Co zobaczyć na Krecie? Jak się do tego zabrać nie mając własnego samochodu? Przyznam, że dużo czytałem na ten temat w Internecie i chciałem zobaczyć tyle samo lub więcej. Szukałem tylko najlepszego sposobu, żeby dotrzeć do jak największej ilości miejsc tych najbardziej polecanych. Postanowiłem stworzyć listę Kreta - top 10, czyli co warto zobaczyć na Krecie. Najbardziej kusiły mnie takie nazwy, jak Balos, Elafonissi, Wąwóz Samaria, czy też Falasarna. Chciałem odwiedzić również inne miejsca, dlatego ja i moja żona, Monika, stworzyliśmy mapę i zaznaczyliśmy na niej jak najwięcej miejsc do zobaczenia, które chcielibyśmy odwiedzić.
GDZIE WYBRAĆ KWATERĘ?
My zdecydowaliśmy się na hotel Kavros Beach ze
względu na jego położenie. Można powiedzieć, że jest umiejscowiony na środku
wyspy, co daje duże możliwości eksplorowania wyspy i z pewnością można
intensywnie zwiedzać wyspę we wszystkich kierunkach. Wybranie lokalizacji w
okolicach Heraklionu niestety ogranicza nas czasowo w dużej mierze, dlatego nie
polecam tamtych rejonów. Dodatkowo część wyspy pomiędzy Heraklionem a St.
Nicolas jest mocno zabudowana i zorganizowanie wycieczki na zachodnią część
wyspy jest bardzo czasochłonne. Trzeba powiedzieć, że większa część atrakcji
znajduje się właśnie w tej części wyspy. No właśnie… zależy, co kto chce
zobaczyć... My skoncentrowaliśmy się głównie na przepięknych dziełach
naturalnych, jak laguny, plaże, góry i skały. Niektóre z nich są fenomenem na
skalę światową, dlatego warto i wręcz koniecznie, trzeba je zobaczyć. Kavros Beach
jest natomiast bardzo ciekawą propozycją dla osób, które nie mogą wypożyczyć
samochodu, bo nie mają prawa jazdy tak, jak ja, czy też boją się jeździć w
trudnym terenie górskim. Hotel znajduje się 17km na zachód od dużego miasta
Retymno i 45km na wschód od miasta Chania. Sam hotel może nie jest jakąś
rewelacją, ale jeśli ktoś nie koncentruje się na luksusach i bardziej zależy mu
na dobrej bazie wypadowej do zwiedzania wyspy, to na pewno będzie bardzo
zadowolony. Hotel oferuje 320 pokoi i wyremontowano go w 2014 roku. Jest wiele
rzeczy, które można wyliczyć obsłudze na minus, ale dla nas nie miało to
większego znaczenia. Hotel składa się z trzech kompleksów. Najpiękniejszy jest
Yassou Kriti, gdzie pokoje tworzą bardzo długi ciąg przypominający małe osiedle.
Pomiędzy dwoma rzędami zabudowy idzie się pięknym chodnikiem z bardzo ładnymi
drzewami i kwiatami rosnącymi po obu jego stronach. Na końcu alei dochodzimy do
kompleksu kuchennego, gdzie wszyscy z trzech budynków przychodzą na posiłki. Tuż
za restauracją znajduje się piękny basen z widokiem na rozległą plażę i morze.
Drugi kompleks pokoi zlokalizowany jest około 50m
od Yassou Kriti, gdzie są wyremontowane wszystkie pokoje. Według mnie pokoje są
czyste, wygodne i komfortowe. Na brak miejsca też nie mogliśmy narzekać.
Lodówka jest w standardzie. Suszarka też. Najgorszy jest trzeci kompleks pokoi,
ponieważ znajduje się po drugiej stronie autostrady i za każdym razem, kiedy
idziemy na posiłek lub nad morze, trzeba przechodzić przez nią. W tej części
mamy do dyspozycji pokoje w wersji ekonomicznej. Cena tych normalnych i
ekonomicznych nie różni się zbyt wiele (około 9zł...), dlatego polecam wziąć normalną opcję,
by mieć komfort i spokój. Co nam się nie podobało w hotelu? Z pewnością opcja
all-inclusive, gdzie rano mieliśmy do wyboru tylko cztery soki, a w południe
tylko napoje gazowane. Rano można było napić się tylko kawy, a w południe tylko
herbaty. Przy większej ilości urlopowiczów brakowało szklanek, herbaty, kawy, a
nawet talerzy. Kelnerzy nie pracowali jak typowi Grecy, gdzie na wszystko mieli
czas, ale raczej uwijali się w ukropie, żeby ze wszystkim zdążyć. Na niekorzyść
dopisałbym jeszcze fakt, że kiedy jedziesz na wycieczkę, to hotel nie wydaje
lunch boxów. Jest to dość dziwna sytuacja, niespotykana w innych hotelach. Mimo
wszystko nie patrzyłem na
niedociągnięcia, ale raczej cieszyłem się ze wspaniałej lokalizacji do
eksploracji wyspy. Hotel traktowałem jako miejsce do spania, a pod tym względem
nie mogliśmy nic złego powiedzieć. No dobra – może komary w pokoju, ale to
raczej normalne nad morzem i na wyspach greckich. Hotel jest pięknie położony,
bo z budynku możemy wyjść bezpośrednio na plażę Kavros Beach i od razu zażywać
słonecznych kąpieli.
KIEDY JECHAĆ NA KRETĘ? CENY NA KRECIE
Kreta w maju? Zdecydowanie tak! Dlaczego? Dlatego,
że jeszcze nie ma sezonu turystycznego i możesz cieszyć się piękną ciszą.
Trzeba przyznać, że Kreta jest najpiękniejsza w kwietniu i maju. To głównie
dlatego trzeba przyjechać tu w tym miesiącu. Na całej wyspie kwitną oleandry w
różnych kolorach i jest jeszcze w miarę zielono, bo słońce bardzo szybko
wysusza trawy i niską roślinność. Temperatury są już całkiem przyzwoite, bo w
ciągu dnia mamy od 23’C do 30’C. My trafiliśmy na przedział 25’C – 30’C, a więc
bardzo pięknie. O pogodę nie musimy się martwić, bo na brak słońca nie mogliśmy
narzekać. Co daje jeszcze opcja wyjazdu w maju? Na pewno, kiedy pojedziemy do
Wąwozu Samaria nie doświadczymy upałów nie do wytrzymania. Przejście stanie się
przyjemnością. Największą zaletą jednak są ceny! W maju nikt nie kasuje tak,
jak w sezonie, dlatego można zaoszczędzić dużo pieniędzy. Poniżej podaję ceny
każdej opisywanej wycieczki. Czerwiec, lipiec, sierpień są piękne na Krecie,
ponieważ mamy gwarantowaną pogodę i upały, ale niestety też bardzo dużo ludzi
przyjeżdża w tym czasie. W końcu to wakacje. Od czerwca do sierpnia ceny
znacznie wzrastają. Od początku czerwca można zauważyć tendencję dźwigania cen
za wynajem samochodów o 5 EUR co każdy tydzień. W maju widzieliśmy wszędzie
cenę 28 EUR za dzień, za samochód Nissan Micra. Jeśli wypożyczamy samochód, to
lepiej wziąć go na więcej dni, bo wtedy mamy upusty i cena jednostkowa za dzień
maleje. Ja nie miałem prawa jazdy, a żona dopiero wróciła za kółko po bardzo
długim czasie, dlatego zdecydowaliśmy się na wyjazdy zorganizowane i właśnie w
tej kwestii będę podpowiadać co i jak, żeby wycieczka była naprawdę udana i po
najniższej cenie, bo w tej kwestii mieliśmy duże doświadczenie. We wrześniu
natomiast odczujemy spadek cen za usługi oraz ponownie zrobi się mniej tłoczno
w kurortach. Jedyny minus to taki, że roślinność będzie już wysuszona i dla
miłośników kolorów i zieleni nie będzie tak pięknie. Trzeba jeszcze wspomnieć o
temperaturach wody. Na początku maja wody mogą być jeszcze zimne, ale od połowy
miesiąca mają około 18’C i więcej w zależności od pogody. Podczas ciepłych dni
taka temperatura wody jest idealna. Podsumowując – najlepiej pojechać po 15-20
maja. Wyspa jest kolorowa, pełna zieleni, kwiecista, jeszcze nie upalna, ale
bardzo ciepła, słoneczna i według mnie najpiękniejsza! Ceny w sklepach
przypominają bardzo te znane z Polski. Jedynie pieczywo i owoce są droższe niż
u nas.
JAK ORGANIZOWAĆ PRZEJAZDY I GDZIE?
To mój ulubiony temat, gdyż nie korzystałem z
ofert naszego biura podróży oraz z propozycji innych biur podróży, które
organizowały wyjazdy w naszym hotelu. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta.
Cena! Biura podróży z Polski organizują wyjazdy dokładnie za dwa razy większą
cenę niż miejscowi! Z tego względu, co nam pozostało zrobić? Hotel Kavros Beach
ma idealne położenie, bo mieści się w niewielkiej wiosce o tej samej nazwie.
Wystarczy przejść na drugą stronę ulicy i… od razu po prawej stronie mamy
pierwszą grecką agencję turystyczną. Na odcinku dwustu metrów znajdziemy ich aż
cztery! (po lewej stronie ulicy). Po prawej będą stali panowie ze stolikami i
plakatami, oferując przejazdy w najbliższe lokalizacje za niską cenę (tak zwany
„southround trip”). Warto skorzystać z ich oferty podczas jednego dnia pobytu.
Oferują ciekawe przejazdy do ładnych miejsc w najbliższej okolicy. Jeśli
myślimy o czymś dalszym i piękniejszym, to warto skorzystać z usług tych
czterech agencji. Prowadzą je Grecy i znają się na rzeczy. Taki wyjazd będzie
kosztował dokładnie o połowę mniej niż z naszego biura podróży. Z pewnością nie
rozczarujemy się faktem, że znaleźli za mało chętnych na naszą wycieczkę i w ostatnim dniu ją odwołają. My skorzystaliśmy z ofert dwóch greckich biur
podróży. Pierwsze z nich to Klados Panagiotis, a drugie to Spiridon Tours/Trip
to Dreams. Klados Panagiotis to pierwsze biuro po przejściu na drugą stronę
ulicy. Warto przyjść tu po godzinie 17.00 ponieważ facet zna się na samochodach
i wiele może powiedzieć na temat ich wypożyczania, warunków, itp., a kobieta,
która tam urzęduje jest kontaktowa i potrafi udzielić wielu informacji w
kwestiach wycieczek i miejsc na Krecie. Zdecydowanie polecam kontakt z tą
panią, ponieważ będziemy mieli pewność za wszystkie informacje. Trzeba
przyznać, że poziom organizacji wycieczek stoi na najwyższym poziomie.
Przewodnik mówi w pięciu językach! Dodatkowo jedziemy nowoczesnymi,
klimatyzowanymi autokarami i przede wszystkim mamy dużo czasu na zwiedzanie
naszych atrakcji! Każdy, kto pojechał z tym biurem mógł z pewnością wystawić z
czystym sumieniem ocenę 5 z plusem.
Drugie biuro podróży przyjęło trochę inną taktykę.
Prowadzą je George i jego żona Stella, a biuro nazywa się „Trip to Dreams”.
Stella jest bardzo kontaktową osobą i wychodzi na deptak, żeby oferować różne
wyjazdy. Moim zdaniem w tym biurze zbyt dużo opcji jest „wrzuconych” na jeden
dzień. Robi się z tego gonitwa, co dla nas, jako osób interesujących się
fotografią krajobrazu, jest uciążliwe i odczuwamy brak czasu. Program może jest
bogaty, ale niestety mamy zbyt mało czasu na podziwianie wybranych atrakcji. Z
tego względu polecam od nich nietypową opcję samochodu siedmioosobowego, który
będzie prowadzić George. To biuro ma ciekawą opcję, bo można wybrać sobie
obojętnie jakie miejsce na mapie i powiedzieć, że tam chcesz jechać, a on cię
tam zawiezie. Z tego powodu wybraliśmy dwa z ciekawych miejsc i połączyliśmy je
w program jednej wycieczki. Wtedy George wystawia taką wycieczkę na sprzedaż i
inne osoby mogą dołączać do momentu, aż zapełni się samochód. Cena za wyjazd
była bardzo niska bo tylko 20 EUR za dojazd do Imbros Gorge i Frangokastello. Regularna
autokarowa wycieczka do obu tych miejsc kosztuje 30 EUR (organizuje je Spiridon
Tours), dlatego postanowiłem wybrać pierwszą opcję. Do naszej propozycji dołączyło
trzech Niemców i dzięki temu mieliśmy niestandardową wycieczkę. Na miejscu
wystarczy znać prosty angielski. Nikt nie będzie zły, że nie znasz dobrze
języka. Dla nich liczy się klient i wszystko zrobią, żeby dobrze Cię
poinformować i żebyś był zadowolony z wyjazdu. My tego doświadczyliśmy. Chociaż
nie umiem dobrze angielskiego, to przynajmniej znam go na tyle, żebym mógł
powiedzieć, co chcę zobaczyć, zapytać o szczegóły wycieczki oraz ustalić
warunki. Najważniejsze, że rozumiałem wszystko, co mi mówiono. Hotel Kavros
Beach ma ciekawe położenie pod tym względem, ponieważ autokar zabierający
turystów ma tu ostatni przystanek i stąd jedziemy już bezpośrednio do celu. Z
powrotem wychodzimy jako pierwsi, więc nie tracimy dużo czasu na czekanie i
postoje. Pod tym względem jest rewelacyjnie!
Muszę dopowiedzieć jeszcze o kwestii zwiedzania
miast Retymno i Chania. Wszystko zależy, czy chcemy mieć przewodnika, czy też
nie. Większość ludzi chce po prostu zobaczyć stare uliczki, pójść nad plażę,
zobaczyć historyczne miejsca i nacieszyć oczy czymś nietypowym. Nie polecam
więc zorganizowanych wycieczek, ale… dojazd komunikację miejską! Przy hotelu
Kavros Beach stoi mały, drewniany przystanek autobusowy. Co godzinę, od godziny
6.00 rano jeździ taki ciemnozielony kreteński PKS (KTEA), gdzie za 2,90 EUR
zajedziemy do centrum miasta. Zorganizowana wycieczka kosztuje 15 EUR. Podobnie
jest z miastem Chania, gdzie dojedziemy za 4,70 EUR, a zorganizowana wycieczka
kosztuje 20 EUR. O szczegółach będzie poniżej – w liście „Kreta - Top 10". Podsumowując: główne miejsca, najbardziej
znane na Krecie wybieraj z Klados Panagiotis, ponieważ będziesz miał mnóstwo
czasu na zwiedzanie atrakcji, a w nietypowe miejsca wybieraj Spiridon Tours.
Ceny są porównywalne, więc kieruj się raczej względami transportowymi i czasem,
jaki jest przewidziany na zwiedzanie wybranych miejsc. Poziom obsługi obu
wycieczek stoi na bardzo wysokim poziomie, więc będziemy na pewno z nich
zadowoleni i długo będziemy wspominać najpiękniejsze chwile naszego pobytu.
CO ZOBACZYĆ NA KRECIE?
To chyba najważniejsze pytanie, bo w końcu po coś
tu przyjechaliśmy. Ja może rozpocznę mój ranking od najpiękniejszych miejsc (od
najpiękniejszego do najmniej atrakcyjnego, co nie znaczy, że dane miejsce nie
jest atrakcyjne lub nie warte zobaczenia – zresztą sami możecie to ocenić
oglądając zdjęcia i czytając relację z poszczególnego miejsca).
1. LAGUNA BALOS I GRAMVOUSA (GRAMWUZA)
Dla mnie zdecydowanie numer jeden! Muszę
wspomnieć, że w sierpniu 1981 roku Karol i księżna Diana spędzili tu część
swojego miesiąca miodowego po ślubie, który odbył się 29 lipca 1981r. Ten fakt chyba świadczy o pięknie naszego miejsca.
My skorzystaliśmy z oferty greckiego biura podróży Klados Panagiotis, które
oferuje wyjazd na Balos i Gramvousę za 16 EUR. Trzeba od razu dodać, że to nie
jest pełna cena za wycieczkę, ponieważ dodatkowo płacimy 27 EUR za bilety na
prom. Dlaczego tak duża cena? Według mnie cena nie jest duża, bo wycieczka jest
pomyślana naprawdę z głową. W tym samym czasie wypływają dwa promy mogące wziąć
na pokład około 500 osób. Żeby nie przeludnić laguny jeden z promów zabiera
pasażerów na Balos, a drugi na Gramvousę Imeri. Po trzech godzinach następuje
zamiana i dzięki temu większa ilość ludzi mogła jednocześnie podziwiać oba
miejsca we względnym spokoju. Autokar zabrał nas spod hotelu o 8.45 rano. Jedzie
około 80km do Kissamoss (Kastelli – nowa nazwa miasta), gdzie zatrzymujemy się
w porcie o tej samej nazwie. Przewodnik w autokarze zbiera pieniądze na bilety
na prom i po zaparkowaniu kupuje dla wszystkich bilety. Mamy jeszcze 40min
czasu do odpłynięcia statku, dlatego nie musimy się spieszyć. Wraz z biletem
jest pobierana jeszcze jedna opłata w wysokości 1 EUR – coś na wzór opłaty
wstępu do parku narodowego w Polsce. Według mnie to dobra inicjatywa, bo z tych
pieniędzy finansują sprzątanie obu lokalizacji. Wycieczka jest przewidziana do
godziny 20.00, dlatego mamy mnóstwo czasu i jak zobaczymy na miejscu – mogłoby
go być jeszcze więcej, gdyby nie ograniczenie w postaci zachodu słońca i końca
dnia. Już sam rejs staje się bardzo atrakcyjny, ponieważ blisko godzinę zajmuje
dopłynięcie do Balos. Okrążamy półwysep, po czym wpływamy na otwarte wody Morza
Kreteńskiego pomiędzy kilkoma wyspami. Podziwianie różnych formacji skalnych z
poziomu pokładu statku na pewno dostarczy wielu pięknych wrażeń. Po prawej
stronie widzimy Gramvouzę Imeri ze słynną fortecą piratów. My natomiast
popłynęliśmy bezpośrednio na Balos, gdzie za trzy godziny mieliśmy się
zamienić.
Moment dobijania do Balos dostarcza wielu emocji,
ponieważ najpierw wpływamy na błękitną, rajską lagunę. Jako, że nasz statek nie
może podpłynąć do brzegu ze względu na swoje rozmiary, to na środku głębokiej
jeszcze laguny, mamy przesiadkę na 40-osobowe białe łódki, które po dwie
zabierają nas na plażę Balos. Ten widok robi ogromne wrażenie! Z wielkiego
statku oglądasz jak turyści wsiadają na łódkę, która rzuca cień na dno laguny.
Masz wtedy wrażenie, że łódź lewituje! Przesiadka jest całkowicie bezpieczna,
bo schodzimy po stopniach, gdzie mamy poręcze po obu stronach i tak samo jest
na łódce. Po zebraniu czterdziestu osób (w czterech dziesięcioosobowych
rzędach) łódka dopływa na plażę. Od teraz możemy rozkoszować się pięknem tego
miejsca! Mamy do dyspozycji trzy godziny czasu na podziwianie laguny, półwyspu
i plaży Balos! To bardzo dużo i najbardziej cieszyliśmy się z tego faktu.
Przewodnik powiedział nam w autokarze, że po lewej stronie, na górę prowadzi
wydeptana ścieżka. Stamtąd można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z góry, które
tak bardzo rozpowszechnione jest w Internecie. Najpierw jednak z Monią
poszliśmy wzdłuż linii brzegowej wszystkich dostępnych tu plaż. Co ciekawe
niektóre są tak kręte, że lepiej iść na skróty. Skróty wyglądają tu nieco
inaczej… bo można iść przez wodę w linii prostej do interesującego nas miejsca!
Woda w lagunie sięga co najwyżej do kolan, więc można szybko „przeskakiwać” z
miejsca na miejsce. Plaże wyróżniają się różowym piaskiem na brzegu, co bardzo
przyciąga wzrok. Najciekawsze jest jednak przechodzenie przez wody na skróty.
Na dnie leżą kilogramy biało-zielonych muszelek w paski, których nazbieraliśmy
bardzo dużo. Są piękne i chociażby z tego powodu warto pochodzić trochę w
wodzie. Jedni mawiają, że po prawej stronie widać wyspę, a inni mówią, że to
tylko półwysep. Jak zwał, tak zwał, bo wszystko zależy od pory kiedy tu
jesteśmy. Gdyby czepiać się szczegółów, to w naszym czasie była to wyspa,
ponieważ plażę zalewała 30cm woda i jedyną drogą przejścia z plaży na górę było
przejście na skróty przez nią. Najbardziej chcieliśmy zobaczyć jednak opisywany
przez przewodnika widok z góry z wysokości 150 m n.p.m. Polecił nam dojście do
skraju plaży po przeciwnej stronie skalistej wyspy i tam wydeptaną ścieżką, a
później kamiennymi schodami, mogliśmy podchodzić do góry.
W hotelu poznaliśmy dwie starsze panie po 70-tce i
namówiliśmy je na wspólny wyjazd. Zgodziła się jedna z nich, bo druga miała
raczej problemy z chorobą morską. Cieszyła się bardzo, że zabraliśmy ją ze
sobą, bo sama nie zorganizowałaby sobie tej wycieczki, ponieważ jej koleżanka
należała do grupy „czarnowidzów”, która widziała same problemy, a nie cel. Z
taką osobą trudno jest cokolwiek zorganizować, a już tym bardziej gdzieś pojechać.
Po przeciwnej stronie, patrząc od miejsca, gdzie wysiadaliśmy z łódki,
doszliśmy do innej plaży. Tutaj wody nie przybierały błękitnego koloru, ale raczej
mieniły się szmaragdowymi odcieniami. Wyglądały przepięknie, bo kolor nie
pochodził od brudów. Pełnię piękna Balos mogliśmy ujrzeć dopiero idąc
kamiennymi schodami aż do wysokości 150 m n.p.m. Ścieżka prowadzi dalej, na
parking samochodowy. My szliśmy tylko do momentu, aż zrobiło się całkowicie
płasko. Wtedy spojrzeliśmy z góry na okolicę. Teraz mogliśmy zobaczyć, jak
pięknym półwyspem jest Balos i jakie wody go otaczają. Po lewej stronie morze
przybierało kolor szafiru; po lewej stronie, przy linii brzegowej, aż przez
cały półwysep Balos – morze przybierało kolor szmaragdowy, a po prawej stronie
– niesamowity turkusowy, przemieszany z lazurowym błękitem! Ten widok po prostu
wgniatał w ziemię! Cały półwysep okalały jasne, prawie białe i różowe piaski a w
oddali widzieliśmy drugi cel naszej wyprawy – Gramvouza Imeri. W drodze na górę
mijamy przystanek „Donkey taxi”, gdzie osoby, które nie lubią chodzić po górach
mogą wjechać na osiołku, żeby zobaczyć fenomenalny widok znany z wielu
widokówek. Kiedy zobaczyliśmy wszystkie atrakcje tego miejsca, zaczęliśmy
schodzić. Pozostało nam tylko 40min do odpłynięcia ostatnich małych, białych
łódek do dużego statku, dlatego wróciliśmy na rozległą plażę i cieszyliśmy się
wspaniałym kolorem błękitnego i turkusowego morza. W trakcie obserwacji jak
łódki zabierają kolejnych turystów na wielki statek mieliśmy powód do śmiechu,
ponieważ usłyszeliśmy odgłos nawalającego silnika w jednej z nich i zobaczyliśmy
jak czterdziestu turystów zostało na środku laguny, pomiędzy plażą a dużym
statkiem. Wtedy podpłynęła druga łódka, żeby wziąć na hol pasażerów i tym samym
zabrać ich na statek. Z powodu piękna półwyspu Balos, czekaliśmy aż do ostatniego
kursu o godzinie 14.45.
Nasz rejs przebiegał spokojnie i dopłynęliśmy do celu
bez atrakcji. Z najwyższego pokładu statku patrzeliśmy na to, jak kierujący
łódką podpłynął do tej zepsutej i wyciągnął narzędzia. Rozpoczął naprawę
silnika. Podsumowałem ten widok „naprawą w raju”, bo klimat morza i wyspy
przypominał Karaiby i na środku rajskiego morza sternik miał ubrudzone ręce od
smarów. Wyglądało to co najmniej zabawnie. Duży statek odpłynął po godzinie
15.30. Dopłynięcie do Gramvouza Imeri zajmuje 15min, dlatego mieliśmy nie całe
dwie godziny na zwiedzanie tej części wyspy. Przewodnik polecił najpierw
podejście na szczyt góry o wysokości 154 m n.p.m., gdzie znajduje się wielka,
niszczejąca twierdza piratów z XVI wieku. Przyznam, że budowla zajmuje ogrom
miejsca na górze i jest gdzie tam chodzić. Najbardziej polecam podejście do
murów obronnych z widokiem na Balos. Możemy stamtąd popatrzeć na otoczenie
półwyspu Balos oraz na dużą górę Gramvousa, o wysokości 716 m n.p.m., którą
oglądaliśmy podczas godzinnego rejsu na Balos. Zdecydowanie góruje nad okolicą.
Ten widok zapadnie z pewnością na zawsze w pamięci, ponieważ Balos z twierdzy
wygląda jak rajska wyspa z wielką górą na środku. Przyglądając się tej części
murów warto przejść wzdłuż niego, ponieważ w jego połowie zauważymy dużą wyrwę
z widokiem na morze i w tym samym miejscu rośnie bardzo ciekawy krzak z
pomarańczowymi liśćmi zdobiący okolicę. Podejście do twierdzy jest bardzo
ciekawe. Ponieważ z niewielkiej przystani idziemy bezpośrednio na szlak
prowadzący do twierdzy. Dokładnie w połowie drogi do niej mijamy po prawej
stronie ogromne pole wysokich agaw. Wyglądają niesamowicie, ponieważ rosną na
długości kilkuset metrów pod niewielką ścianą skalną. Same kaktusy mają około
3m wysokości! Kiedy spoglądniemy na dół zobaczymy niesamowite kolory morza. Podobnie,
jak na Balos, wody przyjmują turkusowy i błękitny odcień. Patrząc ze szczytu
góry Gramvousa Imeri najbardziej rzuci się w oczy fragment skał pod wodą, które
tworzą linię w stronę Balos. Pas skał rozpoznamy po jaśniejszych odcieniach
morza.
Dla tych, którzy nie lubią chodzić po górach,
polecam przejście plażą wzdłuż aż dojdziemy do wraku zardzewiałego statku.
Widać go z każdego miejsca, dlatego nie trudno obrać właściwy kierunek. Na wrak
nie wolno wchodzić, ponieważ z każdym rokiem odpadają kolejne części i obecnie
nad wodą pozostała już tylko połowa statku, podczas, gdy w 2011 roku widać było
jeszcze zdecydowanie większą jego część. Z plaży również można podziwiać
wspaniały pas agaw. Gramvousa jest bardziej zacisznym miejscem, ponieważ ludzie
nie rozchodzą się we wszystkich kierunkach, ale raczej wszyscy idą na twierdzę,
a ci co nie lubią gór, pozostają na plaży. Schodząc ze szczytu po schodach
trzeba uważać, ponieważ kamienne stopnie są bardzo sypkie. Na nieszczęście trafiliśmy
na Francuza z zaburzeniami psychicznymi, który kopał każdy luźny kamień i przez
to je zrzucał z wysokości na niżej idących turystów. Na nic zdawały się upominania
innych ludzi. Również na dole ciągle musiał coś zbierać i podnosić z ziemi. Na
umówioną godzinę duży statek zabiera wszystkich pasażerów i płynie z powrotem
do Kissamoss. W trakcie rejsu panuje zupełna cisza, a później przez głośniki na
cały głos płynie piosenka „I feel so good”, po czym wszyscy wyskakują ze swoich
siedzeń. Po krótkim wstępie kapitan zapowiada promocję lodów i piwa.
Na Balos można dojechać wypożyczonym samochodem. Z
Kavros trzeba jechać autostradą do Kissamoss (Kastelli). W mieście pojedziemy
3km asfaltem, po czym droga zamienia się w szutrową szeroką ścieżkę, którą jeszcze
8km będziemy jechać około pół godziny. Droga jest wąska i z przepaścią po
prawej stronie, dlatego trzeba jechać ostrożnie i powoli. W firmach
wypożyczających samochody jest zaznaczone, że nie wolno tymi autami jeździć po
szutrowej nawierzchni, ale wszyscy to robią. Pozwalają jeździć tylko i
wyłącznie asfaltowymi drogami. Po 8km jazdy docieramy do parkingu, gdzie
samochodów pilnują… kozy. Co ciekawe zdarzają się przypadki, gdzie kozy chodzą
po samochodach, dlatego warto zastanowić się, gdzie zostawimy samochód... Z
parkingu nie widzimy jeszcze naszego celu – Balos. Najpierw idziemy ścieżką w
równym terenie. Po około 15min dochodzimy do miejsca, gdzie mamy fenomenalny
widok na Balos znany z widokówek. Kolejne 15min zajmuje dojście do plaży na
półwyspie o tej samej nazwie. Łącznie czas dojścia z parkingu do plaży zajmuje
30min. Moim zdaniem, jeśli wypożyczamy samochód, podjedźmy nim do portu
Kissamoss i tam wybierzmy rejs statkiem. Widoki z morza na Balos i Gramvousę są
zdecydowanie piękniejsze, przesiadka ze statku na małe łódki dostarcza wielu
emocji i zobaczysz Gramvousę, do której z parkingu pod Balos po prostu nie masz
dostępu. Moim zdaniem, jadąc samochodem można bardzo dużo stracić. Jeśli nie
lubisz tłumów, to polecam Kretę w maju. Wtedy będziesz mógł skorzystać z rejsów
w nie pełni sezonu. Widok, który możemy zobaczyć z góry, idąc od parkingu,
możemy również ujrzeć korzystając z oferty rejsowej, bo wtedy po dopłynięciu do
Balos możemy podejść na tą górę.
2. ELAFONISSI
Moim zdaniem drugie najpiękniejsze
miejsce na Krecie. Wiele osób ma dylemat, co jest piękniejsze – Elafonissi czy
Balos/Gramvousa. Ja i Monia przyznajemy, że obie plaże i laguny, mają zupełnie
co innego do zaoferowania, stąd możemy powiedzieć, że obie są bardzo atrakcyjne
i równie piękne. Ponownie zdecydowaliśmy się na wyjazd z Klados Panagiotis,
ponieważ w programie agencja przewidywała aż cztery godziny pobytu na plaży z
możliwością zwiedzania całej laguny. Wycieczka na Elafonissi kosztowała 30 EUR,
podczas gdy nasze biuro podróży życzyło sobie 60 EUR! Dojazd na miejsce trwa
około 1h 45min, dlatego spod hotelu wyjeżdżaliśmy po godzinie 8.05. Jako, że
poznaliśmy wcześniej „babcie” w hotelu, bo tak je nazwaliśmy, to
zaproponowaliśmy im wspólny wyjazd z nami na Elafonissi. Bardzo chciały tam
być, dlatego pojechaliśmy w czwórkę. Autokar po przejechaniu ponad połowy
swojej trasy zatrzymuje się w małej wiosce Topolia, gdzie mamy postój na
śniadanie. Wioska oferuje fenomenalne widoki i z pewnością ujrzymy niecodzienny
sposób zagospodarowania górskiego zbocza. Później jedziemy bezpośrednio do celu,
podziwiając po drodze piękne pomarańczowe sady. Autokar dojeżdża praktycznie
pod samą lagunę. Tutaj nie mamy żadnych rejsów. Do miejsca dochodzimy
bezpośrednio. Od momentu wyjścia z autokaru mamy do dyspozycji cztery godziny.
Czy to mało, czy dużo? Zależy na co chcemy je przeznaczyć. Zawsze powtarzam, że
na Elafonissi powinno się przyjechać dwa razy – pierwszy raz, żeby dokładnie
sfotografować okolicę (a jest rozległa) i drugi raz, żeby nacieszyć oczy
rajskimi widokami oraz skorzystać z kąpieli w krystalicznie czystej lagunie.
Jeśli ktoś przyjeżdża tu by się wykąpać w pięknej
scenerii, to z pewnością wykorzystał swój czas bardzo dobrze, ale jeśli ktoś
przyjechał, by zwiedzić to piękne miejsce, to warto zapuścić się aż na sam
koniec półwyspu. Na samym początku, z parkingu, wychodzimy na szeroką i
rozległą plażę ze słomkowymi parasolami. W maju piaszczyste przejście w
większości jest zalane krystalicznie czystą wodą, dlatego nie warto okrążać tego
zalewiska, ale raczej warto pójść na skróty, idąc przez płytką lagunę. Widać
stąd niesamowity błękit morza i to właśnie w jego kierunku będziemy szli. Wychodzimy
wtedy na drugą rozległą, piaszczystą plażę, gdzie rozstawiono drugi rząd
słomkowych parasoli z czerwonymi leżakami. Dalej widać ścieżkę na wzór szlaku
turystycznego, gdzie dochodzimy do dużych głazów zanurzonych w morzu po lewej
stronie plaży. Większość ludzi szuka sobie tutaj wygodnego, zacienionego
miejsca, ponieważ widoki dookoła są fenomenalne. Jeśli jesteś tu pierwszy raz,
to nie warto zatrzymywać się w miejscu „początkowym”, ale raczej polecam
eksplorację Elafonissi. Wśród skał zobaczysz drewniane ogrodzenie
zabezpieczające chronioną roślinność, które wymusi kierunek wędrówki i wtedy przejdziemy
na drugą stronę, na kolejną plażę. Co ciekawe, na wszystkich plażach bardzo
pięknie widać różowe piaski. Za wielkimi głazami zauważymy, że na piaskach leży
mnóstwo drobnych muszelek. Jest ich więcej niż samego piasku! Ja i Monia
stwierdziliśmy jednogłośnie, że po tej stronie laguna oferuje piękno najwyższej
klasy. Z morza wystają powulkaniczne skały, które dodają uroku okolicy. Błękit
morza wręcz wgniata w ziemię! Większość ludzi kończy na tym etapie swoją
wędrówkę, ale my postanowiliśmy „przetrzepać” okolicę aż do samego końca, na co
decyduje się tylko kilka osób. Półwysep ma ponad kilometr długości, dlatego
potrzeba trochę więcej czasu, żeby wszystko zobaczyć. Za skałami warto iść
brzegiem morza, mijając poszczególne plaże. Po prawej stronie ciągle będziemy
widzieli pas skał. Po około 800m wędrówki dojdziemy do otwartych piasków
tworzących wydmy! Co ciekawe, wśród wydm możemy wypatrzeć piękny rząd niskich,
kulistych krzewów, które zdobią okolicę. Wchodząc w strefę otwartych piasków i
wydm podeszliśmy pod górę, aż doszliśmy do niewyraźnej ścieżki wśród cierni. Na
górze, po lewej widać jakąś białą kapliczkę. Podeszliśmy tam, ponieważ z góry
rozpościera się najbardziej rozległy widok na całą lagunę Elafonissi. Po obu
stronach półwyspu widzimy, jak bardzo różne kolory przybierają wody morza. Po
prawej widać wspaniały błękit, a po lewej szafirowe odcienie. Zarówno jedna,
jak i druga strona wygląda fenomenalnie. Ma się wrażenie, jakby dwa morza
stykały się właśnie na Elafonissi. Jako, że nasze babcie, które pojechały z
nami, nie miały tyle chęci, by w upale chodzić po skałach i w nieznanym
terenie, to usiadły pod pierwszym rzędem głazów i czekały na nas. Tak się
umówiliśmy.
Zanim zwiedziliśmy okolicę i wróciliśmy do naszych
babć, to minęły… dwie godziny! Rzeczywiście tyle czasu potrzeba, żeby w
zupełnym spokoju poznać wszystkie atrakcyjne zakamarki półwyspu. Przed pasmem
wydm przechodziliśmy przed plażę nudystów. Miłośnicy golizny z łatwością mogli
ukrywać się wśród skał. Nie spotkamy tutaj tłumów turystów. Nie żałowaliśmy, że
doszliśmy aż do samego końca półwyspu, bo zdecydowana większość wycieczkowiczów
wypoczywała praktycznie na samym początku i przez to, tak wiele ich ominęło. My
za to stworzyliśmy bogatą serię ujęć z Elafonissi i teraz możemy cieszyć się
tymi widokami nawet po przyjeździe do domu. Wyjazd na Elafonissi kosztuje 30
EUR i nie są pobierane żadne dodatkowe opłaty. Po dwóch godzinach wróciliśmy
pod skały i teraz nasze babcie zaczęły poznawać okolicę. Zniknęły na około
godzinę, po czym wróciły pod duże głazy. W tym czasie chodziliśmy w płytkich,
błękitnych wodach oraz patrzeliśmy, jak jaszczurka wyjada pozostałości jabłka z
obierek, które ktoś zostawił na plaży. Prawie wcale się nie bała. Widok był
niesamowity! Kiedy babcie wróciły, poszliśmy razem wzdłuż plaży, gdzie
rozstawiono czerwone leżaki ze słomkowymi parasolami. Grecy pobierają za jedno
takie stanowisko 5 EUR/dzień. Raczej niewielu korzystało z tych miejsc, bo
większość rozkładała koce na licznych plażach dookoła. Kiedy szliśmy razem,
podziwialiśmy południowe wybrzeże półwyspu, gdzie wody przybierały bajecznie
błękitny kolor. Ja i Monia szliśmy cały czas w wodzie. Wtedy dwie dziewczyny z
Włoch – Irene i Elvy – poprosiły nas o zrobienie zdjęć lustrzanką, którą
mieliśmy ze sobą, bo jak same stwierdziły, na Elafonissi jest jak w raju, a one
miały za słaby aparat (tak powiedziały), żeby oddać piękno laguny. Chciały mieć
zdjęcia wyższej jakości i poprosiły o to, żeby przesłać je mailem po powrocie
do domu. Tak też zrobiliśmy. Po długim zwiedzaniu okolicy wróciliśmy do
autokaru. Chyba każdy był bardzo zadowolony z wyjazdu, bo Elafonissi dosłownie przypomina
raj. Możemy poczuć klimat Karaibów. Laguny jest niepowtarzalna i z pewnością
obok Balos, Gramvousa jest to obowiązkowa pozycja do zobaczenia na Krecie!
Wycieczka nie kończy się na tym etapie, ponieważ w
drodze powrotnej kierowca staje u podnóży góry, gdzie możemy podejść do Agia
Sofia Cave (Jaskinia „Wisdom of God”) w Topolii. Kierowca parkuje przy
tawernie. Kto chce, może wejść na samą górę (ponad 100m wysokości do pokonania
po schodach) żeby zobaczyć piękną jaskinię, dającą wspaniały widok na okoliczne
góry. Co ciekawe, wstęp do jaskini jest bezpłatny! Tuż przed samym wejściem do niej
schody prowadzą piękną ścieżką wśród pochylonych gałęzi, tworzących naturalne
łuki wyglądające niczym sklepienia. Z pewnością jest to idealny motyw dla
fotografów. Polecam odwiedzić to miejsce. W środku jest dość wilgotno, dlatego
warto ze sobą zabrać buty, które osłonią stopy. Wysoko nad głowami lata kilka
nietoperzy. Nie polecam eksploracji jaskini w japonkach i klapkach. Kiedy
wracamy z jaskini, w Topolii droga jest tak wąska, że w skałach wycięto tylko
tyle skał, żeby zmieścił się w nich autokar! Dodatkowo ruchem wahadłowym kierują
światła. Mamy wrażenie, że autokar musi wykorzystać każdy centymetr drogi, żeby
przejechać tędy bezpiecznie. Dosłownie wisi nad przepaścią! Za światłami
wjeżdża w niewielki, tunel wydrążony w skałach. Obowiązkowo musiałem zrobić
zdjęcia tego miejsca.
3. WĄWÓZ SAMARIA
Trzecie miejsce należy się
Samarii, ze względu na fenomenalne widoki oraz długość wąwozu. Jak podają różne
źródła, wąwóz ma 16km długości i jest tym samym najdłuższym w całej Europie.
Jeśli jesteś na Krecie, to koniecznie musisz odwiedzić to miejsce. Greckie
biuro podróży Klados Panagiotis proponuje dwie wersje wycieczki do Wąwozu
Samaria: łatwa i długa. Decydując się na wersję łatwą pojedziemy autokarem do
Chora Sfakia, gdzie podpłyniemy małą łodzią do Agia Roumeli, skąd najpierw
podejdziemy pod górę przez wioskę o tej samej nazwie i dalej, do wylotu Wąwozu
Samaria. Wędrówkę musimy tak zaplanować, żeby dojść do najbardziej
charakterystycznych miejsc jak, np. Żelazne Wrota i później będziemy wracać do
Agia Roumeli. Opcja ta jest przewidziana dla osób nie mających dobrej kondycji,
a chcących zobaczyć najciekawsze miejsca wąwozu. Wycieczka w wersji łatwej
kosztuje 25 EUR + 5 EUR za wstęp do parku narodowego. Rejsy statkami kosztują
łącznie 13,50 EUR. Zdecydowanie polecam jednak wersję długą, gdzie przejdziemy
cały szlak przewidziany w wąwozie. Normalnemu turyście pokonanie całej trasy
powinno zająć około 6 godzin. Na szczęście organizatorzy dają około 8 godzin,
co dla nas szczególnie okazało się przydatne, ze względu na fotografię
krajobrazu. Nawet my, którzy potrzebowaliśmy więcej czasu, przeszliśmy całą
trasę w 7h 05min, czyli mieliśmy jeszcze 55min wolnego czasu w Agia Roumeli.
Wszystkie wycieczki, kończą się na wybranej tawernie, ponieważ biura podróży
mają podpisany kontrakt, z którąś z nich. Obie strony czerpią z tego korzyści,
bo dzięki temu wszyscy zarabiają pieniądze. Na szczęście w autokarze
przewodnicy bardzo dokładnie informują o godzinach wejścia/wyjścia, szczegółach
trasy, czy też trudnościach. Na pewno nikt nie może czuć się niedoinformowany.
Dodatkowo dostajemy mapę wąwozu z punktami postojowymi. Trzeba pamiętać, że w
lecie opcja długa jest wymagająca ze względu na upały, często przekraczające
+40’C. Trzeba ze sobą zabrać dużo wody (ja i Monia zabraliśmy 4 litry, ale
tylko dlatego, że w maju jeszcze „działa” osiem źródełek z wodą po drodze. W
sezonie wody zdecydowanie brakuje, dlatego polecam na dwie osoby zabrać minimum
6 litrów). Zdarzały się przypadki, gdzie w wąwozie umierali ludzie na skutek
przegrzania. Druga sprawa to spadające kamienie z pionowych ścian skalnych. Po
opadach deszczu, na drugi dzień wąwóz zawsze jest zamykany, ponieważ ryzyko
spadania kamieni jest bardzo duże. Zginął tu między innymi Polak w 2013 roku.
Koniec straszenia, bo nie o to w tym chodzi. Szlak
przypomina bardzo zejście z Kasprowego Wierchu – tworzą go w pierwszej połowie
trasy kamienne schody, a później przechodzimy w bardzo nierównym skalistym
terenie. Najważniejsze, żeby zabrać ze sobą obuwie trekkingowe przewidziane do
wędrówek górskich. Z pewnością zapewnią komfort przejścia. Będąc przygotowanym
przed wyjazdem na Kretę, spakowaliśmy je ze sobą, dlatego nic nas nie
zaskoczyło na szlaku. Początkowo autokar zawozi nas na wielką równinę Omalos
wśród Białych Gór, gdzie mamy 40min postój w tawernie na śniadanie. W tym czasie
przewodnik kupuje za nas bilety wstępu do parku narodowego. Koszt całej
wycieczki to 35 EUR za organizację wycieczki + 5 EUR za wstęp + 11 EUR za
bilety na statek z Agia Roumeli do Chora Sfakia. Dlaczego konieczny jest rejs
dowiesz się z dalszej części opisu. Cena może wydawać się wysoka, ale kiedy
weźmiesz pod uwagę, że twoje biuro podróży zażąda dwukrotnie większej kwoty, to
bez wahania zdecydujesz się na wyjazd z miejscowymi agencjami turystycznymi. Jedyną
barierą może być język, ale wystarczy, że jedna osoba z waszej grupy będzie go
znała, a wtedy wycieczka będzie przyjemnością. O dziwo na szlak nie wychodzi z
nami przewodnik, jak to jest z polskimi biurami podróży, gdzie dodatkowo
podpisuje się oświadczenia mające odsunąć na bok wszelką odpowiedzialność za
ewentualne wypadki. W przypadku greckich biur podróży ubezpieczenie jest w
cenie i nie podpisuje się żadnych „dziwnych” papierków. Co ciekawe przewodnik
tylko wskazuje którędy iść i mówi, że za 8 godzin spotkamy się w tawernie w
Agia Roumeli. Nam przypadła taka opcja do gustu, ponieważ nikt nas nie
zatrzymywał i szliśmy według własnego uznania. Na początku, przy kasie okazujemy
bilet wstępu i na trzynastym kilometrze jest strażnik, który kontroluje
ponownie bilet, żeby zliczyć tych co weszli. Dzięki biletom strażnicy mogą
zobaczyć, czy tyle samo wyszło turystów, co weszło. Kolejne trzy kilometry to
dojście do wioski Agia Roumeli.
A jak wygląda przejście Wąwozem Samaria? Jakie są
trudności? Po śniadaniu w tawernie w Omalos, ruszamy autokarem do wejścia do
Wąwozu Samaria. Tam zatrzymujemy się na dość dużym parkingu z widokiem na
potężne Góry Białe. Widok jest bardzo podobny do tego z Tatr Słowackich w
rejonie Zielonego Plesa, w drodze na Jagnięcy Szczyt. Parking znajduje się na
wysokości 1237 m n.p.m. Jako, że będziemy szli wąwozem aż do poziomu Morza
Libijskiego, to znaczy, że musimy zejść 1237 metrów w pionie! Dla nóg, a w
szczególności dla kolan, z pewnością będzie to odczuwalna wędrówka. Ponownie
chcieliśmy zabrać jedną z naszych poznanych babć, ale niestety nie wzięła ze
sobą dobrego obuwia i dlatego nie zdecydowała się na wspólny wyjazd. Miała
rację, bo w adidasach raczej czułaby każdy kamień po dłuższej wędrówce. Na
początku widzimy trzy szlaki przed sobą. Wybieramy ten z drewnianymi barierkami
prowadzący w dół. Od tego momentu będziemy iść trawersami (zygzakowaty szlak,
mający na celu zmniejszenie stromości zejścia) przez… 2,5km. Już po tym odcinku
odczujemy obolałe palce, jeśli mamy niewłaściwie dobrane buty. Co prawda
idziemy tylko regularnymi i ułożonymi, kamiennymi schodami, ale na odcinku
2,5km jest ich całe mnóstwo i na pewno zdążymy zmęczyć stopy ciągłym hamowaniem.
Na trasie zejściowej warto oglądać się za siebie, ponieważ widzimy, jak potężne
szczyty górują nad nami. Po drugie rosnące tutaj sosny są bardzo nietypowe i
zachwycające. Niedługo po starcie będziemy przechodzić szlakiem zabezpieczonym
siatkami rozpiętymi na drewnianej konstrukcji. Siatka ma za zadanie wyłapywanie
spadających z góry kamieni, ponieważ będziemy iść wzdłuż ścian skalnych. W
jednym miejscu nie zainstalowano siatki i kiedy przechodziłem w tym miejscu, ze
ściany skalnej wystartował ptak wielkości trochę mniejszej od pospolitego
gołębia. Leciał bardzo szybko prosto na mnie i jedynie zahaczył nogami o włosy.
Wyglądało raczej, że obrał sobie trasę lotu, a ja w tym momencie mu ją przeciąłem.
Dalej schodzimy stopniami zacienionym szlakiem. Co dwieście metrów rozstawione
są tabliczki z napisem 200, 400, 600, 800, co oznacza 200 metrów, 400 metrów,
itp. Na pełnym kilometrze stoi płaski kamień z żółtą cyfrą 1, 2, 3, 4. To
oznacza kilometr wąwozu, na którym jesteśmy. Stąd łatwo można sobie policzyć
ile trasy mamy już za sobą. Jeśli zobaczyliśmy płaski kamień z numerem 4 i dalej
stanęliśmy przy tabliczce z liczbą 200, to znaczy, że przeszliśmy
4.200m/13.000m. Kolejne 3.000m to dojście do wioski Agia Roumeli, ale ten
odcinek nie jest wliczany do długości wąwozu. Dzięki takim oznaczeniom
wiedzieliśmy ile potrzebujemy czasu na cały szlak. Oznaczenia co 200m spotykamy
do siódmego kilometra trasy. Później widzimy tylko płaskie kamienie co 1km.
Pierwsze siedem kilometrów trasy to wędrówka przez
lasy i jeszcze w miarę niski Wąwóz Samaria. Na otrzymanej mapce mamy zaznaczone
osiem źródełek z wodą oraz kilka punktów z WC. Na szlaku, w lesie są wybudowane
kamienne budki z ubikacjami. Zwykle tworzą się przy nich kolejki. Na czwartym
kilometrze z pewnością miniemy pierwszego białego konia, a raczej krzyżówkę
konia z osłem. Zwierzęta są rozstawione co 4km i służą jako pomoc w nagłych
przypadkach do sprowadzenia potrzebującej osoby. Są też tacy wygodni, co chcą
przejechać trasę, bo nie chcą się przemęczać. Pomiędzy 2,5km a 5km zobaczymy
kilka ciekawych rzeczy. Na pewno staniemy przy pierwszym źródełku, gdzie jest
zorganizowany punkt postojowy. Dodatkowo przejdziemy obok zwalonych drzew,
gdzie ułożono setki małych piramidek z kamieni na zasadzie „ja tu byłem”. Nieco
poniżej wejdziemy do wąwozu, na pierwsze jego etapy, gdzie po raz pierwszy
będziemy mogli podziwiać piękne skały i ogromne głazy. Na tym odcinku spotkaliśmy
pierwsze koziołki „kri-kri” skaczące po skałach. Bardziej czujny obserwator
zauważy, że na całej długości 16km pociągnięto czarne węże z wodą, a co około
100m zobaczymy… hydrant! Wąwóz jest zabezpieczony przed pożarem lasów. Być może
Grecy boją się powtórki z plaży Preveli, gdzie palmowy las palił się w sierpniu
2010 roku. Drzewa przeżyły, ale ich pnie są dosłownie czarne aż po dziś dzień. Między
piątym a siódmym kilometrem trasy będziemy szli w wąwozie i od teraz coraz
częściej wychodzimy na otwarte przestrzenie pozwalające podziwiać piękne Białe
Góry. W szczególności ciekawe są białe usypiska kamieni, gdzie kwitną oleandry,
najczęściej w różowym kolorze. Bardzo pięknie jest na trasie od 7km! Najpierw
dochodzimy do niewielkiej trawiastej polanki z dwoma kamiennymi budynkami.
Jeden z nich to WC, a drugi to skład sprzętu przeciwpożarowego. Okolica wygląda
bajecznie! Dookoła widać zielone i bardzo wysokie szczyty Gór Białych. Widok ponownie
bardzo przypominał mi podejście na Jagnięcy Szczyt w Tatrach Słowackich. Obowiązkowo
zatrzymaliśmy się w tym miejscu. Uroku obu kamiennym budynkom dodawały
przepięknie kwitnące oleandry. Zrobiło się tak kolorowo! A wszędobylska zieleń
dodawała optymizmu. Usiedliśmy w cieniu na skraju lasu. Monia wypatrzyła mrówki
niosące fragmenty igiełek i liści do dziury w ziemi. Postanowiła coś
wypróbować. Pokruszyła kawałek bułki i poukładała najmniejsze drobinki w dwóch
rzędach na płaskim kamieniu. Za chwilę mrówki zwietrzyły okazję i jedna po
drugiej zaczęły zbierać okruchy i znosić je do dziury. Wystarczyły dwie minuty,
żeby oczyściły cały kamień! Co ciekawe, najcięższe okruchy zabierały we dwie i
niosły je tak, że rzucało nimi na boki. Długo przypatrywaliśmy się mrówkom i
ich zorganizowaniu. Za trawiastą polaną rozpoczynało się zejście do wąwozu,
gdzie płynął potok.
Około 200m poniżej tego miejsca idziemy wzdłuż
kamiennego murku. I tu spotkała nas kolejna atrakcja. Dwa koziołki „kri-kri”
podeszły na murek i zaczęły walczyć na rogi, jakby na pokaz. Przyglądaliśmy się
również tej scence. Najlepszy jednak był mały koziołek, który nie wiedział, czy
ma zejść do nas, czy też nie. Ostatecznie pozostał kilka metrów nad nami, na
skałach. Jeden z nich zaglądał wręcz do obiektywu, nie bojąc się w ogóle ludzi.
Dla niego z pewnością tłumy turystów to codzienność. Czego miały się bać, skoro
w tych okolicach nie występowały żadne drapieżniki, ani inne zwierzęta im
zagrażające. Potrzebowały tylko wody, a tej na razie nie brakowało. W dalszej
drodze warto przyglądać się również starym, poskręcanym drzewom, które tworzą
niezwykłe formacje i mają bardzo dziwne kształty. Na ósmym kilometrze
dochodzimy do ruin starej osady, a raczej wioski. Pozostały tylko fragmenty
murów przy ziemi. Ostatni ludzie mieszkali tu ponad 70 lat temu. Na miejscu zorganizowano
punkt postojowy oraz WC. Z ruin wioski bardzo dobrze widać piękne góry oraz
wysokie ściany Wąwozu Samaria. Od tego miejsca rozpocznie się najciekawsza
część wędrówki. W maju, obok ruin, przepływa wartki potok i zobaczymy tu piękne
kwitnące drzewa na czerwono. Od ósmego kilometra wchodzimy w otwartą przestrzeń
i widzimy płaski kamień z numerem 8. Przed nami wyrastają nagle 600-metrowe,
pionowe ściany skalne. Pierwsze etapy bardzo zachwycają i ma się wrażenie, że
ściany dosłownie wiszą nad tobą! Wszyscy robili zdjęcia w tym miejscu. Wąwóz
przypominał pod względem przyrodniczym góry znane z Chin – z rejsu rzeką
Lijiang. Z pionowych ścian skalnych wyrastają bujne krzewy tworzące piętra
roślinności. Skały poprzecinane pasami zieleni zachwycały każdego. Trasa zwęża
się w miarę przechodzenia wąwozem. Między ósmym a dziewiątym kilometrem ciągle
schodzimy wśród skalnych ścian. Po środku trasy, od czasu, do czasu kwitną oleandry.
Widoki na całej długości są przepiękne! Dziewiąty kilometr, to wędrówka wśród
ogromnych głazów i szlak jest bardzo wąski. Na trasie mamy znak informujący o
niebezpieczeństwie spadających kamieni. Przeczytamy też, żeby nie zatrzymywać
się i iść szybko. Dziesiąty kilometr jest jeszcze ciekawszy. Jesteśmy już
ściśnięci pomiędzy wysokimi na około 300m ścianami skalnymi. Dodatkowo w maju
płynie szlakiem potok na prawie całą szerokość wąwozu. Musimy zatem
niejednokrotnie skakać po kamieniach, a czasem przechodzimy przez dość liche
drewniane mostki. Potok na szczęście jest głęboki tylko na 10-20cm, dlatego nie
musimy obawiać się o jakieś zagrożenia.
Najbardziej podoba mi się 11-sty kilometr. Na
początku idziemy w dość otwartym terenie i mamy wrażenie, że to już koniec.
Dochodzimy do zalesionej równiny, gdzie zorganizowany duży punkt postojowy z
WC. Chyba wszyscy stają w tym miejscu, bo „pit stop” wygląda niczym zielona
oaza na pustyni. Po krótszej przerwie poszliśmy dalej. Za równiną ponownie
wchodzimy do wąwozu i dochodzimy przez liczne mostki i kamienie w potoku, do
Żelaznych Wrót. Jest to najwęższe miejsce całego wąwozu i liczy sobie jedynie
3,6m szerokości. Na tym małym skrawku terenu znajduje się nasza ścieżka i potok
płynący całą szerokością wąwozu oraz kilka rzędów czarnych węży
przeciwpożarowych. Żeby przejść tędy w maju, to musimy skakać po kamieniach z
jednego brzegu na drugi. Przyznajemy, że to miejsce jest bardzo piękne i nie dziwi
nas fakt, że tak często występuje w katalogach i folderach różnych biur
podróży. Stwierdziliśmy jednak, że my mieliśmy najlepsze warunki. Foldery nie
pokazywały całego piękna tego miejsca, ponieważ w pełni sezonu potok powoli
zanikał. Za Żelaznymi Wrotami skakanie po kamieniach nie kończy się, ponieważ
nadal musimy przechodzić z jednej strony potoku na drugą. W końcu potok płynie
poniżej szlaku i wchodzimy na dwunasty kilometr trasy – piękny drewniany most
pod ciekawą ścianą skalną, którą tworzą faliste formacje piaskowcowe. Widzimy
stąd dwa drewniane mosty, którymi będziemy przekraczać jeszcze raz ten sam
potok. Za mostami wchodzimy na większą, kamienną równinę, gdzie kwitnie mnóstwo
oleandrów. Tutaj znowu musimy skakać po kamieniach, by przejść na drugą stronę
potoku. Od tego momentu wąwóz powoli kończy się i nieznacznie opadającym
zboczem dochodzimy do trzynastego kilometra, gdzie strażnik skontroluje nasze
bilety wejściowe. Za budką strażnika i rzędem tawern oferujących zimne i świeże
soki owocowe pozostanie nam do przejścia trzy kilometry trasy – na początku kamienną
drogą, a później asfaltem. Za tawernami pewien facet oferuje zjazd do Agia
Roumeli busem za 1,5 EUR. Woleliśmy przejść cały odcinek, żeby podziwiać piękne
widoki. Po wyjściu z wąwozu szlak prowadzi na kamienną drogę, gdzie po obu
stronach kwitną bardzo gęsto oleandry. Po prawej stronie widzimy mały, biały
kościółek podobny do tych, znanych z Santorini. Na tle zielonych gór wygląda
przepięknie! Po prawej stronie widzieliśmy jeszcze koziołka wspinającego się po
skałach, a po lewej stronie widać jaskinię zaadaptowaną pod… mieszkanie! Z
przodu jest wybudowana biała ściana ze wstawionymi drzwiami i oknem. Przed
wejściem do domu stoi mała kapliczka z dzwonem. Po trzech kilometrach wędrówki
dochodzimy do małej wioski Agia Roumeli. Jest niezwykła, ponieważ na drogach
nie jeżdżą samochody. Dlaczego? Dlatego, że miejscowość nie ma połączenia
drogowego z żadną częścią Krety! Wszystko dowożone jest tutaj promem. Nawet
samochody dostawcze przypływają wielkim promem i tylko one jeżdżą po ulicach,
rozwożąc towar do poszczególnych tawern i sklepów, których tu nie brakuje. Skorzystaliśmy
z lokalnego sklepu, gdzie kupiliśmy zimne napoje z lodówki, by chociaż trochę
się schłodzić.
W Agia Roumeli byliśmy o godzinie 16.05, a prom
miał odpływać po godzinie 17.00. Mieliśmy zatem dużo czasu. Nasza pani
przewodnik kupiła bilety dla nas wszystkich i rozdawała je w umówionej
tawernie. Statek opóźnił się o około 15min. Widzieliśmy ile ludzi czeka na
wejście na pokład. Widok tłumów wręcz zadziwiał. Jako, że nie ma połączenia
drogowego z resztą wyspy, rejs statkiem staje się koniecznością. Widzieliśmy
jak w ciągu kilku minut zaludniona wioska opustoszała i ucichła. Prom miał
płynąć około 35min. Pani przewodnik poinformowała nas, że wysiadamy na drugim
przystanku. Po 15min rejsu prom przybijał do jeszcze mniejszej wioski zwanej
Loutro. To właśnie tam apostoł Paweł zawitał podczas swoich podróży
misjonarskich. Loutro jest piękne, a wszystkie domy wybudowano w białym
kolorze. Klimat tego miejsca jest niesamowity! My popłynęliśmy dalej do Chora
Sfakia, podziwiając w drodze wspaniałe Góry Białe od strony południowej i Morze
Libijskie. Kiedy dopłynęliśmy do portu w Chora Sfakia kilkanaście autokarów
czekało na setki turystów. Na statku siedzieliśmy na najwyżej położonym
pokładzie, dlatego mieliśmy widok na coś niezwykłego. Kiedy obsługa techniczna
promu opuściła stalowy most na przystań, ze statku wyszedł wielki tłum. Cała
wieś nie miała tylu mieszkańców, co turystów z tego jednego statku! Pomimo tak
wielkich tłumów wszyscy sprawnie rozeszli się do autokarów. Praktycznie z
poziomu morza autokary musiały wjechać na poziom 700m n.p.m. Kierowcy musieli
zmagać się ze stromymi i krętymi podjazdami. Widzieliśmy jak, całe jedno zbocze
góry zamieniono w jedną wielką, krętą drogę! Wioska Chora Sfakia ma ciekawą
historię związaną z jedną rodziną i ich kłótnią, ale tu odsyłam do innych
źródeł, gdyż nie zapamiętałem wszystkich szczegółów. Podsumowując, Wąwóz
Samaria jest obowiązkową propozycją dla osób chcących zwiedzać Kretę. To jeden
ze sztandarowych punktów, które po prostu trzeba odwiedzić. Trudno pominąć
najdłuższy i widokowy wąwóz w Europie. Warto wiedzieć, że różne biura podróży
podają różne odległości do poszczególnych charakterystycznych punktów. W opisie
podawałem odległości, które są zaznaczone na kamieniach w Wąwozie Samaria. I
tak na przykład Żelazne Wrota według różnych biur podróży są na 13-tym
kilometrze, a według kamiennych oznaczeń znajdują się na 11,7km. Różnica zatem
jest spora…
4. FALASARNA
Bardzo piękna i długa plaża
ciągnąca się aż przez 3km! Co w niej jest takiego niezwykłego? Z pewnością inny
kolor piasków, ponieważ przyjmują ciemnożółtą barwę – jakże odmienną w stosunku
do piasków na innych plażach. Dodatkowo to miejsce wyróżniają dość głębokie
wody oraz duże fale. Ponieważ Falasarna znajduje się 11km od Balos, to i wody
muszą mieć przepiękny kolor. Tak w rzeczywistości jest, bo kiedy staniemy na
brzegu, zauważymy piękny błękit, turkus i szmaragd. Kolor wód przyciąga oczy.
Ktoś mógłby pomyśleć, że to tylko plaża, więc co tutaj zwiedzać. Warto przejść
ją całą, zaczynając od małej wioski Falasarna (Ancient), bo nie jest jednakowa
na całej długości. Patrząc od strony tej miejscowości wejdziemy na rozległą
piaszczystą plażę, gdzie możemy popływać w rajskich wodach. Rozstawiono tu
liczne parasole, leżaki oraz mamy do dyspozycji przebieralnię oraz prysznice. Za
tymi udogodnieniami plaża zmienia swój charakter w przeprawę przez skały
wulkaniczne. Przyjmują bardzo ciekawe kształty i jedyne co trzeba zrobić, to
szukać wśród nich właściwej ścieżki, żeby przejść na drugą stronę – do kolejnej
części piaszczystej plaży. W skalistej części warto poeksplorować teren.
Znajdziemy tu liczne oczka wodne, ciekawe formacje skalne, czy też… ciekawe miejsca
do kąpieli. W skałach wypatrzyłem małą zatoczkę z krystalicznie czystymi i
głębokimi wodami, gdzie obok zauważymy małe oczko wodne o szerokości około 2,5m
ale głębokie na ponad 3m. Wskoczyłem tam, żeby schłodzić się i skorzystać z
uroków tego miejsca. Mało kto zagląda w te rejony, bo każdy raczej biegnie na
piaszczystą plażę, a tutaj z pewnością nacieszyłby oczy rajskimi widokami. Za
skałami wejdziemy na bardzo długą piaszczystą plażę, ciągnąca się aż do pasma
górskiego widocznego przed nami. Możemy nią dojść aż do kolejnego pasa skał pod
górami, gdzie w morzu blisko brzegu, ujrzymy dwie kolejne skaliste wysepki, podobne
do tych z oczkami wodnymi.
Jeśli masz czas, to przejdź całą plażę Falasarna
ze względu na fenomenalne widoki i piękny kolor wód. Niecodziennie można
podziwiać takie rzeczy. Oczywiście grzechem byłoby nie wykąpać się w tutejszych
wodach. Jak tam dojechać? Są dwa sposoby. Można skorzystać z oferty czwartego
biura turystycznego „Trip to dreams”, gdzie jest opcja „prywatny 7-mio osobowy
samochód”, o czym piałem na początku relacji. Wtedy możemy założyć wyjazd do
Falasarny i inni będą mogli dopisać się do twojej propozycji. Taka wycieczka
kosztowałaby około 25 EUR i gdybym wcześniej wiedział o tej opcji, z pewnością
skorzystałbym z niej. Ja wybrałem inną możliwość, raczej niedostępną dla
większości osób, ze względu na kondycję i jazdę w upale na otwartej przestrzeni.
W Kavros, w tym samym biurze wypożyczyłem rower za 5 EUR i wyruszyłem o 6.20
rano. Po przejechaniu 102km dojechałem do Falasarny o godzinie 11.37, jadąc
częściowo przez New National Road, a częściowo przez Old National Road. W
drodze do Falasarna minąłem Chanię i Kissamoss-Kastelli oraz port, z którego
płynęliśmy kilka dni wcześniej na Balos i Gramvousa. Zatem dojazd na miejsce zajął
mi 5h 17min. Jechałem w 32’C upale, więc odszukanie zatoczki z oczkiem wodnym
wśród wulkanicznych skał było strzałem w dziesiątkę! Z tego właśnie powodu
wskoczyłem do niego, by się wykąpać i schłodzić. Czułem się jak nowo narodzony
i dzięki temu miałem siły na powrót do hotelu. Teraz czekała mnie jazda 102km z
powrotem i na początku 4km ostro pod górę, bo do Falasarny zjeżdżamy
serpentynami górskimi aż do poziomu morza. Z powodu ograniczeń czasowych nie mogłem
przejść całej Falasarny, ale za to udało mi się odwiedzić trzy najważniejsze
miejsca z długiego ciągu plaż i to jest dla mnie najważniejsze. Mając rower do
dyspozycji, mogłem pokonywać szybciej niektóre odcinki. Na podziwianie okolicy
i szukanie ciekawych miejsc poświęciłem 1h 10min, po czym wracałem do Kavros.
Powrót zajął mi 6h 05min. Kiedy jechałem do hotelu zawodowy kolarz zagadnął
mnie w drodze i podał mi baton energetyczny. Zapytał mnie skąd i dokąd jadę.
Kolarz zatrzymał się pod lasem, ponieważ czekał na swoich dwóch kompanów. Z
pewnością też opracowali jakąś ciekawą trasę w ramach treningu. Przejechałem
łącznie 204km i przy takim upale odczułem palące słońce, dlatego ani kąpiel w
hotelu, ani kąpiel w morzu nie była w stanie mnie schłodzić. Ciągle czułem
jakbym był rozpalony od środka.
5. KOURNAS LAKE
W większości relacji to jezioro
jest na ostatnim miejscu. Dlaczego? Ci, którzy je ocenili tak nisko nie mieli
po prostu pogody! Rzeczywiście, kiedy na niebie występuje dużo chmur, to
jezioro jest niestety mało atrakcyjne. Mieni się szarością i praktycznie niczym
nie zachwyca. Cały szczegół polega na tym, żeby pojawić się tam przy
bezchmurnym niebie. Wtedy zobaczymy jezioro w pięknych szmaragdowych i
zielonych kolorach. Jest wręcz fenomenalne! A jak zorganizować sobie przejazd?
My wpadliśmy na bardzo prosty pomysł. Skoro mieszkaliśmy w Kavros, to do
jeziora Kournas Lake mieliśmy tylko 4km pieszej wędrówki. Postanowiliśmy, że
pójdziemy z naszymi poznanymi babciami i razem zobaczymy to miejsce. Na deptaku
w Kavros, panowie ze stolikami i plakatami po prawej stronie proponują takie
wycieczki za 7 EUR i tak samo możemy zorganizować sobie przejazd w hotelu za 8
EUR. W cenie mamy wypożyczenie roweru wodnego na godzinę. Jezioro ma wymiary
1000m na 880m. Monia miała na początku obawy, czy wypożyczyć rower, ale ja bez
wahania skusiłem się, bo widząc tak piękne kolory wód, chciałem obejrzeć to
wszystko z poziomu jeziora. Za 7 EUR za osobę wypożyczyliśmy rower wodny i
popłynęliśmy z przystani na środek zbiornika. Dopłynęliśmy do jego drugiego
brzegu po przeciwnej stronie, u stóp góry Kenta 918 m n.p.m. Widoki z poziomu jeziora
są zdecydowanie piękniejsze, ponieważ dookoła niego jest coś na kształt
obwódki, gdzie woda przybiera bardzo jasne odcienie koloru zielonego. Na
wyraźnej granicy tej obwódki wody stają się nagle głębokie i przez to przyjmują
ciemną barwę. Warto popłynąć wzdłuż omawianej granicy i przypłynąć pod górę
Kenta. Widoki na pewno zachwycą nie jedną osobę. Nie skorzystaliśmy z opcji
zorganizowanych wycieczek, ponieważ pieszo mogliśmy wyruszyć kiedy tylko chcieliśmy.
To pozwalało nam uniknąć tłumów i dzięki temu mogliśmy w spokoju sfotografować
całą okolicę. Kiedy zakończyliśmy nasz kurs, przyjechał pierwszy pociąg na
kółkach (bo takie tu dowożą turystów) i wtedy na jeziorze pojawiły się
dziesiątki rowerów, co nie wyglądało zbyt zachęcająco. My za to cieszyliśmy się
pięknym spokojem i na dodatek zobaczyliśmy białą czaplę przy brzegu.
Wszystko fajnie, ale jak dojść do Kournas Lake? Z
hotelu Kavros Beach musimy przejść na drugą stronę ulicy i iść nią do góry, aż
się skończy. Wtedy skręcamy w prawo i od tego momentu kierujemy się strzałkami,
które znajdziemy na niejednym ogrodzeniu. Chociaż nie wskazują one bezpośrednio
Kournas Lake, a kierują raczej na tawernę o podobnej nazwie, to idąc za
drogowskazami, dojdziemy do celu. Po drodze miniemy bardzo piękne gaje oliwne
oraz przejdziemy wspaniałą i cichą okolicą. Jedynie na ostatnim skrzyżowaniu
trzeba uważać, bo strzałki wskazują, żeby skręcić w lewo, a my musimy iść pod
górę i skręcić w prawo. Skrzyżowanie poznasz po tym, że po prawej stronie
zauważysz równą drogę z pasami i słupami linii elektroenergetycznej, kierującej
prosto do morza. Wtedy przejdź przez skrzyżowanie, wybierając tym samym dość
strome zejście w stronę jeziora Kournas. Kiedy dojdziemy do pierwszej zabudowy,
zauważymy pierwszą drogę stromo zbiegającą ku Kournas Lake. Wtedy trzeba nią
zejść i wyjdziemy dokładnie na przystani. W tych okolicach znajdziemy wiele
sklepów z pamiątkami oferujących bardzo piękną ceramikę ręcznie malowaną. Przy
jednym z nich, w cieniu pod drzewem, jakiś facet gra grecką muzykę na gitarze.
Dzięki temu poczujemy fajny klimat tego miejsca. Oferuje on nawet sprzedaż
swoich płyt za 5 EUR. Nawet jeśli nacieszymy się wspaniałymi widokami i
przepłyniemy staw przy pomocy roweru wodnego, to warto jeszcze po wyjściu na
lokalną drogę podejść nieco do góry, żeby z dużej wysokości zobaczyć całe
jezioro. Z tego wzniesienia będziemy mogli podziwiać Kournas Lake w całej
okazałości i zobaczymy również Morze Kreteńskie. Z tej perspektywy wydaje się,
że pomiędzy morzem a jeziorem jest tylko mały kawałek lądu. Mamy wrażenie, że
wody z obu zbiorników mogą wymieszać się ze sobą. Co ciekawe, wody morza i te z
Kournas Lake mają zupełnie inny kolor. Widok z tak dużej wysokości jest
niesamowity i z pewnością niecodzienny. Jeśli chodzi o szczegóły techniczne, to
rowery wodne są zaprojektowane na 225kg i można wchodzić do nich nawet w trzy
osoby, w układzie dwóch dorosłych i jedno dziecko. Ciekawostką jest jeszcze
fakt, że nad brzegiem Kournas Lake możemy spotkać gęsi, z którymi z pewnością
możemy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Przy brzegu znajduje się również
czerwona łódka, która zdobi okolicę. Warto iść brzegiem w prawą stronę, patrząc
od przystani, ponieważ będziemy mieli jeszcze inne spojrzenie na okolicę.
6. IMBROS GORGE
To drugi najdłuższy wąwóz w
Europie i na Krecie. Ma 8km długości i moim zdaniem warto go przejść. Może nie
jest tak spektakularny, jak Samaria, ale i tak warty odwiedzenia. Wszystkie
biura podróży oferują wyjazdy do tego wąwozu za cenę 30 EUR. Dodatkowa opłata
to wstęp do parku narodowego w wysokości 2 EUR. Cena może jest trochę wyższa,
ale wynika to z faktu, że autokar musi wrócić tą samą trasą i pojechać na drugi
koniec wąwozu Imbros, by odebrać turystów. My zdecydowaliśmy się na opcję „prywatny
7-mio osobowy samochód” z biura „Trip to dreams" i umówiliśmy się na
konkretną godzinę. Z naszej propozycji skorzystała 3-osobowa grupa Niemców. Normalnemu
turyście przejście całego wąwozu powinno zająć 2,5h do 3h. Mieliśmy do
dyspozycji trzy godziny, dlatego nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Samochód
jest znacznie szybszy niż autokary na górskich drogach, dlatego w ciągu pół
godziny byliśmy już na miejscu. Za swoją wycieczkę zapłaciliśmy tylko 15 EUR,
ale dorzuciliśmy do tego jeszcze Frangokastello za 5 EUR, o czym będzie
poniżej. Jak widać – przejażdżki prywatnym samochodem opłacają się bardziej. Jedyny
minus to taki, że nie mamy przewodnika, który będzie nam opowiadać historie. Z
drugiej strony, wycieczki o charakterze podziwiania przyrody raczej nie
potrzebują przewodnika. Nam zależało głównie na dotarciu do wybranych miejsc i
ten cel osiągaliśmy. Kierowca zawiózł nas do wioski Impros, gdzie swój początek
ma szlak prowadzący przez wąwóz Imbros. Na miejscu kupujemy bilety wstępu w
budce strażnika i możemy już wchodzić na trasę. Nie znajdziemy tu oznaczeń
odległości tak, jak to ma miejsce w Wąwozie Samaria, ale za to spokój miejsca
zachwyca już od samego początku. Idziemy wąską, kamienistą i nieregularną
ścieżką wśród niskich drzew. Po obu stronach widzimy strome zbocza gór i liczne
stare drzewa o różnych kształtach. W czasie wędrówki, na tym odcinku największą
atrakcją są dziesiątki motyli, które latają przed i za tobą. Widok naprawdę
jest niezwykły! Na trasie nie ma źródełek z wodą.
W Wąwozie Imbros zorganizowano tylko jeden punkt
WC, na czwartym kilometrze trasy. Znajduje się tutaj również zadaszony punkt
postojowy, gdzie raczej większość turystów robi sobie przerwę na posiłek. Dwa
litry wody w zupełności powinny wystarczyć na jedną osobę, gdyż szlak nie jest
tak wymagający, jak Wąwóz Samaria i w dużej części idziemy w cieniu. Myślę, że
odcinek do czwartego kilometra jest najciekawszy. Na początku głównie
podziwiamy ciekawe drzewa, pojedyncze skały i motyle, a pomiędzy 2,5km a 4km
idziemy pomiędzy bardzo ciasnymi ścianami skalnymi. Jesteśmy w wąwozie. Ściany
są wysokie na kilkanaście metrów, ale tworzą bardzo piękne formacje. Jest tak
wąsko, że nie docierają nawet promienie słoneczne do wnętrza wąwozu Imbros. Najwięcej
czasu poświęciliśmy temu odcinkowi, ponieważ staraliśmy się jak najlepiej oddać
piękno tego miejsca na zdjęciach. Na trasie przejdziemy przez dwa skaliste
wąwozy, które z pewnością zachwycą swoją urodą. W najwęższym miejscu mamy tylko
1,6m szerokości! Kiedy idziemy ścieżką nawet motyle lecą w kolejce za tobą, bo
jest tu tak ciasno. Widok z pewnością zachwyci nie jedną osobę. Za zacienionymi
wąwozami dojdziemy do punktu postojowego z WC. Niestety WC jest raczej
bezużyteczny, ponieważ zagnieździły się tam pszczoły, a w środku jest bardzo
nieczysto. Od czwartego do szóstego kilometra trasa jest raczej podobna i
idziemy w odsłoniętym wąwozie z drzewami i pojedynczymi skałami, mając widok na
strome zbocza gór. Na szóstym kilometrze czeka na nas piękna atrakcja – wysoka
skalna brama. Jest tak duża, że nie można uchwycić jej w całości na jednym
zdjęciu! Żeby zrobić zdjęcie, trzeba zejść ze szlaku i pójść na słabo widoczną
ścieżkę wśród kamieni jakieś kilkanaście metrów. Więcej się nie da, ze względu
na ograniczenia stromych zboczy – w końcu idziemy wąwozem. Brama przypomina
dużą literę A z szerokim przejściem u dołu. Taka formacja skalna jest bardzo
ciekawa i trudno żebyśmy nie zatrzymali się w tym miejscu. Za bramą dalej
kontynuujemy wędrówkę w otwartej przestrzeni. Do samego końca w terenie nie
zobaczymy wiele zmian, dlatego na ostatnich dwóch kilometrach z pewnością
nadrobimy tempa. Zbocza górskie również maleją wraz z pokonywaną odległością aż
w końcu dojdziemy do wylotu Wąwozu Imbros. W okolicznych skałach zauważymy
niebieską tabliczkę z napisem Giorgos & Anette, na której przeczytamy
zaproszenie do pierwszej tawerny za kościołem w Komitades. Właśnie tam idziemy.
Za skałą z tabliczką dojdziemy do rozwidlenia dróg. My musimy pójść w prawo –
do Komitades. Na końcu trasy zobaczymy jeszcze oleandry kwitnące w trzech
kolorach: białym, czerwonym i różowym. Widok jest niesamowity! Na lokalnym
parkingu czekał już na nas George. Wykorzystaliśmy 2h 55min, a więc
zmieściliśmy się w czasie. Robiliśmy dużo zdjęć, dlatego przyszliśmy trochę
wolniej niż Niemcy, którzy z nami przyjechali. Teraz pojechaliśmy do
Frangokastello…
7. FRANGOKASTELLO
Co kryje się pod tą nazwą? To
XIII-wieczny zamek, położony praktycznie nad brzegiem morza. Propozycja jest
bardzo ciekawa, dlatego koniecznie chcieliśmy odwiedzić to miejsce. Moja żona
jest miłośniczką zamków, a w szczególności ich ruin, dlatego pomyślałem, że
powinno jej się spodobać. Do Frangokastello możemy dojechać na dwa sposoby
(oczywiście zakładam, że nie mamy wypożyczonego samochodu, bo wtedy nie ma
tematu). Ponownie możemy wybrać opcję „7-mio osobowego, prywatnego auta”, albo
też skorzystać z usług Spiridon Tours, gdzie w ofercie wycieczek jednodniowych
biuro proponuje Imbros Gorge i Frangokastello podczas tego samego wyjazdu. My
raczej wybraliśmy pierwszą opcję i mieliśmy już za sobą przejście Imbros Gorge.
Z wioski Komitades, gdzie kończy się Wąwóz Imbros, jedziemy niecałe 10min do
Frangokastello. Tutaj zatrzymujemy się na dużym parkingu pod zamkiem i George
daje nam dwie godziny na zwiedzanie twierdzy lub też możemy popływać,
korzystając z uroków pięknego Morza Libijskiego. Na początku zaplanowaliśmy
wejście na zamek. Bilet wstępu kosztuje 1,50 EUR. Warto wejść do środka, bo
chociaż zamek jest prostą bryłą w kształcie prostokąta, to wewnątrz zobaczymy
dwa rzędy murów obronnych oraz ruiny murów wydzielających przestrzenie do
określonych celów. Największy oczywiście jest dziedziniec. Dla miłośników
fotografii zabytków polecam podejście do każdej zamkowej wieży, ponieważ na
jednym zdjęciu można uchwycić kilka planów jednocześnie. Tylko na jedną z nich
można wejść, ponieważ jest po gruntownym remoncie. Udostępniona wieża jest
najwyższa. Wewnątrz idziemy drewnianymi schodami, gdzie na każdym piętrze można
podziwiać ręczne dzieła wykonane za pomocą szydełka. Przyznam, że jest to
ciekawa wystawa. Można też wyjść na samą górę i mieć wspaniały widok na
okolicę, jak również na cały zamek. Nie bez powodu turyści spędzają w tym
miejscu najwięcej czasu. Po zwiedzeniu głównej wieży poszliśmy jeszcze wzdłuż
wewnętrznych murów od strony plaży. Tam pozostałości murów tworzą bardzo
ciekawe „oczy” z cegieł (taki mur ma kształt). Warto stanąć w tym miejscu i
popatrzeć, jak cienki rząd cegieł trzyma się w powietrzu pomimo upływu tylu
lat. Nie zobaczymy tu podpórek, ani rusztowań mających na celu ochronę tej
atrakcji. Po prostu wszystko stoi w naturalnej postaci, tak jak niegdyś
wybudowano ten mur. Po zwiedzeniu zamku koniecznie polecam przejście na plażę.
Południowa Kreta charakteryzuje się tym, że nie
jest zaludniona. Teraz, w środku dnia, kiedy powinno być mnóstwo ludzi,
spotkaliśmy tylko kilku pojedynczych turystów. To wszystko. Postanowiliśmy, że
pójdziemy brzegiem ile tylko można, ponieważ morze przyjmuje tutaj kolor bardzo
jasnego błękitu. Po lewej stronie, na wzniesieniu zauważymy małą, białą
kapliczkę w stylu „Santorini”. Idąc wzdłuż linii brzegowej w prawą stronę, z
pewnością będziemy zachwycać się błękitem wód Morza Libijskiego, oraz spokojem
okolicy. Poszliśmy nawet poza główną plażę, gdzie przeszliśmy przez plac
niewielkiego hotelu i dalej, aż dotarliśmy do wąskiej ścieżki przy kamiennym
murku w cieniu. Murek jest częścią ogrodzenia czyjejś posesji, ale tutaj nikt
nie robi żadnych problemów, jeśli sobie na nim usiądziesz i będziesz patrzeć na
piękne morze. W pobliżu widzimy czystą i płytką sadzawkę, w której żyją
malutkie, zielone kraby. Dalej ścieżka kończy się, dlatego musieliśmy wracać w
okolice Frangokastello. To jeszcze nie koniec atrakcji, ponieważ widok na zamek
z poziomu plaży jest chyba najbardziej ciekawy. Chociaż pomiędzy plażą a
zamkiem widać wąski pas zieleni, to mamy wrażenie, że twierdza stoi na plaży i
piasek bezpośrednio wsypuje się do środka. Tak to przynajmniej wygląda z tej
perspektywy. Polecam przejście całej plaży, żeby mieć różny widok na
Frangokastello. Najpiękniejszy jednak jest wtedy, gdy wyjdziemy z zamku i
skręcimy w lewo na plażę – do jej samego końca. Wtedy będziemy mogli popatrzeć
na historyczną budowlę wśród kwitnących oleandrów. Widok na pewno zachwyci!.
Kiedy decydujemy się na wyjazd samochodem 7-mio osobowym, to wycieczka Imbros Gorge
+ Frangokastello kosztuje tylko 20 EUR. Regularna wycieczka z biurem Spiridon
Tours, które proponuje te same kierunki kosztuje 30 EUR. Według mnie warto
odwiedzić oba miejsca ze względu spokój oraz zobaczysz, że południe Krety jest
zupełnie inne niż północ. Tutaj nie ma ludzi nawet w sezonie. Panuje nieustanna
cisza…
8. RETYMNO - MIASTO
Dla większości ciekawe miasto. Ja nie
jestem miłośnikiem miast (stąd też może niższe miejsce w rankingu), ale z
pewnością jest to obowiązkowa propozycja dla miłośników historii i
architektury. Nawet jeśli ja nie przepadam za miastami, to i tak w ogóle nie
nudziłem się, bo Retymno oferuje przynajmniej dwie propozycje, które
obowiązkowo trzeba zobaczyć. Pierwsza z nich to Twierdza Rethymno. Jest to
wielki fort, na którego zwiedzenie będziemy potrzebowali 1,5 do 2h. W środku
mamy gdzie chodzić i warto odwiedzać wszystkie zakamarki. Druga propozycja to
stare miasto, gdzie zachwycimy się klimatem wąskich uliczek z XVII wieku. Są w prawdziwie
greckim klimacie. Jak dojechać do Retymna? My skorzystaliśmy z… komunikacji
miejskiej. Za 2,90 EUR, co godzinę odjeżdża klimatyzowany autobus z przystanku,
przy naszym hotelu. Rozpoznamy go po kolorze ciemnozielonym. Firma KTEA, która
świadczy usługi komunikacji miejskiej ma autobusy w tym kolorze. Zatrzymujemy
się na głównym dworcu autobusowym w Retymno. Nie potrzebne są żadne mapy,
ponieważ stąd widać wielką fortecę i główną ulicą dojdziemy do niej bez żadnych
problemów. Na dworcu można kupić od razu bilety powrotne i tak też zrobiliśmy.
Proponuję dać sobie około cztery godziny na zwiedzanie fortecy i starego
miasta. Bilet wstępu do twierdzy kosztuje 4 EUR dla dorosłych. Wchodzimy piękną
i długą bramą. Tuż za bramą widzimy bardzo ładną drogę i główny trakt
komunikacyjny. Po prawej widzimy schody, ale proponuję wracać tą stroną po
około 1,5h zwiedzania. Najlepiej jest pójść główną, kamienną drogą, gdzie
najpierw dotrzemy do amfiteatru. Ustawiono tutaj nowe krzesła, bo z pewnością
odbywają się jakieś regularne imprezy. Proponuję podziwiać widoki z murów
obronnych, ponieważ wzdłuż nich będziemy teraz podążać. Nieco dalej wchodzimy
na otwarte przestrzenie, gdzie możemy popatrzeć na całe miasto oraz na Morze
Kreteńskie i spróbować odszukać w długiej linii brzegowej, w oddali Kavros, gdy
tylko widoczność na to pozwala. Co kilkadziesiąt metrów, w murach obronnych
znajdują się małe wieżyczki, do których można wejść. Z otwartego pola widzimy
synagogę oraz ruiny podziemnej części twierdzy. Szliśmy wzdłuż murów, żeby
zobaczyć jak najwięcej. Po ich okrążeniu weszliśmy do świeżo remontowanej
synagogi, która w środku robi wielkie wrażenie. Przez niewielkie „rozrzucone”
okienka w nieregularny sposób na sklepieniu wpada mała ilość światła, co tworzy
ciekawe widowisko. Większość odwiedza to miejsce, bo można chociaż na chwilę schronić
się przed upałem. W środku jest chłodno.
Po lewej stronie synagogi ścieżki prowadzą do sztandarowego miejsca fortecy, pokazywanego
na każdej widokówce – do ruin w podziemiach. Zeszliśmy tam. W podziemiach można
podziwiać nie tylko piękne komnaty oświetlane przez malutkie wloty powietrza
zarośnięte bujną roślinnością rozstawione co kilkanaście metrów, ale również
przepiękne łuki, które na tle niebieskiego nieba prezentują się bardzo
ciekawie. W tej części spędziliśmy trochę więcej czasu. Po wyjściu z podziemi
poszliśmy dalej. Można iść głównym traktem komunikacyjnym z synagogi, lub iść w
pobliżu murów obronnych od strony wschodniej. Polecam tą trasę ponieważ przy
ścieżce zobaczymy dwa wielkie, kwitnące na żółto kaktusy. Szkoda tylko, że na
każdym fragmencie turyści podpisują się, ryjąc w nim napisy. Kaktusy są mocno
okaleczone. Za nimi idziemy w kierunku kolejnych budynków twierdzy, gdzie można
odpocząć od upałów. Właśnie stamtąd przyszedł do nas czarny kot, przywitał się
i wrócił na swoje miejsce. Kończąc naszą przygodę schodzimy stopniami, które na
początku widzieliśmy z prawej strony. Eksplorując dokładnie fortecę, znajdziemy
przejście do kul armatnich, które widzimy już na samym początku zza siatki.
Można do nich dojść bez większych problemów wydeptaną ścieżką, dlatego
proponuję dać sobie więcej czasu, by zobaczyć każdy zakamarek twierdzy. Po
odwiedzeniu tego pięknego miejsca schodzimy do miasta. Nie trudno wpaść na
pomysł, że stare miasto musi znajdować się pod fortecą. Polecam przechodzenie
starymi uliczkami według własnego uznania, ale tak, żeby nie myśleć o tym gdzie
jesteśmy. Większość z nich przecina się pod kątem prostym, dlatego nie trudno
będzie wrócić do nowej części miasta. W ciasnych i wąskich uliczkach zobaczymy
i poczujemy prawdziwy klimat Grecji. Siedemnastowieczne budynki do dziś
zachowały się w dobrym stanie. Dodatkowo z drewnianymi okiennicami mieszkalne
budynki wyglądają pięknie. Najciekawsze są jednak liczne kwitnące kwiaty dodające
kolorytu uliczkom oraz kostka brukowa – nieodłączny element historycznego miasta.
Pomimo, że ja nie przepadam za historią i miastami, to jednak mi również
przypadło do gustu Retymno. Przyznam, że jest to obowiązkowa propozycja do
zobaczenia, jeśli chcemy powiedzieć: „byłem na Krecie”. W Retymno znajdują się
plaże miejskie, gdybyśmy chcieli zażyć kąpieli i odpocząć od upału, ale
niestety nie znajdziemy ich w najbliższym sąsiedztwie przy fortecy. Raczej
będziemy musieli przejść dość duży kawałek miasta, co najlepiej będzie zobaczyć
z poziomu murów obronnych twierdzy Retymno. Jeśli nie organizujemy większej
wycieczki w danym dniu, to Retymno jest idealną propozycją, ponieważ dzięki
regularności połączeń autobusowych możemy dostać się do miasta w godzinach 6.15
– 23.15. Jak na wakacyjną wyspę, to bardzo długi przedział czasowy i trzeba
przyznać, że autobusy jeżdżą według rozkładu jazdy. Jeśli są opóźnione, to
jedynie z tego powodu, że na wcześniejszych przystankach wsiadało więcej ludzi.
Muszę dodać, że w autobusach jeździ konduktor – zwykle jakaś kobieta, która
wykrzykuje nazwy przystanków i sprzedaje bilety.
9. CHANIA - MIASTO
To drugie największe miasto na Krecie.
Jako, że klimatyzowane autobusy miejskie jeżdżą do Chanii za 4,70 EUR,
praktycznie spod naszego hotelu, to trudno było nie skorzystać z tej dogodności
i zwiedzić miasto. Kurs obsługują te same autobusy, co do Retymna. Musimy
rozglądać się za ciemnozielonymi pojazdami z napisem KTEA. Na Chanię proponuję
zarezerwować co najmniej kilka godzin. Miasto ma swój niepowtarzalny klimat.
Ponownie będziemy poznawać stare i wąskie uliczki, ale tutaj wyglądają one
nieco inaczej. Nie krzyżują się pod kątem prostym, ale mamy raczej wrażenie, że
budowano je chaotycznie i z jednej do drugiej nieraz przechodzimy różnymi
zakamarkami. Mi najbardziej podoba się położenie budynków na wzniesieniach, bo
niejednokrotnie uliczki są strome i trzeba pokonywać dużo schodów. Ten fakt
wykorzystali mieszkańcy i każde schody, czy wzniesienie ozdobiono kwitnącymi
kwiatami w doniczkach. Nie bez powodu na widokówkach ujrzymy właśnie takie
uliczki. Zmorą historycznych uliczek niestety są napisy na ścianach. Nie warto
jednak zwracać na nie uwagi, bo kiedy tylko skoncentrujemy się na pięknie
uliczek, to z pewnością bardzo szybko zapomnimy o tych zniszczeniach. Nie tylko
stare miasto jest ciekawe, bo warto odwiedzić sztandarowe miejsca takie, jak.
latarnię „egipską”, która od razu rzuca się w oczy, muzeum morskie, gdzie
zobaczymy różne eksponaty statków i łodzi, bastion Shavio, Fort Firkas widoczny
z drogi do latarni, synagoga w centrum miasta, meczet Janczarów, czy też Wielki
Arsenał. W drodze do latarni warto przyjrzeć się dwóm rzeczom. Pierwsza to dno
morza. Przy murach możemy spotkać facetów nurkujących na dno. Kiedy
przypatrzymy się dłużej, to zobaczymy, że potrafią oni wyszukiwać bardzo
wielkie muszle, które z pewnością gdzieś sprzedają. Druga sprawa to fakt, że w
połowie drogi do latarni spotkamy faceta, który sprzedaje piękne malowidła na
płótnie. Cena jest okazyjna i jeśli ktoś lubi obrazy malowane przedstawiające
piękno Krety lub Santorini, to polecam zatrzymać się u niego i przeglądnąć
wszystkie prace. Są naprawdę wysokiej klasy. W zależności od formatu zapłacimy
od 9 do 40 EUR. Czym większe prace, tym piękniejsze. Na różnych plażach również
sprzedają malowidła za 10 EUR, ale trzeba zwrócić uwagę, że są malowane na
brystolu, a nie na płótnie. Do wnętrza latarni niestety nie można wejść, bo
drzwi są okratowane. Po powrocie z latarni warto przejść rynek miasta. Ma swój
niepowtarzalny klimat, czego np. brakuje w Rethymno. Zobaczymy tu między innymi
piękne bryczki, czy też przycumowane łodzie. Na niektóre można wejść, ponieważ
są pływającymi sklepami – głównie z naturalnymi gąbkami.
W mieście można wejść jeszcze na wzgórze Kasteli,
gdzie będziemy mogli popatrzeć na Chanię z góry. Dojście na szczyt jest bardzo
ciekawe, bo idziemy spiralnie wydeptaną ścieżką, a wejście nie zajmuje więcej
niż 5min. W Chanii warto mieć mapę uliczek, ponieważ łatwo można się pogubić, a
dojście na dworzec również nie jest proste, bo trzeba iść przez nową część
miasta. Na rynku w Chanii zauważymy z pewnością łódki z napisem „Glass Bottom”.
Na pewno ktoś nas zagadnie, żebyśmy skorzystali z oferty jednogodzinnej lub
trzyipółgodzinnej wycieczki na pobliską wyspę. Chętnych jest naprawdę dużo. Moim
zdaniem jest to bardzo ciekawa propozycja, ponieważ wypłyniemy łodzią na morze
i będziemy mogli przez szklane dno statku podziwiać dno morskie. W planach jest
opłynięcie wyspy, wyjście na tamtejszą dziką plażę, łapanie rozgwiazd, czy też
łowienie ryb. Dodatkowo będziemy mogli zobaczyć leżący na dnie wrak samolotu z
II Wojny Światowej. Z tego powodu polecam poświęcić przynajmniej 2/3 dnia na zwiedzanie
Chanii, żeby nie tylko zobaczyć miasto, ale również odbyć tą ciekawą wycieczkę.
Nam niestety zabrakło już czasu, bo do Chanii pojechaliśmy w przedostatnim dniu
i kupiliśmy, podobnie jak w Retymno, bilety na powrót. Z pewnością
skorzystałbym z oferty trzyipółgodzinnej wycieczki. Najciekawsze z całego
miasta okazały się dla mnie stare uliczki, które niejednokrotnie bardzo ciasno
przebiegały pomiędzy domami mieszkalnymi z XVII wieku i na dodatek pod strome
wzniesienia. Zdobione stopnie kwitnącymi kwiatami w doniczkach z pewnością
przyciągną wzrok każdego. Najciekawszy jednak jest układ tych uliczek, ponieważ
niektóre ciągły się bardzo długimi łukami i po obu stronach rozstawiono nakryte
stoliki, co wyglądało bardzo ciekawie. Moim zdaniem taki pomysł na tawernę był
rewelacyjny i z pewnością wyróżniał się pośród innych.
10. PREVELI
Plaża z palmami. Bardzo chciałem tam
być, ponieważ trudno było wracać w przyszłości na Kretę tylko dla tej jednej
plaży. Jest niezwykła, ponieważ możemy zobaczyć tu namiastkę brazylijskiej
Amazonii. Na wyjazd zdecydowaliśmy się z biurem Spiridon Tours, gdzie wycieczka
łączyła kilka atrakcji w ciągu jednego dnia. Najpierw dojechaliśmy do Retymna,
gdzie kierowca w autokarze zaśpiewał przez mikrofon grecką piosnkę z oskarowego
filmu z 1960 roku. Myśleliśmy, że słyszymy utwór z radia, dlatego zdziwiliśmy
się, gdy zauważyliśmy, że to kierowca śpiewa. Bardzo dobrze wykonał tę
piosenkę. W Retymno mieliśmy przesiadkę na mniejszy bus jadący bezpośrednio do
Preveli. Pierwszy cel naszej wycieczki to krótki przystanek pomiędzy górami,
gdzie mogliśmy spojrzeć na Wąwóz Kourtaliotiki. W tym miejscu, kiedy wieje
wiatr, możemy usłyszeć jego dziwny odgłos. Słychać, jak gdyby ktoś klaskał
rękami! Inna sprawa to wszędobylski tymianek. Rósł dosłownie jak pospolity
chwast! Teraz wiemy, że tymianek ma bardzo intensywny zapach i wystarczy
malutka gałązka, żeby jego zapach rozniósł się po całym autobusie. Jest
naprawdę mocny! Po krótkim przystanku udaliśmy się w dalszą podróż – do
Preveli. W tej małej miejscowości znajdują się dwa klasztory. Jeden w ruinie, a
drugi po renowacji. Ten pierwszy jest znacznie ciekawszy, bo na tle gór wygląda
fenomenalnie. Drugi zaś przyciąga spokojem miejsca i ciekawą architekturą. Zwiedzając
ten obiekt chodzimy cały czas na otwartej przestrzeni. Możemy dzięki temu
podziwiać styl budownictwa, piękne źródełko, czy też roślinność i kwitnące
kwiaty. Poniżej widać małe zoo. Jak dla mnie to miejsce było ciekawe pod
względem widokowym. Dla zainteresowanych – w dolnej części obiektu można wejść
do niewielkiego muzeum i podziwiać różne historyczne eksponaty związane z
religią prawosławną. Preveli polecam zwiedzać wypożyczonym samochodem, ponieważ
klimat miejscowości przypomina afrykańskie wioski. Przed sobą mamy potężne
góry, występują tu liczne wodospady i styl budownictwa oraz ruiny nadają taki,
a nie inny klimat temu miejscu. Warto zatrzymać się przy ruinach klasztoru. Po
zwiedzeniu okolicy pojechaliśmy na plażę Dammoni. Sama plaża nie jest jakaś
ciekawa, ale tutaj miał przypłynąć niewielki statek, który zabierze nas 15min
rejsem na plażę Preveli z palmami. Statek przypłynął na znak dany przez panią
przewodnik. Nie wiadomo skąd i statek pojawił się zza skał. Jako, że statek
jest małą jednostką, to dzięki temu mógł płynąć bardzo szybko. W 15min
dopłynęliśmy do Preveli. Kapitan zatrzymuje się bezpośrednio nad brzegiem morza
i wychodzimy bezpośrednio na plażę przy pomocy rozkładanych schodków. Plażę
tworzy ciemny i drobny żwirek. Nasza przewodniczka w międzyczasie przebrała się
na statku w długą suknię na styl Amazonki. Wyglądała ciekawie i przyciągała
wzrok innych turystów będących już na plaży. Najbardziej ciekawił nas palmowy
las, o którym już nieco słyszeliśmy. Teraz poszliśmy wzdłuż lewego brzegu
rzeki. Co ciekawe rzeka ma zielony kolor, a morze – niebieski. W miejscu, gdzie
rzeka wpada do morza widać piękną granicę różnokolorowych wód. Na początku
poszliśmy ścieżką prowadzącą przez palmowy las. Rzeczywiście miejsce jest
niezwykłe! Pomiędzy palmami płynie zielona rzeka, gdzie występuje roślinność
typowa dla wód stojących. Mogliśmy podziwiać ciekawe ważki, zwane po angielsku
„dragon fly”, oraz słyszeliśmy rechotanie żab. Czuliśmy się jak w jakiejś
dżungli.
Wędrówka szlakiem trwa jakieś 15-20min.
Przewodniczka chciała nam też pokazać coś na rzece, ale przy brzegu wody były
od razu tak głębokie, że wpadła i zamoczyła sobie białe ubranie. W trakcie
wędrówki zauważamy, że pnie wszystkich palm są dosłownie czarne. Dlaczego?
Ponieważ w sierpniu 2010 roku powstał pożar w lesie. Na szczęście palmy nie spłonęły,
a jedynie wypaliła się ich wysuszona część. Doszliśmy do końca szlaku, gdzie również
rzeka kończy się za skałami. Woda wypływa ze skał, z wąwozu, który wcześniej
podziwialiśmy z góry. Zdjąłem wtedy buty i poszedłem boso aż do małych
wodospadów, ponieważ przy brzegu kwitły oleandry. Moni bardzo podobało się to
miejsce. Mi również. Po powrocie na plażę koniecznie chcieliśmy spojrzeć na
okolicę z góry. Po obu stronach mamy do dyspozycji wydeptane ścieżki prowadzące
na strome zbocza gór. Poszliśmy tą prawostronną i patrzeliśmy z dużej wysokości
na plażę. Najbardziej charakterystyczny jest wystający wielki głaz z dna morza
w kształcie serca. Trochę zabrakło nam słońca na Preveli Beach, bo z pewnością
kolor wód byłby znacznie piękniejszy. Pani przewodnik sama stwierdziła, że nie
ma szczęścia do tej plaży i zawsze jak tu przyjeżdża, to trafia na chmury. Co
ciekawe, w zaroślach znajduje się jedyna tawerna. Za skałami buczy generator
prądotwórczy, który zasila ten jedyny budynek. Za tawerną znajduje się bardzo
ciekawe WC. Dookoła widać skały, grube liny, koła ratunkowe, śruby napędowe z
motorówek i inne ozdoby. Przyznam, że to miejsce bardzo ciekawie przygotowano. Plaża
Preveli z pewnością prezentuje się znacznie lepiej w pełni słońca, ponieważ
promienie słoneczne wydobywają pełnię kolorów czystych wód morza. Szkoda, że
nie trafiliśmy z odpowiednimi warunkami, ale za to cieszyliśmy się, że podczas
wszystkich innych wycieczek mieliśmy pełnię słońca. Po odwiedzeniu Preveli
pojechaliśmy dalej – na Matala. Gdybyśmy mieli dużo słońca, z pewnością Preveli
byłoby wyżej w rankingu.
11. MATALA
To niewielka „hippisowska”
miejscowość, z charakterystyczną plażą i licznymi jaskiniami w piaskowcowej
górze. Po ponad godzinnej jeździe małym busem z Preveli dojechaliśmy do Matala.
Z głównego parkingu widzimy napis na niewielkim rondzie „Witamy w Matala”. W
kamiennym cokole stoi wielkie wysuszone drzewo oliwne, z którego hippisi
wyrzeźbili kilka postaci brodaczy. Przyznam, że musieli dobre prochy wciągać,
żeby takie rzeczy wystrugać, mając tylko jedną próbę. Dalej idziemy wśród
bardzo wielu tawern na plażę. Sama plaża jest bardzo ciekawa, bo oprócz
wylegiwania się na pięknym, żółtym piasku możemy popływać w czystych wodach
Morza Libijskiego. Jako, że jest to plaża miejska i Matala jest komercyjnym
miastem turystycznym, to raczej nie doświadczymy tu spokoju. Przed sobą widzimy
wielką ścianę z piaskowca i liczne jaskinie. Bilet wstępu kosztuje 2 EUR. Można
wchodzić na poszczególne piętra i oglądać niewielkie jaskinie, które są pozostałością
po Rzymianach. Przybyli tu pod koniec III wieku przed naszą erą. Rzymianie zaczęli drążyć jaskinie w piaskowcu. Najbardziej znane
jednak są te z lat sześćdziesiątych XX wieku, gdzie hippisi spotykali się w nich i
tak naprawdę to oni utworzyli niezwykłą historię tego miasteczka. Do dziś
odbywają się tu trzydniowe zjazdy hippisów w czerwcu każdego roku. Najbardziej
znana jest historia z 1974 roku, kiedy w jednej z jaskiń wybuchła kuchenka
gazowa i kilka jam połączyło się w jedną wielką jaskinię, którą nietrudno
odnaleźć w całej mozaice, przy powierzchni wody. Po przeciwnej stronie możemy
zobaczyć napis na białym murze: „Witamy w Matala. Dzisiaj trwa życie. Jutro
nigdy nie nadejdzie”. Nad murem znajdują się tawerny. Polecam przejść się deptakiem
aż do samej góry, żeby zobaczyć klimat tego miejsca, oraz żeby mieć ciekawy
widok na całą okolicę. Na głównym deptaku zobaczymy ponad 130 namalowanych
ręcznie obrazów po których chodzimy. Co roku są malowane podczas trzydniowego
festiwalu hippisów. W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w miejscowości
Faistos, gdzie możemy za 8 EUR wejść na plac wykopalisk archeologicznych. Widok
z tej miejscowości na góry i rozległą część Krety jest niesamowity!
12. SOUTH ROUNDTRIP
Wycieczka mająca na celu
poznanie najbliższych okolic południowej Krety. W jej skład wchodzi poznanie
Kournas Lake, które opisałem powyżej, Chora Sfakia, Spili, Argiroupoli, Vamos i
Georgioupoli. Dwa pierwsze miejsca z nich opisałem powyżej. Spili to ciekawa
wioska z pięknym klimatem. Leży pomiędzy pasmem górskim Idi a Górami Białymi
(Lefka Ori). Mamy wrażenie, że miejscowość znajduje się w sercu gór. Panuje
tutaj zupełna cisza. Spili słynie z 25 źródełek wody, z którymi związana jest
legenda o pewnym kawalerze, który żeby zdobyć serce ukochanej musiał pić wodę
ze wszystkich źródełek. Naliczyliśmy 29 źródeł, bo być może rozbudowano główny
deptak. Co ciekawe, z każdego z nich wybija intensywnie woda. Bardzo podobał
nam się klimat tej wioski, ponieważ budynki mają typowo grecką architekturę i
można znaleźć tu uliczki na wzór Chanii, czy Retymna. Najciekawsze są jednak
sklepy z pamiątkami, które wyróżniają się na całej Krecie. W środku można kupić
mydło na wagę (22 EUR za kg). W mydłach wtopiona jest zwykle gałąź oliwna lub
też inne owoce śródziemnomorskie. W sklepach możemy zobaczyć duże cytrusy oraz
inne bardzo ciekawe wyroby z oliwek. Argiroupoli słynie z wodospadów. Jest to
mała wioska, gdzie możemy oglądać wąskie, ale liczne wodospady wśród pięknej
zieleni. Georgioupoli znajduje się zaledwie 4km od naszego hotelu, dlatego
polecam tam dojść plażą spod naszego hotelu. Za pierwszym rzędem parasoli ze
słomki (około 1,25km wędrówki) dojdziemy do spokojnej plaży, gdzie wody morza
są bardzo czyste i można bardzo długo schodzić dnem do wody. Dodatkowo
zauważymy małe ławice ryb i pięknie pofalowany piasek na dnie morza. Idąc dalej
2,5 km, dochodzimy do końca plaży przez lodowatą rzekę. Na całej długości plaż
możemy zbierać muszelki (z różnych miejsc Krety przywieźliśmy ich trzy pełne
opakowania po słodyczach). Georgioupoli nie wyróżnia się czymś szczególnym i
przypomina raczej miejscowość w której mieszkamy – Kavros. Raczej skoncentruję
się na ostatnim fragmencie plaży, gdzie kamiennym molem dochodzimy do białej
kapliczki wybudowanej w stylu „Santorini”, skąd mamy przepiękny widok na Góry
Białe. W tym miejscu pobyliśmy dłużej, żeby podziwiać piękną panoramę gór.
Przejście całego odcinka pieszo, od hotelu aż do kapliczki z pewnością pozwoli
nacieszyć się pięknymi widokami oraz wypocząć w ruchu. Polecam odwiedzenie
wszystkich tych miejsc, ponieważ są warte zobaczenia. Szczególnie Spili i kapliczka
na morzu w Georgioupoli. Vamos jest niewielką miejscowością, która w dużej
mierze zachowała tradycyjną formę. Nie tylko pod względem kultury, ale również
pod względem budownictwa. Odbywają się tu liczne imprezy folklorystyczne oraz
mające na celu poznanie kultury Krety. Miejscowość ma swój niepowtarzalny
klimat. Trzeba dodać, że większość z tych miejsc można odwiedzić rowerem i nie
będziemy musieli płacić za organizację wycieczki.
W rankingu nie opisałem najważniejszych miejsc obok
Balos i Elafonissi. Mowa oczywiście o palmowej plaży Vai oraz o rajskiej wyspie
Chrissi. Z powodu bardzo dużej odległości nie mieliśmy tam jak dojechać. Z
pewnością zajęłyby trzecie i czwarte miejsce w moim subiektywnym rankingu
najlepszych i najpiękniejszych miejsc na Krecie.
Michał, dzięki Tobie czuję jakbym sama tam była :). Do tej pory Grecję znałam tylko z mapy, paru filmów i to raczej historycznych. Być tam, oglądać i czuć, to co tutaj opisałeś,to coś niesamowitego!
OdpowiedzUsuńZdjęcia cudo-właściwie nie znajdę odpowiednich słów aby oddać wrażenie gdy się je ogląda!
Życzę jak najwięcej takich wycieczek.
Pozdrawiam.
Otylia.
Cieszę się Otylko, że mogłem Ci pokazać Kretę w taki sposób.
UsuńDziękuję za życzenia i również Cibie pozdrawiam cieplutko :)
Jeden z najlepszych blogów podróżniczych jakie widziałem. Fantastyczne, bardzo szczegółowe i rzetelne opisy. Oby jak najwięcej takich!
OdpowiedzUsuńJedyna uwaga, pisze Pan: "i oglądać niewielkie jaskinie, które są pozostałością po RZYMIANACH z VII wieku przed naszą erą. To były ich domy". Rzymianie trafili na wyspę dopiero pod koniec III w p.n.e. więc musiała się tu wkraść jakaś nieścisłość :)
Pozdrawiam i czekam na kolejne opisy :)
Dziękuję za opinię. Miło mi, że mogłem pomóc.
UsuńJeśli chodzi o tą ciekawostkę historyczną, to pani przewodnik kierująca naszą wycieczką podała taką informację, dlatego tak napisałem. Błąd oczywiście poprawiłem. Dziękuję za przekazanie cennej informacji.
Pozdrawiam serdecznie :)
Wspaniały i dokładny opis odwiedzonych miejsc. Dzięki temu opisowi wiem już zdecydowanie więcej. Naprawdę świetna robota.
OdpowiedzUsuń