Górskie szlaki
Relacje z wypraw górskich i wakacje nad morzem
niedziela, 14 lipca 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 5 (ostatnia): Zagaro Pass 2623 m n.p.m. i powrót do domu
DZIEŃ 9 – ZAGARO PASS 2623 m n.p.m. – OSTATNIE GÓRSKIE
WYJŚCIETego
dnia nie nastawialiśmy się na wysokie góry. Raczej czuliśmy nostalgię z powodu
końca naszego wyjazdu. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze coś pięknego, ale
zajmującego sporo czasu, aż do późnego popołudnia. Prognozy na dziś wskazywały,
że od godziny 14.00 możemy spodziewać się burz oraz większego opadu. Zaproponowałem,
abyśmy wszyscy razem wyszli na Zagaro Pass, ponieważ będą tam przecudnej urody
widoki, a także mieliśmy mieć lepszą pogodę niż ostatnio. Każdemu spodobał się
pomysł, ponieważ nie musieliśmy iść w wysokie góry, a widoki zachwycały na
każdym kroku. Dla Damiana był to zupełnie nowy szlak, stąd miał okazję zobaczyć
coś innego. Wstaliśmy około godziny 8.30. Niespiesznym krokiem przygotowaliśmy
wszystko potrzebne do wyjścia na trasę. Jednak tym razem nie rozrabialiśmy
izotoników, a wzięliśmy je ze sobą w postaci proszku. W planach miałem, aby
nabrać zimnej wody górskiej z jednego z licznych potoków. Pomyślałem, że
idealnym miejscem będzie podwójny, niski wodospad, ponieważ jest położony wystarczająco
wysoko, brak w nim zanieczyszczeń oraz woda jest krystalicznie czysta. Podczas
upału taki orzeźwiający izotonik zdecydowanie byłby lepszy niż gdybyśmy zabrali
gotowe napoje z pokoju. Około godziny 10.00 przyszedł do nas gospodarz.
Pożegnał się z nami, ponieważ już wyjeżdżał do Tbilisi ze swoją córką. Ten
moment musiał kiedyś nadejść. Uścisnęliśmy się z nim – każdy po kolei. Dodał
tylko, że jego brat zawiezie nas do Kutaisi, stąd nie mamy powodów do obaw. Zrobiło
się nostalgicznie, ponieważ pewien etap naszego wyjazdu właśnie dobiegł końca… Od
razu czuliśmy pustkę, bo nie było tego, który tyle rozmawiał i śmiał się z
nami.
Zanim wyruszyliśmy w góry, poszliśmy jeszcze do kawiarni po buty położone przy piecu.
Zdążyły dobrze wyschnąć. Siostra gospodarza powiedziała, że jak pojedziemy, to
będzie pusto bez nas. Pomimo zaledwie dziewięciu dni spędzonych w Ushguli w
pewnym sensie zżyliśmy się z tymi ludźmi. Bardzo podobał nam się klimat
Swanetii, ale przede wszystkim cisza, spokój oraz niesamowita przyroda i
zwierzęta żyjące na wolności. Nie mieliśmy przecież obaw, że luźno chodzące po
wiosce i po zboczach górskich konie, byki, krowy i psy mogą coś nam zrobić. Krowy
szły za człowiekiem, psy chciały coś zjeść i się pogłaskać, a konie wręcz
lizały, kiedy wyszedłeś na trasę jako pierwszy. To wszystko głęboko zapadało w
naszej pamięci. Patrząc na prognozy widzieliśmy, że pogoda nie ulega zmianom i
na dodatek chmury potwierdziły mi, że na 100% przynajmniej będzie deszcz, a
burza jest jako opcja. Mówią o tym chmury stratocumulus castellanus. Kiedy je
widzisz wiedz, że na 100% będzie intensywny opad, a kto wie, czy na dodatek nie
powstanie burza… Mając tę wiedzę, postanowiliśmy wyruszyć, ażeby skorzystać ze
słońca i ostatnich pięknych, górskich widoków. Z kawiarni wyszliśmy około
godziny 10.45. Omawiane chmury powstawały gdzieś w oddali, gdzieś poniżej
wioski Ushguli, a wszędzie dookoła widniało błękitne, prawie czyste niebo.
sobota, 23 marca 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 4: skalny grzebień 3352 m n.p.m. i grań Podarok 3682 m n.p.m. – samotny rajd
DZIEŃ 8 – SKALNY GRZEBIEŃ 3352 m n.p.m. i GRAŃ PODAROK 3682 m n.p.m. – SAMOTNY RAJDPo
wczorajszym spotkaniu z gospodarzem trwającym do późnego wieczora mieliśmy
wrażenie, że jeszcze rano będziemy musieli odpoczywać z powodu kaca. Tymczasem
założyłem kolejne, wczesno poranne wyjście w góry, w przypadku, gdyby
przywitało nas niebieskie niebo. Ekipa stwierdziła, że nie ma już sił na kolejne
wysokie góry, dlatego umówiliśmy się, że wyruszę sam, a każdy z nas spędzi
dzień na odpoczynku według własnych upodobań. Każdy lubił co innego: Basia
potrzebowała samotności i spokoju, Damian ciszy i wody w otoczeniu gór, a ja
wysokich gór i kwiecistych polan. Z taką myślą położyliśmy się spać
wczorajszego późnego wieczoru.
WYKORZYSTANIE
WIEDZY O CHMURACH I POGODZIE
Standardowo
wstałem o godzinie 5.50, aby swoim zwyczajem sprawdzić niebo. Zobaczyłem, że
jest całe siwe, ale wiedziałem, że będę miał bardzo dobrą pogodę, dlatego
wstałem. Damianowi powiedziałem: ‘niebo jest siwe, ale za godzinę te chmury się
rozlecą i będzie słońce’. Dlaczego tak pomyślałem? Ponieważ codziennie zajmuję
się obserwacją chmur, badaniem pogody i klimatu, a robię to od 2000 roku.
Patrzyłem na chmury o nazwie stratocumulus stratiformis perlucidus. Pod nią
kryje się charakterystyka oraz jej właściwości. Pomimo, że nie miałem
możliwości spojrzenia na nie z wysokości, aby ocenić ich strukturę i grubość,
to wiedziałem, że: siwa warstwa jest cienka, jest równomiernie popękana, oraz
że wspomniana struktura ‘żyje’ maksymalnie trzy godziny po wschodzie słońca. Mając
takie dane postanowiłem, że wstaję i przygotowuję się do wyjścia w góry. Damian
i Basia powiedzieli: ‘zostajemy i pójdziemy w ciągu dnia na swoje trasy, gdzie
odpoczniemy’.
WYKORZYSTANIE
WIEDZY O CHMURACH I POGODZIE
Standardowo
wstałem o godzinie 5.50, aby swoim zwyczajem sprawdzić niebo. Zobaczyłem, że
jest całe siwe, ale wiedziałem, że będę miał bardzo dobrą pogodę, dlatego
wstałem. Damianowi powiedziałem: ‘niebo jest siwe, ale za godzinę te chmury się
rozlecą i będzie słońce’. Dlaczego tak pomyślałem? Ponieważ codziennie zajmuję
się obserwacją chmur, badaniem pogody i klimatu, a robię to od 2000 roku.
Patrzyłem na chmury o nazwie stratocumulus stratiformis perlucidus. Pod nią
kryje się charakterystyka oraz jej właściwości. Pomimo, że nie miałem
możliwości spojrzenia na nie z wysokości, aby ocenić ich strukturę i grubość,
to wiedziałem, że: siwa warstwa jest cienka, jest równomiernie popękana, oraz
że wspomniana struktura ‘żyje’ maksymalnie trzy godziny po wschodzie słońca. Mając
takie dane postanowiłem, że wstaję i przygotowuję się do wyjścia w góry. Damian
i Basia powiedzieli: ‘zostajemy i pójdziemy w ciągu dnia na swoje trasy, gdzie
odpoczniemy’.
sobota, 17 lutego 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 3: bezimienna góra 3106 m n.p.m., Zagaro Pass 2623 m n.p.m.
DZIEŃ 6 – BEZIMIENNA GÓRA 3106 m n.p.m.
Wszystkie
oficjalne szlaki w okolicach Ushguli już przeszliśmy, a nawet mieliśmy jedną
pozaszlakową górę na koncie tylko dlatego, że pomyliłem trasę w drodze na
przełęcz Lagem. Dzięki temu mogłem wejść na bezimienną górę o wysokości 3242 m
n.p.m. Dzisiaj przyszedł czas na drugi bezimienny szczyt – tym razem o
wysokości 3106 m n.p.m. Jako że nikt z nas nie miał ochoty opuszczać pięknej
wioski, na każdy dzień wymyślałem kolejne szczyty, trasy i szlaki, które
moglibyśmy przejść. Dzisiejsza góra miała być najbardziej wymagająca, ponieważ
nie prowadził na nią żaden szlak. Miałem jedynie informacje z mapy, gdzie
zaznaczono możliwy przebieg ścieżki, która przy obecnej porze roku i bujnie
rozrastających się chaszczach, mogła już dawno zaniknąć. Nie mogłem jednak tego
stwierdzić jednoznacznie, dopóki nie sprawdzimy, jak jest naprawdę. Aby
rozpocząć wędrówkę na tę górę musieliśmy wykorzystać początkowy fragment
oficjalnej trasy na lodowiec Shkhara. Około 600 m za drugim mostem odbiegała
początkowo błotnista ścieżka, przecinająca pod ukosem trawiaste zbocza. Wystarczyło,
że wyszliśmy za obszar wioski, a podszedł do nas pierwszy pies. Znaliśmy go, a
on nas. Był to stary kaukaz, który wchodził z nami drugiego dnia oraz podczas
wędrówki na lodowiec Shkhara. Pogłaskaliśmy go na przywitanie. Widać, że nie
miał siły chodzić po górach, dlatego dość szybko zawrócił i odpoczywał.
Najwidoczniej był głodny. Rzuciliśmy mu coś do jedzenia. Nieco dalej, na
wysokości terenu przewidzianego na kemping oraz tam, gdzie stały dwie drewniane
budki wyciągu narciarskiego, przeszliśmy obok pasącego się stada koni. Kiedy
poszliśmy nieco dalej, ono zaczęło iść za nami. Podobnie, jak podczas
wcześniejszych dni, konie były przyjaźnie nastawione, zbiegały się wokół nas,
po czym zaczęły nas lizać. Zdążyliśmy zrobić kilka ciekawych ujęć, nawet z
młodym źrebakiem.
Tego
dnia słońce świeciło pełną parą. Ponownie podziwialiśmy z bliska białą ścianę Bezingi,
która wręcz zachwycała. Cieszyliśmy się bardzo, że mamy bardzo dobrą pogodę. Czas
szybko upływał. Mieliśmy już szósty dzień wędrówek. Każdy z nas czuł zmęczenie
po poprzednich trasach, ale jednak nadal chcieliśmy poznawać coś nowego. Podobnie
jak wczoraj, źle zadziałała u mnie psychika. Posiadałem duże siły, zmęczenie organizmu
dawało o sobie znać, ale jeszcze sporo mogłem pociągnąć. Jednak świadomość, że
w krótkim czasie przechodzę ten sam fragment powodowała, że brakowało mi
„napędu”. Potrzebowałem czegoś, co doda mocy moim nogom, by mogły iść dalej.
Wczoraj tym czynnikiem była wyłaniająca się Ushba ponad lesistymi zboczami, a
dzisiaj najwidoczniej potrzebowałem czegoś nowego, czego jeszcze nie znałem.
Wiedziałem, że kiedy rozpoczniemy wędrówkę w nieznane, wówczas znajdzie się
czynnik, który napędzi mnie do dalszej wędrówki. Z drugiej strony wiele radości
dawał mi odcinek, którym aktualnie wędrowaliśmy, pomimo że szliśmy nim drugi
raz. Od samego początku mieliśmy pewnego rodzaju atrakcje na szlaku, ponieważ
przywitał nas stary pies, za chwilę przyjazne stado koni, a za drugim mostem
wchodziliśmy na rozległe, zielone polany pełne kwiatów. Sam początek trasy daje
nam możliwość podziwiania jednego z najpiękniejszych widoków, które zobaczymy
podczas całego wyjazdu. Mówię o pięknej, długiej kaskadzie utworzonej na dwóch
zboczach trawiastych gór, które tworzą niesamowite tło dla zielonej polany
pełnej żółtych pierwiosnków. Dalej przecinaliśmy kolejne pofałdowania terenu,
gdzie żywo-zieloną trawę pokrywały tysiące białych kwiatów. Właśnie z tej
perspektywy najbardziej podobała mi się Ściana Bezingi, ponieważ pięknie
komponowała się z zielenią i jasnoniebieskim niebem. Słońce wzeszło niedawno,
dlatego aktualnie mieliśmy najpiękniejsze warunki do zdjęć.
DZIEŃ 6 – BEZIMIENNA GÓRA 3106 m n.p.m.
Wszystkie oficjalne szlaki w okolicach Ushguli już przeszliśmy, a nawet mieliśmy jedną pozaszlakową górę na koncie tylko dlatego, że pomyliłem trasę w drodze na przełęcz Lagem. Dzięki temu mogłem wejść na bezimienną górę o wysokości 3242 m n.p.m. Dzisiaj przyszedł czas na drugi bezimienny szczyt – tym razem o wysokości 3106 m n.p.m. Jako że nikt z nas nie miał ochoty opuszczać pięknej wioski, na każdy dzień wymyślałem kolejne szczyty, trasy i szlaki, które moglibyśmy przejść. Dzisiejsza góra miała być najbardziej wymagająca, ponieważ nie prowadził na nią żaden szlak. Miałem jedynie informacje z mapy, gdzie zaznaczono możliwy przebieg ścieżki, która przy obecnej porze roku i bujnie rozrastających się chaszczach, mogła już dawno zaniknąć. Nie mogłem jednak tego stwierdzić jednoznacznie, dopóki nie sprawdzimy, jak jest naprawdę. Aby rozpocząć wędrówkę na tę górę musieliśmy wykorzystać początkowy fragment oficjalnej trasy na lodowiec Shkhara. Około 600 m za drugim mostem odbiegała początkowo błotnista ścieżka, przecinająca pod ukosem trawiaste zbocza. Wystarczyło, że wyszliśmy za obszar wioski, a podszedł do nas pierwszy pies. Znaliśmy go, a on nas. Był to stary kaukaz, który wchodził z nami drugiego dnia oraz podczas wędrówki na lodowiec Shkhara. Pogłaskaliśmy go na przywitanie. Widać, że nie miał siły chodzić po górach, dlatego dość szybko zawrócił i odpoczywał. Najwidoczniej był głodny. Rzuciliśmy mu coś do jedzenia. Nieco dalej, na wysokości terenu przewidzianego na kemping oraz tam, gdzie stały dwie drewniane budki wyciągu narciarskiego, przeszliśmy obok pasącego się stada koni. Kiedy poszliśmy nieco dalej, ono zaczęło iść za nami. Podobnie, jak podczas wcześniejszych dni, konie były przyjaźnie nastawione, zbiegały się wokół nas, po czym zaczęły nas lizać. Zdążyliśmy zrobić kilka ciekawych ujęć, nawet z młodym źrebakiem.
Tego
dnia słońce świeciło pełną parą. Ponownie podziwialiśmy z bliska białą ścianę Bezingi,
która wręcz zachwycała. Cieszyliśmy się bardzo, że mamy bardzo dobrą pogodę. Czas
szybko upływał. Mieliśmy już szósty dzień wędrówek. Każdy z nas czuł zmęczenie
po poprzednich trasach, ale jednak nadal chcieliśmy poznawać coś nowego. Podobnie
jak wczoraj, źle zadziałała u mnie psychika. Posiadałem duże siły, zmęczenie organizmu
dawało o sobie znać, ale jeszcze sporo mogłem pociągnąć. Jednak świadomość, że
w krótkim czasie przechodzę ten sam fragment powodowała, że brakowało mi
„napędu”. Potrzebowałem czegoś, co doda mocy moim nogom, by mogły iść dalej.
Wczoraj tym czynnikiem była wyłaniająca się Ushba ponad lesistymi zboczami, a
dzisiaj najwidoczniej potrzebowałem czegoś nowego, czego jeszcze nie znałem.
Wiedziałem, że kiedy rozpoczniemy wędrówkę w nieznane, wówczas znajdzie się
czynnik, który napędzi mnie do dalszej wędrówki. Z drugiej strony wiele radości
dawał mi odcinek, którym aktualnie wędrowaliśmy, pomimo że szliśmy nim drugi
raz. Od samego początku mieliśmy pewnego rodzaju atrakcje na szlaku, ponieważ
przywitał nas stary pies, za chwilę przyjazne stado koni, a za drugim mostem
wchodziliśmy na rozległe, zielone polany pełne kwiatów. Sam początek trasy daje
nam możliwość podziwiania jednego z najpiękniejszych widoków, które zobaczymy
podczas całego wyjazdu. Mówię o pięknej, długiej kaskadzie utworzonej na dwóch
zboczach trawiastych gór, które tworzą niesamowite tło dla zielonej polany
pełnej żółtych pierwiosnków. Dalej przecinaliśmy kolejne pofałdowania terenu,
gdzie żywo-zieloną trawę pokrywały tysiące białych kwiatów. Właśnie z tej
perspektywy najbardziej podobała mi się Ściana Bezingi, ponieważ pięknie
komponowała się z zielenią i jasnoniebieskim niebem. Słońce wzeszło niedawno,
dlatego aktualnie mieliśmy najpiękniejsze warunki do zdjęć.
środa, 24 stycznia 2024
Gruzja - Swanetia, cz. 2: Lagem Pass 2990 m n.p.m., bezimienna góra 3242 m n.p.m., Gvibari 2943 m n.p.m., Latpari Pass 2834 m n.p.m.
DZIEŃ 4 – LAGEM PASS 2990 m n.p.m., BEZIMIENNA GÓRA 3242 m
n.p.m. (BEZPOŚREDNIO WIDOCZNA Z ŁAWKI PRZED NASZYM POKOJEM) – CZYLI JAK BŁĄD NA
MAPIE ZAPROWADZIŁ NAS W ZNACZNIE LEPSZE MIEJSCE, OFERUJĄCE NIESAMOWITE WIDOKI
Słyszałem
w nocy, że Damianowi oddycha się ciężko. Miał „zawalony” nos. Pomyślałem, że
dzisiaj nie da rady wyjść w góry, ponieważ choroba tylko by postąpiła. Co
prawda na zegarku miałem 2.00 w nocy, ale mimo wszystko nie liczyłem, że tak
szybko dojdzie do zdrowia. Wstałem o standardowej godzinie – 5.30 rano.
Zobaczyłem, że niebo jest idealnie czyste, niebieskie. Od razu ciągnęło mnie w
wysokie góry. W głowie miałem zupełnie nową trasę tam, gdzie jeszcze nas nie
było – Lagem Pass 2990 m n.p.m. Obudziłem wszystkich o godzinie 5.50 rano. Basia
wstała chętnie, a Damian po dłuższej chwili powiedział: ‘dzisiaj nie dam rady,
ale wy idźcie, jak chcecie, ja będę tutaj w pokoju leżał’. Przygotowaliśmy
ciepłą zupę i izotoniki. Bardzo ciekawiła mnie nowa trasa, co na niej
zobaczymy. Fragment ścieżki prowadzącej na przełęcz widziałem pierwszego dnia,
kiedy szliśmy na lodowiec Shkhara. Wydawała mi się jakaś dziwnie brązowa.
Z pokoju
wyruszyliśmy o 7.12. Damian tymczasem leżał w łóżku. Gorączka ustąpiła rano,
tyle że miał typowe objawy przeziębienia. Przywitała nas piękna pogoda.
Mieliśmy nadzieję, że i tego dnia będziemy mogli w pełni podziwiać przepiękne
widoki. Nasza trasa prowadziła w stronę lodowca, ale my mieliśmy przejść jej
tylko początkowy fragment – pierwsze 1,5 km, czyli trochę dalej niż most na
rzece Enguri. Mogliśmy wybrać pierwszą lub drugą przeprawę, po czym za 400 m
rozpocznie się szlak właściwy. Idąc ścieżką w stronę muzeum etnograficznego,
jeszcze połowę dolnej części zielonej „zamszowej” góry pokrywał cień. Powoli
przesuwał się ku rzece Enguri. Najpiękniejszy widok jest około godziny
7.30-7.40, kiedy jego granica przechodzi przez polany, gdzie pasą się konie i
krowy. Wspominaną górę na dwie części dzieli głęboki żleb. Tworzy on podłużną
dziurę/urwisko przypominające kanion, który nie zostaje oświetlony, podczas gdy
okolica jest w całości nasłoneczniona. Wielka wyrwa i jasne, żywo zielone trawy
tworzą bardzo duży kontrast. O tej porze naturalna dziura zarośnięta trawami
wygląda, jak ogromna przepaść, do której mogą wpaść zwierzęta. W późniejszej
porze dnia widać, że wielki rów, którym spływają wody lokalnego potoku
wpadającego do rzeki Enguri, to jedynie złudzenie optyczne. Podziwiając omawiany
piękny widok poszliśmy dalej, poza ostatnie wieże wioski Ushguli. Przyszedł
tylko jeden pies. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś go już spotkaliśmy. Nie
spieszyłem się. Założyłem, że będziemy iść takim tempem, abyśmy mogli wszystko przeżywać,
a nie zaliczać. Za lokalnym wzgórzem, na którym stała wieża kościoła, w najwyżej
położonej części Ushguli, szeroka ścieżka łączyła się z główną drogą, którą
jeździły taksówki wożące turystów z Mestii do lodowca Shkhara, a raczej do
ostatniego płaskiego fragmentu, ponieważ na 2,4 km przed lodowcem trzeba iść
wąską ścieżką przez zarośla. W opisywanym miejscu widniały dwie drewniane budki
wyciągu narciarskiego. Dookoła kwitły niebieskie niezapominajki. Bardzo
uwielbiam ich widok, ponieważ zdobiły okolicę i przywoływały piękne
wspomnienia. Parędziesiąt kroków dalej, po prawej stronie widzieliśmy pięć
koni. Przeszliśmy obok nich. Stały przed miejscem wyznaczonym na kemping, czyli
tam, gdzie jest idealnie płaska polana. Dalej droga prowadziła w kierunku dwóch
mostów na rzece Enguri. Wybraliśmy ten drugi, ponieważ prowadził bezpośrednio
do celu. Pierwsza przeprawa dawała niesamowitą okazję zobaczyć naturalny kanion,
częściowo zarośnięty młodymi brzozami, którym płynęła Enguri. Widok jest
niesamowity! W godzinach popołudniowych można wykonać kilka jego ciekawych ujęć.
DZIEŃ 4 – LAGEM PASS 2990 m n.p.m., BEZIMIENNA GÓRA 3242 m n.p.m. (BEZPOŚREDNIO WIDOCZNA Z ŁAWKI PRZED NASZYM POKOJEM) – CZYLI JAK BŁĄD NA MAPIE ZAPROWADZIŁ NAS W ZNACZNIE LEPSZE MIEJSCE, OFERUJĄCE NIESAMOWITE WIDOKI
Słyszałem
w nocy, że Damianowi oddycha się ciężko. Miał „zawalony” nos. Pomyślałem, że
dzisiaj nie da rady wyjść w góry, ponieważ choroba tylko by postąpiła. Co
prawda na zegarku miałem 2.00 w nocy, ale mimo wszystko nie liczyłem, że tak
szybko dojdzie do zdrowia. Wstałem o standardowej godzinie – 5.30 rano.
Zobaczyłem, że niebo jest idealnie czyste, niebieskie. Od razu ciągnęło mnie w
wysokie góry. W głowie miałem zupełnie nową trasę tam, gdzie jeszcze nas nie
było – Lagem Pass 2990 m n.p.m. Obudziłem wszystkich o godzinie 5.50 rano. Basia
wstała chętnie, a Damian po dłuższej chwili powiedział: ‘dzisiaj nie dam rady,
ale wy idźcie, jak chcecie, ja będę tutaj w pokoju leżał’. Przygotowaliśmy
ciepłą zupę i izotoniki. Bardzo ciekawiła mnie nowa trasa, co na niej
zobaczymy. Fragment ścieżki prowadzącej na przełęcz widziałem pierwszego dnia,
kiedy szliśmy na lodowiec Shkhara. Wydawała mi się jakaś dziwnie brązowa.
Z pokoju
wyruszyliśmy o 7.12. Damian tymczasem leżał w łóżku. Gorączka ustąpiła rano,
tyle że miał typowe objawy przeziębienia. Przywitała nas piękna pogoda.
Mieliśmy nadzieję, że i tego dnia będziemy mogli w pełni podziwiać przepiękne
widoki. Nasza trasa prowadziła w stronę lodowca, ale my mieliśmy przejść jej
tylko początkowy fragment – pierwsze 1,5 km, czyli trochę dalej niż most na
rzece Enguri. Mogliśmy wybrać pierwszą lub drugą przeprawę, po czym za 400 m
rozpocznie się szlak właściwy. Idąc ścieżką w stronę muzeum etnograficznego,
jeszcze połowę dolnej części zielonej „zamszowej” góry pokrywał cień. Powoli
przesuwał się ku rzece Enguri. Najpiękniejszy widok jest około godziny
7.30-7.40, kiedy jego granica przechodzi przez polany, gdzie pasą się konie i
krowy. Wspominaną górę na dwie części dzieli głęboki żleb. Tworzy on podłużną
dziurę/urwisko przypominające kanion, który nie zostaje oświetlony, podczas gdy
okolica jest w całości nasłoneczniona. Wielka wyrwa i jasne, żywo zielone trawy
tworzą bardzo duży kontrast. O tej porze naturalna dziura zarośnięta trawami
wygląda, jak ogromna przepaść, do której mogą wpaść zwierzęta. W późniejszej
porze dnia widać, że wielki rów, którym spływają wody lokalnego potoku
wpadającego do rzeki Enguri, to jedynie złudzenie optyczne. Podziwiając omawiany
piękny widok poszliśmy dalej, poza ostatnie wieże wioski Ushguli. Przyszedł
tylko jeden pies. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś go już spotkaliśmy. Nie
spieszyłem się. Założyłem, że będziemy iść takim tempem, abyśmy mogli wszystko przeżywać,
a nie zaliczać. Za lokalnym wzgórzem, na którym stała wieża kościoła, w najwyżej
położonej części Ushguli, szeroka ścieżka łączyła się z główną drogą, którą
jeździły taksówki wożące turystów z Mestii do lodowca Shkhara, a raczej do
ostatniego płaskiego fragmentu, ponieważ na 2,4 km przed lodowcem trzeba iść
wąską ścieżką przez zarośla. W opisywanym miejscu widniały dwie drewniane budki
wyciągu narciarskiego. Dookoła kwitły niebieskie niezapominajki. Bardzo
uwielbiam ich widok, ponieważ zdobiły okolicę i przywoływały piękne
wspomnienia. Parędziesiąt kroków dalej, po prawej stronie widzieliśmy pięć
koni. Przeszliśmy obok nich. Stały przed miejscem wyznaczonym na kemping, czyli
tam, gdzie jest idealnie płaska polana. Dalej droga prowadziła w kierunku dwóch
mostów na rzece Enguri. Wybraliśmy ten drugi, ponieważ prowadził bezpośrednio
do celu. Pierwsza przeprawa dawała niesamowitą okazję zobaczyć naturalny kanion,
częściowo zarośnięty młodymi brzozami, którym płynęła Enguri. Widok jest
niesamowity! W godzinach popołudniowych można wykonać kilka jego ciekawych ujęć.
piątek, 15 grudnia 2023
Gruzja - Swanetia, cz. 1: Lodowiec Shkhara, bezimienny punkt widokowy 2980 m n.p.m., Chubedishi 3015 m n.p.m., bezimienny punkt widokowy 3153 m n.p.m.
WSTĘPSłyszałem
o pięknych szczytach pokrytych zamszowymi trawami o niepowtarzalnym odcieniu
zieleni, znacznie wyższych niż składnice deszczu i śniegu sunące po niebie,
gdzie stoi się z głową zadartą do góry, jakbyś wypatrywał spadających gwiazd na
nocnym niebie, gdzie kwiaty kwitną we wszystkich kolorach – od ich stóp aż po
same chmury, od białego, aż po prawie czarny, tworzące niekończące się dywany,
gdzie jest ich więcej niż ziaren piasku nad brzegiem morza, gdzie nigdy nie
znajdzie się osoba, która je policzy, ponieważ kiedy jedne przemijają, w ich
miejscu wyrastają nowe, równie piękne; gdzie zamszowa zieleń sięga aż po miejsca
na niebie, z których otrzymuje życiodajną wodę; gdzie będziesz miał wrażenie,
jakby wojska zimy już nie miały siły i wiosny nigdy nie przemogły; gdzie przeniesiesz
się w czasie, bo tylko jednym spojrzeniem zobaczysz przekrój całego roku:
wiosnę walczącą zamszową zielenią o jak najwyżej położone tereny, lato w pełni
kolorów, jesień, której świadectwem są drewniane rzeźby z wyciągniętymi rękoma,
które stoją niczym chochoły i pomniki, przypominające, jak kiedyś dawniej było
oraz zimę, która musiała ukryć się aż ponad składnicami deszczu i śniegu, żeby
wojska wiosny jej nigdy nie znalazły; gdzie wszystkie zwierzęta żyją w zgodzie
ze sobą na ich cudownych zboczach, w pełni czując co to wolność; gdzie
chociażbyś wyruszył w pojedynkę, to żadnej trasy, szlaku, czy nawet nic nie
znaczącej ścieżki nigdy nie przejdziesz samotnie; gdzie zwierzęta pokażą Ci jak
wygląda prawdziwa miłość, a każdy pies przytuli się do Ciebie jak dziecko do
matki; gdzie okrąży Cię stado koni, kiedy pierwszy promień słońca zajrzy w
tutejsze doliny; gdzie zawieje zimny wiatr, a ogrzeje przyjemne, gorące słońce,
jakbyś opalał się nad brzegiem morza; gdzie przez ani jeden moment nie
przyjdzie Ci żadna zła myśl do głowy; gdzie ludzie mieszkają w domach
pamiętających bardzo dawne czasy, dla których będziesz jak brat; gdzie
poczujesz przestrzeń, przyrodę i zobaczysz piękno w najlepszej postaci oraz
gdzie rzeczywistość znacznie przekroczy twoje oczekiwania nawet, kiedy masz
najlepiej opracowany plan wyprawy, i w których na zawsze zostanie cząstka
ciebie, co sprawi, że będziesz chciał tam wracać…
Gdzie jest
ten świat? Może pomyślisz, że mówię o najwyższych górach na Ziemi – o
Himalajach, a może o innym, niedostępnym fragmencie naszej planety? Na
szczęście znacznie bliżej nas jest świat, w którym wszelkie jego problemy i
smutki zostają gdzieś w dolinach. Podobnie, jak wspomniana wcześniej wiosna, ma
tak wielką siłę, że wrócisz z niego odmieniony, pełen radości i szczęścia oraz
nieustającej myśli, która stale będzie Ci mówić: „wrócę tam jeszcze”. To Kaukaz
– piękne, majestatyczne góry, które nie zostały jeszcze skażone duchem
komercjalizacji, chciwością i hałasem, gdzie każdy, kto chce poznawać coś
nowego, odpocząć od zgiełku, czy żyć w zgodzie z naturą, znajdzie to, co
najlepsze dla siebie…
Słyszałem
o pięknych szczytach pokrytych zamszowymi trawami o niepowtarzalnym odcieniu
zieleni, znacznie wyższych niż składnice deszczu i śniegu sunące po niebie,
gdzie stoi się z głową zadartą do góry, jakbyś wypatrywał spadających gwiazd na
nocnym niebie, gdzie kwiaty kwitną we wszystkich kolorach – od ich stóp aż po
same chmury, od białego, aż po prawie czarny, tworzące niekończące się dywany,
gdzie jest ich więcej niż ziaren piasku nad brzegiem morza, gdzie nigdy nie
znajdzie się osoba, która je policzy, ponieważ kiedy jedne przemijają, w ich
miejscu wyrastają nowe, równie piękne; gdzie zamszowa zieleń sięga aż po miejsca
na niebie, z których otrzymuje życiodajną wodę; gdzie będziesz miał wrażenie,
jakby wojska zimy już nie miały siły i wiosny nigdy nie przemogły; gdzie przeniesiesz
się w czasie, bo tylko jednym spojrzeniem zobaczysz przekrój całego roku:
wiosnę walczącą zamszową zielenią o jak najwyżej położone tereny, lato w pełni
kolorów, jesień, której świadectwem są drewniane rzeźby z wyciągniętymi rękoma,
które stoją niczym chochoły i pomniki, przypominające, jak kiedyś dawniej było
oraz zimę, która musiała ukryć się aż ponad składnicami deszczu i śniegu, żeby
wojska wiosny jej nigdy nie znalazły; gdzie wszystkie zwierzęta żyją w zgodzie
ze sobą na ich cudownych zboczach, w pełni czując co to wolność; gdzie
chociażbyś wyruszył w pojedynkę, to żadnej trasy, szlaku, czy nawet nic nie
znaczącej ścieżki nigdy nie przejdziesz samotnie; gdzie zwierzęta pokażą Ci jak
wygląda prawdziwa miłość, a każdy pies przytuli się do Ciebie jak dziecko do
matki; gdzie okrąży Cię stado koni, kiedy pierwszy promień słońca zajrzy w
tutejsze doliny; gdzie zawieje zimny wiatr, a ogrzeje przyjemne, gorące słońce,
jakbyś opalał się nad brzegiem morza; gdzie przez ani jeden moment nie
przyjdzie Ci żadna zła myśl do głowy; gdzie ludzie mieszkają w domach
pamiętających bardzo dawne czasy, dla których będziesz jak brat; gdzie
poczujesz przestrzeń, przyrodę i zobaczysz piękno w najlepszej postaci oraz
gdzie rzeczywistość znacznie przekroczy twoje oczekiwania nawet, kiedy masz
najlepiej opracowany plan wyprawy, i w których na zawsze zostanie cząstka
ciebie, co sprawi, że będziesz chciał tam wracać…
Gdzie jest ten świat? Może pomyślisz, że mówię o najwyższych górach na Ziemi – o Himalajach, a może o innym, niedostępnym fragmencie naszej planety? Na szczęście znacznie bliżej nas jest świat, w którym wszelkie jego problemy i smutki zostają gdzieś w dolinach. Podobnie, jak wspomniana wcześniej wiosna, ma tak wielką siłę, że wrócisz z niego odmieniony, pełen radości i szczęścia oraz nieustającej myśli, która stale będzie Ci mówić: „wrócę tam jeszcze”. To Kaukaz – piękne, majestatyczne góry, które nie zostały jeszcze skażone duchem komercjalizacji, chciwością i hałasem, gdzie każdy, kto chce poznawać coś nowego, odpocząć od zgiełku, czy żyć w zgodzie z naturą, znajdzie to, co najlepsze dla siebie…
czwartek, 13 kwietnia 2023
Nilandhoo, czyli Malediwy na własną rękę - jak zorganizować wyjazd?
Jeśli nie masz pojęcia, jak zorganizować wakacje na
własną rękę na Malediwach, przeczytaj mój poradnik 'MALEDIWY NA WŁASNĄ RĘKĘ - JAK ZORGANIZOWAĆ WYJAZD?’. Omawiam tam krok po kroku, co masz zrobić oraz
rozwiewam wszystkie obawy. Dodatkowo podaję linki i adresy stron internetowych,
gdzie wszystko załatwisz samemu. Tutaj skupię się na omówieniu wyspy Nilandhoo.
DLACZEGO WYBRAŁEM NILANDHOO?
Jeśli mam jechać na Malediwy, to zawsze
zastanawiam się, którą wybrać wyspę, ponieważ jest ich 1280, gdzie około 300 z
nich jest zamieszkanych lub są prywatnymi wyspami pod resorty. Jako że zawsze
jeżdżę na lokalne wyspy, ponieważ pasuje mi ich klimat, to mam też pewne wymagania,
które musi spełnić miejsce, które chce odwiedzić. Przede wszystkim musi być
dużo zieleni, palm, mało turystów, żeby nie było tłumów, a czym bardziej dziko,
tym lepiej. Laguna musi być turkusowa i duża oraz wyspa musi oferować piękne
widoki. Dodatkowo z wybranej wyspy musi być możliwość organizowania wycieczek,
gdzie mógłbym zobaczyć trochę więcej różnorodnych rzeczy. W chwili pisania tego
artykułu, poza Nilandhoo na Malediwach byłem cztery razy. Zawsze wybierałem
takie miejsca, żebym podczas jednego wyjazdu mógł zwiedzić dwie, trzy wyspy,
sand bank (będzie o nich w dalszej części tekstu) oraz miał możliwość
podziwiania raf koralowych z podwodnym życiem (kolorowe ryby, manty, rekiny).
Dotychczas odwiedziłem: Fehendhoo, Fulhadhoo, Finolhu (resort), Mathiveri,Bodufolhudhoo, Nika Island (resort), Thoddoo, Rasdhoo, Fenfushi oraz kilka sand
banków i bezludnych wysp pomiędzy nimi. Według mojego rozpoznania, zrobionego
jeszcze przed wyjazdem, z analiz wyszło mi, że tutaj będę miał znacznie większe
możliwości niż na każdym poprzednim wyjeździe. Dlaczego? Ponieważ rejon
Nilandhoo oferował kilka lokalnych wysp, mnóstwo tych bezludnych oraz wiele
sand banków i duże możliwości podziwiania życia podwodnego. Na Nilandhoo
chciałem pojechać już trzy lata temu, ale zawsze wszystkie miejsca były zajęte,
dlatego musiałem poszukiwać innej wyspy. Teraz nadarzyła się okazja, dlatego
skorzystałem.
DLACZEGO WYBRAŁEM NILANDHOO?
Jeśli mam jechać na Malediwy, to zawsze zastanawiam się, którą wybrać wyspę, ponieważ jest ich 1280, gdzie około 300 z nich jest zamieszkanych lub są prywatnymi wyspami pod resorty. Jako że zawsze jeżdżę na lokalne wyspy, ponieważ pasuje mi ich klimat, to mam też pewne wymagania, które musi spełnić miejsce, które chce odwiedzić. Przede wszystkim musi być dużo zieleni, palm, mało turystów, żeby nie było tłumów, a czym bardziej dziko, tym lepiej. Laguna musi być turkusowa i duża oraz wyspa musi oferować piękne widoki. Dodatkowo z wybranej wyspy musi być możliwość organizowania wycieczek, gdzie mógłbym zobaczyć trochę więcej różnorodnych rzeczy. W chwili pisania tego artykułu, poza Nilandhoo na Malediwach byłem cztery razy. Zawsze wybierałem takie miejsca, żebym podczas jednego wyjazdu mógł zwiedzić dwie, trzy wyspy, sand bank (będzie o nich w dalszej części tekstu) oraz miał możliwość podziwiania raf koralowych z podwodnym życiem (kolorowe ryby, manty, rekiny). Dotychczas odwiedziłem: Fehendhoo, Fulhadhoo, Finolhu (resort), Mathiveri,Bodufolhudhoo, Nika Island (resort), Thoddoo, Rasdhoo, Fenfushi oraz kilka sand banków i bezludnych wysp pomiędzy nimi. Według mojego rozpoznania, zrobionego jeszcze przed wyjazdem, z analiz wyszło mi, że tutaj będę miał znacznie większe możliwości niż na każdym poprzednim wyjeździe. Dlaczego? Ponieważ rejon Nilandhoo oferował kilka lokalnych wysp, mnóstwo tych bezludnych oraz wiele sand banków i duże możliwości podziwiania życia podwodnego. Na Nilandhoo chciałem pojechać już trzy lata temu, ale zawsze wszystkie miejsca były zajęte, dlatego musiałem poszukiwać innej wyspy. Teraz nadarzyła się okazja, dlatego skorzystałem.
poniedziałek, 20 marca 2023
Krokusy w Dolinie Chochołowskiej 2024 - kiedy kwitną? - czyli porady i wskazówki
KIEDY KWITNĄ KROKUSY?
KROKUSY W DOLINIE CHOCHOŁOWSKIEJ 2024 – KILKA FAKTÓW I WSKAZÓWEK.
PORY KWITNIENIA KROKUSÓW W POSZCZEGÓLNYCH LATACH:
- W 2024 roku - 10 lutego zauważono już pierwszego krokusa na Kalatówkach, a także kilka cebulek tych kwiatów wykopanych przez zwierzęta. 3 marca - na Kalatówkach, na Polanie Chochołowskiej i w Kościelisku zauważono kilka pojedynczych krokusów. Od 19 lutego nie było już śniegu na obu polanach. Miesiąc od zaniku śniegu zazwyczaj pojawia się pierwszy, większy wysyp kwiatów. 7, 8 marca - Dolina Chochołowska w całości zasypana śniegiem. 18 marca - polana była w większości wolna od śniegu, nawet pod lasem. Na Polanie pojawiało się coraz więcej fioletowych krokusów, ale jeszcze nie otwierały się. Tuż przy drodze pod reglami na odcinku Kiry-Dolina Małej Łąki było już sporo grup krokusów. 23 marca - Siwa Polana przechodziła pełnię rozkwitu. Polana Chochołowska i Kalatówki powoli rozkwitały krokusami. Na świąteczny weekend TPN przygotował akcję "Hokuskrokus" poprzez ustawienie ogrodzeń i wolontariuszy, mających chronić polany przez bezmyślnym zadeptywaniem kwiatów przez masy turystów. Władze parku narodowego przygotowały się na masowy najazd ludzi na wszystkie wymienione polany. 24 marca - krokusy w całości były przysypane śniegiem. 27 marca - pełny wysyp krokusów rozpoczął się na dobre. Największy najazd tłumów mieliśmy na święta 30 marca - 1 kwietnia. 30 marca - krokusy w pełni rozkwitu. W Dolinie Chochołowskiej i na Kalatówkach krokusy były rozstrzelone pojedynczo, nie tworząc fioletowych dywanów. Na Kalatówkach obok pojedynczych kwiatów było dużo nowych kiełków, ale polana zakwitła stopniowo - jedne kwiaty zanikały, a inne dopiero wyrastały. Dodatkowo blisko połowę polany zryły... sarny, a one same... jadły kwiaty! W Dolinie Chochołowskiej mieliśmy rzadko występujące kwiaty i niewielkie skupiska. Do fioletowych dywanów było daleko. Kwiaty mogą maksymalnie kwitnąć do 10 kwietnia, jednak całodzienne opady mokrego śniegu z dnia 2 kwietnia zakończyły piękne widowisko. Zatem szczyt kwitnienia krokusów przypadł na dni od 27 marca do 1 kwietnia. W dniach 30 marca - 1 kwietnia mieliśmy okropne, białe, mętne, gęste niebo, gdzie chmury najwyższego piętra zmieszały się z... pyłem z Sahary, co zapowiadały wcześniejsze prognozy pogody z czwartku, 28 marca. Niebo było wybitnie niefotograficzne, powietrze mętne, jakby lekko mgliste, a ledwo przebijające się słońce nie pozwoliło wydobyć pełni kolorów kwiatów. Dodatkowo 30 i 31 marca wiał bardzo silny wiatr (halny), a 1 kwietnia wstrzymano sprzedaż biletów do TPN na wszystkie szlaki, ponieważ halny osiągał 140 km/h, w Zakopanem zginęły dwie osoby: 9-cio letnie dziecko i 23 letnia kobieta jadąca samochodem. Na obie osoby, w różnych miejscach spadły powalone drzewa przez silny wiatr. Szlak do Doliny Chochołowskiej został w wielu miejscach zatarasowany powalonymi drzewami. Kolejny rok pod względem krokusów okazał się bardzo słaby i na dodatek mieliśmy nakładkę wybitnie niesprzyjających warunków pogodowych. Jedynie Siwa Polana kwitła przepięknie od 23 marca. W dniach 30 marca - 1 kwietnia polany położone dookoła szczytu Butorowego Wierchu obficie zakwitły, jednak trochę im brakowało do sytuacji z 2021 roku. Widowisko mimo wszystko było warte obejrzenia. W Dolinie Chochołowskiej wiele brakowało do widowiska z Butorowego Wierchu, a Kalatówki dosłownie okazały się klapą. 2-6 kwietnia - krokusy występowały pojedynczo, a to co zostało, w dużej części było stratowane przez opady ciężkiego śniegu. Kwiaty wyglądały jak po przejeździe ciężarówek. Na Kalatówkach kwitną jeszcze rzadko rozstrzelone, pojedyncze kwiaty, a w Dolinie Chochołowskiej większe skupisko pojedynczych fioletowych kwiatów mamy tylko w rejonie schroniska (6 kwietnia). 8 kwietnia - na Polanie Chochołowskiej zostały już resztki kwiatów w okolicy kapliczki, na Kalatówkach tylko pojedyncze kwiaty w bardzo dużych odstępach, a na Butorowym Wierchu przemijają ostatnie skupiska kwiatów. Teraz pełny wysyp krokusów jak w Dolinie Chochołowskiej mamy na polanie pod Turbaczem
- W 2023 roku przewidywałem, że szczyt kwitnienia krokusów przypadnie na okres 24-26 kwietnia. W tygodniu 4-9 kwietnia Polana Chochołowska była pokryta śniegiem, a temperatury w ciągu dnia były ciągle ujemne. W ostatnim tygodniu marca zakwitły tylko pojedyncze kwiaty. 10 kwietnia dolinę nadal pokrywał śnieg, a całe Tatry były pokryte bardzo grubą i gęstą mgłą. 12 kwietnia mieliśmy informację z TPN-u i od będących na miejscu gospodarzy schroniska w Dolinie Chochołowskiej, że w 2023 roku krokusy nie wyrosną w postaci dywanów kwiatów z powodu złej pogody. To już czwarty słaby rok z rzędu. 14 kwietnia: krokusy zakwitły, ale nie utworzyły "dywanów", a jedynie większe fioletowe powierzchnie, gdzie kwiaty występowały w dość rzadkich odstępach. Kwiatów było wyraźnie mniej i polana nie kwitła równomiernie. Duża cześć zaczęła wyrastać pod koniec marca, po czym kwiaty zginęły pod śniegiem. Opady deszczu ze śniegiem dnia 17 kwietnia i temperatura poniżej 0'C utrzymująca się przez trzy kolejne dni tylko "dobiła" i tak już dość słabej jakości widowisko... Krokusy w Dolinie Chochołowskiej nie dopisały w roku 2023, ale jak się okazało, od około 12 kwietnia mieliśmy pełny wysyp kwiatów na Kalatówkach. Cała polana zakwitła równomiernie i obficie, przez co widowisko było naprawdę piękne, a miłośnicy fotografii mieli mnóstwo gęstych miejsc idealnych do zdjęć. 12 kwietnia krokusy były w szczycie rozkwitu na Kalatówkach.
KIEDY KWITNĄ KROKUSY?
KROKUSY W DOLINIE CHOCHOŁOWSKIEJ 2024 – KILKA FAKTÓW I WSKAZÓWEK.
PORY KWITNIENIA KROKUSÓW W POSZCZEGÓLNYCH LATACH:
- W 2024 roku - 10 lutego zauważono już pierwszego krokusa na Kalatówkach, a także kilka cebulek tych kwiatów wykopanych przez zwierzęta. 3 marca - na Kalatówkach, na Polanie Chochołowskiej i w Kościelisku zauważono kilka pojedynczych krokusów. Od 19 lutego nie było już śniegu na obu polanach. Miesiąc od zaniku śniegu zazwyczaj pojawia się pierwszy, większy wysyp kwiatów. 7, 8 marca - Dolina Chochołowska w całości zasypana śniegiem. 18 marca - polana była w większości wolna od śniegu, nawet pod lasem. Na Polanie pojawiało się coraz więcej fioletowych krokusów, ale jeszcze nie otwierały się. Tuż przy drodze pod reglami na odcinku Kiry-Dolina Małej Łąki było już sporo grup krokusów. 23 marca - Siwa Polana przechodziła pełnię rozkwitu. Polana Chochołowska i Kalatówki powoli rozkwitały krokusami. Na świąteczny weekend TPN przygotował akcję "Hokuskrokus" poprzez ustawienie ogrodzeń i wolontariuszy, mających chronić polany przez bezmyślnym zadeptywaniem kwiatów przez masy turystów. Władze parku narodowego przygotowały się na masowy najazd ludzi na wszystkie wymienione polany. 24 marca - krokusy w całości były przysypane śniegiem. 27 marca - pełny wysyp krokusów rozpoczął się na dobre. Największy najazd tłumów mieliśmy na święta 30 marca - 1 kwietnia. 30 marca - krokusy w pełni rozkwitu. W Dolinie Chochołowskiej i na Kalatówkach krokusy były rozstrzelone pojedynczo, nie tworząc fioletowych dywanów. Na Kalatówkach obok pojedynczych kwiatów było dużo nowych kiełków, ale polana zakwitła stopniowo - jedne kwiaty zanikały, a inne dopiero wyrastały. Dodatkowo blisko połowę polany zryły... sarny, a one same... jadły kwiaty! W Dolinie Chochołowskiej mieliśmy rzadko występujące kwiaty i niewielkie skupiska. Do fioletowych dywanów było daleko. Kwiaty mogą maksymalnie kwitnąć do 10 kwietnia, jednak całodzienne opady mokrego śniegu z dnia 2 kwietnia zakończyły piękne widowisko. Zatem szczyt kwitnienia krokusów przypadł na dni od 27 marca do 1 kwietnia. W dniach 30 marca - 1 kwietnia mieliśmy okropne, białe, mętne, gęste niebo, gdzie chmury najwyższego piętra zmieszały się z... pyłem z Sahary, co zapowiadały wcześniejsze prognozy pogody z czwartku, 28 marca. Niebo było wybitnie niefotograficzne, powietrze mętne, jakby lekko mgliste, a ledwo przebijające się słońce nie pozwoliło wydobyć pełni kolorów kwiatów. Dodatkowo 30 i 31 marca wiał bardzo silny wiatr (halny), a 1 kwietnia wstrzymano sprzedaż biletów do TPN na wszystkie szlaki, ponieważ halny osiągał 140 km/h, w Zakopanem zginęły dwie osoby: 9-cio letnie dziecko i 23 letnia kobieta jadąca samochodem. Na obie osoby, w różnych miejscach spadły powalone drzewa przez silny wiatr. Szlak do Doliny Chochołowskiej został w wielu miejscach zatarasowany powalonymi drzewami. Kolejny rok pod względem krokusów okazał się bardzo słaby i na dodatek mieliśmy nakładkę wybitnie niesprzyjających warunków pogodowych. Jedynie Siwa Polana kwitła przepięknie od 23 marca. W dniach 30 marca - 1 kwietnia polany położone dookoła szczytu Butorowego Wierchu obficie zakwitły, jednak trochę im brakowało do sytuacji z 2021 roku. Widowisko mimo wszystko było warte obejrzenia. W Dolinie Chochołowskiej wiele brakowało do widowiska z Butorowego Wierchu, a Kalatówki dosłownie okazały się klapą. 2-6 kwietnia - krokusy występowały pojedynczo, a to co zostało, w dużej części było stratowane przez opady ciężkiego śniegu. Kwiaty wyglądały jak po przejeździe ciężarówek. Na Kalatówkach kwitną jeszcze rzadko rozstrzelone, pojedyncze kwiaty, a w Dolinie Chochołowskiej większe skupisko pojedynczych fioletowych kwiatów mamy tylko w rejonie schroniska (6 kwietnia). 8 kwietnia - na Polanie Chochołowskiej zostały już resztki kwiatów w okolicy kapliczki, na Kalatówkach tylko pojedyncze kwiaty w bardzo dużych odstępach, a na Butorowym Wierchu przemijają ostatnie skupiska kwiatów. Teraz pełny wysyp krokusów jak w Dolinie Chochołowskiej mamy na polanie pod Turbaczem
- W 2023 roku przewidywałem, że szczyt kwitnienia krokusów przypadnie na okres 24-26 kwietnia. W tygodniu 4-9 kwietnia Polana Chochołowska była pokryta śniegiem, a temperatury w ciągu dnia były ciągle ujemne. W ostatnim tygodniu marca zakwitły tylko pojedyncze kwiaty. 10 kwietnia dolinę nadal pokrywał śnieg, a całe Tatry były pokryte bardzo grubą i gęstą mgłą. 12 kwietnia mieliśmy informację z TPN-u i od będących na miejscu gospodarzy schroniska w Dolinie Chochołowskiej, że w 2023 roku krokusy nie wyrosną w postaci dywanów kwiatów z powodu złej pogody. To już czwarty słaby rok z rzędu. 14 kwietnia: krokusy zakwitły, ale nie utworzyły "dywanów", a jedynie większe fioletowe powierzchnie, gdzie kwiaty występowały w dość rzadkich odstępach. Kwiatów było wyraźnie mniej i polana nie kwitła równomiernie. Duża cześć zaczęła wyrastać pod koniec marca, po czym kwiaty zginęły pod śniegiem. Opady deszczu ze śniegiem dnia 17 kwietnia i temperatura poniżej 0'C utrzymująca się przez trzy kolejne dni tylko "dobiła" i tak już dość słabej jakości widowisko... Krokusy w Dolinie Chochołowskiej nie dopisały w roku 2023, ale jak się okazało, od około 12 kwietnia mieliśmy pełny wysyp kwiatów na Kalatówkach. Cała polana zakwitła równomiernie i obficie, przez co widowisko było naprawdę piękne, a miłośnicy fotografii mieli mnóstwo gęstych miejsc idealnych do zdjęć. 12 kwietnia krokusy były w szczycie rozkwitu na Kalatówkach.
piątek, 3 lutego 2023
Malediwy na własną rękę 2024 - jak zorganizować wyjazd?
Jako, że już pięć razy byłem na Malediwach, postanowiłem zebrać wszystkie informacje, które przydadzą się podczas planowania i załatwiania urlopu na Malediwach również w czasach COVID-19 (gdyby kiedykolwiek coś podobnego miało wrócić). W tym artykule opowiem o tym jak zorganizować wakacje na Malediwach, jak maksymalnie obniżyć koszty, żeby było naprawdę tanio, na co musimy w szczególności uważać oraz najważniejsze – jak spędzać czas na wybranej przez nas wyspie. Przeprowadzę cię krok po kroku przez procesy wyszukiwania biletów lotniczych, opowiem o samym locie, omówię parametry związane z przelotem, wskażę jak wypełnić formularze, które mogą być później skontrolowane, opowiem jak wyszukiwać atrakcyjne lokalne i tanie wyspy na Malediwach, jak wygląda życie miejscowych ludzi, co zjemy w naszym hotelu oraz, co ty sam wyniesiesz ze swoich wakacji. Zaproponuję również kilka wycieczek, które są bardzo ciekawe oraz pokażę ci jak spędzać aktywnie czas, ponieważ, kto nie był na Malediwach, ten zazwyczaj myśli schematycznie: urlop na wyspie jest dla zakochanych, będę się nudzić i nie interesuje mnie wylegiwanie się na plaży. Chcę wyprowadzić cię z błędnego myślenia i pokazać, że Malediwy nie muszą być drogie oraz, że spędzisz tam naprawdę rajskie, aktywne wakacje (organizuję wyjazdy do czterech razy taniej niż w biurach podróży, wliczając w koszty: wyżywienie, przeloty i noclegi).Jeśli jednak już wiesz, jak zorganizować takie wakacje, możesz od razu przejść do artykułów o poszczególnych wyspach:
Malediwy są dla jednych marzeniem, a dla innych krajem, który nie spełni ich oczekiwań. Wszystko zależy od tego, na co jesteśmy nastawieni oraz, co już zobaczyliśmy i przeżyliśmy w swoim życiu. Pomimo, że na Malediwach byłem już trzeci raz (zawsze na innej wyspie/wyspach), to za każdym razem jestem zauroczony pięknem natury, plaż i krajobrazów. Dla mnie Malediwy są wakacjami marzeń. Na Malediwach z pewnością będziemy cieszyć się przepięknymi białymi, piaszczystymi plażami, niesamowitymi turkusowymi, czystymi lagunami i rajskimi palmami, których w naszym klimacie po prostu nie spotkamy. Z drugiej strony, wiele osób, które nigdy nie próbowały organizować podobnych wakacji na własną rękę, pomyśli sobie, że wyjazd do tego kraju i spędzenie w nim urlopu kosztuje fortunę. W tym artykule chcę ci pokazać, że nie musisz mieć worka pieniędzy, aby odpocząć w prawdziwym raju. Pokażę ci w jaki sposób zorganizować wakacje na Malediwach na własną rękę tak, żebyś przeżył jak najwięcej i żebyś przywiózł najpiękniejsze wspomnienia. Zobaczysz też różnicę pomiędzy wakacjami zorganizowanymi przez biuro podróży, a tymi, które zaproponuję ci ja. Nie będę mówił, jak bardzo złe są biura podróży (bo nie są), ale raczej moim celem jest wskazanie różnic, żebyś sam mógł dokonać odpowiedniego dla ciebie wyboru. Powszechnie krąży opinia, że na Malediwach nie ma co robić i raczej takie wakacje są dobrą opcją dla zakochanych. Zazwyczaj myślimy, że podczas urlopu będziemy tylko leżeć na plaży i nudzić się. Z pewnością podobna forma spędzania czasu wolnego nas nie interesuje. W tym artykule również wyprowadzę cię z błędnego schematu myślenia o Malediwach, który najczęściej powielają nasi znajomi, nie mający pojęcia o tym wyspiarskim państwie. A mówię to wszystko, jako człowiek, który organizuje wyprawy wysokogórskie i lubi aktywność górską.
sobota, 19 listopada 2022
Nie odkładaj swojego życia na "kiedyś"
W tym artykule chcę Cię zachęcić do refleksji nad
samym sobą, ponieważ czasy są jakie są, a większość z nas „przegapia” swoje
życie. Słowa te kieruję głównie do osób, które czują się mało lub nic nie
warte, które ledwo wiążą koniec z końcem, i które czują się niespokojnie,
ponieważ brakuje im środków do życia, a optymistycznych (dobrych) informacji
ciągle brakuje. Osoby, które osiągnęły coś w życiu również dowiedzą się kilku
nowych, ciekawych rzeczy. Zastanowimy się także, co jeszcze chcemy zrobić w
naszym życiu oraz, jak sami siebie oszukujemy. Do analizy tego artykułu
zachęcam w szczególności osoby, które na co dzień prowadzą rodzinne życie i nie
sięgają myślami poza swoje najbliższe otoczenie, ponieważ właśnie takie osoby
popełniają najwięcej podstawowych błędów w swoim życiu. Omówię wiele
mechanizmów, które to powodują. Zapraszam również samotnych, nie mających
pomysłu na swoje życie, których prawie każdy dzień wygląda tak samo, bo wpadli
w pewien zły schemat nawyków: praca, jedzenie, telefon, telewizor, Internet do
późnej nocy, spanie.
Zauważyłem, że niezależnie od tego, ile człowiek
ma lat, ciągle używa te same sformułowania: „kiedyś to zrobię”, „kiedyś tam
pojadę”, „może kiedyś mi się uda”, „kiedyś może sobie kupię”, itp. Podobne
wyrażenia można mnożyć, ponieważ w zależności od sytuacji danego człowieka tym
„kiedyś” do zrobienia może być wszystko. O co chodzi? O to, że myśląc, że
chcemy coś zrobić, tak naprawdę nie myślimy, żeby coś zrealizować, a jedynie zwodzimy,
zbywamy, oszukujemy samych siebie. Można powiedzieć, że wręcz boimy się marzyć.
Od razu zaczynamy wymyślać jakie będą problemy po drodze, a nie widzimy jaki
będzie cel naszego przedsięwzięcia. Tak! Widzimy tylko problemy. Wiecie
dlaczego tak jest? Ponieważ nie czujemy naszej własnej wartości, nie wierzymy w
siebie, mamy „wewnętrznego lenia” i boimy się wyjść poza nasze poczucie
komfortu i bezpieczeństwa (czytaj: wygodę). Po pracy wolimy usiąść na kanapie i
bezwładnie przeglądać śmieciowe treści na Facebooku lub odpalamy Netflixa, bo
tak jest wygodnie. Jednocześnie czujemy się kimś mało ważnym, nic nie
znaczącym. Tym jednym zdaniem mógłbym zakończyć cały artykuł, jednak należałoby
się zastanowić, co powoduje, że czujemy się mało warci, że zawsze dopada nas
leń i na dodatek widzimy same problemy? Ja znalazłem wiele takich rzeczy,
dlatego omówię każdy z przypadków, ponieważ kiedy znasz swojego przeciwnika,
będziesz wiedział „z czym” walczyć. Zadajmy więc sobie pytanie: co stoi na
przeszkodzie, żeby nie odkładać czegoś na „kiedyś” i co powoduje, że zazwyczaj
czujemy się mało warci i tracimy wiarę w siebie?
Zauważyłem, że niezależnie od tego, ile człowiek ma lat, ciągle używa te same sformułowania: „kiedyś to zrobię”, „kiedyś tam pojadę”, „może kiedyś mi się uda”, „kiedyś może sobie kupię”, itp. Podobne wyrażenia można mnożyć, ponieważ w zależności od sytuacji danego człowieka tym „kiedyś” do zrobienia może być wszystko. O co chodzi? O to, że myśląc, że chcemy coś zrobić, tak naprawdę nie myślimy, żeby coś zrealizować, a jedynie zwodzimy, zbywamy, oszukujemy samych siebie. Można powiedzieć, że wręcz boimy się marzyć. Od razu zaczynamy wymyślać jakie będą problemy po drodze, a nie widzimy jaki będzie cel naszego przedsięwzięcia. Tak! Widzimy tylko problemy. Wiecie dlaczego tak jest? Ponieważ nie czujemy naszej własnej wartości, nie wierzymy w siebie, mamy „wewnętrznego lenia” i boimy się wyjść poza nasze poczucie komfortu i bezpieczeństwa (czytaj: wygodę). Po pracy wolimy usiąść na kanapie i bezwładnie przeglądać śmieciowe treści na Facebooku lub odpalamy Netflixa, bo tak jest wygodnie. Jednocześnie czujemy się kimś mało ważnym, nic nie znaczącym. Tym jednym zdaniem mógłbym zakończyć cały artykuł, jednak należałoby się zastanowić, co powoduje, że czujemy się mało warci, że zawsze dopada nas leń i na dodatek widzimy same problemy? Ja znalazłem wiele takich rzeczy, dlatego omówię każdy z przypadków, ponieważ kiedy znasz swojego przeciwnika, będziesz wiedział „z czym” walczyć. Zadajmy więc sobie pytanie: co stoi na przeszkodzie, żeby nie odkładać czegoś na „kiedyś” i co powoduje, że zazwyczaj czujemy się mało warci i tracimy wiarę w siebie?