jeśli koniecznie zależy ci na rybie prosto z Bałtyku, lub „prosto z kutra”, to musisz wiedzieć, co jest aktualnie możliwe do złowienia z polskiego morza, oraz że dwie tablice z listami dań sygnalizują brak pewności, co do uczciwości prawdziwych ryb z Morza Bałtyckiego. Obecnie z polskiego Bałtyku można „dostać” tylko dorsza, flądrę i śledzia, rzadziej łososia. Jeśli chcesz wiedzieć, co aktualnie można kupić od rybaków, wystarczy, że przejdziesz się porankiem wzdłuż wybrzeża portowego i zobaczysz, co oferują rybacy prosto z kutra. Najczęściej będą to: dorsz, flądra i śledź. Jeśli natomiast chcesz wszystkim pokazać, że nie lubisz być „nabijany w butelkę” i obejdziesz ich drożyznę, to muszę ci powiedzieć, że to również nie jest najlepszy sposób. Można sobie pomyśleć: „kupię sobie fileta z marketu lub nawet jakąś mrożoną rybę w lokalnym sklepiku i sobie sam przygotuję na kwaterze pyszną rybkę za dużo mniejsze pieniądze”. Ten sposób nie jest dobry, ponieważ markety to „masówka”, dlatego w tych sklepach dostaniesz mrożone przez kilka miesięcy produkty po kilkukrotnym procesie glazurowania. Czym dłużej mrożona ryba, tym bardziej „jałowy” smak będzie miała. Jak widzisz, nie ma złotego środka, dlatego, jeśli nie dysponujesz zbyt dużą gotówką, trzeba podejść do sprawy, jak w większości przypadków podchodzi dzisiejszy świat – trzeba łączyć style, być hybrydowym oraz myśleć hybrydowo.

Co mam na myśli? Trzeba połączyć chęć poczucia klimatu nadmorskich wakacji i zrobienie użytku z wiedzy. W praktyce oznacza to nic więcej, jak znalezienie odpowiedniego lokalu serwującego prawdziwe ryby z Bałtyku w przystępnej cenie, w połączeniu z ugotowaniem własnego obiadu. Jako, że jestem bardzo świadomym klientem, lubię trzeźwo myśleć, analizować i nie być nabijanym w butelkę, dlatego do wielu tematów podchodzę „hybrydowo”. Na wakacjach nie myślę o kosztach, bo uważam, że „raz się żyje” i nie ma co oszczędzać na wakacjach, ale jeśli mam wydać pieniądze, to na coś uczciwego. Jeśli mam zapłacić np. 50 zł za obiad, to zapłacę tyle, ale muszę mieć pewność, że nikt mnie nie robi „w konia” i nie sprzedaje mi pangi pod inną nazwą. Z tego względu wolę wydać więcej pieniędzy na wycieczki i poznawanie okolicy, bo to jest coś, co buduje wspomnienia, wiedzę, doświadczenie, pozwala poznawać nowych, ciekawych ludzi oraz przeżywam coś pięknego i niepowtarzalnego. Dzisiaj większość lokali nastawionych jest na zyski, więc sztucznie winduje się ceny, bo np. jest długi weekend. Powstaje myślenie w rodzaju: ludzie i tak kupią – jeśli nie ja, to kto inny. Tylko po co mam przepłacać za coś, czego pochodzenia nie jestem pewien? Z drugiej strony po to właśnie prowadzi się biznes – żeby zarabiać. Ale czy musi to się dziać kosztem mojej niewiedzy? To mój główny powód, dlaczego prowadzę analizę faktów i podchodzę do wielu spraw w sposób „hybrydowy”, łącząc kilka stylów, sposobów, toków myślenia, itp.

MORZE BAŁTYCKIE A RYBY
Ciesząc się smakiem bałtyckiej ryby musimy pomyśleć jeszcze nad jedną kwestią – czy bałtyckie ryby są na pewno zdrowe? Dzisiaj z całą pewnością wiemy, że wraz z pokarmem do organizmu przeciętnego Europejczyka przedostaje się aż do 100.000 mikro kawałków plastiku. Pamiętasz jeszcze postulat rybaków z Kołobrzegu z roku 2017? Chcieli, żeby Bałtyk uznać za miejsce katastrofy ekologicznej. Z punktu widzenia rybaków, to z jednej strony ogłoszenie podobnego stanu, oznaczałby dla nich koniec źródła utrzymania, a z drugiej strony możliwość dość szybkiego odrodzenia się łowisk. Czy z Bałtykiem jest aż tak naprawdę źle? Niestety muszę cię zmartwić. Z naszym morzem jest bardzo źle. Już na geografii w klasie szóstej uczono nas, że średni czas wymiany wód trwa aż 33 lata. To oznacza, że nie nadążą się oczyszczać, a kraje nadmorskie mające dostęp do Bałtyku tylko „dorzucają” tony nieczystości i odpadów do katastrofy ekologicznej. Zastanawiałeś się, czego najbardziej brakuje polskiemu Bałtykowi? Wielu odpowie: dobrej pogody! I ma rację. Ale mi jeszcze bardziej brakuje przejrzystości wód. Pomyśl sobie: mamy piękne, szerokie, ciągnące się dziesiątkami kilometrów plaże, którymi mało które państwo może się pochwalić, ale te same plaże niestety stykają się na całej długości z brudnymi wodami Bałtyku. Wyobraź sobie, że nasze morze ma tak piękne kolory wód, jak te znane chociażby z Grecji. Gwarantuję, że połowa Europy ściągałaby do Polski, żeby napatrzeć się na tak cudowne krajobrazy. Grecja posiada piękne morza, ale na całej linii brzegowej jest stosunkowo mało białych, piaszczystych plaż. W Polsce za to można iść do zdarcia podeszw w butach, a szeroka, biała, piaszczysta plaża się nie skończy. Pewnie sobie pomyślisz, że nie wszystko można mieć. To racja, ale na to, na co mamy wpływ, można było lepiej wpływać.

Polska i Finlandia w bardzo dużej mierze przyczynia się do dostarczania dużych ilości związków azotowych i fosforowych do morza. Dzieje się to za sprawą używania na masową skalę nawozów azotowych w uprawach rolnych, które mają zwiększyć plony. Niestety wraz z opadami na lądzie, dostają się one do wód powierzchniowych i spływają wraz z nimi do rzek i dalej do morza. Kiedy przyjrzysz się, dlaczego nasze morze jest takie brudne, z łatwością wychwycisz o co chodzi. Biały piasek, który tworzy piękne plaże, również znajduje się na dnie morskim. Niestety związki azotowe i fosforowe przyczyniają się do nadmiernego występowania glonów. To dlatego wody naszego morza widzimy jako odcienie zieleni, jasnego brązu, lub stalowej szarości. W normalnych warunkach przy dnie z białego piasku powinniśmy obserwować niesamowicie turkusowe wody, takie jak w Grecji, czy na Malediwach. Nawozy azotowe i fosforowe przyczyniają się również do zwiększania występowania sinic, które skutecznie blokują kąpiele podczas ciepłych, wakacyjnych dni. Glony z kolei przyczyniają się do obumierania pozostałych form życia. Nawozy to nie jedyny problem. We wszystkich nadmorskich krajach na linii brzegowej z łatwością możemy znaleźć większe i mniejsze miasta. Mieszkańcy tych miast produkują ścieki, a te są z kolei po mniej lub bardziej dokładnym procesie oczyszczania, wylewane do morza. Również wzdłuż największych rzek wybudowane są największe miasta (w Polsce np. Kraków, Warszawa), które produkują na masową skalę odpady i płynne nieczystości. To wszystko wraz z wodami rzek spływa również do Morza Bałtyckiego.

A słyszałeś o pewnych faktach z Danii? „Dania zamierzała wylać do Bałtyku 290 mln litrów nieoczyszczonej wody z toalet. Okazuje się, że Kopenhaga zrzuciła 35 mld litrów takiej wody prosto do Öresund [bałtycka cieśnina] od 2014 roku. Tak, ta sama Kopenhaga, która twierdzi, że chce stać się 'neutralna klimatycznie' do 2025” – to wypowiedź młodej aktywistki do spraw klimatu z 27 maja 2020 – Grety Thunberg. Jedni popierają jej działania, a inni nie, ale celem tego artykułu nie jest rozważanie, czy stanąć po jej stronie, być jej przeciwnikiem, czy pozostać zupełnie neutralnym. Raczej chcę wskazać, co dostaje się do Bałtyku i w jakich ilościach. To jeszcze nie koniec, bo przecież zakłady przemysłowe również przyczyniają się do zrzucania odpadów chemicznych do rzek, które z kolei dostają się do morza. Wisienką na torcie niech będzie konferencja poczdamska po drugiej wojnie światowej. Po wkroczeniu wojsk alianckich i radzieckich na teren Niemiec, znaleziono bardzo duże składy broni chemicznej i BST (bojowe środki trujące). Na mocy konferencji poczdamskiej znalezioną broń chemiczną postanowiono zatopić w Morzu Bałtyckim. Głównymi miejscami, gdzie wrzucono broń do wody są: południowo-wschodnia część Głębi Gotlandzkiej, wschodnia część Głębi Bornholmskiej oraz cieśniny Mały Bełt i Skagerrak. Jednak to nie wszystkie miejsca. W drodze na wymienione miejsca pozbywano się części załadunku, a kto wie ile z tamtejszych dokumentacji nie ujrzało światła dziennego… A co konkretnie zalega na dnie? Dzisiaj mówi się o 6.000 do 13.000 ton samych bojowych środków trujących przy założeniu, że stanowią one około 15% masy amunicji). W skład tych środków wchodzi iperyt siarkowy, arsyny (difenylochloroarsyna, difenylocyjanoarsyna, adamsyt), tabun czy fosgen. Wraki statków zalegające na dnie są tykającą bombą zegarową, o której mówi się coraz częściej. Rządy wszystkich krajów nadbałtyckich spodziewają się katastrofy ekologicznej na jakimś obszarze Bałtyku, ale nikt nie wie jaka będzie jej skala. Jednak nic nie robi się w tej sprawie. Co roku słone morze przyczynia się do ubytku 0,7 mm grubości metalowych powłok statków, które skrywają w swoich ładowniach środki BST. Kto wie, ile jeszcze potrzeba czasu, żeby nastąpiła katastrofa ekologiczna… Tego nie wie nikt. Stąd zawsze powtarzałem: nie będę się kąpać iperycie i w brudnym, zimnym morzu. Co prawda np. na Helu nie spodziewam się iperytu, ale raczej wskazuję, że takie rzeczy zalegają na dnie.

Mając taką wiedzę, trzeba zadać sobie pytanie: czy ryby z Bałtyku można jeść i czy można uznawać je za zdrowe? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wiemy na pewno, że prawie wszystko co jemy ze sklepów zawiera jakąś ilość ogólnie pojętej „chemii”, czy konserwantów. Tak samo jest z rybami. Skoro morze jest zanieczyszczone, to na pewno ryby też w jakimś stopniu zawierają te same nieczystości. Z drugiej strony nigdzie nie słychać o tajemniczych chorobach spowodowanych nadmiernym spożywaniem ryb. Może dlatego, że trujące związki, które dostają się do naszych organizmów powodują różnego rodzaju schorzenia w zbyt długim odcinku czasowym, przez co trudno powiązać powstałą chorobę ze spożywaniem ryb. Z tego względu pewne rodzaje ryb uznaję za zdrowe, a inne nie, mając świadomość, że zawierają jakieś nieczystości, jak wszystko inne. W końcu z naszej wody do organizmu przedostaje się do 100.000 mikro drobinek plastiku każdego miesiąca, więc nie zaprzątam sobie tą kwestią głowy. Wody całego świata – w mniejszym, lub większym stopniu – są skażone, dlatego i tak pewnych rzeczy nie unikniemy. Te same drobinki naukowcy odnajdują nawet na Antarktydzie, podobnie jak w małym stopniu, fragmenty napromieniowane po dawnych testach bomb atomowych…

CIEKAWOSTKI O RYBACH
PANGA
Pangi są najczęściej kupowanymi rybami w Europie, w tym w Polsce. Filet z tej ryby jest najtańszy, dlatego powinniśmy się zastanowić, dlaczego tak jest. 95% hodowli na świecie znajduje się w Wietnamie. Tylko jeden człowiek, który jest czwartą najbogatszą osobą w tym kraju posiada 100.000.000 ryb stłoczonych w wielu stawach. Hodowanie tak wielu ryb na małej powierzchni przyczynia się do tego, że wśród ławic panują nieustanne epidemie różnych chorób, które są przekazywane kolejnym rybom. Właściciele bardzo dobrze o tym wiedzą, ale zysk jest ważniejszy. Naukowcy z Norwegii pojechali na miejsce sprawdzić, w jaki sposób prowadzi się tamtejsze hodowle. Odkryli mnóstwo nieprawidłowości. Bezpośrednio do wody wlewane są pestycydy, które mają za zadanie zabijanie grzybów i bakterii powodujących choroby. Wisienką na torcie okazały się antybiotyki wsypywane wiadrami do stawów. Panga nie ma żadnego smaku ani zapachu. Dopiero po przyprawieniu jej danymi przyprawami otrzymujemy smak, jaki chcielibyśmy mieć. Z powodu masowej hodowli i możliwości nadawania smaku filetom, panga stała się najtańszą pożądaną rybą w Europie i na Zachodzie. Mało kto jednak zastanawia się, jak wyglądają takie hodowle, czym są żywione ryby i jak bardzo są schorowane. Ciekawe jest to, że ryby karmi się głównie granulkami z mączki rybnej lub ekstraktem z soi, dodaje się hormony, antybiotyki i środki bakteriobójcze. W mączce rybnej bardzo często znajdują się bakterie, z których powstają różne choroby oraz pasożyty, które rozwijają się, gdy te dostaną się już do organizmu ryb.

ŚLEDŹ
Śledzie z Bałtyku powinny być całkowicie zakazane, ponieważ przyswajają najwięcej chemikaliów do swojego organizmu. Rząd Szwecji bardzo dobrze o tym wie, dlatego od kilku lat obowiązuje tam prawo, które mówi, że sprzedawcy muszą informować klientów o szkodliwości spożywania śledzi z Bałtyku. Nowe wytyczne zalecają, żeby przeciętna osoba, jeśli już tak bardzo chce, żeby zjadała maksymalnie raz na dwa miesiące takie ryby, a kobieta w ciąży nie powinna w ogóle ich spożywać. Ci sami naukowcy z Norwegii postanowili sprawdzić, jak wygląda to prawo w praktyce. Próbując kupić śledzia z Bałtyku, za każdym razem otrzymywali stosowną informację. Znaczy, że sprzedawcy informują o problemie. Dlaczego tak jest? Ponieważ w Szwecji działają zakłady papiernicze, które wlewają rakotwórcze dioksyny do Bałtyku. Czym ryba posiada więcej tkanki tłuszczowej, tym bardziej przyswaja chemikalia. Niestety śledzie należą do czołówki ryb, które wchłaniają chemię w tkankę tłuszczową. Można więc powiedzieć, że śledzie z Bałtyku spożywane regularnie są rakotwórcze. Pewnie stwierdzisz, że powyżej zachęcałem cię do zakupu śledzi i nawet się nimi zajadałem. W tym artykule moim celem jest pokazanie, jak odróżnić ryby hodowlane od tych prawdziwych oraz przedstawić praktyki, które są stosowane w nadmorskich kurortach. Śledzie w Szwecji zawierają dużo rakotwórczych dioksyn, a czy w Polsce też są równie skażone? Tego nie wiem. Nie posiadam takich danych. Jako, ze w całym moim życiu byłem dopiero drugi raz nad Morzem Bałtyckim (pierwszy raz jako dziecko na koloniach szkolnych), bo zmusił mnie do tego koronawirus i ograniczenia w ruchu lotniczym, więc ryby z Bałtyku jadłem po raz pierwszy. Patrząc na szwedzkie prawo, zjedzenie kilku śledzi z Bałtyku, raz na 35 lat, to chyba nie jest powód do obaw.

ŁOSOŚ
Każdy ceni sobie smak tej ryby, jednak już wcześniej wskazałem jak bardzo jesteśmy oszukiwani w tej kwestii. Ale jest jeszcze coś, o czym koniecznie trzeba wspomnieć. Jeśli nie mamy możliwości zjedzenia dzikiego łososia (tylko wtedy może być zdrowa), to musisz wiedzieć, że będą trzy źródła, skąd pozyskiwane są te ryby: Bałtyk (w malej części), hodowle w Norwegii (największy udział procentowy – to te ryby najczęściej mamy w restauracjach nad Bałtykiem), lub polskie hodowle w stawach. Norwescy naukowcy, ci sami, co badali temat pang w Wietnamie dowiedli, że z tym samym problemem walczą norweskie hodowle. Zamknięte skupiska łososi na farmach utrzymywanych na wodach fiordów zazwyczaj liczą od 1.000.000 do 2.000.000 ryb. Podobnie, jak w przypadku pangi, łososie są bardzo schorowane, a nawet zmutowane genetycznie poprzez podawanie im antybiotyków i pestycydów. Wiele ryb przez całe życie ma otwarte paszcze, ponieważ są tak zniekształcone, a mięso rozpada się w rękach po wypatroszeniu ryby. Normalnie powinno być mocne i sprężyste. Widać więc, jak wielki wpływ ma chemia i antybiotyki na łososie. Zrobiono nawet eksperyment na rybach z ciągle otwartymi paszczami. Zamknięto je w wydzielonej części, gdzie nie podawano im żadnych środków. Potrzeba było aż ośmiu pokoleń, żeby mutacja zanikła w przedstawicielach tego gatunku. Musimy liczyć się z tym, że jeśli jemy ryby pochodzące z hodowli, to wraz z rybą otrzymujemy zestaw antybiotyków, oraz pestycydów, które są zabójcze dla wszystkiego, co żyje. Tutaj ponownie w grę wchodzi tkanka tłuszczowa, która wchłania chemikalia. Dziki łosoś posiada jej około 5-7%, a hodowlany aż 17-34%. Z tego względu łosoś pochodzący z hodowli norweskich trzeba uznać za bardzo niezdrowy… Musimy zapamiętać jedną podstawową zasadę: lepiej zjeść 250g małych ryb, niż jeden kawałek 250g z dużej ryby. Drobne ryby posiadają mniej tkanki tłuszczowej, więc i zawierają mniej chemii. 

SZCZUPAK
Chociaż w Bałtyku jej nie spotkamy, bo jest to ryba słodkowodna, to może się ona pojawić w menu restauracji. Oczywiście będzie pochodzić z hodowli. Nawet, gdyby pochodziła z naturalnych wód Polski, to i tak będzie mocno skażoną rybą, ponieważ stoi na szczycie łańcucha pokarmowego. Ten gatunek ryby zawiera najwięcej rtęci w porównaniu do innych.

HALIBUT
Jeśli dostaniemy tą rybę podaną na talerzu, to powinniśmy pomyśleć o jej źródle. W naturze występuje u wybrzeży Irlandii, Grenlandii, Norwegii i Szkocji. Jej rozwój trwa długo, bo aż 10 lat, dlatego nietrudno się domyśleć, że łowiska są już dawno wyeksploatowane, dlatego „trzeba” je hodować. Każda hodowla na skalę przemysłową, to niestety dodatkowa porcja pestycydów, antybiotyków i różnych środków bakteriobójczych, grzybobójczych, itp.

TRAN
Chociaż tran to nie ryba, a ciekły tłuszcz (nazywany czasem olejem) otrzymywany z wątroby niektórych ryb i tkanki tłuszczowej niektórych ssaków morskich, to może się zdarzyć, że skoro jesteś nad Bałtykiem, to ktoś będzie sprzedawać tran jako cudowny środek na różne schorzenia. O ile tran jest cenionym składnikiem różnych leków, to trzeba wiedzieć, że w większości przypadków koncerny bazują na naszej niewiedzy. Tylko 7% sprzedawanych produktów zawiera ten prawdziwy tran. Reszta to zazwyczaj olej rybi pozyskiwany z sardeli, które są hodowane w Peru i Chile. Najlepszym sposobem jest czytanie etykiet i sprawdzenie składu oraz pochodzenia tranu.

HEL – PODSUMOWANIE
Czytając cały artykuł, pewnie zastanawiasz się, czy warto pojechać na Hel. Ja również mogłem mieć wiele obaw, ponieważ nigdy nie byłem zagorzałym fanem polskiego morza. Wiedziałem, że można tam podziwiać niesamowite zachody słońca, czy przejść się po długich, piaszczystych plażach, które są bardzo piękne, ale z drugiej strony spodziewałem się rzesz tłumów i często bezmyślnych, przypadkowych turystów. Mimo wszystko zdecydowałem się pojechać, ponieważ najbardziej interesuje mnie piękno przyrody i widoki, które mogę zobaczyć. Nigdy nie zakładam, że będzie źle, brzydko i nieudanie. Wręcz przeciwnie – wyszukiwałem tego, co piękne i wiedziałem, że na Helu znajdę wiele atrakcji dla siebie. Najbardziej podobały mi się oczywiście plaże, które ciągnęły się od wejścia nr 64 w lewą stronę (w kierunku Jastarni). Plaże nie kończyły się, dlatego mogłem iść ile tylko zechcę. Widoki z każdego miejsca zachwycały, a tłumów nie uświadczyłem ani razu. Kolejną atrakcją były dla mnie foki żyjące w swoim środowisku naturalnym. Mogłem zobaczyć je z bliska na plaży. Nie musiałem stać długimi godzinami w iście „komunistycznych” kolejkach, które tworzyły się podczas długiego weekendu przed bramą wejściową do fokarium. Mogłem podziwiać je w spokoju na pięknej plaży. Na Helu również posmakowałem prawdziwych ryb z Morza Bałtyckiego, świeżo złowionych, a nie w postaci odmrożonego fileta niewiadomego pochodzenia. Znając odpowiednie miejsce i robiąc wywiad wśród miejscowych, można dowiedzieć się ciekawych rzeczy na ten temat. Smak smażonej ryby nad morzem zawsze jest niepowtarzalny.

Wędrówki długimi drogami leśnymi z ciekawymi naturalnymi wzgórzami również przypadły mi do gustu. Od razu można poczuć, że oddychasz świeżym, czystym powietrzem. Porosty widoczne na drzewach świadczą o czystości powietrza. Dlatego w lasach sąsiadujących z innymi miastami na terenie Polski ich nie zobaczymy. Szlaki o tematyce militarnej pozwoliły mi natomiast zobaczyć, do czego prowadzi wojna i że wszystkie działa, baterie, bunkry, czy punkty kierowania ogniem tak naprawdę nigdy nie powinny być nikomu potrzebne. Mamy wystarczająco dużo problemów na naszej planecie, żeby jeszcze dodatkowo walczyć ze sobą nawzajem… Nawet zatłoczony bulwar wykorzystałem do czegoś dobrego. Dzięki niemu mogłem podziwiać najpiękniejsze zachody słońca, nie przysłonięte betonowymi budynkami, czy gęstymi drzewami. Podziwianie natury jest zdecydowanie lepszą formą spędzania czasu niż picie piwa na „murku” i klęcie jak szewc z telefonem w ręku. Hel uważam za bardzo piękne miejsce na urlop, pomimo, że polskie morze nie nadaje się do kąpieli. Oczywiście do wody można wejść, ale do mórz Grecji Bałtykowi brakuje bardzo dużo. Mając świadomość czym i jak bardzo zanieczyszczane jest nasze morze, nie korzystałem z kąpieli. Niestety bardzo często brakuje odpowiedniej pogody, a woda jest zimna ze względu na „zamknięcie” go ze wszystkich stron lądem. Wymiana wód może odbywać się tylko za pomocą wąskich cieśnin duńskich (pomijając naturalne procesy parowania i pełnego obiegu wody w przyrodzie), dlatego żadne ciepłe, atlantyckie prądy morskie nie przyczynią się do podgrzania nawet małej części akwenu morskiego. Miejscowy marynarz, który swoją przygodę z pływaniem na statkach całego świata rozpoczął w 1966 roku, a przeszedł na emeryturę w 2016 roku, powiedział, że Bałtyk to jest jezioro, a nie morze, które jest najbardziej zanieczyszczone na świecie, oraz że to wszystko zrobili ludzie, jak również przyczynili się do nadmiernego połowu ryb. Sam stwierdził, że w Morzu Bałtyckim życie stopniowo zanika i przy obecnym podejściu do sprawy, problem będzie się tylko pogłębiać. Rozmowa była bardzo ciekawa i cieszyło mnie, że pomimo jego 50-letniego doświadczenia, również zadawał pytania i mogłem wyjaśnić mu, dlaczego na równiku zachodzące słonce jest optycznie większe na niebie niż nad polskimi wodami. Mówił, że całe życie zastanawiała go ta kwestia.

Podsumowując wyjazd na Hel, stwierdzam, że miejsce jest bardzo ciekawe na spędzenie urlopu, pomimo, że za granicą są o wiele ładniejsze kurorty. Przede wszystkim mamy bardzo piękne plaże, które według mnie, są fenomenem na skalę światową, oraz można zobaczyć tu niezwykłe zachody słońca, których na pewno nie zobaczymy w strefach tropikalnych, na równiku, czy w popularnie nazywanych „ciepłych krajach”. Jako, że na każdym wyjeździe najbardziej zależy mi na podziwianiu pięknych widoków i natury, to pomimo tłumów, które gromadzą się w mieście, można wypocząć w zupełnym spokoju z dala od nich. Każde miejsce ma swoje minusy i tak jest również z Helem, ale uważam, że są znacznie mniejsze niż pozytywne rzeczy, które można tam przeżyć i zobaczyć. Mając wiedzę na ten temat i wyrobioną opinię na podstawie tego, co sam zobaczyłem i doświadczyłem, mogę powiedzieć, że nad Bałtyk warto jechać, ale musisz świadomie wybrać miejscowość, która da ci pewnego rodzaju alternatywę ucieczki od tłumów i wypoczynku w prawdziwym spokoju. A co z drożyzną tak bardzo punktowaną w mediach? Cóż mogę powiedzieć… To prawda, za wyjątkiem Helu. Wakacje nad polskim morzem są bardzo drogie i gdyby podsumować koszty tygodniowego pobytu np. w Kołobrzegu, Władysławowie, czy Jastrzębiej Górze, to z pewnością zbliżylibyśmy się do kosztów tygodniowego pobytu w Grecji w wersji all-inclusive… Zobaczmy sami (ceny do końca roku szkolnego i po sezonie):

Cena za pokój na kwaterach: średnio 60 zł/osobę
Cena za obiad: frytki, filet z dorsza, zestaw sałatek – 48-50 zł
Dojazd i powrót z nad morza (tylko benzyna, nie wliczam opłat za autostrady): 320 zł
Tygodniowy pobyt zawiera 6 noclegów, dlatego mamy: 6 x 60 zł + 6 x 50zł + 320 zł = 980 zł / osobę.
W tych kosztach nie wliczyłem śniadań, kolacji i wszelkich wejściówek do różnych obiektów, lodów/gofrów jedzonych na mieście, alkoholu, rejsów statkami, pamiątek, czy opłat za autostradę, które mogą wynieść aż do 200 zł w zależności od wybranych odcinków. Cena pobytu za osobę nad polskim morzem może nie jest droższa niż w Grecji, ale nadal bardzo wysoka. Stąd przed erą koronawirusa młodzi, pracujący ludzie woleli dołożyć 500 zł i wyjechać za granicę. Nie bez powodu mówiło się, że nad polskie morze jeżdżą matki z dziećmi i emeryci. Ziarno prawdy tkwiło w tej wypowiedzi, ale czasy się zmieniły, przez co sam mogłem sprawdzić, jak wygląda rzeczywistość...
Lipiec i sierpień w połączeniu z koronawirusem, to czas, kiedy ceny poszły tak bardzo do góry, że nie ma możliwości zorganizowania spontanicznego wyjazdu nad Morze Bałtyckie. Na okres wakacyjny pokoje trzeba rezerwować w maju lub na początku czerwca. W znanych portalach rezerwacyjnych 100% obiektów jest zajętych w okresie lipiec i sierpień już na początku lipca. Pozostają tylko najdroższe hotele z cenami 2000-7000 zł/tydzień za jedną osobę. Za podobne pieniądze wolę już zdecydowanie polecieć do Grecji i mieć ofertę all inclusive, brak tłumów, czyste, przejrzyste, turkusowe morze i mnóstwo pięknych atrakcji turystycznych do zobaczenia i zwiedzenia, niż gnieść się w dzikich, nerwowych tłumach, przy wodach brudnego Bałtyku, gdzie poza jednym tygodniem w sierpniu zazwyczaj mamy mieszaną, niewakacyjną pogodę...

2 komentarze:

  1. Może odwiedzisz jeszcze Słowiński Park Narodowy? Jest tam 10km pustej plaży pomiędzy wejściami na Wydmę Łącka i Wydmę Czołpińska... Szczególnie urokliwy przy wzburzonym morzu. Dodatkowo punkty widokowe, np. Rowokół i szlak rowerowy dookoła jeziora Łebsko.

    OdpowiedzUsuń
  2. JeszcJeszcze tam nie byłem, dlatego się skuszę, jak będę nad polskim morzem.

    OdpowiedzUsuń

www.VD.pl