Pierwszy dzień wędrówki (Młynicka Dolina, Bystra Ławka, wejście na Furkot, Furkotna Dolina, Solisko) udał nam się bardzo i byliśmy z niego zadowoleni. Trochę z większym trudem szukaliśmy noclegu w Nowej Leśnej, bo nikt nie chciał nas przyjąć na jedną noc. Daniel miał namiary na pokoje u Romów. Właśnie tam zdecydowaliśmy się spędzić noc. Początkowo szukaliśmy noclegu pukając od drzwi do drzwi, ale jako, że wszędzie było już pozajmowane (bo ten weekend był ostatnim w lecie i na dodatek bezchmurnym, więc każdy, kto mógł, korzystał z idealnej pogody), pojechaliśmy do Romów pod wskazany adres. Przed chwilą przyjechała inna czwórka Polaków, która szukała noclegów, a pani myślała, że to my dzwoniliśmy i w ten sposób ktoś przypadkowo zajął nam miejsce. Romowie, mają bardzo gęstą „sieć” powiązań rodzinnych, więc zaraz zeszły się babcie, kuzynki i inni. Po dłuższych rozmowach znaleźli dla nas dla nas duży pokój na cztery osoby zaledwie kilka domów dalej. Chcieliśmy dwa pokoje na dwie osoby, ale jako, że nigdzie już nie było wolnych miejsc wybraliśmy ten duży pokój. Obejrzeliśmy go i stwierdziliśmy, że będzie bardzo dobre spanie i nic więcej nam już nie potrzeba. Tak, jak myśleliśmy, Romowie są bardzo gościnni. Zapłaciliśmy po 10 EUR za pokój, co jest niską ceną, bo w znanych miejscowościach turystycznych, takich jak np. Stary Smokowiec, zapłacimy dwa razy więcej. Głównie z tego powodu wybraliśmy Nową Leśną, bo jest na uboczu i dla osób przyjeżdżających samochodem nie ma żadnego problemu, by dostać się w Tatry w kilkanaście minut. Ja, Daniel i Monia nawet umówiliśmy się na wyjście na wschód słońca, ponieważ dom, w którym teraz zamieszkaliśmy na noc znajdował się na obrzeżach Nowej Leśnej. Wystarczyło tylko pójść dwie minuty ulicą pod górę, żeby wyjść na rozległe pola i mieć fenomenalny widok na Tatry Wysokie Słowackie. Widok po prostu wgniatał w ziemię! Przed główną panoramą Tatr ciągnęły się hektary zielonej trawy.
Następnego dnia wstaliśmy wypoczęci. Szybko przygotowaliśmy
się do wyjścia, wzięliśmy aparaty i wyszliśmy na zewnątrz. Rześki poranek
szybko nas obudził. Poszliśmy na otwarte pola, gdzie już z ulicy mogliśmy robić
dobre ujęcia. Podchodząc nieco wyżej, mieliśmy widok na cały Poprad i bardzo
rozległe niziny. Z drugiej strony zaś mieliśmy widok na panoramę Tatr. Teraz
oczekiwaliśmy wschodzącego słońca, które miało nadać pięknych barw górom. Do
wschodu pozostało jakieś dziesięć minut. Udało nam się zrobić jeszcze kilka
ujęć przed słońcem, dzięki czemu mieliśmy porównanie, jak Tatry wyglądają
przed, kiedy nie widać jeszcze większości szczegółów i po wschodzie słońca, gdy
widać wiele drobnych szczególików, jak np. żleby, pasy kamieni wśród zwartej
kosodrzewiny, itp. Fotografując Tatry w porze wschodzącego słońca korzystaliśmy
z idealnego spokoju, ponieważ nikt, ani nic nie zakłócało zupełnej ciszy. Trawę
pokrywała grubokropelkowa rosa, która bardzo szybko umoczyła nam buty i
spodnie. Po około pół godzinie usłyszeliśmy w oddali dzwoneczki. Dopiero za
kolejne dziesięć minut zauważyliśmy, że nasze wielkie pole przed Tatrami
przecina duże stado owiec. Od wczesnoporannego słońca nawet owce przyjmowały
jasnopomarańczowej barwy. Ten widok na tle monumentalnych Tatr był niesamowity!
Całości dopełnił samotny pasterz z kijem w ręku, ponieważ nadał ciekawy klimat
nie tylko miejscu, ale również samym fotografiom, które wykonaliśmy w tym
czasie. Widok tak bardzo nam się podobał, że zostaliśmy na miejscu przez około
godzinę. Dopiero, kiedy ciepłe barwy promieni przemijały, wróciliśmy do domu by
zjeść normalne śniadanie.
W wiosce panował nadal spokój. Nikt nie wychodził
z domów. Jedynie my zakłócaliśmy nieznacznie ciszę naszą wędrówką. W domu
zjedliśmy dobre śniadanie, a jako, że miałem gazową kuchenkę turystyczną, to
przygotowałem ciepłą herbatę do termosu dla Moni. Każdy mógł z niej skorzystać.
Po śniadaniu wrzuciliśmy nasze rzeczy do samochodu i omawialiśmy, co chcemy
zobaczyć. Wybór padł na Osterwę 1977 m n.p.m. oraz Tatrzańską Magistralę,
zaczynając od dojścia do Śląskiego Domu, a głównym celem stało się
Batyżowieckie Pleso słynące z niepowtarzalnego piękna i otoczenia górskiego. Na
słowo „Osterwa” Ilona od razu zareagowała, bo w jej myślach ten szlak był
bardzo męczący. Z tego powodu odwróciliśmy kolejność tak, żeby schodzić z
Osterwy. Podchodzenie mogłoby być da niej zbyt męczące po wczorajszym dniu. Dzisiaj
również dopisywała nam aura. Bezchmurne niebo, słoneczna pogoda – czego więcej
nam trzeba było? Nic, tylko pozostało nam wyjść w góry jak najszybciej! Wczesnym
porankiem wyjechaliśmy z Nowej Leśnej do Tatrzańskiej Polanki (Tatranska
Polianka), skąd rozpoczyna się zielony szlak do Śląskiego Domu położonego na
wysokości 1600 m n.p.m. Na miejscu widzieliśmy mnóstwo samochodów, a to
oznaczało, że wielu ludzi już wyruszyło w góry. Daniel na początku szukał
miejsca i stanął w trawie, przy drodze obok dworca kolejowego. Obok niego
stanęła pewna Słowaczka. Wyszliśmy wszyscy, po czym Daniel znalazł wolne
miejsca za stacją kolejową i tam przeparkował samochód. Słowaczka zrobiła to
samo. Była godzina 8.00 rano, więc mieliśmy dużo czasu. Nie planowaliśmy
wchodzenia ma Małą Wysoką, jak to większość umyśliła, ponieważ byliśmy tam
ostatnio trzy razy przy bezchmurnej pogodzie. Teraz chcieliśmy zobaczyć coś
nowego, a raczej pokazać Moni i Ilonie coś innego – coś, czego one jeszcze nie
widziały. Dla nas wybrana trasa była piękna, więc wszyscy czuliśmy wielką
radość z wybranego szlaku.
Z Tatrzańskiej Polanki postanowiliśmy pójść na Osterwę,
zejść słynnymi zygzakami i wyjść na stację kolejową Popradzkie Pleso, idąc
niebieskim szlakiem od stawu o tej samej nazwie. Od Szczyrbskiego Plesa kursuje
Elektriczka (taka podtatrzańska kolej), dzięki której można szybko przeskakiwać
pomiędzy wlotami do różnych dolin tatrzańskich. Pociągi kursują co 20-30min
wzdłuż Tatr Słowackich. Jedynie do większych miast takich, jak Stary Smokowiec,
czy Poprad częstotliwość kursowania pociągów malała do jednego pociągu na
godzinę. Taki był nasz plan, dlatego nie spieszyliśmy się, bo wiedzieliśmy, że
pociąg stanie dosłownie przy samochodzie Daniela. Z parkingu wyruszyliśmy o
godzinie 8.00. Trzeba przejść na drugą stronę głównej ulicy w Tatrzańskiej
Poliance i tam zobaczymy pierwsze znaki informujące o długości szlaku. Strzałki
wskazują, że zielonym szlakiem powinniśmy dojść w około dwie godziny do
Śląskiego domu. Daniel zapytał jeszcze, czy idziemy do samego Śląskiego Domu,
czy raczej ścinamy trasę żółtym szlakiem i wchodzimy bezpośrednio na Tatrzańską
Magistralę. Odpowiedziałem, że możemy pójść do Śląskiego Domu po to, żeby Monia
mogła zobaczyć Wielicki Staw, Wielicki Wodospad i ogólnie tamtejsze otoczenie,
bo nigdy nie widziała tego miejsca, a jest naprawdę piękne. Jako, że Monia
zachwyca się starymi drzewami, to wiedziałem, że już od początku jej się
spodoba. Przez krótką chwilę od samego początku trasy mijamy drogą asfaltową
bardzo malutką wioskę Tatrzańską Poliankę. Sama miejscowość wygląda, jakby
zamarła – podobnie, jak wiele innych wiosek pod Tatrami. Nawet wieczorem trudno
tu zobaczyć ludzi siedzących w barach, czy kawiarniach. Zdecydowana większość
oblega podobne miejscowości samochodami, przechodzi wybrane szlaki i wraca do
domu lub innej, większej miejscowości, gdzie ma zarezerwowane noclegi.
Wracając do naszego szlaku, po obejściu wioski,
wchodzimy w wielki pas zniszczeń po wichurze z 19.11.2004, gdzie zostało
położone 12 000 hektarów lasów, a każde drzewo wówczas było złamane przy
samej ziemi lub wyrwane z korzeniami. Takim pasem będziemy szli około 20min. W
tym czasie możemy podziwiać wysokie góry Tatr Słowackich i pomyśleć, że jeszcze
dzisiaj tam dojdziemy. Z tej perspektywy odległości wydają się
nieprawdopodobne, ale jak sami zobaczymy, zdążymy przejść jeszcze spory kawałek
Tatrzańskiej Magistrali. Na pierwszy plan wysuwa się król Tatr – Gerlach i nieco
po prawej – Wielickie Granaty. Widzimy je jako skaliste granie bez żadnej
roślinności, górujące nad wielkimi połaciami kosodrzewiny w oddali. Wędrówka w
zniszczonym pasie lasów przebiega szeroką utwardzoną drogą, z której wystają
liczne kamienie. Jak zauważymy nie raz będziemy przecinać drogę asfaltową i
może nas podkusić, żeby nią pójść, zamiast szlakiem. Co wybrać? Jeśli
popatrzysz na mapę, to zobaczysz, że szlak omija drogę i w najkrótszy możliwy
sposób prowadzi do Śląskiego Domu, bez niepotrzebnego okrążania wzniesień.
Droga jest zbudowana dla samochodów dostarczających towary do schroniska,
dlatego okrąża zbocza, żeby zminimalizować ich nachylenia. Szlak jest
najkrótszą drogą do schroniska i dlatego polecam z niej korzystać. Już od
samego początku poczujemy piękny klimat gór. Idąc przez zniszczony pas lasów,
początkowo wędrujemy w płaskim terenie, ale potem nieco się będzie wznosić. W
tej strefie przetniemy w międzyczasie drogę dwa razy, po czym wejdziemy do
ocalałego lasu. W trakcie wędrówki warto przyglądać się drzewom, a w
szczególności przyszlakowym jarzębinom, ponieważ występują tu bardzo licznie i
pięknie ozdabiają trasę swoimi czerwonymi owocami. Po 20min można powiedzieć,
że las rozpoczyna się nagle. Od razu wchodzimy do gęstego, ale przejrzystego
lasu, gdzie nie rosną żadne krzaki pomiędzy wysokimi świerkami.
Od tego momentu podejście jest strome, ale nie aż
tak bardzo. Idziemy cały czas do góry i tak będzie aż do Wielickiego Mostu. To
punkt z drewnianą wiatą i mamy tam rozwidlenie szlaków: zielonego i żółtego,
prowadzącego pod Suchy Wierch. Od Suchego Wierchu mamy około 25min wędrówki do
Batyżowieckiego Plesa. My jednak postanowiliśmy iść zielonym do Śląskiego Domu.
Dla niektórych podchodzenie leśnym szlakiem do Wielickiego Mostu nie jest przyjemne,
ponieważ z ubitej ścieżki wystają liczne i czasem duże kamienie. Gdyby ten
odcinek szlaku potraktować jako drogę zejściową, przypominałby on bardzo
dwugodzinne zejście Doliną Roztoki z Doliny Pięciu Stawów Polskich. Kto tam
był, ten wie o czym mówię. Szlak bardziej działa na psychikę i przez to bardzo
męczy. My na szczęście rozpoczynaliśmy nowy dzień i podchodziliśmy do góry.
Nieco dalej będziemy mieli okazję zatrzymać się na zakręcie, gdzie po raz
pierwszy zobaczymy prześwit w lesie, dający widok na niżej położone tereny oraz
fragment Tatr Niżnych. Widok jest zacny! Na dole, przed Wielickim Mostem, zauważymy
po lewej stronie głośno szumiący Wielicki Potok. Jest piękny, ponieważ jego
wody przepływają przez wiele głazów w ciemnym lesie, do którego docierają
pojedyncze promienie słoneczne. Po prawej zaś, zauważymy asfaltową drogę, którą
już przecinaliśmy dwa razy. Od tego momentu idziemy w bardzo gęstym lesie i do
celu pozostała nam około godzina. Chociaż do schroniska mamy znacznie dłuższy
odcinek do pokonania, to powinno nam się to udać w tym samym czasie co dojście
z Tatrzańskiej Polianki do Wielickiego Mostu, ponieważ dalej nie ma już dużych
stromizn i dzięki temu można przyspieszyć kroku. Wędrówka gęstym lasem jest
bardzo przyjemna, bo możemy wdychać wilgotne od potoku, świeże i rześkie
powietrze. Ten odcinek zawsze kojarzy mi się z innym i lepszym powietrzem.
Podchodząc powyżej poziomu Wielickiego Mostu
ponownie wchodzimy w bardzo gęsty las. Z pewnością zauważymy w nim kwiaty
typowe dla podmokłych terenów, ponieważ na zboczach powyżej nas znajdują się
moczary, które nie są widoczne z poziomu szlaku. Ogólnie mówiąc, w tym miejscu
powietrze jest bardziej rześkie i wilgotne ze względu na specyficzny, podmokły
teren. Idąc jakieś 5min dalej dochodzimy do solidnego drewnianego mostu, skąd
mamy piękny widok na Gerlach ponad uschniętymi koronami drzew. W tym rejonie
zauważymy, że las przerzedza się i wiele z drzew uschło na stojąco i do dziś są
na swoim miejscu. Dzięki temu możemy podziwiać Gerlacha. Dalej idziemy około
25- do 30 minut wyraźnym szlakiem w przerzedzonym lesie, gdzie za chwilę
wchodzimy na teren karłowatych świerków. Od tego momentu mamy wspaniałe widoki
na Tatry Słowackie. Szeroka panorama zachęca do dalszej wędrówki, bo wiemy, że
z każdą minutą będzie tylko piękniej. Po około półgodzinnej wędrówce dochodzimy
do malutkiej polanki z drogowskazem na środku. Przeczytamy tam, że do Śląskiego
Domu pozostało nam 15min drogi. Dystans, który widzimy do schroniska wydaje się
o wiele większy, dlatego będziemy myśleli, że mamy z pewnością za mało czasu. Od
tego momentu szlak prowadzi w płaskim terenie, więc można szybko pokonywać
odległości. Co ciekawe, idziemy w pasie karłowatych świerków, które szybko
zamieniają się na obficie owocujące jarzębiny. Krajobraz w tym miejscu jest po
prostu przepiękny! Przed sobą widzimy duży obiekt schroniska, który wygląda
trochę jak blok lub kurort z lat 90-tych. Doszliśmy tym samym w około dwie
godziny do Śląskiego Domu, skąd rozpoczynają się jedne z najpiękniejszych
szlaków Tatr Słowackich.
Ze Śląskiego Domu mamy możliwość pójścia na Małą
Wysoką (według mnie najpiękniejszy szlak całych Tatr Słowackich), czy też
Tatrzańską Magistralą przez Batyżowieckie Pleso aż do Ostervy. Właśnie tę opcję
wybraliśmy ze względu na nasze kobiety, które chciały zobaczyć coś ciekawego i
pięknego. Mieliśmy na względzie ich mniejszą kondycję w górach, dlatego nie
wyszukiwaliśmy trudnych technicznie tras. W Śląskim Domu napiliśmy się Kofoli,
bo było bardzo ciepło na zewnątrz. Słońce przypiekało. Warto pochodzić również w
okolicach schroniska, ponieważ mamy stąd cudowny widok na Wielickie Pleso, czy
też Wielicki Wodospad. Miejsce jest naprawdę urokliwe – tym bardziej o wczesnej
porze dnia. Teraz patrzeliśmy na Gerlachowski Grzebień znajdujący się za
schroniskiem, czyli bardzo równe zbocze górskie porośnięte zwartą kosodrzewiną.
Od Śląskiego Domu droga prowadzi wśród kosodrzewiny trochę pod górę, ale
ścieżka jest utrzymana w bardzo dobrym stanie, dzięki czemu można szybko
pokonywać odległości. W trakcie podchodzenia na Gerlachowski Grzebień
najbardziej polecam odwracać się za siebie. Dlaczego? Ponieważ wtedy mamy
najcudowniejsze widoki. Widzimy przepiękną grań Dwoistej Turni i Wielickiej
Kopy 2227 m n.p.m. oraz bliżej nas – stoki Gerlacha. Wszystko dookoła jest
niezwykle zielone, a okolicę ozdabia Wielickie Pleso i wodospad. W sierpniu
dodatkową atrakcją są liczne jarzębiny, które swoimi czerwonymi owocami dodają
uroku okolicy. W tym miejscu zatrzymywaliśmy się nieraz z powodu cudownych
widoków. Za niewielkim podejściem trwającym około 10-12min wchodzimy na płaską
część szlaku. Co prawda idziemy zboczem górskim, ale nie zyskujemy, ani nie
tracimy wysokości. Można więc iść i jednocześnie odpoczywać.
Wędrówka niewznoszącym się szlakiem jest bardo
ciekawa, ponieważ na całej trasie, wśród kamiennych stopni, możemy dojrzeć
owoce czerwonej borówki różniącej się znacznie od powszechnie znanej borówki,
czy też jagód. Nawet tak małe krzaczki z licznymi owocami potrafią pięknie
ozdobić okolicę. Na tym odcinku mamy częściowy widok na Gerlachowski Kocioł. Po
lewej zaś stronie, mamy wspaniały widok na Tatry Niżne oraz wielkie równiny.
Właśnie na nich, między innymi widać Poprad w tle. Po ponad półgodzinnej
wędrówce dochodzimy do omawianego już wcześniej skrzyżowania szlaków: żółtego i
czerwonego. Żółty prowadzi na skróty do Wielickiego Mostu z pominięciem
Śląskiego Domu, a czerwonym dalej będziemy kontynuować naszą wędrówkę. Tuż
przed skrzyżowaniem ścieżek miniemy jeszcze równy i dość długi kamienny mur,
mający chronić szlak przed osuwającymi się kamieniami. Przed sobą widać kolejne
podejście – na Suchy Wierch 1798 m n.p.m. Cały czas idziemy w gęstej
kosodrzewinie. Samo skrzyżowanie szlaków znajduje się na wysokości 1743 m
n.p.m., skąd do Batyżowieckiego Plesa drogowskaz pokazuje nam 30min. Większości
będzie potrzebne trochę więcej czasu, ponieważ za Suchym Wierchem stopniowo
podchodzimy do góry aż do samego stawu. Wielu ludzi przystawało co chwilę, by
złapać tchu, ponieważ podejścia są długimi odcinkami dość strome. Mamy stąd
widok na Urbanowe Turnie wchodzące w skład Gerlacha. Tutejsza zieleń kosówki po
prostu zachwyca, ponieważ na całej długości tworzy ona niesamowite i rozległe „dywany”.
Najciekawsze jest jednak przejście tuż za Suchym Wierchem, gdzie po pokonaniu
stromego podejścia możemy cieszyć się kolejną atrakcją przyrodniczą. Wzdłuż
szlaku rosną przepiękne różowe wrzosy, które dodają kolorów okolicy. Wchodząc
na ten etap trasy, zostawiamy już bezpowrotnie to, co dotychczas widzieliśmy.
Krajobraz zmienia się nagle, ponieważ stajemy po drugiej stronie zboczy
Gerlacha, której częścią jest Suchy Wierch. Nadal jest zielono, ale teraz
podziwiamy zupełnie inną część Tatr. Wielicka Dolina znajduje się teraz po
przeciwnej stronie zbocza Gerlacha.
Za Suchym Wierchem mamy cudowny widok na
monumentalne granie Kończystej 2538 m n.p.m., Kościółka 2262 m n.p.m. czy też
Urbanowych Grani. Z przodu, w oddali z pewnością zauważymy coś na wzór piętra
skalnego – takiej naturalnej zapory. Właśnie za nim znajduje się Batyżowieckie
Pleso – jeden z piękniejszych tatrzańskich stawów. Ze względu na urokliwe
okolice pod Batyżowieckim Plesem wybraliśmy ten szlak. Każdy zachwycał się
przepiękną przyrodą oraz widokami na najwyższe szczyty Tatr. Idąc przed siebie
widzimy, jak ścieżka trochę okrężną drogą przecina strome zbocza, prowadząc na
skalną „zaporę”. Z tej perspektywy szlak wydaje się bardzo długi i kręty, a tym
bardziej dłuży się, gdy podchodzimy nieustannie do góry, miejscami dość mocno.
Na szczęście w większości miejsc ułożono równe kamienne stopnie, które znacznie
ułatwiają wędrówkę. Po lewej stronie mamy widok na Batyżowiecki wodospad, który
słyszymy nawet z dużej odległości. Okolica poniżej naturalnej zapory wydaje się
niedostępna podobnie, jak sam wodospad. Rzeczywiście tak jest, ponieważ
kosodrzewina rośnie tu w niezwykle zwartej formie. Chociaż Batyżowiecki
Wodospad na mapie widniej jako jeden, to będąc już nieco bliżej, z łatwością
dostrzeżemy, że wody z Batyżowieckiego Plesa spływają aż trzema wodospadami. Z
powodu dużego dystansu i ogromu przestrzeni wody spływające po ścianach
skalnych nie robią dużego wrażenia. Są zbyt małe w obliczu tak potężnych gór. Kiedy
będziemy na około 15min drogi do Batyżowieckiego Plesa miniemy kolejny, równy
kamienny murek chroniący szlak przed spadającymi kamieniami. Droga w tym
miejscu jest dość kręta i stroma. Widoki niezmienne zachwycają. Idąc, mamy
wrażenie, że trasa dłuży się i wolno robimy postępy.
W takich miejscach nie warto skupiać uwagi na
długości szlaku, ale raczej polecam odwróć się za siebie i podziwiaj wspaniałą
zieleń. W pięknych trawach rosną jeszcze piękniejsze kwiaty. Zauważymy, wysokie
fioletowe dzwoneczki, czy też różowe skupiska innych roślin. Po prostu jest
bajecznie! Kiedy będziemy na równi z Batyżowieckim Wodospadem dostrzeżemy, że w
jego pobliżu, po prawej stronie, jest malutki, zielony staw, do którego
spływają wody. Tylko obiektyw z większym zoomem pozwoli zobaczyć coś więcej. Chociaż
wydawać mogłoby się, że wody spływają ze ścian skalnych, to teraz widzimy, że
„ściany” przypominają wielkie, „leżące” płyty. Z powodu ciągłej wilgotności są
znacznie ciemniejsze od pozostałych w okolicy. Po ponad półgodzinnej, ale
wyczerpującej wędrówce, dochodzimy do Batyżowieckiego Plesa. Trzeba przyznać,
że okolica przypomina raj. Na pierwszy rzut oka widzimy rozległy staw w wielkim
kotle wśród wysokich gór. Przy brzegu dostrzeżemy wystające z wody dwa większe
głazy i wiele mniejszych obok. Uroda tego miejsca powoduje, że najwięcej
turystów postanawia przystanąć na pobliskich skałach. My również tak samo
zrobiliśmy i rozsiedliśmy się tuż przy wodzie, podziwiając tym samym przecudne
widoki. Co jeszcze widzimy dookoła? Po prawej – w całej okazałości, niczym nie
przysłonięte Urbanowe Turnie, z przodu – niższy szczyt Kościółek 2262 m n.p.m.
i wyższy Batyżowiecki Szczyt 2456 m n.p.m., a z lewej – monumentalną Kończystą
2538 m n.p.m. i Małą Kończystą 2450 m n.p.m. Kolor wód Batyżowieckiego Plesa po
prostu zachwyca. Wystarczy w trakcie przerwy przejść wzdłuż jego brzegu
dostępnym szlakiem. Szybko zauważymy niezwykły pas odcieni turkusowego oraz
szmaragdowego koloru. Aż chce się zostać tu na dłużej! Najciekawsze widoki
można zobaczyć po 8.30 rano w lecie, gdzie granica słońca i cienia dopiero przecina
staw na dwie części. Wówczas wody są jeszcze spokojne, a w okolicy unoszą się
lokalne mgły. Wówczas można zrobić naprawdę ciekawe i niepowtarzalne zdjęcia w
ciepłych kolorach. Ciekawostką jest to, że z powodu małej popularności szlaku
bardzo często można porankiem spotkać tu kozice. Na trzykrotne odwiedziny
Batyżowieckiego Plesa widziałem je aż dwa razy.
W okolicach stawu mamy jeszcze jedno piękne i
ciekawe miejsce. Warto dojść szlakiem do jego końca i wtedy zobaczymy
kamieniste wybrzeże tworzące linię brzegową. Tuż za kamieniami rośnie bujna
trawa. Nieco powyżej widać skupiska kosodrzewiny rosnące na wyższych półkach
skalnych. W tym miejscu zauważymy, że wiele ludzi wraca z Gerlacha w południe.
My nawet spotkaliśmy grupę ludzi, która wróciła z jego okolic, całkowicie się
rozebrała i weszła do lodowatych wód! Kiedy popatrzymy dokładniej na górskie
zbocza za stawem, zobaczymy wydeptaną ścieżkę prowadzącą na Gerlach –
przynajmniej jej początkowe fragmenty. Mniej, więcej w połowie Batyżowieckiego
Plesa, idąc oficjalnym szlakiem, dojdziemy do kolejnego rozwidlenia tras. Drugi
żółty szlak prowadzi do wioski Wyżnie Hagi, a czerwony dalej – na Ostervę. Po
blisko godzinnym postoju poszliśmy dalej. Tym razem szlak prowadzi kamiennymi
schodami, początkowo dość stromo w dół. Mamy teraz możliwość podziwiania
zielonej, naturalnej zapory z drugiej strony. Jest równie piękna z tej
perspektywy. Widzimy też, że Batyżowieckie Wodospady spływają po „leżących”
płytach skalnych. Bardzo ciekawe jest otoczenie po naszej prawej, ponieważ na
skalnych półkach rośnie obficie kosodrzewina. Na tle niebieskiego nieba wygląda
fenomenalnie! Idziemy tak około 15min, aż dochodzimy do kolejnego skrzyżowania,
gdzie żółty szlak rozłącza się z czerwonym. Na tym dość krótkim odcinku
ponownie mamy okazję podziwiać duże skupiska kwitnących wrzosów. Później szlak
zakręca w prawą stronę, przez co zostawiamy za zboczem górskim otoczenie
Batyżowieckiego Plesa i od teraz idziemy w mniej urokliwym terenie. Stopniowo
do góry, ale już nie tak stromo, będziemy obchodzić Kończystą 2538 m n.p.m. Z
racji, że jest to wielka góra, jej obejście zajmie nam jakieś 25min. Idąc jej
stokami przez większą część trasy będziemy pokonywać gołoborza kamieni, gdzie
wytyczono ścieżkę.
Kiedy obejdziemy Kończystą znajdziemy się
dokładnie pomiędzy dwiema górami: Kończystą i Tępą 2285 m n.p.m. Przez chwilę
będziemy szli Stwolską Doliną, która na tej wysokości przypomina raczej wcięcie
pomiędzy oboma szczytami. Krajobraz niewiele ulega zmianom, dlatego ludzie
zwykle przechodzą szybciej ten odcinek. W rejonie Stwolskiej Doliny przed nami
„wyrasta” nagle strome podejście. Jest to podwójny trawers, gdzie na jego górze
osiągamy wysokość 2000 m n.p.m. Trawers potrafi solidnie zmęczyć, a z daleka
wydaje się tylko małym i „zwykłym” podejściem. To miejsce przypomina bardzo
Ostervę, dlatego łatwo się pomylić. Po pokonaniu trawersu rozpoczynamy obchodzenie
wąskiej grani Tępej 2285 m n.p.m. Cały czas idziemy do góry, ale od teraz
stopniowo. Nadal poruszamy się w kamienistym terenie, gdzie rosną bujne kępy
traw. Można powiedzieć, że niewiele zmienia się dookołaa. Jedynie to, że
widzimy nieco inne góry za sobą. Kiedy wyjdziemy za zbocze Tępej, zwane Klinem
(około godzina wędrówki od rozwidlenia żółtego i czerwonego szlaku) zauważymy
charakterystyczną i dość rozległą przełęcz. To oczywiście Osterva. Za Klinem
idziemy bardzo powoli opadającym szlakiem, gdzie mijamy małe, kolorowe
chorągiewki, podobne do tych z Himalajów. Widzimy stąd już cały przebieg szlaku
aż do przełęczy. Nadal jest bardzo kamienisto i brakuje zieleni. W tych
partiach trawy szybko przyjmują jesienne kolory pomimo tego, że jest sierpień i
lato trwa w pełni. Do Ostervy pozostało nam około 25min drogi. Schodziliśmy
swoim tempem. Na ostatnim załamaniu zbocza Tępej (miejsce, gdzie łączą się
strome turnie tej góry, a my jesteśmy na łagodnie nachylonych stokach),
zauważamy, że szlak bardziej stromo opada ku przełęczy. Dochodzimy do Ostervy!
W końcu możemy odpocząć! Widok z Osterwy jest niesamowity, ponieważ widzimy
Popradzkie Pleso i znowu mamy wgląd do zielonego świata. Pomimo dłuższej
wędrówki nikt nie chce tak szybko schodzić.
Zejście z Osterwy jest bardzo strome i idziemy
licznymi, długimi trawersami, które z pewnością u niejednego przyczyniły się do
powstania odcisków. Z powodu stromizn i pięknych widoków każdy chce odpocząć na
górze i cieszyć oczy wspaniałymi widokami. My zrobiliśmy tak samo, pomimo tego,
że nie znajdziemy na przełęczy wytchnienia od upalnego słońca. Wolnej
przestrzeni jest tak dużo, że każdy znajduje sobie miejscówkę wśród skał. Nie
warto zostawać na samej Osterwie, ale raczej polecam pójść na pobliski
wierzchołek o tej samej nazwie, mający 1980 m n.p.m., gdzie mamy lepsze widoki
na Mięguszowiecką Dolinę. Wejście na szczyt trwa niecałe 5min. Chyba najlepiej
widać stąd Wysoką 2547 m n.p.m. Widać też dużą część trasy prowadzącej na Rysy
i Koprowy Wierch. Zostaliśmy na górze i obserwowaliśmy, jak inni wchodzą na
Tępą, wydeptaną, nieoficjalną ścieżką. Wielu decydowało się na ten szczyt. Dla
mnie przypominał on raczej coś na wzór skalistych Tatr Zachodnich i nie
zachęcał mnie do wejścia. Po ponad półgodzinnej przerwie rozpoczęliśmy rozmowy
o zejściu. Największe obawy miała Ilona, ponieważ bała się zmęczenia stóp od
ciągłego hamowania. Z Osterwy (przełęczy) schodzimy ciągle bardzo stromymi
trawersami, gdzie nieustannie hamujemy przednią częścią stopy i kolanami. Z
tego względu, po przejściu rzędów trawersów, czujemy mocne zmęczenie. Sam szlak
jest bardzo ciekawy pod względem przyrodniczym, ponieważ z kamienistej
przełęczy nagle wkraczamy w piękny, zielony świat. Ponownie zachwycałem się
wspaniałymi kwiatami, dzwoneczkami, czy też roślinami na wzór bawełny, które
ozdabiały szlak. Cały czas widzimy pełny przebieg trasy, więc wiemy ile pozostało
nam do końca. Schodzenie nie jest nudne, chociaż czasami uciążliwe, ponieważ
krajobraz szybko ulega zmianom i za chwilę wchodzimy w pojedyncze pasy
kosodrzewiny poprzecinane bujnymi kępami traw z fioletowymi dzwoneczkami. Dalej
spotkamy intensywnie ciemne fioletowe kwiaty przypominające „buciki”. Dla
samych widoków na Popradzkie Pleso i wspaniałą przyrodę warto schodzić tą
trasą.
W trakcie schodzenia do Popradzkiego Plesa
będziemy pokonywać kolejne trawersy. Najpiękniejszy widok zobaczymy na około
cztery zygzaki przed gołoborzem kamieni, które oznaczać będzie dla nas ulgę, bo
od tego miejsca jest już prawie równo. Zobaczymy piękne, żywozielone lasy i
nawet w środku słonecznego lata oraz czerwone owoce jarzębiny. To wszystko
ujrzymy na tle zielonego Popradzkiego Plesa oraz ciekawych zboczy góry Osterwa.
Wszystko komponuje się w przepiękną całość. Od gołoborzy idziemy w prawie płaskim
terenie, gdzie kamienną ścieżką dochodzimy do schroniska Chata Popradzkie
Pleso. Usiedliśmy tu i napiliśmy się kolejnej Kofoli oraz spotkaliśmy parę z
dzielnicy obok, której mieszkamy na co dzień! To było ciekawe spotkanie. Obowiązkowo
musieliśmy powiedzieć, że świat jest mały. Schronisko widać już od samej
Przełęczy Osterwa i teraz mogliśmy popatrzeć na tę przełęcz od drugiej strony –
od dołu. Ilona powiedziała, że za żadne skarby by tam nie wchodziła, na co
Daniel odpowiedział, że zostawiła u góry swój telefon. Ja miałem jeszcze dużo
sił i gdyby dzień był dłuższy, kto wie, czy nie wybrałbym jeszcze jakiejś
pobliskiej trasy? – podobnie jak Solisko wczoraj. Przy schronisku znajdziemy
ciekawy drogowskaz informujący nas o czasach wędrówki w dniach do najbardziej
znanych gór świata takich, jak: Mt. Blanc, Aconcagua, Mc. Kinley, Mt. Everest,
czy też Mt. Elbrus.
Takim sposobem nasza mała weekendowa wyprawa
dobiegła końca, ale jesteśmy z niej bardzo zadowoleni, bo mieliśmy okazję
podziwiać przepiękne widoki i tatrzańską przyrodę przy bezchmurnym błękicie
nieba – czyli to, co zawsze mi się marzy. Z Popradzkiego Plesa trzeba było
jeszcze jakoś wrócić, dlatego skorzystaliśmy z niebieskiego szlaku, który
prowadzi drogą asfaltową. Cała wędrówka trwa około godzinę i pomimo, że idzie
się asfaltem, to jest przyjemnie. W pobliżu Popradzkiego Plesa dochodzimy do
wielkiego skrzyżowania szlaków, gdzie schodzą głównie ludzie z Rysów i
Koprowego Wierchu. W tym miejscu zobaczymy drewniane plecaki tragarzy i towary,
które są wnoszone na plecach do schroniska pod Wagą. Droga asfaltowa, którą
widzimy, początkowo stromo pnącą się do góry, jest naszym szlakiem. Na sam
koniec mamy strome, ale króciutkie podejście, po czym szlak stopniowo opada. Od
teraz będziemy iść z tłumami, ale mimo wszystko nie czujemy zmęczenia atmosferą
tak, jak podczas powrotu z Morskiego Oka. Droga jest dość wąska. Od samego
początku idziemy bardzo gęstym lasem, przez co możemy cieszyć się świeżym
powietrzem i przyjemną trasą. Swoim zwyczajem, zakładam zwykłe trampki i dzięki
temu mogę iść znacznie szybciej asfaltem. Około 5-10min wędrówki od
Popradzkiego Plesa dojdziemy do drogowskazu, gdzie żółty szlak zaprowadzi nas
do symbolicznego cmentarza Ofiar Gór. W 45min możemy wykonać krótką pętle i
wrócić z powrotem do schroniska nad Popradzkim Plesem. My jednak schodziliśmy
dalej. W połowie trasy znajdziemy niewielką wiatę, gdzie wiele osób przystaje
na chwilę. Zanim tam jednak dojdziemy, droga wije się stromymi serpentynami,
którymi schodzimy wśród skał i gęstych lasów. Dopiero poniżej wiaty rozpoczynamy
prawdziwy spacer i od teraz idziemy równym tempem. Na około 10min przed końcem
szlaku las nagle kończy się, ponieważ wchodzimy w pas zniszczeń po wichurze z
19.11.2004. Ponownie mamy widok na Niżne Tatry i na samym końcu, jeszcze raz przechodzimy
krótki pas zielonych lasów. Dochodzimy na parking, lub po lewej stronie, do
stacji kolejowej o nazwie Popradzkie Pleso, gdzie kursuje słynna Elektriczka.
Właśnie tam poszliśmy i za 20min mieliśmy pociąg w stronę Tatrzańskiej
Polianki, gdzie stał zaparkowany samochód Daniela.
Osoby przyjeżdżające samochodem mają dobrą
możliwość wędrowania po Tatrach, ponieważ nie muszą wracać w to samo miejsce,
bo mogą wrócić do dowolnej miejscowości pod Tatrami Słowackimi pociągiem, za
bardzo małe pieniądze. Nasz przejazd kosztował 1,5 EUR, ale z powodu wielkich
tłumów nawet nie mogliśmy dobić się do konduktora, a on podejść do naszego
wagonu by kupić bilet. Słowacy mają jakiś system płacenia telefonem za pomocą
SMS-ów, ale w ten temat musielibyśmy się wgryźć. Trasa jest podzielona na 4
strefy i w zależności od długości, w treści SMS wpisujemy numer danej strefy.
Po dwóch dniach ciągłej wędrówki możemy na koniec
tylko powiedzieć: oby więcej było takich tatrzańskich wyjazdów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz