czwartek, 17 września 2020

Jak bardzo zmieniła się turystyka górska w ciągu ostatnich 15 lat?

 

W tym artykule chcę przedstawić przemyślenia na temat moich subiektywnych spostrzeżeń związanych z turystyką, ponieważ minęło niewiele lat, a zmieniło się tak wiele… Co mam na myśli? Fakt, że swoją przygodę z turystyką rozpocząłem w 2006 roku, a widzę jak wielkie zaszły zmiany i to niekoniecznie na dobre… Moim celem nie jest narzekanie, ale raczej wskazanie na pewne wartości, które rządziły „dawniejszą” turystyką, a czymś, co aktualnie kieruje ludźmi w kwestiach podróży. Na początku zastanówmy się nad turystyką górską. Kiedy zaczynałem przygodę z górami w 2006 roku, jeszcze nie wiedziałem, że dobre czasy będą trwały jeszcze tylko około 4-5 lat. Po prostu żyłem chwilą. Nie mając wówczas żadnej wiedzy o nich postanowiłem, że założę klub turystyki górskiej, który zasięgiem obejmowałby całą Polskę, a konkretnie, chciałem, żeby była to organizacja non-profit i bez reklam. Jej celem było zrzeszanie ludzi kochających góry oraz takich, którzy nie mogli znaleźć wspólnego kompana na wyjazdy na swoim „podwórku”. Wiecie co jest ciekawe? Nie mając żadnej wiedzy o górach, moje marzenie spełniło się po upływie połowy roku. Na początku przeczytałem internetowy, 198-stronicowy poradnik o tym, jak tworzyć strony internetowe. Najbardziej rzuciło mi się w oczy pierwsze zdanie: „jeśli nie masz czasu dla innych ludzi, odłóż tą książkę”. Tak – to była święta racja! Kiedy myślisz o założeniu strony w Internecie, musisz wiedzieć, że jej odbiorcą będzie konkretna, nieprzypadkowa grupa ludzi, która będzie czegoś poszukiwać. Żeby przyciągać nowe osoby, trzeba więc tworzyć nowe wartościowe artykuły, zbierać informacje i je aktualizować. To wszystko wymaga nakładu czasu. Moim celem oczywiście było przyciąganie ludzi na stronę, żeby mogli wejść na forum, zarejestrować się i zacząć umawiać się na spotkania górskie.

Założenie udało się wypełnić już po upływie połowy roku, ponieważ od maja 2007 rozpocząłem organizację pierwszych wyjazdów, a sam dalej szkoliłem się w kwestii gór, żeby tworzyć wartościowe artykuły. Oczywiście nie były one bezbłędne, ale przynajmniej miałem wielki zapał, żeby działać. Za niedługo przystąpiłem do opisywania szlaków polskich Tatr i Beskidów. Dzięki temu wyraźnie zwiększyła się ilość ludzi chcących dołączyć do naszej organizacji, ponieważ na stronie mogli znaleźć to, czego poszukiwali – szczegółowych opisów ze zdjęciami. Do tego zadania podchodziłem odmiennie niż wszyscy, ponieważ przewodniki na ogół są pisane bardzo „sucho”, czyli jest w nich dużo ogólników i brak szczegółów. Ja chciałem wypełnić tę niszę, dlatego postarałem się o przejście wszystkich szlaków z zeszytem w ręku, gdzie odnotowywałem każdy większy kamień, liczyłem każde przęsła z łańcuchami, opisywałem, jak trzeba się złapać danego ułatwienia, żeby było wygodnie i bezpiecznie, oraz wspominałem o tym, gdzie pociągnięcie łańcucha u dołu może spowodować odrzucenie osoby na skały. Skoncentrowałem się również na ciekawych głazach na popularnych szlakach, drzewach obrastających okrągłe skały, czy też dobierałem odpowiednie pory, żeby światło słoneczne idealnie padało na rozproszone kropelki wody z danego wodospadu. To wszystko miało za zadanie wypełnić lukę w przewodnikach. Zdawałem sobie sprawę, że wielu osobom po prostu podobne informacje nie będą potrzebne, ale z drugiej strony nie chciałem pisać o czymś, czego w sieci można znaleźć „na pęczki”. Internet, podobnie jak muzyka, daje wspaniałe możliwości, ponieważ pomimo wielu stron na podobny temat, zawsze można stworzyć coś nowego lub uzupełnić istniejące informacje o coś nowego. To był mój główny cel.

Na początku mojej przygody z górami zawsze chodziłem z zeszytem, żeby bardzo dokładnie opisać każdy szlak, którym idę

COŚ ZACZYNA SIĘ ZMIENIAĆ...
No właśnie… Ale po co o tym wszystkim wspomniałem? Dlatego, że zauważyłem bardzo wielki przeskok w mentalności ludzi, turystów, i samego podejścia do gór oraz turystyki wypoczynkowej nad morzem. Pamiętam mój pierwszy wyjazd w góry. Pojechaliśmy w szóstkę do Lipnicy Wielkiej na 6 dni, gdzie naszym celem było wejście na Babią Górę. Do dziś pamiętam, jaki panował wówczas klimat na tym spotkaniu: były wspaniałe rozmowy o górach na polanie z widokiem na Tatry, jeszcze nienaruszone otoczenie powyżej ostatniej dzielnicy Lipnicy Wielkiej (Przywarówka), poszukiwanie innych ciekawych pozaszlakowych tras i w ogóle pierwsze podziwianie Tatr w swoim życiu. To wszystko bardzo na mnie działało. Po bardzo udanym spotkaniu w górach postanowiłem, że napiszę pierwszą relację na forum i na potrzeby naszego klubu, gdzie będziemy mogli wymieniać się zdjęciami, doświadczeniami i skomentować to, co działo się na tym zjeździe. Rozmowy na forum pozwalały niejako przeżywać wszystko jeszcze raz i zachęcać się do kolejnych wyjazdów, bo widzieliśmy, że było pięknie, z klimatem. Widząc, że idea wyjazdów górskich oraz możliwość poszukiwania kompana na wspólny wyjazd zdaje egzamin, bardzo szybko wykrystalizowały się kolejne pomysły wyjazdów w różne rejony. Na czwartym spotkaniu odwiedziliśmy już Tatry i przeszliśmy praktycznie wszystkie znaczące polskie szlaki w tej części gór. Zauważyliśmy też, że do około trzynastego wyjazdu wszystko działało bardzo dobrze. Nie mogę powiedzieć, że było idealnie, bo każdy popełnia jakieś błędy, w tym i ja, jako organizator, ale mogłem się wiele dzięki temu nauczyć. W końcu ja sam byłem na etapie poznawania gór i w ogóle obcowania z tak dużą grupą pasjonatów. Wśród nas byli „zawodowcy”, którzy od wielu lat wspinali się po górach, o których mogłem wtedy tylko pomarzyć. Wspinaczka była mi zupełnie obca. To, co najbardziej zapamiętałem z tamtego czasu, to fakt, że niezależnie od doświadczenia górskiego i turystycznego gromadzący się ludzie bardzo żyli górami, a po każdym zjeździe relacjami. Znaczna większość przeżywała to, co się działo na naszych spotkaniach. Do dziś pamiętam, jak nieważne kto napisał relację, czy była długa, czy krótka, zawsze było po kilkaset komentarzy. To cieszyło, bo dawało siły do dalszego działania i pokazywało, że warto dalej działać, ponieważ nieznani sobie wcześniej ludzie znaleźli fajne miejsce, gdzie można poznawać ciekawe osoby do wspólnych wypadów.

Mój pierwszy w życiu widok na Tatry - zdjęcie zrobione zwykłym, najprostszym aparatem w 2007 roku z góry Wajdów Groń w Lipnicy Wielkiej

W latach 2008 – 2010 bardzo dużo się zmieniło. Nie wiem czym jest to spowodowane, ale członkowie klubu nawet przestali opisywać swoje wyjazdy, przestali komentować to, gdzie byli i co zobaczyli. Zrobiło się jakoś martwo. Czy to znaczy, że góry już przestały ich interesować? Trudno powiedzieć. Nie wnikając w szczegóły, co się działo w naszej organizacji, wielu zaczęło się tłumaczyć faktem, że woli jeździć w góry, a nie siedzieć przed komputerem. To wszystko jest prawda, tylko jak to się stało, że wcześniej jeździliśmy często w góry, żyliśmy opowiadaniem o nich, a teraz to zainteresowanie dosłownie „zdechło”? Myślę, że to nie wina konkretnych ludzi z naszej organizacji, ale ogólnopolski trend w społeczeństwie związany z polską mentalnością, który zaczął się udzielać również w naszym klubie. Oczywiście pamiętam, że nie wszyscy mieli jednakową potrzebę pisania o każdym wyjeździe w Internecie i przeżywania go z innymi. Byli też tacy, co naprawdę posiadali ogromną wiedzę o górach świata i nawet prowadzili swój osobny dział. Chociaż nie zabierali głosu w rozmowach o „zwykłych” górach, „prostych” spotkaniach oraz nie brali czynnego udziału w klubowych zjazdach i nie uczestniczyli w życiu naszej organizacji, to dostarczali bardzo wartościowej wiedzy i artykułów w ich własnym dziale o górach świata, gdzie każdy mógł dowiedzieć się czegoś nowego. Tylko znowu: jak to się stało, że z powodu braku zainteresowania nie było już dla kogo pisać…? Przecież artykuły, które oni tworzyli naprawdę zawierały profesjonalną, wręcz encyklopedyczną wiedzę wynikającą z przeczytania wielu poważanych książek i z ponadprzeciętnego zainteresowania tematem.

Stałe łącze internetowe w Polsce stawało się bardzo popularne w listopadzie, grudniu 2004 roku. Czatowanie, pisanie na forach internetowych (wtedy Facebook nie był tak popularny i mało kto o nim słyszał – to był jakiś zagraniczny portal dla „Amerykanów”), czy rozmowy na Gadu-Gadu, to było coś stosunkowo nowego. Fora internetowe zaczęły się rozwijać na większą skalę dopiero od roku 2006. Mając stały dostęp do Internetu wielu zaczęło korzystać ze swojej anonimowości w sieci, co szybko zmieszało się z dość powszechnym w Polsce narzekaniem i wypominaniem tego, co złe. Bardzo szybko zaczęły się wkradać zażarte kłótnie, obelgi i rozbijanie znajomości. Co jakiś czas następował „reset”, gdzie po wielkiej kłótni internetowej, jakaś część ludzi odchodziła bezpowrotnie, widząc niski poziom rozmów i najzwyczajniejsze chamstwo. Myślę, że z jednej strony Internet okazał się dobrodziejstwem, bo dzięki niemu mogły spotykać się setki nieznanych sobie wcześniej ludzi kochających góry, a z drugiej strony pozorna anonimowość przyczyniała się powoli do rozkładu wielu klubów, grup i innych organizacji. Wówczas najczęściej stosowało się określenie „pomyje” w odniesieniu do panującej wewnątrz atmosfery. Myślę, że polska mentalność w bardzo dużym stopniu przyczyniła się do powolnego upadku pięknych idei. Równolegle z wewnętrznym rozkładem zaczęła postępować bierna postawa, gdzie duża grupa osób zaczęła oczekiwać, że ktoś zrobi coś za nich. Zaczęło brakować inicjatywy, z czym wcześniej nie było w ogóle problemu. Nie od dziś wiadomo, że czym więcej pomysłów, tym większy jest wybór i możliwości.

NADCHODZĄ KOLEJNE ZMIANY
Rok 2011 przyniósł kolejne zmiany, które powoli zaczęły rozkładać internetowe grupy. Ten trend obserwowałem w różnych organizacjach górskich. Jedna z nich zawsze była dla mnie wzorem i zawsze podpatrywałem, jak się jej wiedzie. Pocieszałem się tym, że nie tylko u mnie wszystko zaczęło się sypać. W miarę upływu lat powstawało coraz więcej różnych portali internetowych umożliwiających gromadzenie się różnych grup ludzi o tych samych pasjach. Do totalnego rozkładu przyczynił się Facebook, który na dobre w Polsce zaczął się zadomawiać w 2013 roku. Pasjonaci gór widząc jak wielki potencjał ma ten portal społecznościowy zaczęli przenosić się na niego, częściowo porzucając aktywność na forum. Wtedy nastąpił szybki podział na kilkuosobowe grupki, gdzie członkowie wspomnianych organizacji zaczęli spotykać się tylko w kameralnym towarzystwie. Nic w tym złego, bo w końcu w mniejszych grupach można zdziałać znacznie więcej. Z drugiej strony widzieliśmy, jak bardzo życie klubowe zamarło, a dawny klimat zniknął. Zanikła również potrzeba przeżywania gór jak kiedyś, pisania relacji, czy pamiętników z wyjazdów. Wszystko stało się takie szablonowe i schematyczne na zasadzie: organizacja wyjazdu, wrzucenie zdjęć na Facebooka, kilka kliknięć „lubię to” i na tym koniec. Przeżywanie gór ograniczyło się do szybkiego przeglądania „obrazkowego”. W latach 2006-2010 oprócz przeżywania gór i pisania pamiętników z wyjazdów gromadziło się wiedzę. Ileż to było tematów w stylu „buty górskie”, „sprzęty w góry”, „omawianie ciekawych gór”, itp. Dzisiaj widać tylko kopiowanie i udostępnianie czyichś materiałów w postaci linku. Nie widać za to tworzenia czegoś wartościowego od siebie, co kiedyś było normą. I nie mówię o pisaniu książek, ale o takim zwykłym przeżywaniu swoich podróży, bo jeśli coś kocham robić, to potrafię opowiedzieć znacznie więcej o mojej pasji, niż tylko wstawić kilka „obrazków” bez żadnego komentarza lub wspominając coś w kilku zdaniach. O złym wpływie Facebooka na nasze życie napisałem osobny artykuł i jak spowodował, że korzystamy z niego schematycznie oraz „obrazkowo”, dlatego nie będę tutaj wywoływał wszystkiego na nowo. Kto jest chętny, może zajrzeć do tego materiału, pt.: „Czy naprawdę jesteś sobą?”.

Media społecznościowe na stałe zaczęły wkradać się do naszego życia od roku 2013 (w Polsce)

RZECZYWISTOŚĆ NA SZLAKACH I CO ZA NIĄ ODPOWIADA
A jak wygląda rzeczywistość, nie Internet? Niestety zachowania w Internecie idealnie pokazują, czego możemy się spodziewać „w terenie”. Skoro Internet tworzą ci sami ludzie z tą samą mentalnością, to trudno spodziewać się czegoś innego „w realu”. Dzisiaj, kiedy jadę w Beskid Śląski, spotykam bardzo mało osób, które pozdrawiają cię na szlaku. Przed 2010 rokiem podobne pozdrowienie było coś naturalnym, oczywistym. Nieznani sobie ludzie mijani na szlaku mówili sobie „cześć”. Dzisiaj, kiedy pierwszy raz idę z kimś w góry, to dziwi się, że mówię nieznajomemu „cześć”. Moje prywatne zdanie, z którym wielu nie musi się zgadzać, jest takie, że za dość szybki upadek jakości turystyki w Polsce odpowiada również szkoła i decyzje rządu. Co mam na myśli? Ustawa z 25 lipca 1998 wprowadziła gimnazjum w systemie oświaty. Ten pośredni etap w nauce pomiędzy szkołą podstawową a średnią, wprowadzony w życie od 1 września 1999 roku, moim zdaniem przyniósł niewiele dobrego. Każdy z nas mógł zauważyć, jak na szeroką skalę szybko upadał system wartości młodzieży. Młodzież która ukończyła podstawówkę, po szóstej klasie poczuła się zbyt szybko dorosła, idąc do nowej szkoły. Pamiętam, jak w naszych rocznikach ze średnią ocen 4,72 było się „średniakiem”, a później takich trzeba było szukać po kilku klasach. Oczywiście nie chodzi o same oceny, ale o wiedzę i to co wyniosłeś ze szkoły. Dzisiaj to tylko system. Wcześniej wszystko funkcjonowało jakoś inaczej. Kiedyś uczniowie czuli respekt do rodziców i nauczycieli, dzisiaj niestety już nie. Zarówno „stara”, jak i nowa szkoła nigdy nie pokazała, nie nauczyła, jak powinno się podróżować odpowiedzialnie z pomysłem, jak ustalać sobie cele, co może zainteresować. Tego zabrakło na jakichkolwiek lekcjach. Stąd uczniowie po zakończeniu kształcenia, często nie potrafili nic zorganizować, ani nie mieli pomysłu na sam wyjazd. Szybko wpadali w schematyczny „klasyk”: pojedziemy nad polskie morze, kupimy piwo i będzie fajnie. Niestety taki model podróżowania jest dzisiaj aż za mocno widoczny. Czy dramatyzuję? Zdecydowanie nie! Jak to wygląda, mogłem zobaczyć na Helu w czerwcu 2020 roku, gdzie przyjechały całe masy turystów bez pomysłu na swój urlop, na swój wolny czas. Wśród tłumów słyszeliśmy wiązanki przekleństw, widzieliśmy mnóstwo walających się butelek na głównym deptaku rozmawiających o zwykłej codzienności. Wiele w tej kwestii się zmieniło, bo być może wcześniej ani rodzice, ani szkoła nie zadbała o to, żeby młodym ludziom pokazać, że da się inaczej, że można dużo zobaczyć i czymś się zainteresować. Nie tylko nad polskim morzem możemy zobaczyć podobne obrazki. Wystarczy pojechać do Zakopanego, gdzie całe masy chodzą po Krupówkach, idą na Giewont, wjeżdżają na Gubałówkę i Kasprowy Wierch kolejką, nie myśląc, że poza tymi trzema miejscami jest coś więcej i że Kasprowy Wierch oraz Giewont oferują jedne z najgorszych widoków w całych Tatrach. Mało kto jednak zastanawia się, że będą tłumy i sam je dodatkowo zagęszcza swoją osobą. Tylko po co? Czy to jest naprawdę piękny sposób spędzania wakacji/urlopu/weekendu? Chyba nie…

  
Czy naprawdę musimy powielać bezmyślne schematy?...

Kolejną kwestią jest rażące nieprzygotowanie ludzi do wyjazdów w góry. Nie dotyczy to pojedynczych osób, ale całych mas. Nie mówię, że każdy ma mieć prawdziwe buty górskie, bo najzwyczajniej są one drogie i nie każdego musi być stać na ich zakup, ale przygotowanie z tego, co jest na trasie i gdzie idę dla mnie jest czymś oczywistym. Jeśli nagminnie słyszę teksty: „a polana Chochołowska to już jest tutaj?” [po przejściu 2km], „daleko na Rysy?” lub kiedy widzę osoby w butach na obcasach, albo w balerinach w Tatrach, kiedy zalega jeszcze śnieg, wyruszających o godzinie 15.00 na Rysy w błyszczących bluzkach z cekinami w trampkach lub lekkich „adidasach”, czy idących bez kurtki i odpowiedniego minimum w najwyższe partie gór, to nie spodziewam się, że mam do czynienia z przygotowanymi turystami. Dziwne, że większości z tych osób nie brakuje kijka do selfie… Tym bardziej martwi mnie fakt, że podobnych turystów spotykam naprawdę całe mnóstwo. A co powiedzieć o matkach z dzieckiem w wózku, których celem jest Dolina Chochołowska? Czy nie wiedzą, że za ostatnią stacją wypożyczania rowerów zaczyna się nierówna część szlaku w postaci wystających kamieni na odcinku 5 km? Moim zdaniem przygotowanie oraz wiedza o trasie to absolutne minimum w górach. Tutaj uwidacznia się kolejny wpływ portali społecznościowych na nasze życie. Najczęściej widzimy na zdjęciach osoby chwalące się pięknem danego miejsca, które koniecznie musiały pokazać w formie „obrazkowej”, że tam były. W 2004 roku, jeśli zrobiłbyś sobie zdjęcie typu „selfie” byłbyś okrzyknięty narcyzem. Od 2016 roku to jest podstawa każdego wyjazdu i portalu społecznościowego. Mało tego, zdjęcia trzeba przesyłać na bieżąco. Musisz mieć stały dostęp do Internetu w trakcie wędrówki… Inni, którzy przeglądają podobne relacje dostrzegają piękno danego rejonu. Często jednak brakuje nawet informacji, gdzie zdjęcie zostało wykonane. Innych szczegółów najprawdopodobniej już nie znajdziemy. Tempo życia zmieniło się bardzo, przez co duża część społeczeństwa nauczyła się schematycznie „scrollować”, czyli przewijać tak zwaną „ściankę” Facebooka/Instagrama, przeglądając tylko z „grubsza” pierwsze zdjęcia. To samo, wyćwiczone nieświadomie zachowanie przeniosło się również do prywatnego życia, przez co najczęściej nie chce się takim osobom poszukać więcej informacji na temat swojego przyszłego wyjazdu, bo jakoś to będzie.

 
Niezbędne minimum w górach to: odpowiednie buty, sprawdzona prognoza pogody i wiedza, gdzie idę, po co idę i czego mogę spodziewać się na trasie

A wiecie, co kiedyś było standardem w Internecie? Napisanie relacji z wyjazdu: gdzie się było, kiedy, co zobaczyłem, co przeżyłem, co inni mogą zobaczyć, jak wygląda szlak, jakie są atrakcje, a pod tym wszystkim mnóstwo komentarzy i pytań o samą trasę, widoki oraz ciekawe miejsca. Dzisiaj podobnych rzeczy nie widuję już na Facebooku i forach (w pewnym sensie umarły śmiercią naturalną). Konkretne relacje mogę przeczytać tylko i wyłącznie na grupach podróżniczych, gdzie słowo „podróż” oznacza świadome poznawanie kultury, historii, dowiadywanie się o danym miejscu, czy działanie na własną rękę. Trudno szukać wartościowych tekstów poza wyspecjalizowanymi grupami w portalach społecznościowych. Niestety wszystkie grupy podróżnicze, górskie, czy o wakacjach nad morzem mają jedną wielką wadę, która zniechęca mnie, żeby być członkiem jakiejkolwiek z nich. Wszędzie widać polską mentalność i tak zwaną mentalność internetową. Co mam na myśli? Nawet jeśli opublikujesz krótki opis ze zdjęciami (bo zazwyczaj dłuższych tekstów się nie czyta), to w większości relacji, fotorelacji zawsze są jakieś niepotrzebne docinki, sarkazmy mające na celu wyśmianie danego pytania, spostrzeżenia, kłótnie i… poprawność polityczna. Tak! Poprawność polityczna! Zauważ, że w Internecie zawsze trzeba być perfekcyjnym znawcą prawa i pisać, jakbyś na każdym kroku żył zgodnie z nim. Spróbuj tylko napisać, że zszedłeś dwa metry ze szlaku, albo że zrobiłeś to celowo. Od razu wyleje się na ciebie fala nienawiści, zwana popularnie „hejtem”. Niestety polskie narzekanie weszło bardzo głęboko we wszystkie struktury, niezależnie od grupy, którą będziemy obserwować. Teraz widzisz czego brakuje? Zamiast pisać konkretne relacje, zamiast interesować się pięknymi wyjazdami z pomysłem, wielu wyładowuje swoją frustrację pod zdjęciami w złośliwych komentarzach. Po co? Tego nie wiem. Wystarczy, że Polaków podzielili politycy, korporacje i inne struktury. Nie musimy tego naprawdę robić jeszcze w grupach związanych z naszymi pasjami, które przecież na pewien sposób kochamy (oczywiście pasje, a nie grupy). W tych samych organizacjach zazwyczaj zobaczymy krótkie fotorelacje, które nastawione są na szybką interakcję, czyli oczekiwanie polubień, punktów i komentarzy, dzięki którym inni pokażą, że oni tu byli i jest im dobrze. Tylko po co tworzyć podobne „relacje”, których jest już całe mnóstwo i nic nowego nie wnoszą? Osobiście nie chce mi się przeglądać na szybko zrobionych zdjęć typu „selfie” z telefonu i na szybko „wrzuconych” na Facebooka w przypływie emocji, na zasadzie „ja tu jestem – patrzcie, podziwiajcie”. Raczej oczekiwałbym przemyślanych relacji, tekstu opisującego, co zobaczyłeś, co zwiedziłeś, co innym polecasz, co cię zaskoczyło, co jest niezwykłe, itp. Zdjęcia „selfie” dosłownie zalały cały Internet, dlatego nie ma potrzeby oglądania kolejnych dziesiątków tysięcy fotografii o podobnej tematyce. Zauważ, że jeszcze w 2004 roku byłbyś nazwany narcyzem, gdybyś opublikował takie zdjęcia. Zgadzam się z tym, że świat się zmienia, ale czy naprawdę musimy podążać za tłumem, bo taka panuje aktualnie moda? Nie. Lepiej być sobą i tworzyć coś wartościowego, ponadczasowego. Jeszcze większą plagą dzisiejszych czasów jest inspirowanie się tym, co turyści zobaczą u innych w mediach społecznościowych. Tego typu portale "uczą" porównywać się do innych, przez co około 70% osób (według brytyjskich badań naukowych 'Royal Society for Public Health') czuje się niedowartościowana lub przygnębiona, ponieważ ktoś ma się lepiej. Przez błędne ocenianie sytuacji, szczególnie młodzi ludzie lubią chwalić się różnymi wyczynami w górach lub też "ścigają się" na zdjęcia, kto będzie miał lepsze, poprzez np. wchodzenie na skraje przepaści, skok w jakąś dziurę, czy wejście na skraj nawisu śnieżnego. Próba "pobicia" kogoś znajomego poprzez "lepsze" zdjęcie na Instagramie lub Facebooku wielokrotnie kończyła się urazami lub nawet śmiercią... Zapamiętajmy sobie tę prawdę, że swoje osiągnięcia należy porównywać do swoich poprzednich, a wtedy zauważysz swój postęp oraz odczujesz prawdziwą radość i szczęście. Porównywanie się do innych będzie cię wprowadzać w stan przygnębienia, ponieważ jest tak dużo ludzi na świecie, że zawsze jest ktoś, kto ma więcej, lepiej i szybciej niż ty. Zastanów się, czy w życiu o to chodzi, żeby porównywać się do innych i mieć więcej niż oni? Chyba nie...

Facebook ma jeszcze jedną wadę, która nie nadaje się do prowadzenia grup zrzeszających pasjonatów podróży. Wiecie o czym mówię? Na Facebooku można jedynie wstawiać zdjęcia i relacje na bieżąco, ale bardzo trudno je katalogować, grupować tematycznie, czy po prostu gromadzić wiedzę. To znaczy, że jeśli mamy 100 członków w danej grupie i każdy opublikuje tylko jeden post w ciągu jednego dnia, to jeśli chcę dotrzeć do tego, co było wczoraj, muszę przewinąć aż 100 postów. Już po przejrzeniu kilkudziesięciu wiadomości odechce się nam dalszego „scrollowania”, ponieważ dzisiejsze społeczeństwo jest nastawione na szybkie, ale bezwartościowe przetwarzanie informacji. Zdjęcia dosłownie tylko „migają” przed oczami i tyle po nich pozostaje. Jak szybko zauważysz, z podobnych postów szybko tworzy się swojego rodzaju „śmietnik”, ponieważ nie ma możliwości odfiltrowania tego, co nas interesuje, tylko muszę „przewalić” wszystko, żeby dostać się tam, gdzie chcę. Oczywiście można ohasztagować konkretne posty [popularne słowo w mediach społecznościowych określające sposób oznaczania konkretnej wiadomości, żeby inni mogli ją odnaleźć. Na przykład, kiedy piszemy o Kozim Wierchu w Tatrach i chcesz, żeby inni znaleźli twoją wiadomość w gąszczu wszystkiego, na samym jej początku musiałbyś napisać ‘#KoziWierch’. Znaczek ‘#’ nazywa się ‘hash’, czytany jako ‘hasz’, a słowo ‘tag’, to nic innego, jak ‘oznaczenie’. Stąd powstało słowo ‘hasztag’, określające oznaczanie wiadomości. Słowo ‘post’ = ‘wiadomość’), ale to działa tylko w przypadku, gdy chcę znaleźć informację na konkretny temat. A co, jeśli nowa osoba chce zobaczyć jak było rok temu w grupie lub, które miejsca już odwiedzili jej członkowie? Zapewniam cię, że po kilkudziesięciu postach zrezygnujesz z dalszego przewijania. Można powiedzieć, że facebookowa forma gromadzenia relacji i fotorelacji nie pozwala niejako „spisywać” historii swojej organizacji, ponieważ nawet wartościowe wyjazdy przepadają gdzieś w odmętach bezkresnych czeluści niezliczonych ilości wiadomości.

CO DZIEJE SIĘ W RÓŻNYCH GRUPACH W MEDIACH SPOŁECZNOŚCIOWYCH?
Wystarczy wybrać kilka znanych górskich grup, jak np. „Beskidomaniacy”, „Tatromaniacy” lub „Gdzie na wakacje?”. O ile w dwóch pierwszych grupach naoglądamy się naprawę masy ciekawych zdjęć z wyjazdów w góry, to równie gęsto poczytamy mnóstwo złośliwych, sarkastycznych komentarzy, docinek i zobaczymy postawę propagującą poprawność polityczną. Bo jak nazwać zwrócenie komuś uwagi, że rozbił w danym miejscu namiot, a nie powinien tego robić? Dodatkowo poprawnemu politycznie zawsze wtóruje grono kilkunastu, kilkudziesięciu osób... Naprawdę takie grupy mnie zniechęciły zanim jeszcze powstały... Dlaczego? Ponieważ to samo zaczęło się dziać na forach internetowych w latach 2008-2010. Ktoś może powiedzieć, że woli jeździć w góry, niż siedzieć przed komputerem, więc to nie ma znaczenia. Z pierwszym stwierdzeniem się zgodzę, ale z drugim już nie. Nie codziennie można pojechać w wymarzone góry. Fora z lat 2004-2010 właśnie temu służyły. Skoro nie mogłeś pojechać w góry, to miałeś możliwość czytania relacji, oglądania zdjęć innych osób oraz wymieniać się doświadczeniami. Tak to kiedyś działało. W podobny sposób twoja pasja mogła się rozwijać. Dzięki Internetowi mogłeś poznawać kolejne osoby na wspólne wyjazdy. Ileż to razy wyjeżdżałem z poznanymi na forum ludźmi, których wcześniej nie widziałem. Dzięki temu zobaczyłem mnóstwo gór i zdobyłem doświadczenie, którego wcześniej nie posiadałem. Bo jak nazwać spotkanie, kiedy nieznana mi jeszcze osoba napisała wiadomość o godzinie 22.00 z pytaniem, czy nie pojechałbym w góry, a o 23.20 już wyruszyliśmy w kierunku zimowej Babiej Góry? Dzisiaj o wiele trudniej o podobne spontaniczne akcje, pomimo, że Facebook pozwala na znacznie szybszą interakcję. Dzisiaj nie przeżywa się, relacji, ba! – nawet ich się nie pisze! Głównie liczą się polubienia, zdjęcia i komentarze w stylu „fajnie, super zdjęcia”.

Dzisiejsze relacje w Internecie są małostkowe - zazwyczaj widujemy kilka zdjęć, brak komentarza, co dana osoba zobaczyła, przeżyła, co było ciekawego na szlaku oraz brak konstruktywnych rozmów w założonym temacie. Dominują za to komentarze w stylu: "fajnie było", "pięknie tam", itp. Najczęściej jednak relacje są tylko szybko przeglądane i oceniane przyciskiem "lubię to". Kiedyś z relacji można było wyczytać mnóstwo informacji, dowiedzieć się czegoś i tekst zachęcał do wyruszania w ciekawe miejsca

Wspomniałem jeszcze o grupie „Gdzie na wakacje?”. Jestem jej "martwym" członkiem, ale również bardzo szybko się zniechęciłem, żeby publikować tam swoje materiały. Do przesady na każdym kroku egzekwowany regulamin po prostu stawał się obrzydliwie obrzydliwy. No dobra... Można go było jakoś przeżyć, będąc poprawnym politycznie. Mimo wszystko, w każdej relacji zawsze były docinki tak zwanego TWA, czyli Towarzystwa Wzajemnej Adoracji. Zazwyczaj na każdej facebookowej grupie takie TWA tworzą osoby, które znają się „w realu” i rozmawiają w tylko im znanym żargonie, docinając innym. Pojawia się również mnóstwo uwag i sarkazmów: a to że zdjęcia są obrabiane, a to że znowu ktoś napisał o Zakyntosie oraz powstają najzwyczajniejsze kłótnie. Zaletą tej grupy jest fakt, że znajdziemy tam mnóstwo rzeczowych i obszernych relacji, prawie z każdego państwa świata, a poprzez skrupulatne i przesadne egzekwowanie regulaminu, każda relacja jest ohasztagowana i po nazwie państwa możemy odnaleźć każdy artykuł lub pamiętnik z podróży. Gdyby nie kłótnie, pusta gadanina, docinki i notoryczne wyrzucanie ludzi za komentarz pod relacjami „prześlij mi informacje na prywatną wiadomość”, to grupa miałaby naprawdę wielki potencjał bycia jedyną organizacją kultywującą „dawne” wartości, które rozwijały. Niestety pozostało mi jedynie korzystanie z obszernych zasobów artykułów, które stają się inspiracją do moich kolejnych podróży. Nie potrzebuję wchodzić w interakcję z ludźmi, gdzie atmosfera nie koniecznie jest dobra…

Członkostwo w dowolnej grupie podróżniczej skutecznie mnie zniechęca. Oprócz docinków, sarkazmów i najzwyczajniejszego chamstwa najczęściej spotkamy się z ocenianiem drugiej osoby, nie znając faktów. Z internetowych grup i organizacji "wyleczyłem" się już w 2010 roku, zanim Facebook dotarł do Polski na większą skalę

SCHEMATYCZNE DZIAŁANIE I OWCZY PĘD TYLKO SIĘ POGŁĘBIA
Od około 2015 roku w Polsce coraz większą popularnością cieszą się prywatne strony internetowe zwane blogami. Jeśli chcę dowiedzieć się ciekawych rzeczy, muszę przeszukiwać blogi, co jest dobrą alternatywą, ponieważ prowadzący takie strony zazwyczaj starają się i chcą przekazać mnóstwo informacji. Dodatkowo blogi wzajemnie uzupełniają się. Jedyne, czego na nich brakuje, to przeżyć na bieżąco, emocji, takiego zachęcania się i w ogóle pewnego rodzaju interakcji. Blogi to bardzo piękna sprawa, ale stały się raczej źródłem jednostronnego przekazu informacji. Tyle, że duża część ludzi poprzez wieloletnie korzystanie z portali społecznościowych oduczyła się czytania dłuższych artykułów i drążenia tematu. Nazwijmy rzecz po imieniu - zostali ogłupieni. Raczej oczekują kilku „obrazków” i szybkiej interakcji w postaci pochwały „lubię to”. Dlaczego tak myślę? Wystarczy porozmawiać z najbliższym otoczeniem w pracy, w szkole, w rodzinie. Wszędzie słyszę to samo: „nie chce mi się szukać”, „ty to umiesz organizować wyjazdy, ale ja to jadę tylko tak, żeby pojechać”, „nie chce mi się czytać, obejrzałem zdjęcia i to wszystko”. Nie wierzysz? Spróbuj zapytać, a przekonasz się sam, jak wielka część społeczeństwa działa schematycznie i bez większych ambicji. Mało tego – większość ludzi zatraciła umiejętność przeżywania własnego życia! Jak to się dzieje? Wieloletnie „wyćwiczenie” umysłu poprzez portale społecznościowe spowodowało, że wspomniane osoby nie potrafią się skoncentrować na czymś dłużej. Raczej przeglądają mnóstwo informacji, ale bardzo pobieżnie, coś na zasadzie „migawek”. Ta sama cecha przeniosła się do ich życia, bo kiedy gdzieś wyjeżdżają, zazwyczaj takie podróże są bardzo schematyczne, nie nastawione na konkrety i działanie. Czy tak jest? Przyjrzyj się jak wygląda turystyka w Polsce. Poszukaj wśród swoich znajomych, w rodzinie, w pracy, ile osób jeździło na wczasy all inclusive do Egiptu tylko po to, żeby sobie posiedzieć i popijać alkohol? Ja znam mnóstwo podobnych osób. Pójdźmy dalej. Dlaczego np. na „majówkę” w znanych miejscowościach zawsze jest przeciążenie turystyczne i wielokilometrowe korki na drogach? Odpowiedź jest prosta: bo ci sami ludzie działają schematycznie, nie wiedzą/nie chcą wiedzieć/nie szukają informacji/nie dopytują/boją się zmieniać swoje stare przyzwyczajenia *

* – niepotrzebne skreślić

 
Media społecznościowe przyczyniły się do znacznego zubożenia jakości życia większości ludzi. Złe nawyki spowodowały, że najczęściej takim osobom nie chce się szukać informacji, oczekują gotowych rozwiązań i nie potrafią się skoncentrować dłużej na jednym temacie. Złym nawykiem większości użytkowników Facebooka jest szybkie, ale bardzo pobieżne przetwarzanie informacji, co znamy jako przewijanie niekończącej się ilości postów na ściance głównej, z czego większość wiadomości niczego nie wnosi do naszego życia

Tak! Ludzie nie zastanawiają się, że można inaczej, często taniej i lepiej/ambitniej. To nie jest mój wymysł, że jakość turystyki się znacznie pogorszyła, ale raczej fakt, obserwując, jak zachowują się turyści. Bo jak nazwać wielkie tłumy, które jadą nad polskie morze na majówkę, gdzie statystycznie od 20 lat pada deszcz, jest wielkie przeciążenie, płacą za noclegi jak za zboże i nie zastanawiają się, że można inaczej spędzić ten zazwyczaj bez dobrej pogody długi weekend? Ja wiedząc, że tak zachowuje się większość społeczeństwa, zadaję sobie szereg pytań: gdzie nie będzie tłumów?, co mogę zobaczyć?, gdzie będzie dobra pogoda i jak dostosować swoje plany do aktualnych warunków? Szczególnie to ostatnie pytanie jest ważne, bo ile razy widziałeś, jak na majówkę do Zakopanego przyjechało ponad 100.000 ludzi, a w ciągu jednego dnia nad Morskie Oko wyruszyło ponad 15.000 ludzi, gdzie wielu z nich poszło w lekkich butach i koszulce na ramiączkach, bo akurat zaświeciło słońce? O ile w Zakopanem taki strój jeszcze da radę, kiedy jest ciepło, to nad Morskim Okiem w maju zalega jeszcze śnieg, a sam staw dopiero zaczyna odmarzać. Zadaj sobie pytanie: ile z tych tłumów zadaje sobie podobne pytania? A co powiedzieć o nauczycielu, który zabrał ze sobą 25 uczniów na wycieczkę na Babią Górę, gdzie na przełęczy Krowiarki panowała piękna, słoneczna pogoda i pod te warunki przynajmniej połowa uczniów dostosowała swój strój? O ile pierwsze 45 min w lesie na odcinku z Przełęczy Krowiarki na Sokolicę upłynęło im „szybko i gładko”, bo las chronił ich od wiatru, to na Sokolicy zastali odmienne warunki w postaci silnych, chłodnych wiatrów, a jedna uczennica była tak lekko ubrana, że nie wiedziałem, czy wywiało jej pierś z bluzki, czy bluzkę z piersi… I co ma począć nauczyciel w podobnej sytuacji, gdzie połowa grupy jest przygotowana na chłodne warunki, a połowa nie? Czy ma odwołać wycieczkę po 45 min? Czy nie sam nauczyciel powinien wykazać się mądrością i zrobić listę potrzebnych rzeczy na wycieczkę, a później sprawdzić grupę jeszcze przed wyjazdem? Wszystko da się zrobić, ale coraz mniej ludzi myśli, zastanawia się, że można inaczej. Wielkie tłumy, np. podczas „majówki” pokazują, jak wygląda rzeczywiste przygotowanie do wyjazdów, jakie mają potrzeby turystyczne oraz jak bardzo brakuje myślenia, ambicji, chęci zmiany starych przyzwyczajeń i przełamywania pustych schematów.

 
Klasyczna majówka - popularne miejsca są przepełnione. Czy to jest szczyt marzeń o naszym urlopie lub spędzaniu czasu wolnego?

Warto też spojrzeć dlaczego polskie morze, Tatry lub inne ciekawe miejsca są tak bardzo oblegane przez turystów, a jednocześnie widzimy bardzo proste zachowania ludzi, chamstwo i brak przygotowania wielu z nich. Chyba najtrafniej scharakteryzował to profesor Mariusz Jędrzejko z Centrum Profilaktyki Społecznej:
Zdaniem profesora Mariusza Jędrzejko z Centrum Profilaktyki Społecznej, takie naganne zachowania to efekt zdziczenia społecznego. Wyjaśnił on, że klasyczna linia, według której porusza się człowiek:, czyli miłość, przyjaźń, koleżeństwo i obojętność oraz niechęć, złość, wrogość i nienawiść, w ostatnich latach została sprowadzona do dwóch biegunów; albo nienawidzę, albo kocham.

"To najzwyklejsze chamstwo jest wynikiem zdziczenia obyczajów i sprowadzenia kultury na nieporównywalnie niższy poziom, niż ten, który moglibyśmy określić, jako minimalny. Za to odpowiadają elity społeczno-polityczne kraju, ponieważ promują prostacką kulturę natomiast nie promują kultury wyższej. To wcale nie oznacza, że każdy Polak ma oglądać Teatr Telewizji, czy być w operze, ale ważne są proporcje, w jakich promujemy kulturę prostacką. Programy telewizyjne, które są pozbawione sfery moralnej, kształtują ludzi wyzutych z kultury obyczaju" – powiedział PAP prof. Jędrzejko i dodał: "Polacy ruszyli na wakacje, ale często zostawili w domu rozum".
[cytat za Onet.pl - żródło: https://podroze.onet.pl/aktualnosci/zakopane-coraz-wiecej-awanturujacych-sie-turystow/jvrfpfn?utm_source=podroze.onet.pl_viasg_podroze&utm_medium=referal&utm_campaign=leo_automatic&srcc=ucs&utm_v=2]

JAK WYGLĄDAŁY WĘDRÓWKI GÓRSKIE ZALEDWIE KILKANAŚCIE LAT TEMU?
Tyle mówiłem o aktywności w Internecie. A zastanawiałeś się, jak kiedyś wyglądały spotkania górskie „w realu”? Oprócz szczytów, które dla ludzi związanych z pasją gór nie były tylko celem „do zaliczenia”, ale raczej stawały się miejscem przeżywania czegoś pięknego, pokonywania samego siebie i poznawania nowych osób – kompanów na wspólne wyprawy. Kiedyś w schroniskach dość często mogłem posłuchać opowiadań o przeżyciach z wyjazdów, które mogły stać się inspiracją do moich wypadów, o mniejszych i większych wyprawach, czy też najzwyklejszego snucia kolejnych górskich planów. Dzisiaj w tych samych obiektach bardzo brakuje podobnych pogawędek. Najczęściej mogłem posłuchać rozmów, jakie prowadzi się przy budce z piwem…

Wiecie za czym jeszcze tęsknię z tamtych, jeszcze nie tak dawnych lat? Kiedyś normalnością było, że jeśli ktoś wyruszył samotnie, to dołączałem do takiej osoby, albo ktoś dołączał do mnie i dalej wędrowaliśmy razem. Ile podobnych przeżyć miałem na szlakach. Od kilku lat niestety ta piękna tradycja gdzieś zanika… A szkoda. W 2008 roku, omawiana sytuacja wyglądała, np. tak:

Pewna dziewczyna, o imieniu Ewelina, wyruszyła samemu, okrążając Morskie Oko lewą stroną szlaku, patrząc od schroniska. Nie była zdecydowana gdzie pójść: na Rysy, czy na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Nie wiedząc, że idzie sama, wyprzedziłem ją, po czym poszedłem dalej. Zatrzymała mnie i zapytała się:
- gdzie idziesz? Na Rysy?
- na Przełęcz pod Chłopkiem – odpowiedziałem
- mogę iść z Tobą? Bo zawsze chciałam tam wejść, ale sama się boję, bo wiem, że tam nie ma ubezpieczeń – powiedziała Ewelina
- jasne, idziemy - odpowiedziałem.

Kiedyś podobne sytuacje były zupełnie normalne i typowo górskie. Dzisiaj najpewniej posłuchałbym jakichś seksistowskich docinek i sarkazmów…

Dzięki temu mogłem pokazać jej bardzo piękny szlak, opowiedzieć o ciekawostkach, które zdecydowana większość turystów pomija na szlaku [bo kto wie np. o kukliku rozesłanym, o rozszczepieniu wodospadu na pojedyncze kropelki oświetlane specyficznym światłem o godzinie 10.50 w lecie, czy o wielkim mchu w kształcie leżącego faceta na brzuchu w drodze na Przełęcz pod Chłopkiem?] i zachęcić ją do dalszego poznawania gór.

  
Czy zwracasz na takie szczegóły uwagę? Czy raczej "zaliczasz" szczyty?
Na zdjęciach kolejno: kuklik rozesłany, wodospad w drodze na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, gdzie w lipcu i sierpniu około godziny 10.50 przechodzi przez jego wody granica słońca i cienia. W tym czasie kropelki bardzo pięknie połyskują. Na trzecim zdjęciu widać mech w pobliżu tego samego wodospadu, który przypomina leżącego faceta na brzuchu

Inna sytuacja miała miejsce w Tatrach. Kiedy schodziłem z Małołączniaka, zaczepiła mnie 40-letnia kobieta z Zakopanego, która samotnie schodziła niebieskim szlakiem. Zapytała mnie, czy może do mnie dołączyć. Zgodziłem się. Wtedy uzewnętrzniła się i powiedziała:
- jest mi bardzo przykro, że mieszkam w Zakopanem, a nic nie wiem o Tatrach. Turyści przyjeżdżają i pytają mnie o góry, a ja nie potrafię im nic powiedzieć. Stąd postanowiłam, że przejdę kilka szlaków, żeby mieć jakieś pojęcie. Wtedy zacząłem jej opowiadać o tym, co widzi przed sobą, co czeka ją na szlaku zejściowym z Małołączniaka, i które fragmenty Tatr są najciekawsze, gdzie jest najtrudniej oraz na co trzeba zwracać uwagę.

Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku, nie była to tylko zwykła wędrówka po górach z nieznajomą osobą, ale również spotkanie po wędrówce u stóp gór, gdzie jeszcze był czas na rozmowy. To jest coś, co tworzy klimat górski. Nie musisz spotkać wybitnej osobistości górskiej, żeby poczuć klimat gór. Wystarczy największy amator gór, który dopiero zaczyna z nimi przygodę, ale jeśli czuje tą pasję, to doświadczenie nie ma żadnego znaczenia. Takie rozmowy zawsze są bardzo budujące i wartościowe. W dzisiejszych czasach niestety coraz mniej doświadczam podobnych sytuacji. A szkoda, bo naprawdę to są piękne chwile. Bo jak nazwać to, gdy samotnie wyruszyłem, idąc 1047 km przez wszystkie główne pasma górskie w Polsce naraz, a nieznana mi osoba dowiaduje się od swojego 77-letniego taty w Bieszczadach, że wyruszyłem spod granicy ukraińskiej i idę do granicy z Niemcami i spotykam 40-letniego syna tego ojca 12 dni później w Beskidzie Śląskim, po czym idziemy dalsze dwa dni razem? Wiecie ile było bardzo ciekawych rozmów na temat gór, pięknych przeżyć, tego co spotkaliśmy na szlaku, co nas zaskoczyło i jakich ludzi spotkaliśmy? Rozmowom nie było końca. Wtedy jeszcze nie było smartfonów i „wstawiania” zdjęć na Facebooka, dlatego góry przeżywało się inaczej…

     
Kiedyś samotne wyjście w góry oznaczało, że zawsze ktoś do ciebie dołączy. Dzisiaj niestety jest to bardzo rzadko spotykana sytuacja. Moje rekordowe "samotne" przejście w ciągu jednego dnia, zaczynało się od Morskiego Oka. Dalej poszedłem na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, na Rysy, a na końcu na Szpiglasowy Wierch. Na każdy ze szczytów i przełęcz wchodziłem z osobami, które się przyłączyły do mnie. W drodze powrotnej trafiałem na kolejne chętne osoby do wspólnej wędrówki, przez co idąc 16h 30min na dwa wyżej wymienione szczyty i przełęcz, przez ani minutę nie szedłem samotnie, pomimo, że w góry pojechałem sam... Osoby, które spotkałem w drodze na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem spotkałem dwa lata później, zupełnie przypadkowo na Kozim Wierchu. Dalej poszliśmy razem. Dzisiaj aż trudno uwierzyć w takie historie, że można wyruszyć samemu, a przez ani krótką chwilę nie iść samotnie...
Podobnie miałem, gdy postanowiłem w 7 dni przejść wszystkie dwutysięczniki w Tatrach Słowackich dostępnych turystycznym szlakiem. Rozpoczynając trasę od Morskiego Oka, idąc dalej przez Rysy, Koprowy Wierch i Ostervę w ciągu jednego dnia, ani przez chwilę nie wędrowałem samotnie. Zawsze ktoś do mnie dołączał. 

INNE CIEKAWE SYTUACJE I COŚ, CZEGO BRAKUJE W DZISIEJSZYCH CZASACH
Podobnych spotkań miałem o wiele więcej, ale dwa z nich szczególnie zapadły mi w pamięć.
Pierwsze dotyczyło znanej grupy ludzi, bo działo się to jeszcze w czasach mojego klubu górskiego. Wówczas zorganizowałem zjazd pożegnalny, na który przyjechały aż 74 osoby. 26 z nich było w wieku powyżej 50 lub 60 lat. Postanowiłem, że pomogę tym osobom spełnić marzenie o wejściu w zimie w środku nocy na szczyt Babiej Góry tak, żeby każdy mógł zobaczyć wschód słońca. Wyruszyliśmy o 2.00 w nocy, a na szczyt zaszliśmy jeszcze na 45 min przed wschodem. Pomimo, że niektórzy byli schorowani, to dali radę dotrzeć na wierzchołek góry. Wszyscy ze starszych wiekiem 26 członków klubu podziwiało ten niezwykły wschód słońca. O ile samo wejście dla wielu z tej grupy było dużym wyzwaniem, wyczynem i wielkim marzeniem, to jeszcze większą radość dawały piękne rozmowy po zejściu z Babiej Góry. Po prostu każdy z nas to samo przeżywał – każdy na swój sposób. Żałuję tylko, że ze wspomnianego zjazdu pożegnalnego nie napisałem żadnej relacji… Miałbym teraz piękny pamiętnik z tamtych czasów... Tyle, że jeśli mówimy o zjeździe pożegnalnym, to coś musiało być nie tak, skoro opuszczałem pewną grupę ludzi i organizację. Jedną z przyczyn był brak zainteresowania jakimikolwiek relacjami i przeżywaniem wyjazdów górskich. Brakowało mi górskich rozmów oraz spotkań. Coraz częściej góry stawały się tylko tłem do spotkań towarzyskich, gdzie nie brakowało alkoholu.

Niestety dzisiejsze spotkania w górach w zorganizowanych grupach często kończą się nadmierną ilością alkoholu...

Drugie spotkanie dotyczyło większej wyprawy, gdzie ponownie mogłem poczuć prawdziwy klimat gór i spędzać czas z prawdziwymi pasjonatami. Mam na myśli piękną wyprawę na górę Denali 6190 m n.p.m. na Alasce. Wyprawa ma taki charakter, że mała awionetka ląduje na lodowcu, po czym zostajesz w surowym zimowym i mroźnym klimacie ze swoją grupą na około 3 tygodnie, będąc totalnie odcięty od cywilizacji. Dlatego warto mieć zgraną ekipę. Mając wiele czasu wolnego, który pozostawał każdorazowo po pokonaniu wyznaczonego odcinka podczas kolejnych dni, prowadziliśmy rozmowy o górach, które aktualnie przeszliśmy, co w nich przeżyliśmy, jak wpłynęły bezpośrednio na nas, w jak niezwykłym miejscu jesteśmy, gdzie zdecydowana większość ludzi nigdy w swoim życiu tutaj nie postawi swojej stopy, oraz jak niezwykłym krajem jest Polska pod względem turystycznym. Często komentowaliśmy piękne i niepowtarzalne widoki, szczeliny lodowcowe, przeżycia na trasie, poszczególne sytuacje, oraz klimat naszej wyprawy i jak głęboko trzeba wejść w surowe, mroźne góry, czego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy w naszym życiu. Tak, mniej więcej, wyglądały nasze rozmowy:
  • Agnieszka: jak tu jest pięknie! Pomyśl, że nikt z naszych znajomych nie je teraz obiadu w tak pięknym miejscu.
  • Wojtek: i pomyśl, że nikt z naszych znajomych nie był na Denali i zdecydowana większość na pewno nie będzie, bo góry nie są ich pasją.
  • Szymon: nie ma nic lepszego niż odpoczywać przy takich pięknych widokach.
  • Ja: może inni widzieli więcej niż ja, ale dla mnie to jest wyprawa życia, bo kiedy sobie pomyślę ilu z moich znajomych widziało to miejsce, to przyznaję, że Denali jest wyjątkowe. Już sam lot samolotem na lodowiec dostarczył nam tylu emocji, że mało kto miał okazję takie coś przeżyć. Widok na Alaskę, gdzie w 30 min wiosna zmienia się w surową zimę jest niesamowity!
  • Szymon: masz rację – lot awionetką był piękny! Najbardziej zapamiętałem, jak przelecieliśmy nad przełęczą Nadziei [nasza nazwa nadana podczas wyprawy, gdy czekaliśmy na samolot powrotny] i spojrzałem w dół, a tam widziałem Base Camp [baza początkowa]. Wszystko było takie malutkie! A później jak samolot zaczął zataczać koło nad lodowcem, żeby móc wylądować. To były wrażenia!
  • Agnieszka: u mnie w pracy to nikt na pewno nie był na takiej wyprawie. Byłam na Kilimandżaro, ale tam się idzie z przewodnikiem i wszystko jest takie komercyjne. Bez żadnego porównania. Nigdy nie próbowałam wchodzić na szczyt, gdzie trzeba wejść tak głęboko w góry. Tu jest jak w Himalajach.
  • Ja: a mnie na Denali zachwyciło mnóstwo rzeczy, bo już sam dolot na lodowiec był czymś wyjątkowym. Jak sobie pomyślę, ile ludzi miało okazję zobaczyć góry z awionetki, a tym bardziej Alaskę, to właśnie chociażby z tego względu uważam naszą wyprawę za wyprawę życia. Jak zobaczyłem naszą bazę pod nami i jakie wszystko jest malutkie, to pomyślałem jakie te góry muszą być wielkie. Mnie najbardziej zachwycił widok, jak samolot zaczął obniżać lot za przełęczą [Nadziei], kiedy zataczał krąg, żeby wylądować to, gdy patrzeliśmy przez okna pilota, to góry widoczne przed nami tak nagle „urastały” i wydawały się nieskończenie wysokie…
    
Moja wyprawa życia - Denali 6190 m n.p.m. na Alasce
Właśnie tutaj mogłem poczuć prawdziwy klimat gór i poznać prawdziwych ludzi gór
[…]
  • Ja: są dwie szczeliny, które zapamiętam najbardziej. Jak schodziliśmy z trzeciej bazy i sanki pociągnęły mnie do krateru, to wtedy się naprawdę wystraszyłem. Nie zapomnę tego widoku, jak sanki wisiały pionowo na dwóch linkach w tej dziurze i tylko czekałem co będzie dalej. Pomimo, że wy staliście na ścieżce, to słyszałem ciężki oddech Agnieszki. Nie wiem kto bardziej się wystraszył, ale chyba wszyscy czuliśmy przerażenie. A druga szczelina to ta dwupiętrowa, jak zaczęliśmy schodzić z 4330 m, co śnieg ma kolor jak morze z Krety. Nigdy nie widziałem, żeby śnieg miał taką barwę i żeby szczelina była tak głęboka. Przecież, jak szliśmy, to ze ścieżki nawet nie widzieliśmy jej dna.
  • Agnieszka w tym czasie dopowiedziała: tutaj wszędzie są szczeliny. Trzeba wszędzie uważać. Jak dochodziliśmy do tutejszej bazy, to myślałam, że jest już po wszystkim, a tu na sam koniec wpadłam do dziury. Czułam, że tam jest wielka otchłań, bo noga wisiała mi w powietrzu i nią machałam. A druga szczelina to ta, gdy szliśmy od samolotu do tutejszej bazy. Po rozbiciu namiotu poszłam się przejść i wszyscy przeszli, a oczywiście ja musiałam wpaść do szczeliny. Mieliśmy pecha do szczelin. Z tego co czytałam, to ten lodowiec słynie ze szczelin.[…]
  • Agnieszka: jesteście zadowoleni z wyprawy i czy satysfakcjonuje nas miejsce, do którego doszliśmy?
  • Ja: jestem bardzo zadowolony i mimo wszystko uważam Denali za udaną wyprawę życia. Dlaczego? Bo po raz kolejny mogłem przesunąć swoje granice wytrzymałości. Na Denali było dużo rzeczy, których nigdzie wcześniej nie mogłem przeżyć. Cieszę się z tego, że pozwoliliście mi pójść samemu na atak szczytowy, jak was trzymała choroba wysokościowa. Muszę to powiedzieć, że nie przyjechałem tak daleko tylko żeby wejść na 4000 m. Czułem się idealnie, dlatego nie mogłem pojechać do domu, nie próbując nawet wejść na szczyt. Źle bym się z tym czuł. Z drugiej strony nie chciałem nic robić na siłę, dlatego nakreśliłem sobie granice, do których mogę się zbliżyć, a kiedy miało być coś niebezpiecznego, to miałem zawrócić. I tak robiłem. Wtedy jak poszedłem sam, za licznymi ekipami, to starałem się iść za nimi, żeby w razie czego zawsze ktoś był do pomocy. A gdy dołączyłem do trzech Amerykanów, to mogłem pójść jeszcze wyżej. Koniecznie chciałem dojść do poziomu 5210 m n.p.m., bo to ostatnia baza. Chciałem zobaczyć jak ona wygląda i jak daleko jest jeszcze od niej na szczyt. Spać na takiej wysokości – to by było kolejne nowe przeżycie. No i takiego morzu -40˚C nigdzie bym nie doświadczył i teraz wiem, jak jest – że mam dość duży zapas pod względem wytrzymałości. Mogłem też siebie sprawdzić na nietypowej wysokości – na 5800 m – jak się czuję, bo tego nikt nie wie, dopóki tam nie wejdzie. Pomimo rozrzedzonego powietrza czułem, że mam jeszcze duży zapas, ponieważ od 4330 m wraz z wysokością przyspieszałem, a powinno być odwrotnie. Myślałem, że będzie gorzej, bo na Elbrusie na 5300 m czułem silne zmęczenie z powodu rozrzedzonego powietrza, a tutaj po prostu szedłem bez większego wysiłku. Szkoda tylko, że pogoda i późna pora dnia „kazała” mi schodzić. Ale i tak mam wielką radość, bo nic się nie stało, a do szczytu pozostało tak nie wiele. Wiem, że jeszcze pozostała cała śnieżna grań do pokonania, ale gdybyśmy szli wszyscy, to kto wie, czy nie dałbym radę?... Z innych rzeczy, to bardzo mi się podobało zjeżdżanie na linach na 4750 m nad błękitną otchłanią i ta wielka, dwupiętrowa szczelina ze śniegiem w kolorze morza na Krecie w Grecji. Dużo rzeczy mi się podobało i uważam, że dla tych wszystkich przeżyć warto było przyjechać i spróbować, bo jak sobie pomyślę, że w tym czasie swojego wejścia próbowało 277 osób i jeszcze nikt nie rozbił nawet namiotu w High Campie, i jak zobaczyłem tam tylko dwa depozyty, to wywnioskowałem, że ja doszedłem najdalej, bo aż do poziomu 5800 m, idąc przecież z trzeciej bazy. Nikt tak nie robi ze względu na zbyt dużą odległość i siły potrzebne do wejścia. Właśnie przez to uważam, że pokonałem swoje granice wytrzymałości. Wiedząc, że teraz mają przyjść trzy dni z burzami śnieżnymi, to nie spodziewam się, żeby w ciągu tego tygodnia komuś udało się wejść na szczyt. Z tego powodu uważam, że w aktualnych warunkach podjęliśmy najbardziej słuszne decyzje i zrobiliśmy chyba nawet więcej niż można było. Każdy z nas przecież pamięta, jak się szarpaliśmy z saniami, gdy szliśmy od bazy drugiej do trzeciej. Wszyscy robili tą trasę na dwa razy, zakładając depozyty, a my poszliśmy „na Polaka”, czyli „do zajechania jeden krok” – wzięliśmy wszystko naraz i męczyliśmy podejście 12 godzin. Byliśmy wyczerpani, ale wzięliśmy ten odcinek na jeden raz i to pozwoliło sprawdzić każdego z nas, czy jesteśmy gotowi na duży wysiłek.
  • Agnieszka dopowiedziała swoje słowa: pomimo, że weszłam tylko na 4300m, to czuję wielką radość, bo nigdy nie byłam w górach, gdzie trzeba wejść tak głęboko i tyle dni spędzić na lodowcach i na takich mrozach. Przez to, że zachorowałam najbardziej, to zrobiłam wszystko, co mogłam. Nie przyjechałam tu, żeby robić coś na siłę, bo zdrowie jest najważniejsze i dlatego uważam, że i dla mnie wyprawa jest udana. Czasami sobie myślę jednak, a co by było, gdybyśmy jeszcze u góry przeczekali te trzy dni i spróbowali. Czasami biję się ze sobą w myślach, czy można było zrobić więcej, ale fajnie mówi się tutaj, jak jesteśmy na dole zdrowi i pełni sił, a co innego, jak tam czułam się fatalnie… Kiedy myślę o tym, jakbyśmy zostali, to wiem, że mogłoby nam zabraknąć czasu, bo musielibyśmy przeczekać trzy dni burz i ze trzy, cztery dni poświęcić na wejście na szczyt, bo jeden dzień, to dojście do ostatniej bazy, założenie depozytu i powrót, drugi dzień, to złożenie namiotu i wniesienie drugiej części rzeczy. Później odpoczynek i atak szczytowy. No i trzeba jeszcze wrócić do Base Camp. Wrócilibyśmy pewnie na początku czerwca, a zanim wrócilibyśmy, to pogoda znowu zdążyłaby się zepsuć i kto wie, czy samoloty by latały.
[…]
Najbardziej podobało mi się podsumowanie Agnieszki, która zacytowała słowa jej taty: [jako pilot poznał dużą część świata i bywał w wielu krajach] „ciesz się, że mieszkasz w Polsce, bo to jeden z najpiękniejszych krajów świata. Mamy morze i góry, piękną i ciekawą historię, najlepszy klimat oraz niesamowitą przyrodę”. W pełni poparłem jej słowa, ponieważ 8 lat temu w podobnym tonie wypowiedziałem się publicznie o Polsce. Krótko opowiedziałem ekipie moją historię przejścia 1047 km samotnie przez wszystkie pasma górskie południowej Polski naraz, za wyjątkiem Tatr, gdzie po 31 dniach wędrówki podsumowałem: „Polska jest mała i nudna, dla tych którzy przejeżdżają ją samochodem, a ogromna i piękna, dla tych, którzy przeszli ją pieszo”. W ten sposób rozpoczęła się długa wymiana zdań na temat miejsc wartych odwiedzenia w Polsce. Każdy z nas omawiał jakieś ciekawe miejsca nie tylko górskie. Wtedy zaczęliśmy je zestawiać z różnymi krajami świata, gdzie albo wszystko było spalone słońcem, albo zasypane śniegiem, czy też groziły w jednych miejscach trzęsienia ziemi i tajfuny, a w drugich wybuchy wulkanów i zarazy. Każdy z nas tęsknił za zielenią, dlatego wszyscy wracaliśmy myślami do Beskidów i ich przepięknych polan pełnych czerwcowych kwiatów.

To nie wszystko, bo po powrocie do początkowej bazy na spotkanie wyszedł nam strażnik z parku narodowego Denali. Strażnik od razu kojarzył nam się z mandatem za nieświadome złamanie jakiegoś przepisu. Jakże miło się zaskoczyliśmy, kiedy przywitał się z nami, porozmawiał, gratulował nam wejścia do najwyższego punktu na wysokości 5950 m n.p.m. [na około 200-250 m przed szczytem zrobiłem wycof ze względu na późną porę i zmieniającą się powoli pogodę oraz silny mróz, gdzie zjedzenie jednego żelka zajmowało aż trzy i pół minuty]. Wskazał nam nawet miejsce, gdzie możemy bezpiecznie rozbić namiot na lodowcu. Jakie wielkie było nasze zdziwienie, kiedy już rozłożyliśmy namiot, a w naszą stronę wyszło dwóch strażników i pięć kobiet. Jedna z nich niosła wielki gar z makaronem na boczku z dodatkiem sera. Od razu nałożyły nam obfite porcje obiadowe i dołączyły do rozmowy. Może dla ciebie to coś zwykłego, ale jeśli żyjesz trzy tygodnie w miejscu totalnie odciętym od cywilizacji, gdzie panuje mróz od -10’C do -40’C, a jedyną drogą wyjścia z tego miejsca jest lot małą awionetką lub 7-dniowa wędrówka, jeśli jesteś miejscowym i bardzo dobrze znasz teren, z czego trzy dni idzie się przez lasy, gdzie żyją niedźwiedzie i nie ma żadnych ścieżek, to liczy się każdy człowiek spotkany na trasie w tym surowym oraz martwym terenie. Głucha cisza jest wręcz uderzająca. Każda taka rozmowa była na wagę złota. W trakcie dwóch kolejnych dni oczekiwania na lądowanie awionetki na lodowcu zaprzyjaźniliśmy się osobami mieszkającymi w bazie początkowej. Łącznie było nas 11 osób. Po południu zajęliśmy się wydeptywaniem pasa startowego dla samolotu i rano ponownie powtórzyliśmy to samo. Kiedy wszyscy wrócili awionetkami do małej wioski Talkeetna i rozeszli się w swoje strony, spędzaliśmy wolno płynący czas w tej niewielkiej osadzie, zachwycając się tutejszym sposobem na życie. Kiedy minął cały dzień spotkaliśmy jeszcze raz poznane na lodowcu osoby, z którymi wydeptywaliśmy pas startowy. Do oczu aż cisnęły się łzy. Życie w tak surowym klimacie i w odludnych górach spowodowało, że nieznana sobie grupa ludzi była teraz sobie bardzo bliska – właśnie ze względu na przeżycia… Nie bez powodu wielu tych, których pasją są góry, mawia: tego nie da się opowiedzieć, to trzeba przeżyć! Tak. Oni wszyscy mają wielką rację. Cieszę się, że niejednokrotnie podobne chwile mogłem przeżywać w różnych górach, a nie tylko na większych dla mnie wyprawach. Takie piękne momenty zdarzały się również wielokrotnie w polskich górach z amatorami, którzy dopiero rozpoczynali swoją przygodę z górami…

 
Życie w skrajnych warunkach powodowało, że każdy człowiek był na wagę złota. Podczas wolnego czasu bardzo dużo rozmawialiśmy o górach i naszych pasjach oraz o ciekawych przeżyciach

Kiedyś wielokrotnie opowiadałem, jak wyglądała moja przygoda z górami, kiedy zaczynałem oraz sam mogłem wysłuchać wielu historii od różnych ludzi. Dzisiaj trudno mi sobie wyobrazić, żeby z taką łatwością ktoś chciał podobnie dyskutować o górach tak po prostu od siebie po zejściu z gór…

JAKOŚĆ DZISIEJSZEJ TURYSTYKI
Pamiętasz jeszcze moje słowa o rządzie i o tym, że jego decyzje mają pośredni wpływ na jakość turystyki? Co mam na myśli? Wszyscy kojarzą program 500+ oraz inne pochodne programy pomocowe. A czy ty czytelniku zastanawiałeś się, co powoduje socjalizm w społeczeństwie? Chociaż oficjalnie Polska ma ustrój demokratyczny, to wspomniane programy społeczne raczej przyczyniają się do oczekiwań i zachowań socjalistycznych. To znaczy, że pewna część społeczeństwa będzie pogłębiać swój schematyczny model życia, oczekując, że będą żyć za państwowe pieniądze w jak największej mierze, ile się da. Wiemy, że to nie są państwowe pieniądze, ale wspólne, pochodzące z podatków, tyle że 25% ankietowanych ludzi odpowiedziało, że dodatkowe środki pochodzą z puli partii rządzącej, a kolejne 18%, że środki są odłożone na ten cel z nadwyżek. Skoro w tak prostej rzeczy ludzie nie zastanawiają się jak to wszystko działa, to tym bardziej nie będą ambitniejsi w dziedzinie turystyki! Wszelka forma „rozdawania” pieniędzy których nie ma, prowadzi do jeszcze silniejszego umacniania postawy nastawionych na „branie”, a nie działanie. Człowiek, żeby mógł się rozwijać musi mieć możliwości, a nie podawane gotowe rozwiązania. Stąd ciągle uważam, że o turystyce powinny być prowadzone lekcje w szkole, żeby od najmłodszych lat pokazywać uczniom, że podróże to nie wyjazd nad polskie morze, picie alkoholu i klęcie w tłumach na „majówce”, ale raczej historia, poznawanie ludzi i ciekawych miejsc, a przede wszystkim nie bezmyślne zagęszczanie tłumów dodatkowo swoją osobą …

O schematycznych i szablonowych zachowaniach ludzi można naprawdę dużo pisać (o tym jak rozpoznać i usunąć schematyczne działania w swoim życiu, napisałem osobny artykuł pod tytułem „Czy naprawdę jesteś sobą?”), ale czas poruszyć również inne kwestie. Jeśli byłeś w górach, zauważyłeś pewien postępujący trend. Spałeś może w jakimś starym, drewnianym schronisku? A może coraz trudniej takie znaleźć? Niestety pogoń za pieniądzem w jakimś stopniu „zabija” ideę turystyki górskiej. Dzisiaj, jeśli wyburza się stare schroniska z klimatem, to zastępuje się je nowoczesnymi budynkami, które raczej są nastawione na duże zyski. Brakuje w nich górskiego klimatu, przypominają raczej wielki hotel, a częścią główną jest wielka przestrzeń gastronomiczna. W nauce jest nawet taki dział, który nazywa się dynamiką tłumów. Mając wiedzę na temat schematycznych zachowań większości społeczeństwa można wymyślić pewien model, który przyniesie naprawdę „kokosy” finansowe. Większa część turystów docierająca do schronisk, oczekuje zjedzenia obiadu i powrotu na kwaterę. Pod wspomniane potrzeby ogółu buduje się właśnie te obiekty. Nie bez powodu w nowych budynkach będących tylko z nazwy schroniskami, pod gastronomię zagospodarowuje się największą część parteru. Kuchnia musi „przerobić” wielkie tłumy i zapewnić krociowe zyski. Przykładem niech będą Markowe Szczawiny pod Babią Górą, gdzie stare, drewniane schronisko mające 101 lat zostało wyburzone, a na jego miejsce wybudowano większy obiekt, który do użytku oddano 25 kwietnia 2010 roku. Dzisiaj to „schronisko” figuruje jako hotel trzygwiazdkowy! I tu należy zadać sobie pytanie: czy w górach każde schronisko trzeba zastępować hotelem? Prawdziwi ludzie gór oczekują starych drewnianych chat z klimatem, gdzie jeszcze można porozmawiać o górach, przeżyciach z wyjazdów oraz wypraw i rozpalić ognisko. Podobny hotel wybudowano na Hali Miziowej pod Pilskiem, a swój „żywot” zakończyła jakże kultowa Chatka Puchatka w Bieszczadach…. Postępujący trend budowania hoteli zamiast schronisk górskich również przyczynia się do zanikania najcenniejszych wartości w turystyce. Teraz już wiesz dlaczego nie korzystam ze schronisk od przynajmniej 10 lat? Jeśli nie, to szybko odpowiem: bo zanika klimat górski, bo są przepełnione i w hałasie nie da się wyspać, pije się w nich mnóstwo alkoholu, jest głośno, często przesiadują w nich ludzie, których jedynym celem było dotarcie do schroniska i zjedzenie obiadu i najważniejsze – z dużym wyprzedzeniem trzeba rezerwować w nich miejsce! Za „moich czasów” [a upłynęło tylko kilkanaście lat…] schronisko służyło prawdziwym turystom, którzy po wielogodzinnych wędrówkach mogli się schronić, dostać kubek wrzątku, wyspać się chociażby „na glebie” i poczuć prawdziwy górski klimat. Dzisiaj naprawdę trudno skorzystać ze schronisk w sezonie, bo miejsca są już dawno zarezerwowane, a kto pozwoli na spanie „na glebie” w hotelu wyłożonym marmurami?... Po prostu pewne rzeczy przeminęły. Szkoda, że kiedyś o podobnych rzeczach słuchałem od starszych wiekiem osób, które opowiadały, jak miejscowości turystyczne miały swój klimat, nie było chińskiej tandety na każdym rogu i dzikich tłumów. Widać było tęsknotę za tamtymi dawnymi czasami. To wszystko zmieniło się w ciągu 50 lat, a teraz będąc dalej w miarę młodą osobą, widzę jak wszystko zmieniło się w zaledwie kilka, kilkanaście lat.

Szkoda, że stare schroniska z klimatem coraz szybciej zamieniają się w hotele górskie lub po prostu znikają. Na zdjęciach: Markowe Szczawiny pod Babią Górą i Chatka Puchatka w Bieszczadach

Kolejną sprawą są po prostu same góry. Jeśli przyjrzymy się górom sprzed 2006 roku i porównamy je z tymi po 2006 roku, zauważymy, że bardzo wiele się zmieniło. Przed 2006 rokiem Beskidy zachęcały do odwiedzania najwyższych szczytów, ponieważ wędrowaliśmy przez piękne, pachnące żywicą lasy, a na znanych wierzchołkach czekały na nas piękne widoki. W 2005/06 mieliśmy ostatnią prawdziwą zimę, gdzie pokrywa śnieżna zalegała przynajmniej 3-4 miesiące w jednym ciągu. Od tamtej zimy wiele się pozmieniało w pogodzie, gdzie zazwyczaj mamy długie okresy bezśniegowe i mamy zimowe orkany (silne i długo utrzymujące się wichury łamiące całe lasy jak zapałki). Tak jest do dziś. Przez rokrocznie powtarzające się ciepłe zimy, wiele gór stało się po prostu wrakami. Na szlaku zobaczymy powywracane korzenie na zaoranej ziemi, lub błotniste, rozjeżdżone szlaki powstałe w trakcie nieumiejętnej zwózki drewna. Dodatkowo ciepłe zimy przyczyniają się do nadzwyczajnego zwiększenia się populacji termitów, które drążą tunele w obumarłym drewnie. To nie jest tak, że lasy „padają”, bo „zjadają” je termity. Zielonego, zdrowego drzewa termit nie ruszy, tylko chore lub wyschnięte. Czy dramatyzuję? Zobacz tylko kilka przykładów:
  • Słowacja, Tatry listopad 2004 – 12000 hektarów lasów zostało położonych jak zapałki. Sprzątanie trwało aż 5 lat!
  • Barania Góra 1220 m n.p.m., Malinowska Skała, maj 2006 – 8 km2 doszczętnie połamanych lasów od strony wschodniej plus rejon szczytu
  • Romanka 1366 m n.p.m. – sierpień, październik 2006 – bezpowrotnie utracony górnoreglowy, stary las na zachodnich stokach, gdzie powietrze pachniało żywicą na całej długości czerwonego szlaku będącego fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego. Zwózka drewna przyczyniła się do zaorania dużych powierzchni zboczy góry i powstania błotnistych szlaków
  • Gorce – masowe zamieranie świerkowych lasów na wszystkich górach. Najbardziej porażającym widokiem jest Polica 1310 m n.p.m., skąd mamy piękny widok na Tatry.
  • Góry Izerskie – kwaśne deszcze w latach 90’, XX wieku. Dzisiaj dopiero odrastają tam młode lasy
  • Tatry polskie – masowe zamieranie lasów regla górnego. Coraz częściej pojawiają się dwa pokolenia termitów w ciągu jednego roku. Fatalny stan lasów można zobaczyć w drodze nad Morskie Oko lub z Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem. Masowa zwózka drewna z okolic Trzydniowiańskiego Wierchu
  • Tatry Polskie – grudzień 2012 – seryjne wichury niszczą lasy w Dolinie Kościeliskiej i Chochołowskiej. Katastrofa jest porównywana do tej z 2004 roku na Słowacji. Polskie służby skorzystały z doświadczenia Słowaków w trakcie sprzątania powalonych lasów
Jak widzisz, jest tego trochę. A wiedz, że nie wymieniłem wszystkich katastrof, które dotyczą najbliższych nam gór. A co powiedzieć o Alpach, gdzie lodowce znikają w zastraszającym tempie? Tam w ciągu kilku lat zanikają całe odnogi lodowców, które dzisiaj wyglądają jak jedno wielkie usypisko kamieni. I chociaż pod nimi znajduje się nadal gruba warstwa lodu, to już na powierzchni nie zobaczymy go wcale.

  
Zamierające lasy, zaorane zbocza gór i rozjeżdżone, błotniste szlaki - to niestety coraz częstszy widok w polskich górach

PODSUMOWANIE
Widząc postępujące zmiany w ciągu zaledwie kilkunastu lat, ciągle powtarzam, że jest jedno z powiedzeń, z którym nigdy się nie zgadzałem. Jeśli chodzisz, wędrujesz, wspinasz się po górach, to ile razy słyszałeś stwierdzenie: „nie idziemy, góry przecież nie uciekną”. O ile powiedzenie wymawiane w kontekście fatalnych warunków pogodowych i rezygnacji ze względu na nasze bezpieczeństwo, jest jak najbardziej słuszne, to w każdym innym przypadku już nie. Góry w Polsce i Europie tak szybko niszczeją z różnych powodów, że trzeba iść w nie tu i teraz, bo tak szybko „uciekają”. Mówiąc „uciekają” oczywiście mam na myśli ich bardzo szybkie zmiany w niewłaściwym kierunku. Pod tym pojęciem może kryć się topnienie lodowców, zamieranie lasów, wysychanie stawów (jak np. na Babiej Górze), oranie stoków górskich podczas zwózki powalonego drewna i tworzenie błotnistych szlaków, czy też najzwyczajniejsza komercjalizacja niegdyś pięknych miejsc. Przykładem komercjalizacji pięknego miejsca niech będzie Jaworzyna Krynicka 1114 m n.p.m. lub Czantoria 995 m n.p.m. Czy naprawdę chcemy wędrować po zaoranych górach z wywróconymi korzeniami do góry nogami, z fastfoodowymi budkami na szczytach, czy brnąć w zwałach błota na głęboko rozjeżdżonych szlakach, jak np. w drodze na Stare Wierchy w Gorcach? Z tego względu zawsze starałem się zobaczyć jak najwięcej, poznawać ciągle coś nowego, nie podążać klasycznymi schematami, poszukiwać czegoś nowego i wyznaczać sobie nowe miejsca do zobaczenia, bo wiele z nich już bezpowrotnie przeminęło – przynajmniej za naszego życia. Kiedy spoglądam na młodsze pokolenia rozpoczynające swoją przygodę z górami, mam wrażenie, że w wielu przypadkach oglądają już tylko „wraki” gór, przebywają w skomercjalizowanych miejscach, nie poznają prawdziwego górskiego klimatu, a tym bardziej trudniej im będzie znaleźć ludzi, którzy będą chcieli rzeczowo porozmawiać o górach, coś ciekawego o nich napisać, czy też wspólnie je przeżywać. Dzisiaj znacznie łatwiej o szablonowe wyjście w góry, gdzie głównym celem jest „zaliczenie” szczytu i „wstawienie” zdjęć na portalach społecznościowych niż o konstruktywne działanie oraz tworzenie pewnych wartości…

Od roku 2020 doszedł jeszcze jeden czynnik, który utwierdza mnie w przekonaniu, że góry "uciekają" na swój sposób coraz szybciej. Poprzez nieprzemyślane decyzje rządów w sprawie COVID-19, coraz więcej miejsc staje się niedostępnych lub trudno dostępnych. Co chwilę słyszymy o nowych ograniczeniach, powstających konfliktach zbrojnych, czy o nowych kanałach przerzutowych uchodźców. To wszystko powoduje, że coraz trudniej wyruszyć za granicę w intersujące nas góry. Kiedyś mogłem zaplanować wyprawę w Alpy, a teraz nie wiem, jakie będą ograniczenia za miesiąc lub nawet za tydzień... Kiedyś chciałem pojechać na Pik Lenina 7134 m n.p.m. (i nadal chcę), ale przez pewien czas było to niemożliwe przez konflikt tadżycko-kirgiski z maja 2021, niepotrzebne obostrzenia COVID-owe, czy poprzez tak bardzo zrujnowaną gospodarkę Kirgistanu, że sami obywatele zaproponowali, żeby zrzucić się na budżet państwa. Czy w dobie mediów społecznościowych, gdzie większość ludzi została "ogłupiona", poprzez wieloletnie "wyćwiczenie" umysłu do mechanicznego przeglądania "obrazków", oczekujesz, że turyści będą co chwilę aktualizować wiedzę na temat zachodzących zmian, kiedy już od przynajmniej 10 lat większości z nich nie chce się przeczytać artykułu lub relacji? Tym samym coraz trudniej będzie znaleźć odpowiednią osobę, ponieważ jakość turystyki po prostu wyraźnie ubożeje... Wystarczy spojrzeć na rok 2021 w polskich Tatrach, czy nad polskim morzem. Obrazki, które mogliśmy tam obejrzeć w czasie wakacji po prostu były straszne...

Nie można jednak powiedzieć, że dzisiejsza turystyka całkowicie upadła, bo również w dzisiejszych czasach odnajduję naprawdę dobre rzeczy.

Na wielki plus zaliczę na pewno:
  • Facebook jako narzędzie, gdzie mogę wyszukać odpowiednie osoby na wysokogórskie wyprawy. Wcześniej nie miałem takich możliwości
  • Internet jako największe źródło informacji. Dzisiaj mogę znaleźć relacje z prawie każdego miejsca na Ziemi. Mamy znacznie większe możliwości niż wszystkie poprzednie pokolenia razem wzięte
  • Możliwość bardzo szybkiego skomunikowania się z kimś, kto kocha góry
  • Coraz szybsza i lepsza infrastruktura turystyczna
  • Możliwość prowadzenia swojego portalu, grupy, itp. dotyczącej pasji podróżowania. Zachęcanie innych do ambitnego działania
  • Łatwiejsza niż kiedykolwiek indziej możliwość dotarcia do większości państw (za wyjątkiem ery koronawirusa) – kiedyś podróż samolotem była czymś niewyobrażalnym, dzisiaj jest łatwo dostępna
Niestety na minus w turystyce zaliczę:
  • Wpływ portali społecznościowych na jakość naszego życia i tym samym przełożenie na jakość turystyki oraz podróży. Większość ludzi zatraciła swoje „ja” i działa schematycznie bez większego zastanowienia się, że można inaczej
  • Roszczeniowość i nastawienie na masową turystykę, coraz trudniej o normalną pracę w dziale usług – wszędzie trzeba mierzyć się z wymagającymi klientami nieczytającymi umów
  • Komercjalizacja atrakcyjnych miejsc
  • Zanikanie prawdziwych miejsc z klimatem górskim (stare schroniska zamieniane są na hotele nastawione głównie na gastronomię dla mas)
  • Bardzo szybko postępujące zamieranie lasów w górach i nieumiejętna zwózka drewna z miejsc katastrof naturalnych, w wyniku czego oglądamy zaorane zbocza gór i wywrócone korzenie oraz jesteśmy zmuszeni chodzić po głębokich, błotnistych szlakach
  • „Zaliczanie” gór, nie zwracanie uwagi na szczegóły
  • Zanikanie zwyczaju pisania pamiętników z podróży lub relacji. Tym się po prostu nie żyje
  • Uproszczenie interakcji międzyludzkiej w grupach skupiających miłośników podróżowania – wystarczy kilka zdjęć selfie i obserwowanie liczników polubień, zanikanie konstruktywnych rozmów
  • Masy ludzi nieprzygotowanych do wyjścia w góry – brak planów, brak wiedzy o terenie, w który wyruszają, nie słuchanie ostrzeżeń [np. pamiętna burza na Giewoncie z dnia 22 sierpnia 2019]
  • Schematyczne spędzanie urlopu [np. wyjazd do zatłoczonych miejscowości nad polskim morzem, picie alkoholu, hałaśliwe zachowanie, klęcie]
  • Zanikające dzielenie się doświadczeniami, zanikające konstruktywne rozmowy w grupach pasjonatów, podział ludzi – brak jedności działania w organizacjach zrzeszających miłośników podróżowania, częste kłótnie i sarkastyczne odpowiedzi na pytania o szczegóły, hermetyzacja wewnątrz powstałych grup i powstawanie tak zwanego „betonu” [tak zwana grupa wewnątrz grupy nie do ruszenia], masowe podejście do tematu grup pasjonatów, odejście od skutecznych narzędzi pozwalających gromadzenie wiedzy, historii z działalności założonej organizacji oraz umożliwiających przejrzyste katalogowanie tematów
  • Uproszczenie przetwarzania informacji – dzisiaj informacje tylko „migają” przed oczami i są przewijane dalej…
  • Postępujące zmiany w górach i nad morzem [np. zamieranie lasów na Baraniej Górze, w Gorcach, Tatrach, na Romance, u stóp Babiej Góry – coraz częściej oglądamy „wraki” gór]; zamykanie kolejnych atrakcyjnych plaż z powodu przeludnienia, niewłaściwego zachowania turystów lub z powodu zanikającego życia podwodnego w ich pobliżu; naturalne zjawiska [np. erozja skał, topnienie lodowców] i czasowe ograniczenia w dostępie do atrakcji turystycznych [np. Zatoka Wraku na Zakyntos lub wejścia na Mt. Blanc od strony włoskiej, walący się lodowiec Mittelaletsch u stóp góry Aletschhorn w Alpach szwajcarskich – czyli tam, gdzie znajduje się największy lodowiec Europy]
  • Alkohol jako nieodłączny „towarzysz” każdych podróży - ubóstwianie alkoholu
  • Porównywanie się do innych, a nie do swoich poprzednich osiągnięć (bardzo silny wpływ portali społecznościowych na psychikę, gdzie według różnych badań, ponad 70% osób czuje się zdołowana tym, że ktoś inny ma „lepsze” życie. Tyle, że na takich portalach pokazuje się tylko najpiękniejsze chwile, a nie mówi o tych złych)
  • Stopniowe zanikanie zwyczaju dołączania samotnych osób do wspólnych wędrówek, coraz rzadsze pozdrawianie się turystów na szlakach
  • Nietrafione reformy szkolnictwa i socjalne, co nie pozwala uczyć prawdziwej idei podróżowania i turystyki oraz jeszcze silniejsze kształtowanie postawy nastawionej na „branie”, a nie działanie
  • Wielkie podziały w społeczeństwie (polityczne, ideologiczne), co ma przełożenie również na grupy zrzeszające pasjonatów w danej dziedzinie
  • Pozorna anonimowość w Internecie i wszędobylskie chamskie odzywki skutecznie zniechęcają do dołączania do kolejnych grup pasjonatów turystyki
  • Masowa komercjalizacja turystyki i wypraw górskich
Jeśli nigdy nie miałeś okazji przeżyć tych rzeczy, o których wspominałem w całym artykule, spróbuj rozpocząć wszystko od nowa, wyszukuj ludzi, z którymi będziesz mógł zdziałać coś więcej niż tylko „zaliczać” kolejne szczyty i wychodź z inicjatywą. Szukaj ciekawych, niezatłoczonych tras, o których będziesz mógł później opowiadać. Jeśli martwisz się, czy potrafisz o czymś mówić, to zastanów się tylko, czy jeśli coś bardzo lubisz robić, to czy nie z największą łatwością możesz rozmawiać o tym godzinami? Tak właśnie jest! Zacznij spisywać swoje przeżycia związane z turystyką w dowolnej formie lub postaci, bo zauważysz zmiany jakie zachodzą w górach, w społeczeństwie, w podejściu ludzi do danego tematu. Unikaj za to „pustych” fotorelacji, bo takie przepadają w bezkresnych czeluściach Internetu nawet po upływie jednego dnia i niewiele wnoszą. Poszukuj nowych informacji, staraj się organizować swoje, autorskie wyjazdy, realizuj nowe pomysły, uciekaj od schematów.

 
Nie działaj schematycznie, wyszukuj czegoś wyjątkowego, dużo czytaj, planuj i organizuj wyjazdy "na własną rękę". Pamiętaj, że zrealizowane marzenia mają bardzo wielki wpływ na twoje życie!

Pisz pamiętniki z każdej wyprawy - tej mniejszej i tej większej. Tylko wtedy zobaczysz, jak wszystko się zmienia, będziesz mógł przypomnieć sobie wszystko ze szczegółami i zaobserwujesz znacznie więcej. Spisuj swoje przeżycia w postaci planu wydarzeń, a po powrocie do domu pisz pełne relacje. Zobaczysz jak wielką wartość będą miały dla ciebie już po kilku latach!

Na początek jednak zastanów się, jak wyglądała twoja pierwsza przygoda z górami. Spróbuj opisać swoje wrażenia, spostrzeżenia i emocje, które ci wtedy towarzyszyły. To właśnie od nich rozpoczyna się twoja wielka przygoda z górami. Tak proste „zadanie” pozwoli ci na przeskok myślowy z „brania” i schematycznego postępowania na działanie, rozwój i realizację najpierw najprostszych marzeń, a później tych największych. Jeśli nadal nie wiesz, jak się do tego zabrać, pozwolę, że krótko opowiem, jak ja rozpocząłem swoją przygodę z górami:

Pierwsze góry, pierwsze doświadczenia i spostrzeżenia, pierwsze problemy, zetknięcie z różnymi kulturami, i niezwykłą przyrodą... To było coś niezwykłego... Czy próbowałeś kiedyś sięgnąć głęboko do pamięci i zastanowić się, jak to naprawdę było? Jak to się wszystko zaczęło? Jakie miałeś wtedy myśli? Co było dla ciebie nowe?, Czego się bałeś? Który szlak był dla ciebie tym pierwszym? Jakie miałeś problemy? Kto ciebie namówił do tego? I wreszcie jak góry odmieniły Twoje życie? 

Czy tak naprawdę musiało być? To pytanie zadaję sobie nieraz... Jak to naprawdę było? Jak zacząłem swoją przygodę z górami? Co dało ten pierwszy impuls do rozpoczęcia przygody z górami? 

Sięgając do pamięci, zastanawiam się kiedy tak naprawdę ja i góry tworzymy nierozłączną parę... Już od najmłodszych lat zdjęcia, które oglądałem z wycieczek moich rodziców wciągnęły mnie tak bardzo, że postanowiłem... muszę tam być! Pierwsza praca i pierwsze marzenia powoli zaczęły się realizować... 

Na pytanie, kiedy tak naprawdę rozpocząłem przygodę z górami i co dało mi ten pierwszy impuls do rozpoczęcia tej niezwykłej przygody, jaką są z pewnością góry, odpowiedziałem sobie tak... Pewnej nocy w marcu 2006 miałem sen. Zwykły jak każdy inny. Zapamiętałem tylko ten jeden szczególny moment... Był nim widok z Babiej Góry na Baranią Górę i sam fakt, że podczas jednej wyprawy uda mi się przejść ten odcinek. Nigdy nie byłem wówczas na Babiej Górze, dlatego tym bardziej podobało mi się to, jak moja wyobraźnia podziałała w tym przypadku. Rzeczą oczywistą jest to, że obraz, który ujrzałem nie pokrył się z rzeczywistością, ale sam fakt, że uda mi się zobaczyć obie góry podczas jednej wyprawy już tak... 

Miesiąc później, nie mając kompletnie żadnej wiedzy na temat gór, map ani jakiegokolwiek sprzętu postanowiłem, że muszę zrealizować swoje marzenie. Intensywnie przeglądałem przewodniki, strony internetowe oraz zdjęcia... Wtedy odkryłem Główny Szlak Beskidzki – o istnieniu, którego nie byłem świadomy... Zawsze marzyłem o wielodniowych wędrówkach w atmosferze wyciszenia i spokoju... 

W końcu udało się! Wytyczyłem trasę. Był nią odcinek Rabka-Zdrój – Ustroń ze zmianami w Wiśle Czarne. Razem nazbierało się 210 km pieszej wędrówki... Wtedy zadałem sobie pytanie: czy jestem gotowy na taką wędrówkę?... Odpowiedziałem sobie wtedy bardzo szybko, że tak... Nie mając jakiegokolwiek sprzętu, spakowałem się i ruszyłem na moją pierwszą przygodę z górami... 

Ciągle dręczyły mnie pytania: czy to nie za długi odcinek, jak na pierwszy raz? czy nie będę bał się w nocy samotności? co mam robić, gdy stanę na wielkiej polanie, nie mając przed sobą ani jednego znaku? czy to, co zabrałem ze sobą absolutnie mi wystarczy? czy starczy mi sił?... Najbardziej jednak obawiałem się tego trzeciego pytania... Co mam zrobić, gdy stanę w obliczu majestatu gór, sam na sam... Którą drogę wybrać?... 

Dnia pierwszego, kiedy rozpoczynałem moją przygodę z górami, zobaczyłem, że spełnia się właśnie moje największe marzenie. Poczułem się wolny - choć na chwilę - nie zwracając uwagi na życie codzienne. Dodatkowo uczucie wolności potęgowała sama myśl, że tyle gór jeszcze przede mną... Na szlaki nie patrzyłem w kategorii kilometrów, czy też pory dnia, bo tu – w górach - czas zdawał się płynąć od wschodu do zachodu słońca. Wędrując, cały czas szedłem z tą myślą... Bałem się jedynie pierwszego kontaktu z nocą w górach. Ta myśl... Co to będzie? Nie dawała mi spokoju. Już wkrótce przyszło mi się zmierzyć z wszystkimi pytaniami, jakie sobie zadałem wówczas przed tą wyprawą... 

Kiedy sięgam do pamięci do dnia pierwszego i do tego, jak góry mnie przywitały, cieszę się bardzo, bo już od pierwszych chwil czułem, że czas rozpocząć nowy rozdział w życiu... Pierwszy górski krok postawiony w Rabce Zdrój, pierwszy las, pierwsze problemy... To jest coś czego się nie zapomina... Mając na sobie jedynie plecak, brak doświadczenia i wiele pomysłów - ruszyłem. Czterogodzinna wędrówka, górskim lasem, dała mi pierwszą lekcję. Od jego początku padał deszcz i na szlaku ani jednej osoby – tylko ja i góry... Pierwszy smak wolności... Wędrówka na Halę Krupową utkwiła mi szczególnie – był to mój pierwszy szlak. Było już późno, niebo pokryte deszczowymi chmurami, powoli przygotowywało się do zachodu słońca. Tu po raz pierwszy mogłem poznać odpowiedź na odwieczne pytanie: czy nie będę bał się w nocy samotności? Pomimo, tego, że byłem na hali, na której jest schronisko, postanowiłem, że muszę oswoić się z lękiem o pozostaniu na noc w namiocie, śpiąc w namiocie w okolicy schroniska. Noc nie była straszna, ale burza, która zbliżała się w środku nocy, napędzała mi różnych myśli do głowy... 

Po raz pierwszy ujrzałem wielkie polany, a na nich hektary borówek... – wtedy było to dla mnie coś niezwykłego – coś, czego nigdy nie widziałem na własne oczy. Podejście w stronę Policy, również obfitowało w borówki od samych jego stóp, aż po szczyt. Jakie to było uczucie stać po raz pierwszy, w środku tego niespotykanego przeze mnie terenu! Do samego zachodu Słońca stałem w samotności, rozglądając się dookoła. Nie mogłem nacieszyć się tym, co widzę. Polana na Hali Krupowej była czymś niezwykłym... Na północnym – zachodzie widziałem tylko jakąś, niższą górę, a dookoła mnie widziałem tylko piękne, świerkowe lasy i borówki. Ze szczytu podejścia, gdzie kończył się „dywan”, który tworzyły wszechobecne borówki, miałem okazję zobaczyć coś jeszcze, z czym nie miałem styczności w górach. Było to wielkie skrzyżowanie ścieżek, którego tak się obawiałem. Na środku stał tylko drogowskaz. Bałem się, że mogłem zgubić właściwą drogę. Z góry podziwiałem piękno otoczenia i wiedziałem, że to nie będzie moja ostatnia wyprawa górska... Byłem tak zachwycony tym co widzę, że nie chciałem stamtąd schodzić. W samotności czekałem, co się wydarzy dalej, gdy zmrok będzie powoli zapadał. Okolica powoli spowijały ciemności... O tej porze góry pokazywały swoją potęgę. Z każdą minutą stawały się coraz większe, bardziej tajemnicze i nieprzewidywalne. Tak wyglądał mój pierwszy dzień w górach. Zetknąłem się z czymś całkowicie dla mnie nowym, czymś niezwykłym i tajemniczym, z czymś o czym tak ciągle marzyłem... 

Drugi i trzeci dzień tej wyprawy dał mi kolejne doświadczenie, a raczej pokazał mi coś nowego. Poranek przywitał mnie wtedy pięknymi chmurami warstwowymi, których gromadzenie na niebie, miałem okazję podziwiać jeszcze przed wschodem słońca.

Tu spotkałem pierwszych ludzi. Wtedy, przed wschodem, spotkałem zbieraczy jagód, którzy traktowali góry jako konieczność... Na pytanie gdzie idziesz? Odpowiedziałem: do Ustronia. Na pytanie: z kim? Odpowiedziałem: samotnie... Wtedy przekonałem się po raz pierwszy, jakie podejście mają ludzie mieszkający w górach – oczywiście nie wszyscy. Pomyślałem, wtedy, że nie potrafią docenić tego, co mają wokół siebie... Przejście przez Policę w lekko zamglonym lesie dodawało uroku temu miejscu. Nie mogłem nacieszyć się tymi widokami, dlatego szedłem powoli tak, aby trwało to jak najdłużej. Teraz przyszło zmierzyć mi się z kolejnym pytaniem. Co zrobię, gdy zgubię szlak? Już na jednym z podejść musiałem schodzić ze szlaku, idąc lasem pełnym borówek, aby ominąć setki powywracanych drzew we mgle. Nie było to takie straszne, jak się obawiałem. Co prawda niejednokrotnie traciłem znaki z oczu, ale w lesie czułem się jak gdyby był to mój drugi dom... Drogę odnajdowałem szybko i już wkrótce przyszło mi się zmierzyć z Królową Beskidów. 

Pamiętam ówczesną pogodę. Było wtedy pochmurno, deszczowo i mglisto. Nie wiedziałem co mnie czeka. Ile tak naprawdę znaczy ta liczba 1725 m n.p.m. i co mnie czeka na takiej wysokości... Pierwsze podejście na Królową okazało się niezwykle trudnym przeżyciem. Brakowało sił. Co paręnaście kroków zatrzymywałem się, a wokół mnie tylko las – wszechobecny las... Świerki regla górnego, porośnięte niebiesko-zielonymi porostami świadczyły o wysokiej jakości powietrza. Zadałem sobie kolejne pytanie. Czy dam radę tam wejść? Nie wiedziałem ile przede mną szlaku w lesie, a gdy wyjdę ponad jego górną granicę, czy coś ujrzę, czy będę musiał już wracać? Zmęczony wędrówką, wchodziłem krok po kroku. Ciekawość zobaczenia czegoś nowego i wymagającego większego wysiłku, pchała mnie do przodu. Wtedy nadszedł ten czas... Świerki tworzące tutejszy las zaczynały być coraz niższe, aż ujrzałem... pierwszą kosodrzewinę... Byłem tak zdumiony tym, co zobaczyłem, że mimowolnie wypowiedziałem na głos słowo: kosodrzewina. Nie myślałem, że kiedykolwiek uda mi się ją zobaczyć i dotychczas uważałem ją za roślinę, którą niewielu miało okazję zobaczyć... 
Wtedy spełniło się moje kolejne marzenie, w które nie wierzyłem, że kiedykolwiek uda mi się spełnić. Dosłownie parędziesiąt metrów nad moją głową wisiały gęste, deszczowe chmury. Na północy widziałem tylko wycięty pas lasu na Mosornym Groniu, który mnie bardzo urzekł. Przede mną widniała Królowa Beskidów... Pierwsze dwa podejścia niezwykle zielone, usłane ze wszystkich stron kosodrzewiną. A wyżej? Gęste chmury nie pozwalały nic dostrzec. Zastanawiałem się co dalej robić. Iść? Nie iść? Po dłuższej chwili namysłu postanowiłem, że idę. Powoli kierowałem się w zamglone pola kosodrzewiny, które momentami tworzyły przepiękne „wąwozy”. Wtedy miałem okazję zobaczyć ile znaczy wysokość w górach, którą dotychczas poznawałem na lekcjach geografii. Podchodzenie w środku kosodrzewiny we mgle nie dostarczyło mi widoków, dlatego szedłem tylko przed siebie... 

Idąc tak od dłuższego czasu zobaczyłem coś niemożliwego dla mnie. Byłem ponad chmurami! Od Kępy (1525 m n.p.m.) „odbijała się” wielka chmura, za którą wyłonił się widok na Zubrzycę Górną. Pamiętam ten moment, ponieważ wtedy stanąłem jak wryty. 

Możliwość bycia ponad chmurami była dla mnie czymś równie niemożliwym, jak ujrzenie kosodrzewiny... Po dłuższej chwili obejrzałem się za siebie, bo czas było iść wyżej. To, co tam zobaczyłem było czymś równie niezwykłym. Teraz powstała jeszcze lepsza możliwość wędrówki ponad chmurami... Przede mną widziałem Małą Babią Górę, duży fragment błękitnego nieba, a pode mną gęste i ciemne chmury, które tworzyły wrażenie nieskończonych czeluści. Tam – na dole – wszystko wyglądało, jakby się kotłowało w wielkim garncu. Spojrzałem w dół i w stronę Małej Babiej Góry... Chmury, które były na wysokości Małej Babiej Góry opadły w dół doliny – do „kotła” – po czym sunęły w moją stronę z wiatrem. Cały czas obserwowałem ich przemierzanie, aż nagle... rozbiły się o miejsce, w którym stoję... Wszystko nagle znikło. Tylko mgła wokół mnie... Chmury podzieliły się na wiele mniejszych fragmentów „odbijając” się od Kępy w górę, ponad mnie. Byłem w szoku. Od teraz chciałem oglądać ciągle to nowe rzeczy, zjawiska i inne zdarzenia, bo po tych dwóch dniach cały czas coś zaskakiwało mnie. 

Z Kępy poszedłem dalej - na szczyt. Kosodrzewina powoli znikała... Głazów przybywało... Stałem i zastanawiałem się, co ujrzę teraz... Co mnie tutaj może jeszcze zaskoczyć... Choć w krótkim czasie nie byłem tego świadomy, to w nieco dłuższej perspektywie, mgły też „zagrały” tu swoje przedstawienie. Idąc coraz wyżej, we mgle myślałem, że za podejściem, którym idę jest już szczyt. Kiedy zobaczyłem takie coś pięciokrotnie, byłem zdumiony tym, co tu się może jeszcze wydarzyć... 

Na szczycie również zostałem mile zaskoczony. Nie minęło  pięć minut, gdy wiatr, który roztrzaskiwał chmury o Kępę, tu na szczycie, przewiał je wszystkie, odsłaniając błękitne niebo, pozwalając mi zobaczyć widoki niezwykłe! Długo obracałem się wokół siebie, aby ogarnąć to wszystko wzrokiem. Jezioro Orawskie, Mała Babia Góra, Mosorny Groń i pas lasu, który mnie tak urzekł stał się teraz taki mały... Chmury odeszły gdzieś na wschód, pozostawiając za sobą piękną, słoneczną pogodę. 

Pamiętam, że wówczas patrząc ze szczytu w stronę Małej Babiej Góry oglądałem wielką polanę, na której rosła tylko trawa. Znajdowała się tuż pod kopułą szczytową. Wtedy zadawałem sobie pytania. Co na tej wysokości i w tak trudnych warunkach żyje? Czy to już szczyt możliwości natury? Czy gdyby ta góra była wyższa, czy coś wyżej by na niej rosło, czy tylko zobaczyłbym skały i kamienie? Zaciekawiony tym, co dotychczas zobaczyłem, zacząłem schodzić ze szczytu. Zejście z kopuły skalnej było dla mnie bardzo strome, wręcz bałem się go... Trawersujące zejście, stromo opadające w dół było czymś, z czym nie miałem nigdy kontaktu. Właśnie stąd podziwiałem piękno wysokogórskiej polany dużo poniżej poziomu kopuły podszczytowej. Wtedy zobaczyłem że się mylę... Pod moimi nogami dostrzegłem pomarańczowe grono, które tworzyło kwiat. Przyjrzałem się mu dokładnie i... doszedłem do wniosku, że pierwszy raz widziałem taką roślinę na oczy. Był nią różeniec górski. Po spotkaniu z tym kwiatem zrozumiałem jak potężna jest natura. Tu liczą się każde warunki do przetrwania – nawet na tej wysokości. 

Docierając do schroniska na Markowych Szczawinach miałem okazję poczuć po raz pierwszy klimat schroniskowy, wziąć „górski” nocleg i pogawędzić z ludźmi, którzy robią to samo, co ja – kochają góry. Poznało się tu przyjaciół na parę godzin, ale mających te same pasje. W końcu można było wymienić swoje doświadczenia i spostrzeżenia z innymi... 
Będąc w schronisku, myślałem o tym, że kiedyś marzyłem o wschodzie słońca w środku gór. Teraz mogłem spełnić to marzenie. Wstałem rano, tak szybko, jak było to możliwe i wyszedłem na dwór – przed schronisko. Nikogo jeszcze nie było w okolicy. Do uszu dochodził tylko cudowny śpiew ptaków i cicho szeleszczące igły świerków poruszane przez wiatr. Słońce właśnie wschodziło, choć nie dane mi było ujrzeć jego blasku o tej porze rozpoczynającego się dnia. Cienkie warstwowe chmury przypominały mi o wschodzie, który oglądałem dzień wcześniej. Byłem sam, dlatego wyruszyłem z powrotem na Przełęcz Brona, skąd podziwiałem ciągnący się kilometrami pas w środku gór i lasów. 

Widok na Diablak i majestat gór o wczesnym ranku był dla mnie niezwykły. Widok na Królową Beskidów i myśl, że byłem na jej szczycie dziwiła mnie bardzo, bo stąd wyglądała jak nieosiągalna, tajemnicza i bardzo wysoka skalista góra. Długo przyglądałem się jej. Na Przełęczy Brona również ujrzałem po raz pierwszy Tatry, o których tylko gdzieś na lekcjach geografii coś usłyszałem. Byłem tak samo zdumiony, jak w przypadku, gdy ujrzałem kosodrzewinę po raz pierwszy w życiu. Tak samo, jak wcześniej, wypowiedziałem mimowolnie słowo: Tatry! i poszedłem dalej... 

Najbardziej jednak zaskoczyło mnie półtoragodzinne zejście ze szczytu Małej Babiej Góry. Niezwykłe było to, jak w ciągu tego czasu zmieniała się roślinność. Kamienie i rozległe polany powoli zamieniały się w las świerkowy – później liściasty. Wtedy myślałem: ile dzięki górom można przyspieszyć czas i zobaczyć, jak się wszystko zmienia w ciągu tak krótkiego okresu. Miałem okazję zobaczyć coś, co na nizinach trwa cały rok. To było dla mnie niezwykłe... 

Przejście z Małej Babiej Góry do Studenckiej Bazy Namiotowej na Głuchaczkach obfitowało w wiele atrakcji, ale najbardziej urzekła mnie tutejsza kultura. Tą bazę prowadzą ludzie kochający góry całym sercem, bo kiedy zawitałem do nich, przywitali mnie serdecznie. Miałem okazję przeprowadzić dłuższą pogawędkę z nimi, a kiedy ruszałem dalej – otrzymałem połówkę bochenka chleba i pozdrowienia, z którymi było już czas iść dalej... Wtedy zadawałem sobie kolejne pytania. Czy taka kultura panuje wszędzie, czy tylko na tym szlaku czy też w Beskidzie Żywieckim? Czy idąc dalej, będę miał tyle samo źródeł wody, co dotychczas? 

Niestety, bardzo szybko zweryfikowałem moje pytania dochodząc do schroniska na Hali Miziowej. Było już późno, więc zaplanowałem, że wezmę tu nocleg. Jednak gdy wchodziłem do środka, usłyszałem "Nie masz co robić, wypier...olić ci?" Jako, że kultura była tu, jaka była, nawet nie wszedłem do środka i poszedłem na Polanę Górową zielonym szlakiem do Studenckiej Bazy Namiotowej, gdzie wyspałem się i mogłem zapomnieć o tym incydencie z Hali Miziowej. Dzięki tej bazie namiotowej poznałem „dwa światy”: Halę Miziową – tą z nowoczesnym schroniskiem i kulturą, która ma wiele do życzenia i „Bazę Namiotową na Hali Górowej” – tą odległa o zaledwie 15min drogi – z piękną historią, starą bacówką i klimatem górskim, którego można w wielu obiektach tylko pozazdrościć. Tutaj trzeba było przygotować sobie wszystko samemu w ciszy, odosobnieniu i w środku pięknego lasu. Tu – w sercu dzikiego lasu – miałem okazję powędrować sam, poza wyznaczonymi szlakami, podziwiając nieznane mi okolice i niesamowity widok na Królową Beskidów z innej perspektywy. Miałem okazję pozostać tu na dłużej, ponieważ wielogodzinny ulewny deszcz zatrzymał mnie. Poznałem dzięki temu parę osób, które tworzyły jakże miłą atmosferę. 

Kiedy pogoda poprawiła się pomyślałem, czy naprawdę muszę już iść? Było tak pięknie... Jednak myśl, że każdego dnia coś zaskakuje mnie pozytywnie i myśl, że zobaczę coś nowego, nastroiła mnie pozytywnie. Wróciłem na Halę Miziową i poszedłem dalej – w stronę Romanki... Zastanawiałem się, co mnie jeszcze może zadziwić na tym szlaku. Przejście zachodnim stokiem Romanki pokazało mi coś nowego... Skalisty, stromy stok, na którym rósł piękny las świerkowy pozwolił mi poczuć coś niezwykłego. Będąc w środku lasu unosiła się mocna woń żywicy. To przejście utkwiło mi szczególnie w pamięci, ponieważ wędrowałem już wieloma lasami, ale czegoś takiego nigdy nie doświadczyłem... 

Przejście Pasmem Abramów pozwoliło mi zobaczyć granicę Beskidu Żywieckiego i Śląskiego od Żywca, aż po samą Milówkę. Tutaj, z góry, można było zobaczyć cywilizację, która stąd wyglądała kolorowo i mogłoby się wydawać, że tam w dole jest równie kolorowo, jak z góry. Dzięki temu pasmu miałem okazję wędrować po rozległych polanach bez ani jednego znaku, przez co moja obawa, o to jak się zachowam w takiej sytuacji - zniknęła. Myślałem, że zobaczyłem i doświadczyłem już wszystkiego i że nic nie jest mnie już w stanie zadziwić... Jednak przejście z Beskidu Żywieckiego w Śląski, było dla mnie czymś zupełnie nowym. Dotychczas spotkani ludzie pozdrawiali mnie serdecznie, a kiedy znalazłem się „po tej drugiej stronie” nagle to wszystko zanikło... Dlaczego? Nie wiem... Wędrując dalej, zauważyłem, że kultura na szlaku w Beskidzie Śląskim jest niższa niż ta, z którą miałem okazję się spotkać dotychczas... Również tutaj widać było, że tutejsza ludność nastawiła się na komercjalizację gór, przez co, okolica stała się dla mnie mniej atrakcyjna, choć same góry – nie. 

Jak zmieniły mnie góry? 
To pytanie jest ciągle aktualne i będzie tak długo, jak długo będę żył. Mój pierwszy raz w górach pokazał mi coś całkowicie nowego, tajemniczego, niespodziewanego... To o czym marzyłem i wydawało mi się niemożliwe, miałem okazję doświadczyć osobiście. Góry zmuszały mnie do wytrwałości w dążeniu do celu wynagradzając mi każdy włożony w to wysiłek przepięknymi widokami, krajobrazami i zjawiskami. Góry – ten inny, niezwykły świat – pokazały mi coś jeszcze... Coś czego istnienia nie byłem świadom. Tu zobaczyłem kosodrzewinę, której przecież nigdy nie miałem ujrzeć na własne oczy, tu byłem po raz pierwszy ponad chmurami, tu po raz pierwszy miałem okazję zmierzyć się z moimi lękami... Każde wyjście w góry wzmacniało mnie i dodawało mi sił na kolejne dni. Góry dały mi wiele możliwości spełniania marzeń. Góry stały się elementem mojego życia, miejscem, które będzie mnie wzmacniać zarówno fizycznie jak i psychicznie, miejscem, w którym dostrzegać będę zmiany i miejscem, w którym zawsze będę podziwiał upływający tu czas inaczej... 

Od tamtego razu minęło już kilkanaście lat. Dla tych, którzy mają już wiele lat życia za sobą, to być może jest krótki okres, ale dla innych, jest to ogromny kawał czasu, który zdawałoby się, nigdy nie upłynie. A jak to jest z nami – ludźmi gór, których serce jest w dużej części tam, na wysokościach? Niejeden z nas mawiał, że życie w górach płynie inaczej, że czas mija inaczej, że to, co złe pozostaje w dolinach, czego nie da się dostrzec z góry. Choć minęło kilkanaście lat, to czuję się, jak gdyby minęła dopiero jedna minuta. Czy to źle, czy dobrze? Zależy jak popatrzymy na tę jedną minutę. Jedna minuta mija bardzo szybko, dlatego właśnie tak określiłem okres moich ostatnich kilkunastu lat w górach. Minęły zbyt szybko… Choć pierwsza wyprawa była dla mnie niezwykłym wyzwaniem, z którym długo najpierw mierzyłem się w myślach, a później w terenie, to jednak następne nie były łatwiejsze. Trudno powiedzieć, która wyprawa była najlepsza, bo każda z nich miała coś swojego, nowego i innego, coś co na trwałe zarysowało się w pamięci. Każda z nich dała mi całkiem nowe doświadczenie. Przytoczę tu kilka moich odczuć i przemyśleń z różnych wypraw i postaram się opowiedzieć pokrótce co one mi dały.

Moją pierwszą, większą wyprawą, która dała mi wiele radości i pokazała, co znaczy iść ze sprawdzoną osobą i czym jest współpraca, bez której mogłoby się to wszystko źle skończyć, było z pewnością wejście zimą na Rysy 14.03.2008. Całą wyprawę nazwaliśmy Na dachu Polski, bo właśnie tak czuliśmy się, stając na tym szczycie po raz pierwszy w zimowych warunkach. Czuliśmy, że wyżej się nie da, że teraz jesteśmy w najwyższym punkcie Polski, że wszystko co polskie, jest poniżej nas. Sam sposób, w jaki została zorganizowana ta wyprawa był trochę dziwny, bo było to coś na zasadzie: jedziemy na Rysy? Odpowiedziałem: Tak! Zresztą, jak większość moich wypraw, właśnie w takim stylu były i są organizowane. Wystarczyło rzucić hasłem, a jeszcze tej samej nocy zbieraliśmy się i wyjeżdżaliśmy. Najciekawszym etapem było nocne przejście odcinka do Morskiego Oka, gdzie warstwa śniegu miała już w tym miejscu 2,20 m! Wszystkie tabliczki, które w lecie wskazywały kierunki szlaków, były zasypane pod śniegiem. Dopiero gdzieś w pobliżu rozstaju na Szpiglasowy Wierch, odkopaliśmy jedną z nich. Nie mogliśmy uwierzyć, że napadało aż tyle śniegu. Było to dla mnie nowe doświadczenie, bo oznaczało, że do góry będziemy musieli iść w jeszcze większych zaspach. Baliśmy się nawet, że z powodu braku sił nie zajdziemy za daleko. Wcześniejszym problemem jednak było znalezienie miejsca noclegowego. Postanowiliśmy, że w tych zaspach, gdzieś w rejonie Żabiego Potoku, pod świerkiem wykopiemy dół w śniegu i tam rozbijemy namiot. Tak też zrobiliśmy. Kiedy położyliśmy się spać, w namiocie było -7°C. Przyzwyczajeni do takich temperatur, o poranku zauważyliśmy, że namiot jest za słaby na takie warunki. Para wodna powstająca podczas oddychania unosiła się do góry i skraplała na ściankach namiotu, po czym zamarzała. Kiedy o poranku wystawiłem głowę z namiotu, aktualny widok wcisnął mnie do środka z powrotem. Przed nami stał Czarny Mięguszowiecki Szczyt w zimowej krasie. Tego widoku się nie zapomina. Wielki olbrzym, na którego mieliśmy spoglądać z góry. Podekscytowani tym widokiem zdążyliśmy się oporządzić w… 5 minut i już byliśmy w trasie.  

Choć bardzo lubiłem podziwiać to, czego nigdy wcześniej nie widziałem na własne oczy, to jednak nie na tym koncentrowałem się chodząc po górach. Większą radość sprawiało mi, kiedy mogłem zabrać kogoś, kto nie miał sił, kto tylko słyszał coś o nich, kto po kilkudziesięciu latach chciał wrócić do tego innego świata – do świata gór. Choć ja byłem na etapie poznawania gór, to jednak samotne wyprawy dały mi wiele lekcji, dzięki którym mogłem później pomagać innym, aby również dostały się do tego pięknego świata, gdzie wszystko co złe, zostaje gdzieś na dole. W szczególności w pamięci utkwiły mi nie te wyprawy, gdzie sam o pełni sił mogłem zwiększać swoje granice wytrzymałości, ale te, podczas których mogłem pomóc poznawać góry innym. Jako, że pod koniec 2006 roku założyłem górski klub GÓRY-SZLAKI, który przez kolejne 4 lata dawał mi sposobność poznawania ciągle nowych ludzi, to właśnie tam miałem największe okazje, by pomagać ludziom, którzy stracili wiarę w swoje możliwości z powodu wieku, którzy na wskutek chorób, zniechęcenia, czy też różnych problemów życiowych, chcieli wrócić w góry choć jeszcze jeden raz. Najbardziej zapisały mi się w pamięci starsze wiekiem duety i samotne osoby, które swoją postawą przyczyniły się do podbudowania mnie. Jakaż to radość zobaczyć osobę, która po ciężkiej chorobie nie załamuje się i pomimo dolegliwości idzie, by przełamać to, co złe, albo gdy po śmierci, czy też bolesnej rozłące podnosiły głowę do góry.

Po czterech latach od pierwszego kroku w górach rozpocząłem kolejny etap w moim życiu – wyprawy długodystansowe (jak np. samotne przejście przez wszystkie pasma gór Polski na południu od granicy z Ukrainą aż do granicy z Niemcami – 1047 km, czy samotna wędrówka przez 7 dni, gdzie spałem pod gołym niebem w Tatrach Słowackich, wchodząc na wszystkie dwutysięczniki dostępne szlakiem turystycznym) i na najwyższe szczyty Europy, takie jak: Mt. Blanc, Dom de Mischabel, Dufourspitze, Punta Gnifetti… W 2014 roku udało mi się zorganizować samotną wyprawę na Kazbek 5047 m n.p.m. w Gruzji i z ekipą na Elbrus 5642 m n.p.m. w Rosji. W 2017 poszerzyłem swoje horyzonty o najwyższe góry świata i pierwszym takim szczytem stał się Denali 6190 m n.p.m. na Alasce – uważana za górę o najtrudniejszych warunkach pogodowych na świecie, o czym przekonałem się na miejscu.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że warto marzyć, że warto walczyć o swoje marzenia, bo to, co przeżyjesz i jakich spotkasz ludzi ma wielki wpływ na Twoje życie.

12 komentarzy:

  1. Bardzo trafna analiza. Mam nadzieję, że nie zdążymy zadeptać i zniszczyć najpiękniejszych miejsc, a będziemy umieli cieszyć się nimi, podziwiać i chronić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry artykuł! Gratuluje i Dziękuje Michale. Mirka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało i że w ogóle tu zawitałaś.
      Ślę pozdrowienia na Podhale i życzę nam wszystkim, żeby dawny klimat gór wrócił.

      Usuń
  3. Przeczytałam cały Twój artykuł. Tak, prawdę piszesz. Niestety nie wierzę że zmieni się coś na lepsze w tej dziedzinie, jaką poruszasz... jestem pasjonatka gór, podróży i prowadzę dobre 10 lat pamiętniki podróży, i uwielbiam rozmawiać jak i słuchać, czy czytać o tym- osobiście robię to w gronie, tych którzy są moimi przyjaciółmi czy rodziną:))Strony internetowe rzadko odwiedzam bo prędzej czy później widzę tam nie spójność...pojawia się polityka, i delikatnie mówiąc brak kultury... Nie ma czasu na to...blogi czasami odwiedzę u kogoś...ale wolę lekturę w postaci książki. Grupy, kluby górskie...no cóż choć można spotkać tam perełki, niestety większości to towarzystwo do zabawy zakrapianej ,np. miałam możliwość to dostrzec na wycieczkach PTTK, to nie dla mnie sorki:))...to całkiem normalne w tym świecie, ale ja nie mam ochoty w tym brać udział...mam spojrzenie i oczekiwania inne.
    Michale napisałeś prawdę....niestety nie zmieni się nic na lepsze w tej dziedzinie jeszcze raz powtórzę:)...Musieliby zmienić się ludzie...hym....a oni zmieniają się w drugą stronę...turystykę obserwuję od dziecka...i dziś ma mało co wspólnego, z tym co wpoili mi inni z tej dziedziny....Moją pasją, miłością dzielę się z tymi którzy chcą słuchać i którzy dzielą się ze mną miłością do tego wielkiego Arcydzieła jakim są góry,....Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za bardzo rzeczowy i konkretny komentarz! Cieszę się, że są jeszcze osoby, które doceniają prawdziwą turystykę górską. Nie ważne po jakich górach się chodzi i ile ma się lat. Jeśli kocha się góry, to będziemy w nich przeżywać coś niesamowitego, będziemy je szanować, a przede wszystkim góry będą częścią nas.

      Usuń
  4. Tekst ciekawy, z częścią się zgadzam, z częścią nie (głównie zgadzam), natomiast nieustanne opisywanie alkoholu jako źródła wszelkiego zła staje się nużące ;) On przecież w górach (i wszędzie) był od zawsze i jestem przekonany, że 15 lat temu piło się w nich nie mniej niż teraz. Tylko, że może ludzie bardziej dbali o posprzątanie po sobie.
    Pamiętam, gdy rozmawiałem ze znajomymi tak z 10 lat temu, to większość była przekonana, że turystyka górska zaczyna wymierać. Że coraz mniej ludzi będzie chodzić po szlakach, bo nowoczesny człowiek nie lubi się męczyć. Ja miałem inne zdanie, twierdziłem, że ludzie wrócą w góry i to jeszcze w większych ilościach niż kiedyś. Nie podejrzewałem jedynie, że wrócą, bo taka będzie moda :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z tym, że być może jest jeszcze więcej ludzi w górach niż 10 lat temu, ale trzeba zadać sobie pytanie, jakich? Czy takich, dla których to jest moda, bo trzeba się pokazać na Facebooku lub Instagramie, czy prawdziwych ludzi gór (mam na myśli kochający góry)? Myślę, że o alkoholu mało napisałem. Bardziej nużące mogłyby być stwierdzenia dotyczące faktu, że większość nie zastanawia się nad wieloma sprawami i bezmyślnie podąża za tłumem. Nie sprawdza gdzie idzie, po co idzie, jakie są trudności, odległości, itp. Trochę coś na wzór 'niedzielnego turysty', który pojawił się, bo akurat nadarzyła się taka okazja, ale tak naprawdę nie wie gdzie idzie, co można zobaczyć. Zazwyczaj ich celem jest dotarcie do schroniska i zjedzenie obiadu. Takich osób jest naprawdę dużo i przez to schroniska stały się komercyjnym miejscem do zarabiania pieniędzy. Dla ludzi kochających góry zazwyczaj miejsca już nie ma... Artykuł ma na celu podniesienie świadomości turystyki górskiej, żeby nie 'klepać' prostych schematów, które 'zabijają' turystykę. Zgadzam się z Tobą w pełni - ludzi jest więcej, bo taka jest moda :)

      Usuń
    2. Góry są tylko odpryskiem tego, co na nizinach. Skoro - jak sam pisałeś - ludzie jeżdżą gdziekolwiek byleby pojechać, to podobnie będzie w górach. Przyczyn tego jest kilka. Zidiocenie społeczeństwa to jedno. Inna rzecz to ogromne poszerzenie możliwości w porównaniu z tymi sprzed lat. Ludzie się wzbogacili i zaczęli jeździć częściej niż kiedyś, również w góry. Sądzę, że zawsze większość obywateli to były takie baranki idące za tłumem, tylko, że kiedyś jeździły do OW Jastarnia albo do Bułgarii. Teraz jeżdżą gdzie chcą. Kiedyś chwalili się w opowieściach, obecnie robią to szybciej na fejsie. Uważam, niestety, że społeczeństwo jako takie jest od zawsze bardzo trywialne i prymitywne, ale teraz bardziej to wychodzi przez powszechność informacji.

      Usuń
    3. Trudno się nie zgodzić. Nawet krzywa Gaussa mówi o tym że minimum 68,4% społeczeństwa musi być tymi "barankami" podążającymi za tłumem. Praktyka pokazuje, że więcej. Twoje argumenty są jak najbardziej słuszne. Szkoda że większość po prostu nie myśli...

      Usuń
  5. Cześć, Michał!
    A gdzie mogę znaleźć Twoją relację z GSB? Czytałem ją kilka lat temu (o ile pamiętam, urywała się gdzieś za Babią Górą); chciałem do niej wrócić, bo chciałem iść tym szlakiem - i nie mogę znaleźć :( Pozdrawiam. Ryszard

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,

      Na blogu jej nigdy nie miałem, bo mam ją napisaną w postaci brudnopisu na 207 stron A4. Musiałbym najpierw dopracować ten brudnopis, żeby to opublikować :).

      Pozdrawiam Cię serdecznie :)

      Usuń
  6. Ta negatywna zmiana dotyczy całej turystyki, nie tylko górskiej. Obecnie wystarczy umieć kupić bilet tanich linii lotniczych iw sieci i zarezerwować pokój przez jeden z portali rezerwacyjnych, by nazwać się podróżnikiem (sic!). Nieważne, że leci się w miejsce odwiedzane od lat przez miliony. Co gorsza, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co. Przykłady z życia sprzed 7-8 lat: 1. Popularny w swoim czasie hostel w Tbilisi, dormitorium - Norweg po zdobyciu Kazbeku siedział tam kilka dni do odlotu samolotu (bilety tańsze wyszły), i nie przyszło chłopu do głowy wyjść na ulicę i zobaczyć kawałek Gruzji. Nie dał się namówić na wyjście. 2. To samo dormitorium, grupa świeżo przybyłych rodaków: A co w tej Gruzji można właściwie zobaczyć, bo my nic nie wiemy? To po co tu przylecieliście? Bo tanie bilety były. Kurtyna. 3. Koleżanka przyszła wściekła do pracy, bo chłopak zarezerwował bilety do Gruzji na city break na za tydzień, bo tanie były. O Gruzji nic nie wiedzieli. Pożyczyłam przewodnik, dałam namiary na sprawdzony nocleg w Kutaisi, przekazałam sporo informacji. Po powrocie koleżanka chwaliła się głównie wypitymi trunkami, a z wypadu do Tbilisi zapamiętali wyjazd kolejką linową na "tą górę z pomnikiem tej baby z mieczem i kielichem". Chodziło o pomnik Matki Gruzji po twierdzą Narikala. Więcej pytań nie zadawałam...

    OdpowiedzUsuń

www.VD.pl