
DZIEŃ 6 – BEZIMIENNA GÓRA 3106 m n.p.m.
Wszystkie
oficjalne szlaki w okolicach Ushguli już przeszliśmy, a nawet mieliśmy jedną
pozaszlakową górę na koncie tylko dlatego, że pomyliłem trasę w drodze na
przełęcz Lagem. Dzięki temu mogłem wejść na bezimienną górę o wysokości 3242 m
n.p.m. Dzisiaj przyszedł czas na drugi bezimienny szczyt – tym razem o
wysokości 3106 m n.p.m. Jako że nikt z nas nie miał ochoty opuszczać pięknej
wioski, na każdy dzień wymyślałem kolejne szczyty, trasy i szlaki, które
moglibyśmy przejść. Dzisiejsza góra miała być najbardziej wymagająca, ponieważ
nie prowadził na nią żaden szlak. Miałem jedynie informacje z mapy, gdzie
zaznaczono możliwy przebieg ścieżki, która przy obecnej porze roku i bujnie
rozrastających się chaszczach, mogła już dawno zaniknąć. Nie mogłem jednak tego
stwierdzić jednoznacznie, dopóki nie sprawdzimy, jak jest naprawdę. Aby
rozpocząć wędrówkę na tę górę musieliśmy wykorzystać początkowy fragment
oficjalnej trasy na lodowiec Shkhara. Około 600 m za drugim mostem odbiegała
początkowo błotnista ścieżka, przecinająca pod ukosem trawiaste zbocza. Wystarczyło,
że wyszliśmy za obszar wioski, a podszedł do nas pierwszy pies. Znaliśmy go, a
on nas. Był to stary kaukaz, który wchodził z nami drugiego dnia oraz podczas
wędrówki na lodowiec Shkhara. Pogłaskaliśmy go na przywitanie. Widać, że nie
miał siły chodzić po górach, dlatego dość szybko zawrócił i odpoczywał.
Najwidoczniej był głodny. Rzuciliśmy mu coś do jedzenia. Nieco dalej, na
wysokości terenu przewidzianego na kemping oraz tam, gdzie stały dwie drewniane
budki wyciągu narciarskiego, przeszliśmy obok pasącego się stada koni. Kiedy
poszliśmy nieco dalej, ono zaczęło iść za nami. Podobnie, jak podczas
wcześniejszych dni, konie były przyjaźnie nastawione, zbiegały się wokół nas,
po czym zaczęły nas lizać. Zdążyliśmy zrobić kilka ciekawych ujęć, nawet z
młodym źrebakiem.
Tego
dnia słońce świeciło pełną parą. Ponownie podziwialiśmy z bliska białą ścianę Bezingi,
która wręcz zachwycała. Cieszyliśmy się bardzo, że mamy bardzo dobrą pogodę. Czas
szybko upływał. Mieliśmy już szósty dzień wędrówek. Każdy z nas czuł zmęczenie
po poprzednich trasach, ale jednak nadal chcieliśmy poznawać coś nowego. Podobnie
jak wczoraj, źle zadziałała u mnie psychika. Posiadałem duże siły, zmęczenie organizmu
dawało o sobie znać, ale jeszcze sporo mogłem pociągnąć. Jednak świadomość, że
w krótkim czasie przechodzę ten sam fragment powodowała, że brakowało mi
„napędu”. Potrzebowałem czegoś, co doda mocy moim nogom, by mogły iść dalej.
Wczoraj tym czynnikiem była wyłaniająca się Ushba ponad lesistymi zboczami, a
dzisiaj najwidoczniej potrzebowałem czegoś nowego, czego jeszcze nie znałem.
Wiedziałem, że kiedy rozpoczniemy wędrówkę w nieznane, wówczas znajdzie się
czynnik, który napędzi mnie do dalszej wędrówki. Z drugiej strony wiele radości
dawał mi odcinek, którym aktualnie wędrowaliśmy, pomimo że szliśmy nim drugi
raz. Od samego początku mieliśmy pewnego rodzaju atrakcje na szlaku, ponieważ
przywitał nas stary pies, za chwilę przyjazne stado koni, a za drugim mostem
wchodziliśmy na rozległe, zielone polany pełne kwiatów. Sam początek trasy daje
nam możliwość podziwiania jednego z najpiękniejszych widoków, które zobaczymy
podczas całego wyjazdu. Mówię o pięknej, długiej kaskadzie utworzonej na dwóch
zboczach trawiastych gór, które tworzą niesamowite tło dla zielonej polany
pełnej żółtych pierwiosnków. Dalej przecinaliśmy kolejne pofałdowania terenu,
gdzie żywo-zieloną trawę pokrywały tysiące białych kwiatów. Właśnie z tej
perspektywy najbardziej podobała mi się Ściana Bezingi, ponieważ pięknie
komponowała się z zielenią i jasnoniebieskim niebem. Słońce wzeszło niedawno,
dlatego aktualnie mieliśmy najpiękniejsze warunki do zdjęć.