piątek, 10 czerwca 2022

Dufourspitze 4634 m n.p.m.

Dufourspitze wyprawa Dufourspitze

Relacja jest kontynuacją opisu wyprawy Crema di Pomodoro I podczas, której weszliśmy na Breithorn, Dufourspitze, Nordend i Rimpfischhorn (do poziomu 4001 m n.p.m.) oraz przeszedłem samotnie odcinek Randa - St. Niklaus kultowego szlaku Tour de Monte Rosa.

PRZEJŚCIE Z BREITHORN 4164 m n.p.m. NA DUFOURSPITZE 4634 m n.p.m.
Po udanym wejściu na Breithorn 4164 m n.p.m. przyszedł czas na Dufourspitze 4634 m n.p.m. i Nordend 4609 m n.p.m. Obie góry wydawały nam się nie do pokonania, bo czym był Breithorn w porównaniu do nich?... Mieliśmy wiele obaw, ponieważ dotychczas weszliśmy na Mt. Blanc (dwa lata temu) i teraz na Breithorn. Czytałem, że Dufourspitze jest znacznie trudniejszy. Czekała nas przeprawa przez dwa lodowce i szukanie drogi na wyżej położonych lodowcach usianych szczelinami. Trudno nam było uwierzyć, że możemy dać radę, ale po to przyjechaliśmy, żeby spróbować i sprawdzić przeczytane informacje. Chcieliśmy zdobyć kolejne doświadczenia. Mieliśmy nadzieję, że pogoda będzie bardziej sprzyjała i po raz pierwszy przejdziemy przez prawdziwy jęzor lodowcowy i spróbujemy naszych sił w najwyższych górach Europy. Dufourspitze jest drugą – tuż po Mont Blanc – górą pod względem wysokości. Najbardziej bałem się szczelin, jak również ostrej grani podszczytowej, która w moich myślach ciągle krążyła, jako bardzo wymagająca, jak na moje możliwości. Do Dufourspitze mieliśmy daleką drogę, dlatego rozpocznijmy wszystko od początku…

W nocy, z piątego na szósty dzień naszej wyprawy, (bo wcześniej wchodziliśmy na Breithorn 4164 m n.p.m.) spaliśmy w namiocie rozłożonym na idealnie płaskim terenie w lesie, ponad poziomem najwyżej położonych domów w Zermatt – Winkelmatten. Szukając miejsca pod namiot, wybieraliśmy możliwie równy teren i z dala od ludzi, żeby nie rzucać się w oczy. Jako, że miejscowość jest bardzo znana tak, jak Zakopane, to na szlakach widzieliśmy mnóstwo turystów, którzy wieczorem wracali z gór. Trasa prowadziła stromym podejściem z wieloma trawersami, a my dźwigaliśmy ponad 30kg plecaki. Na szczęście szybko znaleźliśmy dogodne miejsce, na kilkadziesiąt metrów przed stacją pociągu na Gornergrat – Stn. Findelbach. Rafał na stacji uzupełniał wodę i wypatrzył nawet ogromny most nad potokiem Findelbach. Sprawdził nawet rozkład jazdy pociągów, żeby wiedzieć, kiedy pociąg będzie przejeżdżać mostem. Postanowiliśmy, że wszystkie trasy pokonamy pieszo, żeby poznać tutejsze góry i chcieliśmy cieszyć się alpejską przyrodą. Przed namiotem zrobiło się cicho. Gotowaliśmy nasze ulubione zupy pomidorowe na kuchence gazowej. Rozmawialiśmy o drodze, jaką będziemy iść w stronę lodowca Gornergletscher. Planowaliśmy zajść tam następnego dnia, by założyć kolejną bazę do wyjścia w nieznane nam góry. Zanim poszliśmy spać, przygotowaliśmy jedzenie na jutrzejszy dzień, żeby nie tracić czasu. Zauważyliśmy też, jak bardzo spaliło nas słońce. Rafał miał wokół ust aż siedem popękanych, krwawiących ran. U mnie twarz wyglądała nie lepiej... Wszystkie rany zakrzepły i musieliśmy dalej chronić się przed słońcem. Używaliśmy filtra UV 50…

czwartek, 31 marca 2022

Malediwy na własną rękę, czyli Fenfushi, Hurasdhoo - również w czasach COVID-19

 

Jeśli nie masz pojęcia, jak zorganizować wakacje na własną rękę na Malediwach przeczytaj mój poradnik 'MALEDIWY NA WŁASNĄ RĘKĘ - JAK ZORGANIZOWAĆ WYJAZD, RÓWNIEŻ W CZASACH COVID-19'. Omawiam tam krok po kroku, co masz zrobić oraz rozwiewam wszystkie obawy. Dodatkowo podaję linki i adresy stron internetowych, gdzie wszystko załatwisz samemu. Tutaj skupię się na omówieniu wyspy Fenfushi.

Jak co roku, najwięcej czasu zajmuje mi wyszukanie ciekawej wyspy na wakacje, ponieważ Malediwy liczą 1280 wysp, z których część jest niezamieszkanych, inne są przeludnione, a jeszcze inne są nieciekawe. Najważniejsze, żebyśmy sami określili, co jest celem naszych wakacji. Jeśli lubimy przebywać w znanym miejscu, gdzie jest dużo turystów, a jednocześnie nie chcemy przepłacać, to polecam Mafushi. Jeśli z kolei szukamy spokoju, ciszy, pięknych widoków, to trzeba się bardziej wysilić, żeby coś znaleźć. W 2019 roku zrobiłem listę dwunastu wysp, które są warte odwiedzenia, stąd teraz było mi łatwiej wybrać coś odpowiedniego dla mnie. W tym artykule pokażę Ci również, że taki wyjazd można zorganizować dosłownie na dwa dni przed wyjazdem i to z wykonaniem testu PCR, bo tak właśnie dołączyła jedna para z dzieckiem do naszej ekipy. Wybrałem wyspę Fenfushi, ponieważ moim głównym kryterium jest bardzo duża, rozległa i turkusowa laguna, która musi otaczać wyspę, miejsce musi być mało znane i obowiązkowo muszą być palmy, może las tropikalny i kilka innych wysp dookoła. Fenfushi idealnie spełnia te kryteria, ponieważ do dziś jest uznawana za mało turystyczną, a to za sprawą informacji, których brakuje w Internecie. Mało kto decyduje się tam pojechać, ponieważ od stolicy Male’ trzeba płynąć szybką łodzią 2h 05min i na dodatek mamy tylko kilka zdawkowych informacji o Fenfushi. Co więc mnie przekonało, żeby wybrać tę wyspę? Przede wszystkim ja sam zbieram wiadomości z różnych stron, również tych obcojęzycznych, dlatego jest mi znacznie łatwiej podjąć decyzję. Chociaż na zagranicznych stronach również brakuje nowych wiadomości, a strony facebookowe obiektów noclegowych są mocno nieaktualne, to wziąłem pod uwagę kilka rzeczy, które pomogły mi dokonać właściwego wyboru. Moim zwyczajem, na mapach Google, zacząłem oglądać widok z satelity, dzięki czemu mogłem ocenić rozmiary laguny i czy wody będą turkusowe. Później oceniłem zabudowę i ilość zieleni na wyspie.

piątek, 27 sierpnia 2021

Dolina Truso, Wodospady Gveleti, Dolina Juty, Stepantsminda, Gergeti

 

Przygoda z Kazbekiem skończyła się. Po tygodniowej wyprawie w końcu mogliśmy się umyć, dobrze zjeść, spróbować gruzińskiej kuchni, a w szczególności najeść się do oporu owoców, które w Polsce kosztowały cztery razy drożej. Kto by nie skorzystał? Jak już z relacji o Kazbeku wiecie, spaliśmy w guest house ‘Nikoloz’ na ulicy Kostava’s Turn nr 2. Historia znalezienia tego obiektu również należała do ciekawych. Kiedy schodziliśmy z Meteostacji 3653 m n.p.m. do wioski Stepantsminda w ciągu jednego dnia, idąc spokojnym tempem, w trakcie opadów gradu pojechaliśmy z terenu kościółka Tsminda Sameba bezpośrednio do centrum wioski Stepantsminda. Naszą ekipę tworzyło sześć osób: Agnieszka K., Agnieszka M., ja, Łukasz, Żaneta i Grzesiu. Po bardzo udanej wyprawie na Kazbek 5047 m n.p.m. w końcu wszyscy usiedliśmy razem na ławkach w pobliżu kościółka. Zaczęliśmy wspominać co przeżyliśmy i jak było pięknie. Żaneta była zniesmaczona młodymi Gruzinami, którzy poganiali konia w lodowo-skalistym terenie, ponieważ tam się mijali. Koniecznie musiała o nich wspomnieć, ponieważ tak samo, jak nas ta sytuacja zbulwersowała. Wszędzie tam, gdzie zwierzęta są zaprzęgane do celów komercyjnych, do zarabiania pieniędzy, tam nigdy nie będą traktowane tak, jak należy.

NOWE POMYSŁY, GDZIE POJECHAĆ DALEJ, CZYLI DOLINA TRUSO, WODOSPADY GVELETI, DOLINA JUTY
Nawet jeszcze nie zeszliśmy do wioski, a już pojawiały się pytania, w stylu: co dalej? Teraz poszedłem w tylko znane mi krzaki, gdzie ukryłem wielki, czerwony i ciężki wór z rzeczami, które zostawiliśmy pierwszego dnia. Wór rzeczywiście był ciężki. Grzesiu i Żaneta śmiali się na jego widok. Na szczęście, pomimo zmiennej pogody w ciągu całego tygodnia, w środku nic nie przemokło. Rozdzieliliśmy rzeczy pomiędzy naszą czwórkę, po czym zaczęliśmy je wkładać do plecaków. Zmieściły się. Teraz mogliśmy wracać. Rozpoczął padać lekki deszcz, a niebo pociemniało. Najpiękniejszy widok zrobił się w stronę kościółka. Większość gór pokrył cień, a na tle wysokich gór, po przeciwnej stronie doliny, utrzymywały się dwa rzędy chmur. W pobliżu kościółka zaświeciło słońce, tworząc niedużą plamę światła na czterotysięcznikach widocznych za nim. Powstała wyjątkowa sceneria do zdjęć. Grzesiu i Żaneta nawet poszli do kościółka go zobaczyć, oraz uzupełnić wodę. Kropelki deszczu stawały się coraz większe, ale padało spokojnie. Czasami spadały nawet kulki gradu. Próbowaliśmy złapać jakąś taksówkę, ale wszystkie kogoś wiozły lub turyści umówili się na czas, aby poczekać na nich. Grzesiu i Żaneta długo nie wracali, a deszcz pomału zamieniał się w grad, gdzie coraz częściej padały kulki do wielkości 1 cm. Wtedy zaczęli częściowo iść, a częściowo biec w naszą stronę. Kiedy do nas dotarli, opad 1 cm gradu stał się standardem, a okazjonalnie zaczęły padać kulki lodu o średnicy 2 cm. Grad przybierał na sile. Biały pies schował się pod ławkę. Grzesiu wziął do ręki trzy gradziny, po czym zrobił im zdjęcie. Teraz próbowaliśmy złapać taksówkę. Pod kościółkiem zostały tylko trzy, ale każda z nich była zajęta. Grzesiu zatrzymał ostatnią i poprosił kierowcę, aby ten zadzwonił do swojego kolegi, żeby przyjechał po nas. Powiedział kierowcy: ‘call to kolega’. Po chwili dorzucił: ‘Fantastico!’. Żaneta nie mogła wytrzymać ze śmiechu, ale kierowca zrozumiał o co chodzi. Odpowiedział, że za 10 min podjedzie jego kolega. Samochód będzie miał trzy piątki na tablicy rejestracyjnej. Po tym go poznamy.

niedziela, 13 czerwca 2021

Światowy system finansowy - analiza artykułu, który napisałem ponad rok temu w świetle aktualnych wydarzeń

 

23 marca 2020 roku napisałem artykuł o światowym systemie finansowym i jakie mogą być zagrożenia związane z ewentualnie przedłużającą się pandemią koronawirusa (nie wnikam, czy została wywołana sztucznie, czy powstała naturalnie). Po upływie ponad roku czasu jeszcze raz chcę poddać analizie dane, które spływają do nas z całego świata. Jeśli nie pamiętasz, jaka była konkluzja tamtego artykułu, to króciutko przypomnę:

Uważam, że jeśli pandemia potrwa kilka miesięcy, to gospodarki państw powoli (latami) będą powstawać z największego kryzysu, ale sam system finansowy musi przejść jakiś ciężki „reset”, albo wielkie „boom”, ponieważ w obecnej formie, w jakiej istnieje, nie może dalej istnieć… Nie pozwala na to czysta matematyka… Musi nastąpić jakiś ciężki kryzys, którego celem będzie „zresetowanie” ogromnej wyrwy, jaką spowoduje nagłe dopisanie zbyt dużej liczby zer do cyfr na ekranach komputerów, które będzie trzeba później oddać bankom centralnym… Moim zdaniem nastąpi największy kryzys, jakiego jeszcze nigdy nie było. Wiemy przecież, że wspomniane, ogromne sumy nie mają w niczym pokrycia, nigdy nie istniały fizycznie, ani nigdy nie zostały wypracowane, a „ktoś” będzie żądał ich zwrotu… Chciwość zabije zdrowy rozsądek, co pokazały wydarzenia przyczyniające się do powstania wszystkich, 7-miu największych kryzysów finansowych z lat 1919 – 2019… Jeśli natomiast pandemia miałaby trwać więcej niż 6 miesięcy, to powiedzmy sobie szczerze - żadna gospodarka ani żaden system finansowy nie będzie tego w stanie wytrzymać, skoro praktycznie cały świat się zatrzymał zaledwie po dwóch tygodniach od oficjalnego ogłoszenia pandemii (11 marca 2020). W takim wypadku załamie się totalnie wszystko i świat, który znamy. Zdesperowani ludzie pozostali bez środków do życia z powodu wcześniejszej utraty pracy będą musieli wyjść na ulice w akcie desperacji i rozpocząć ciężkie protesty i walki o... zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb... Podobna rzecz miała miejsce w 2010 roku po silnym trzęsieniu ziemi na Haiti, gdzie z powodu braku rządu i jakiegokolwiek porządku publicznego, w ludziach odezwał się "zwierzęcy instynkt". Każda pomoc humanitarna nadchodząca z innych krajów była rozrywana na strzępy, ponieważ obywatele tego kraju rzucali się jak zwierzęta na jakikolwiek "kawałek" jedzenia, tratując i zabijając przy tym innych. Liczył się tylko najsilniejszy...

niedziela, 2 maja 2021

Krokusy - Butorowy Wierch, Ostrysz

 

Od roku 2020 wszystko jest inne. Nic już nie jest takie samo, jak kiedyś. Mówiąc w kontekście pór kwitnienia krokusów, również obserwujemy, że wszystko się zmienia. Nawet pory roku nie są już takie, jak kiedyś… Od 2006/07 nie mamy już prawdziwych zim. Europejskie zimy przeniosły się do Ameryki Północnej, a te z Ameryki Północnej przeszły do Europy. Od 2015 roku mieliśmy serię czterech upalnych lat z wielką suszą, a w 2020 roku straszyli nas suszą stulecia, gdzie nawet miał być problem z dostawami chleba, a tym czasem do 1 sierpnia 2020 szare chmury nie schodziły z nieba, jak i błoto z dróg... Od 2019 roku podczas trwania jesieni nie ma już kolorowych liści, lecz występują tylko żółte i brązowe barwy, a w 2021 nawet wiosna nawaliła. Była opóźniona o 20 dni. Nadal nie było pewności, że zima nie powróci… Jedyne, co nigdy się nie opóźnia, to brzydka pogoda i szarówki. One zawsze nadchodzą z dokładnością, co do jednego dnia – po 25 października. Ich okres, rok rocznie, się wydłuża – najpierw do początków marca, później do trzeciej dekady marca, a w 2021 minął cały kwiecień pod znakiem mrozów, opadów śniegu i ogólnej szarówki. Z tego względu zastanawiałem się, jak będzie z krokusami. Skoro w 2020 roku Polana Chochołowska nie zakwitła fioletowymi kwiatami, jak to się odbywało co roku, to miałem mieszane myśli, co będzie w 2021 roku. Przygotowałem plan B i plan C, ponieważ od 2018 roku na stałe wykreśliłem Dolinę Chochołowską z mapy miejsc, gdzie można podziwiać krokusy. Dlaczego? Dlatego, że ogrodzono tam wszystko, co można było, rozstawiono wolontariuszy i przede wszystkim spotkamy tam dziesiątki tysięcy bezmyślnych turystów, którzy nie wiedzą gdzie są i po co tu przyjechali. 2 kwietnia 2017 roku zrobiłem pewne badanie, gdzie podczas wędrówki powrotnej liczyłem, ile osób wchodzi do Doliny Chochołowskiej. Przeraziłem się, gdy zebrałem dane z 10 punktów szlaku. Uśredniając wartość, wyszło mi, że w ciągu jednej minuty mijałem aż 117 osób! Jak się później dowiedziałem ze stron TPN-u, tego dnia sprzedano 33.000 biletów wstępu. Chyba nikomu nie muszę mówić, dlaczego Dolina Chochołowska jest najmniej atrakcyjnym miejscem do podziwiania krokusów… Z wyżej wymienionych powodów plan B stał się planem A, czyli tym głównym.

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Malediwy na własną rękę, czyli Thoddoo, Rasdhoo - również w czasach COVID-19

 

RAJSKA WYSPA THODDOO
Jeśli nie masz pojęcia, jak zorganizować wakacje na własną rękę na Malediwach przeczytaj mój poradnik 'MALEDIWY NA WŁASNĄ RĘKĘ - JAK ZORGANIZOWAĆ WYJAZD, RÓWNIEŻ W CZASACH COVID-19?'. Omawiam tam krok po kroku, co masz zrobić oraz rozwiewam wszystkie obawy. Dodatkowo podaję linki i adresy stron internetowych, gdzie wszystko załatwisz samemu. Tutaj skupię się na omówieniu wyspy Thoddoo.

Na początku musze coś powiedzieć o naszej wyspie, bo zanim wyjechaliśmy, długo decydowałem się, którą wybrać na nasz wyjazd. Standardowo przyjąłem kryterium, żeby wyspę okalała szeroka i turkusowa laguna z piaszczystym dnem. Miałem siedem opcji do wyboru, ale z powodu zawyżonych cen w pięciu miejscach, pozostały mi Dhigurah i Thoddoo. Obie wyspy bardzo mi się podobały, ponieważ były wielkie, różnorodne, oferowały piękne, albo bardzo piękne widoki oraz wiedziałem, że będę miał co robić przez pełne dwa tygodnie. Na Malediwach nigdy się nie nudzę, bo zawsze mam dobry plan aktywnego wypoczynku. Pisząc do siedmiu gospodarzy na Dhigurah miałem wrażenie, że właściciele guest house’ów proponują ekskluzywne wakacje za dużą cenę. Nie potrzebowałem takich opcji. Raczej stawiałem na swojski klimat, dlatego wybrałem Thoddoo. Wyspa jest wysunięta całkiem na północ w atolu Ari. Nie ma nawet bliskich sąsiadujących lądów ze sobą. Gdyby powierzchnia Thoddoo była mała, na pewno byśmy się nudzili. Na szczęście w najdłuższym miejscu ma aż 2,5 km długości. Wioska liczy 1500 mieszkańców, dzięki czemu mamy nawet kilka sklepów do wyboru i dwa większe markety. Jedyne nad czym można ubolewać, to że nie mają tak dobrego sklepu z ręcznymi pamiątkami jak na Rasdhoo. Thoddoo wybrałem również ze względu na duże powierzchnie skupisk palm lub lasów tropikalnych. U mnie wszędzie musi być zieleń i piękna roślinność. Kiedy na zagranicznych stronach przeczytałem, że nasza wyspa słynie z owocowych upraw, koniecznie chciałem tam być, ponieważ wypadałoby spróbować owoców, które rosną w swoim klimacie i nie są zbierane jako niedojrzałe, żeby mogły być transportowane i składowane w magazynach. Najbardziej jednak przyciągały mnie piękne plaże dla turystów. O ile nie jestem fanem wylegiwania się na piasku, to uwielbiam bardzo dużo pływać i fotografować piękne krajobrazy. Thoddoo zapewniała każdą z wymienionych atrakcji. Wiedziałem też, że w tutejszych wodach laguny pływają żółwie i że możemy je spotkać bez wysiłku. Mając tyle danych, wiedziałem, gdzie chcę przyjechać.

piątek, 2 października 2020

Czym jest pasja gór, czyli dlaczego są ludzie, którym nie trzeba tego tłumaczyć i ci, którym tego nigdy nie wytłumaczysz...

 

Zastanawiałeś się czym kierują się ludzie, którzy wyruszają w góry, albo dlaczego wędrujemy po górach i w końcu, dlaczego pasja gór jest tak piękna? Jest mnóstwo osób, które twierdzą, że góry owszem są bardzo piękne, ale to nie dla nich, albo to nie ich pasja. Cały artykuł mógłbym sprowadzić do jednego krótkiego zdania: „ludzi można podzielić na tych, którym nie trzeba tłumaczyć pasji gór i na tych, którym nie da się tego wytłumaczyć”. Tak niegdyś wypowiedział się polski himalaista – Piotr Pustelnik. Tym artykułem chcę trafić do osób, którym teoretycznie „nie da się tego wytłumaczyć” i powiedzieć, co jest pięknego w pasji gór. Najpierw jednak omówię kilka rzeczy, które powodują, że większa część społeczeństwa nie przepada za górami:

1. WYSIŁEK FIZYCZNY
Nie od dziś wiadomo, że czym młodsze pokolenie, tym mniej jest chętne do uprawiania sportu. Pokazują to oficjalne statystyki dotyczące otyłości, chorób cywilizacyjnych oraz czasu, który spędzamy na aktywności fizycznej. Pomimo faktu, że nastała moda na liczenie kalorii, bycia „fit”, katowanie się różnymi dietami, itp., to jednak statystycznie, całościowo, czas, który poświęcamy na aktywność fizyczną systematycznie spada rok do roku, jeśli uwzględnimy dane z całego kraju. Dzisiejszy wielkomiejski tryb życia spowodował, że przez długie lata wyrobiły się w nas pewne nawyki, które są przeciwieństwem działania, aktywności, czy chociażby pozytywnego myślenia. Problemem jest to, że duża część ludzi potrafi mechanicznie odpowiadać „nie mam czasu”, a w rzeczywistości po pracy „ląduje” na kanapie, ogląda seriale i tak naprawdę czas „przelatuje” im pomiędzy palcami. Nie tylko złe nawyki prowadzą do najzwyczajniejszego lenistwa, z którym naprawdę trudno wygrać. Często własny umysł pokonuje nas samych. Wolimy poczuć się komfortowo i nic nie robić, niż coś zrobić, ale będzie się to wiązało z wysiłkiem. Nasz umysł nie lubi niestandardowych sytuacji, ale raczej kieruje cię w stronę czegoś przewidywalnego, gdzie z góry będzie jasny wynik twojego działania, albo po prostu nic nie robienia. Taka postawa zdecydowanie nie pasuje do pasji gór. W tej pasji potrzeba czegoś więcej, dlatego, jeśli prowadzisz podobny styl życia, jaki opisałem powyżej, rozumiem cię, dlaczego nie lubisz gór, lub przynajmniej podobają ci się one, ale nie wyruszasz na szlaki lub nie planujesz swojej własnej wyprawy.

czwartek, 17 września 2020

Jak bardzo zmieniła się turystyka górska w ciągu ostatnich 15 lat?

 

W tym artykule chcę przedstawić przemyślenia na temat moich subiektywnych spostrzeżeń związanych z turystyką, ponieważ minęło niewiele lat, a zmieniło się tak wiele… Co mam na myśli? Fakt, że swoją przygodę z turystyką rozpocząłem w 2006 roku, a widzę jak wielkie zaszły zmiany i to niekoniecznie na dobre… Moim celem nie jest narzekanie, ale raczej wskazanie na pewne wartości, które rządziły „dawniejszą” turystyką, a czymś, co aktualnie kieruje ludźmi w kwestiach podróży. Na początku zastanówmy się nad turystyką górską. Kiedy zaczynałem przygodę z górami w 2006 roku, jeszcze nie wiedziałem, że dobre czasy będą trwały jeszcze tylko około 4-5 lat. Po prostu żyłem chwilą. Nie mając wówczas żadnej wiedzy o nich postanowiłem, że założę klub turystyki górskiej, który zasięgiem obejmowałby całą Polskę, a konkretnie, chciałem, żeby była to organizacja non-profit i bez reklam. Jej celem było zrzeszanie ludzi kochających góry oraz takich, którzy nie mogli znaleźć wspólnego kompana na wyjazdy na swoim „podwórku”. Wiecie co jest ciekawe? Nie mając żadnej wiedzy o górach, moje marzenie spełniło się po upływie połowy roku. Na początku przeczytałem internetowy, 198-stronicowy poradnik o tym, jak tworzyć strony internetowe. Najbardziej rzuciło mi się w oczy pierwsze zdanie: „jeśli nie masz czasu dla innych ludzi, odłóż tą książkę”. Tak – to była święta racja! Kiedy myślisz o założeniu strony w Internecie, musisz wiedzieć, że jej odbiorcą będzie konkretna, nieprzypadkowa grupa ludzi, która będzie czegoś poszukiwać. Żeby przyciągać nowe osoby, trzeba więc tworzyć nowe wartościowe artykuły, zbierać informacje i je aktualizować. To wszystko wymaga nakładu czasu. Moim celem oczywiście było przyciąganie ludzi na stronę, żeby mogli wejść na forum, zarejestrować się i zacząć umawiać się na spotkania górskie.

Założenie udało się wypełnić już po upływie połowy roku, ponieważ od maja 2007 rozpocząłem organizację pierwszych wyjazdów, a sam dalej szkoliłem się w kwestii gór, żeby tworzyć wartościowe artykuły. Oczywiście nie były one bezbłędne, ale przynajmniej miałem wielki zapał, żeby działać. Za niedługo przystąpiłem do opisywania szlaków polskich Tatr i Beskidów. Dzięki temu wyraźnie zwiększyła się ilość ludzi chcących dołączyć do naszej organizacji, ponieważ na stronie mogli znaleźć to, czego poszukiwali – szczegółowych opisów ze zdjęciami. Do tego zadania podchodziłem odmiennie niż wszyscy, ponieważ przewodniki na ogół są pisane bardzo „sucho”, czyli jest w nich dużo ogólników i brak szczegółów. Ja chciałem wypełnić tę niszę, dlatego postarałem się o przejście wszystkich szlaków z zeszytem w ręku, gdzie odnotowywałem każdy większy kamień, liczyłem każde przęsła z łańcuchami, opisywałem, jak trzeba się złapać danego ułatwienia, żeby było wygodnie i bezpiecznie, oraz wspominałem o tym, gdzie pociągnięcie łańcucha u dołu może spowodować odrzucenie osoby na skały. Skoncentrowałem się również na ciekawych głazach na popularnych szlakach, drzewach obrastających okrągłe skały, czy też dobierałem odpowiednie pory, żeby światło słoneczne idealnie padało na rozproszone kropelki wody z danego wodospadu. To wszystko miało za zadanie wypełnić lukę w przewodnikach. Zdawałem sobie sprawę, że wielu osobom po prostu podobne informacje nie będą potrzebne, ale z drugiej strony nie chciałem pisać o czymś, czego w sieci można znaleźć „na pęczki”. Internet, podobnie jak muzyka, daje wspaniałe możliwości, ponieważ pomimo wielu stron na podobny temat, zawsze można stworzyć coś nowego lub uzupełnić istniejące informacje o coś nowego. To był mój główny cel.

piątek, 24 lipca 2020

Aletschhorn 4195 m n.p.m.

Bettmersee  Aletschhorn

Prawie co roku udaje mi się pojechać w Alpy na przełomie czerwca i lipca. Tak samo chciałem zrobić w tym roku. Pomimo, że był już 20 czerwca, to nadal nie miałem żadnych planów, ani nawet nie wiedziałem, czy w ogóle gdziekolwiek pojadę. Największym problemem okazała się tak zwana pandemia COVID-19, która nie pozwalała niczego zaplanować z góry. Międzynarodowe loty uruchomione zostały dopiero od 15 lipca, ale w bardzo ograniczonym zakresie, a możliwość swobodnego przekraczania granic przywrócono dopiero 15 czerwca. 17 czerwca pojechały pierwsze autokary do Szwajcarii, dlatego pomału zaczął mi się rysować plan wyjazdu w Alpy szwajcarskie. Nie wiedziałem jeszcze, czy będą to Alpy Walijskie, czy może Berneńskie. W Alpach Walijskich byłem już wiele razy, dlatego teraz koniecznie chciałem odwiedzić coś nowego. Długo czytałem książki na temat czterotysięczników alpejskich i ostatecznie wybrałem Aletschhorn 4195 m n.p.m. Wejście na szczyt podobno smakuje podwójnie, ponieważ od wieków człowiek w nią nie ingeruje, wszystko jest dzikie, a trasa dojściowa jest bardzo długa. Trzeba mieć dobrą kondycję, żeby myśleć o Aletschhorn. Trasa jest wyjątkowa i piękna, a trzy nadane przez mnie nazwy opisujące całą trasę dość dużo mówią o jej charakterze. Droga prowadząca do stóp Aletschhorn otrzymała ode mnie następujące nazwy: „Mielenie Guana”, „Nie dla Amatorów Kwaśnych Jabłek” i „Droga Lejów”.

Na dwa dni przed wyjazdem, który zaplanowaliśmy na 3 lipca, w piątek, tuż po pracy, kupiłem bilety dla naszej trójki w firmie Sindbad, ponieważ nie mieliśmy samochodu do dyspozycji, na którym moglibyśmy polegać. W końcu dwa lata temu, prawie u celu, wysoko w górach szwajcarskich, zepsuł się nam bardzo poważnie samochód i musiał być ściągany do Polski lawetą. Teraz nie chcieliśmy mieć podobnych atrakcji. Po około 21-godzinnej podróży autokarem, przyjechaliśmy do Berna, do Car Terminal Neufeld. Tak naprawdę jest to kawałek ziemi przy autostradzie, dzięki czemu nie trzeba wjeżdżać do centrum miasta i stać w korkach. Na szczęście z terminala samochodowego kursuje co 10 min trolejbus o numerze 11, którym w 7 min zajedziemy do centrum miasta. Płaciliśmy 2,60 CHF. Bilety można kupić w automacie, które znajdują się na każdym przystanku. Wysiadamy na ostatnim przystanku, gdzie znajduje się główny dworzec kolejowy Bern Hbf (skrót Hbf oznacza główny dworzec kolejowy). Od dawna wiem, że podróże koleją w Szwajcarii są bardzo drogie, ale nie mieliśmy wyjścia. Bilet do naszej wioski Betten Talstation kosztował po 60 CHF/osobę. Niecałe półtora godziny jazdy, a cena taka wysoka… U nas za te same pieniądze pojechałbym z Katowic do Gdańska i z Gdańska do Katowic, dopłacając jedynie 50 zł… Od razu pomyślałem, że w tym kraju zarabia się w złotówkach a płaci we frankach… Po prostu straszne. Nie bez powodu szwajcarskie Alpy zawsze traktuję budżetowo, żeby zobaczyć piękny kraj, ale nie przepłacać ciężko zarobionych pieniędzy. Co mam na myśli? Przede wszystkich drrrrogie hotele (ilość literek „r” proporcjonalnie do drożyzny w tym kraju), gdzie w Betten Talstation jedna noc kosztuje od 800 zł wzwyż, a standardem jest 1000 zł. Chociaż mam środki na wyprawy, to jednak szanuję pieniądze i takiej kwoty nie mam zamiaru wydawać za jedną noc. W Szwajcarii od 10-ciu lat śpię w namiotach, głównie ze względu na elastyczność na wybranych trasach, oraz na przeżycia, których z poziomu hotelu nie doświadczymy.

niedziela, 21 czerwca 2020

Wakacje nad Morzem Bałtyckim, Hel - czy warto pojechać?

 

Co roku wyjeżdżałem gdzieś za granicę na dwutygodniowy urlop, żeby zobaczyć coś pięknego i ciekawego. W Polsce przeszedłem wszystkie główne i większe pasma górskie, dlatego uważałem, że to, co chciałem zobaczyć, to już zobaczyłem. Z pewnością wakacje nad Morzem Bałtyckim od zawsze były u mnie na ostatnim miejscu ze wszystkich możliwych pomysłów. Od zawsze powtarzałem, że nad Bałtykiem brakuje pogody, morze jest zimne, brudne, plaże przeludnione, jest drogo, trzeba swoje odstać w korkach, no i w iperycie kąpać się nie będę (o iperycie będzie nieco później). Dodatkowo powtarzałem, że za swoje pieniądze nigdy tam nie pojadę. Ale czy naprawdę jest aż tak tragicznie nad polskim morzem? Jako, że w roku 2020 mamy ograniczenia z powodu wirusa SARS-Cov-2, możliwość wyjazdu zagranicznego została ograniczona praktycznie do zera. Jeśli nawet przywrócono wyjazdy do Grecji, czy Włoch, to do wyboru mamy jedynie wybrane główne miasta, a przejazd z miasta do miasta mnie w ogóle nie interesuje. Moim celem są piękne pod względem przyrodniczym wyspy oferujące niepowtarzalne widoki i plaże. Lubię aktywnie spędzać wakacje, dlatego od lat stawiam na jednakowe warunki. Ze względu na ograniczenia pozostało więc tylko polskie morze. Jako, że sytuacja wręcz narzuciła jedyny wybór, powiedziałem sobie, że teraz jest najlepsza okazja, żeby sprawdzić jak się naprawdę rzeczy mają i czy wszystko, co wcześniej wymieniłem, będzie miało miejsce. Wybraliśmy Hel, jako że ponoć to miejsce jest ciekawe, można aktywnie spędzić czas, no i pod względem widokowym można dość dużo zobaczyć. Byłem nastawiony na TAK, dlatego koniecznie chciałem sprawdzić jak nad Bałtykiem jest naprawdę.

sobota, 30 maja 2020

"Nie mam czasu" - czy twój umysł nie przeszedł w tryb uśpienia?

nie mam czasu pułapki naszego umysłu

Jeszcze zanim dotarł do nas koronawirus, z powodu którego zatrzymane zostały prawie wszystkie gospodarki świata na jakiś czas, ludzie mieszkający w bogatszych krajach lub rozwijających się, ciągle nie mieli na nic czasu. Po całym tym szaleństwie związanym z wirusem ponownie wszędzie dookoła słyszymy 'nie mam czasu'. Ten artykuł będzie o docenianiu prostych rzeczy, które mamy na co dzień, ale z powodu wszędobylskiej gonitwy (no właśnie za czym?), nie potrafimy zwracać na nie uwagi. Koronawirus szybko zweryfikował wartość tego, czym zajmowaliśmy się dotychczas. Jeszcze w roku 2019 głównymi tematami były nowe smartfony, moda na „eko”, perfumy, markowe ubrania, moda na zdrową żywość i zdrowy styl życia, czy też gonitwa za karierą. Z drugiej strony staliśmy się bardziej zestresowani i zagonieni, a w społeczeństwie nastała pewnego rodzaju znieczulica, rozpoczynając od zwykłego zdarzenia na ulicy, gdzie większość nie potrafi już właściwie zareagować, a kończąc na lekarzach, dla których zdrowie drugiego człowieka nie jest ważne, pomimo składanej przysięgi Hipokratesa. Oczywiście nie możemy powiedzieć tak o wszystkich ludziach i lekarzach, ale zjawisko z pewnością przybiera na sile i tutaj trudno podważyć wspomniane stwierdzenie. Wystarczy zobaczyć, co się dzieje, gdy ktoś leży nieprzytomny na chodniku, jak reaguje tłum. Większość przejdzie obojętnie, ponieważ zawsze coś ma zaplanowane i taka nieprzewidziana sytuacja wybija ich z planu i przyzwyczajeń, które są budowane przez lata na podstawie powtarzających się czynności lub sytuacji. Między innymi, codzienne wyjście do pracy powoduje, że czujemy się w pewnym sensie komfortowo, bo wiemy, że jutro też tak będzie, i pojutrze też. Stąd nieprzewidziana sytuacja na ulicy wybija nas z pewnego planu, którego powtórzenia spodziewamy się kolejnego dnia. Nasze myśli nie są nastawione na coś nieoczekiwanego i nowego w tak prostej czynności, jak np. dojazd do pracy. Coś zaburza w nas spokój. Kiedy znowu przyglądniemy się ideom i rzeczom, którymi zajmowały się całe społeczeństwa jeszcze przed koronawirusem, to zobaczymy, ile z tych rzeczy tak naprawdę w pewnym sensie nas zniewalało.

Weźmy pod uwagę rok 2019, kiedy gospodarka światowa była jeszcze w prawie szczytowej formie, a ludziom żyło się w miarę spokojnie. Szybko zauważamy, że egocentryzm zakradał się coraz bardziej do życia. Wśród młodych ludzi liczyła się kariera, wygląd, bycie „fit”, posiadanie wielu gadżetów, itp. Doszło nawet do tego, że faceci pod pewnymi względami byli gorsi niż kobiety. Co mam na myśli? Liczenie kalorii. W poprzednim zakładzie, gdzie pracowałem 10 lat, faceci liczyli z taką przesadą kalorie, że samemu przygotowywali sobie śniadania, obiady, kolacje, dzieląc je na wyliczone ziarenka ryżu, zważone co do jednego grama, porcje kaszy, warzyw i innych rzeczy. Słysząc codziennie takie rozmowy na przerwach, zastanawiałem się, czy to nie są kobiety w skórze faceta, które zawsze mają do zrzucenia parę kilogramów, nawet kiedy są szczupłe… O tym, dlaczego tak kobiety mają, pisałem już wcześniej w moim artykule ‘czy naprawdę jesteś sobą?’. Te same osoby rozmawiały w dalszej kolejności o ćwiczeniach, ilości białka, które trzeba codziennie zjadać, o indeksach żywieniowych, czy jeszcze o tym, jaką wartość ma szczupły facet, a jaką umięśniony. Kolejnym tematem były smartfony i głupie filmiki z Youtube’a, które tak naprawdę nic nie wnosiły do ich życia. Dzisiaj wspomniane ogłupiające filmiki jeszcze intensywniej serwuje nam TikTok. Ale to nie koniec, bo gonitwa za karierą stała się ich kolejnym priorytetem, na zasadzie „musisz to mieć”. W efekcie mnóstwo ludzi chodziło/chodzi na studia, tylko ja się pytam: na jakie…? Dlaczego w Polsce mamy największy procent ludzi na tle populacji Europy, którzy uczęszczają na studia? Bo studia stały się „śmieciowe”. Napowstawało wiele płatnych szkół zaocznych, które oferują wyższe wykształcenie. Ale tak naprawdę ile one mają wspólnego z prawdziwymi studiami? Odpowiedź znasz. I chociaż w podobnych szkołach również trzeba się dużo uczyć, to zdecydowana większość jest tam tylko po to, żeby zdobyć „papier”. Osoba, która czymś się pasjonuje, nie wybierze studiów zaocznych, bo dla niej będzie to strata czasu. Jego zdolność rozumowania i analizy faktów po prostu mu nie pozwoli na wspomniany wybór. Jak to wyjaśnisz, że osoba, która w szkole średniej „jechała” na jedynkach i miernych, teraz ukończyła studia? Nagle doznała cudownego oświecenia? Nie. Szkoły są „śmieciowe”, bo system powinien wyeliminować podobnych studentów od razu, jak to ma miejsce na prawdziwych uczelniach. Według krzywej Gaussa, opisującej gęstość prawdopodobieństwa, jasno wynika, że wyższe wykształcenie może posiadać tylko 10% całego społeczeństwa. I nie wynika to z ograniczeń systemowych, ale najzwyczajniej z inteligencji. Według tej samej krzywej aż 69,6% społeczeństwa, to osoby mniej lub bardziej przeciętne. I podobnie jest również w całym świecie przyrody. Bardzo szybko można zrobić ciekawe porównanie, czy tak się naprawdę rzeczy mają. Czy większość społeczeństwa jest naukowcami, lub odkrywa nowe rzeczy, o których wcześniej nie wiedzieliśmy? Zdecydowanie nie. Tylko garstka ludzi posiada znacznie bystrzejszy umysł niż my, i to dlatego mogą spojrzeć szerzej oraz głębiej na nieznane zjawiska.

www.VD.pl