Zjawisko mórz chmur w Pieninach – kiedy występują
najlepsze warunki?
Morza chmur w Pieninach są tak niezwykłe i
niepowtarzalne, że już na jedenaście miesięcy przed wystąpieniem tego zjawiska
zaplanowałem urlop. Bardzo trudno jest wyznaczyć konkretny dzień, kiedy mogą powstać
morza chmur, dlatego nastawiłem się na tydzień od 17-ego do 23-ego października
2016. Wtedy najbardziej liczyłem na udaną pogodę. Wybrałem te dni, ponieważ
zawsze zależy mi na tym, żeby nie tylko wystąpiły morza chmur, ale żeby to
zjawisko nałożyło się z najintensywniej ubarwioną jesienią, czyli krótko mówiąc
– czekałem, aż jesień będzie miała największą ilość kolorów i na czas, kiedy
nastąpi inwersja w pogodzie. Od sześciu lat „polujemy” na ten szczególny czas,
ponieważ wtedy jest po prostu najpiękniej, a teraz miał być udany rok siódmy…
Tak przynajmniej zakładaliśmy. Całe zjawisko polega na tym, że kiedy zaczynamy
wędrówkę w góry, jesteśmy poniżej poziomu chmur i widzimy nad nami tylko szare,
mało optymistyczne chmury. W trakcie podchodzenia przebijamy się przez ich
warstwę, ponieważ są nisko „zawieszone” nad dolinami i potem wędrujemy przy
bezchmurnym niebie, mając równą warstwę chmur pod nami. Kiedy wejdziemy wyżej,
zobaczymy, że chmury niejako rozlewają się niczym wody morza i wśród nich
wystają tylko szczyty najwyższych gór w okolicy. Przypomina to trochę widok,
jakbyśmy stali na małej wysepce i oglądali inne równie małe wyspy rozsiane
dookoła nas. Właśnie to wszystko chcieliśmy ujrzeć jednocześnie i dlatego
pozostaje tylko jeden tydzień w roku, kiedy jest dość duża szansa. Zwykle
wszystkie zjawiska występują jednocześnie w dniach 13-20 października każdego
roku. Problem w tym, że trzeba obserwować, jaki jest wrzesień. Jeśli jest
ciepły i słoneczny, to spodziewajmy się, że nasze „polowanie” na morza chmur
uda się w okolicach 20. października lub nawet kilka dni później, a kiedy
wrzesień jest chłodny, pochmurny i deszczowy, jak np. w latach 2013 i 2015, to
raczej powinniśmy spodziewać się widowiska około 13. października. Wszystko ma
związek z barwieniem liści na różne kolory, co jest zależne, między innymi, od
pogody we wrześniu.
Widząc, że wrzesień był piękny i słoneczny byliśmy
raczej pewni, że morza chmur i pełnia jesieni nastąpią po 20-tym października.
Niestety początek października nagle odmienił się i nastały chłodne dni i
deszczowa pogoda. Czekając na lepszą aurę, po prostu nie doczekaliśmy jej i
nawet 21. października ciągle padało… Po cichu myśleliśmy, że to będzie
pierwszy rok, kiedy nie zobaczymy pięknej jesieni w Pieninach, bo minęły już
trzy deszczowe tygodnie i nadal nie widzieliśmy żadnej odmiany na horyzoncie. Wypatrzeliśmy
jakieś okno pogodowe dopiero na 23. października. To tylko jeden jedyny
słoneczny dzień, ale właśnie wtedy mieliśmy największą szansę powodzenia, bo
wtedy zapowiadali bezchmurne niebo i miała nagle spaść temperatura, czyli
spodziewaliśmy się inwersji, gdzie temperatury w dolinach są dużo niższe niż te
wyżej w górach. Jako, że w tym roku mieliśmy tylko jedną szansę, musieliśmy
jechać bez względu na wszystko, żeby zobaczyć, jak będzie w tym roku. Drugiej
możliwości po prostu nie było, bo później już miało być po kolorowej jesieni.
Tak wyglądały nasze przygotowania i „polowanie” na morza chmur. Szlak na Trzy Korony.
Zaplanowaliśmy nasz wyjazd na godzinę 00.30 w nocy
23. października po to, żeby na miejscu być około godziny 4.00 i żeby wejść na
szczyt Trzech Koron przed wschodem słońca. Właśnie o takiej porze jest
najpiękniejsze światło i najciekawsze kolory, dlatego, jak co roku wejście na
Trzy Korony musiało być zaplanowane w całości w nocy. Obawialiśmy się tylko
jednej rzeczy – skoro cały październik był zimny, deszczowy i całkowicie
pochmurny, to jesień nie będzie miała pełnej gamy kolorów. Liście zanim poczerwienieją
zdążą od razu zżółknąć i od razu zbrązowieć, a duża część zielono-żółtych liści
po prostu opadnie przedwcześnie. Tak dzieje się w przypadku, gdy mamy zbyt
chłodny i pochmurny wrzesień lub październik. Wiedzieliśmy, że praktycznie tak
będziemy mieli na pewno, dlatego nie nastawialiśmy się na najpiękniejsze
widowisko, jakie mogliśmy dotychczas zobaczyć. Do dziś niezmiennie króluje
widok z 2010 roku, gdzie wystąpiły idealne warunki, zarówno te pogodowe, jak i
te dotyczące jesieni. Pomimo, że co roku udaje nam się wyznaczyć odpowiedni
czas i zobaczyć piękne morza chmur, to dotychczas nie trafiliśmy na piękniejsze
widowisko niż z 2010 roku – głównie z powodu niedostatecznych warunków przed
okresem „polowań” na morza chmur, co ma wielki wpływ na jakość kolorów jesieni,
kiedy występuje już to zjawisko.
Umówiliśmy się na godzinę 00.30 – ja, Daniel i
Monia. Jazda w nocy przebiegała Danielowi bardzo sprawnie. W Krościenku byliśmy
o 3.18 w nocy. Nie mogliśmy wyruszyć o tej godzinie w góry, ponieważ zbyt szybko
doszlibyśmy na szczyt, przez co wychłodzilibyśmy się niepotrzebnie, tym
bardziej, że wiedzieliśmy z prognoz o dość mocnym i mroźnym wietrze. Tej nocy
zapowiadali -2’C. Przy silnym wietrze odczucie zimna jest znacznie większe,
dlatego postanowiliśmy, że do 4.00 rano śpimy w samochodzie, a później wychodzimy
w góry. Wszędzie dookoła na trawach widzieliśmy przymarzniętą rosę i szron.
Wiedzieliśmy, że z wiatrem nie będzie lekko. Obudziliśmy się o 4.00 i szybko
przygotowaliśmy rzeczy do wyjścia. Wędrówkę z centrum Krościenka, bo tu
mieliśmy zaparkowany samochód, zaczęliśmy o godzinie 4.15. Szliśmy chodnikiem,
wracając wzdłuż drogi, którą przyjechaliśmy od strony Nowego Targu. Za około
5min wędrówki żółty szlak skręca w lewo, na małą stromą ulicę, pomiędzy małym
skupiskiem domów. Za kolejne 5min dość mocnego podchodzenia droga kończy się i
wchodzimy bezpośrednio w ciemny las. Piszę ciemny, bo szliśmy w nocy, a wschód
słońca miał być o godzinie 7.13. Mieliśmy zatem jeszcze około trzy godziny
ciemności przed sobą. W tym wypadku szlak prowadzi szeroką, utwardzoną drogą w
lesie, dlatego wystarczyło mieć dobre latarki, by widzieć daleko przed sobą
przebieg naszej trasy. Od samego początku żółty szlak jest stromy, ale dzięki
temu szybko osiągamy wysokość. Po wejściu w gęsty las minęliśmy po lewej
stronie budowany nowy dom oraz wielki, stalowy krzyż po lewej stronie (pomimo
swojej wysokości można go bardzo łatwo przeoczyć). Od tego miejsca nagle
wszystko cichnie, a nasza droga rozwidla się na dwoje możliwości.
Ścieżka odbiegająca
nieco w lewo jest ciekawa, ponieważ wejdziemy na granicę polan i lasów i ciągle
będziemy mieli widok na nocne Krościenko, a szeroka i utwardzona droga w lesie
jest właściwym szlakiem. W każdym bądź razie obie są prawidłowe i prowadzą do
celu. Za kilka minut mamy ponowne rozwidlenie szlaku, gdzie tym razem znaki zaprowadzą
nas na wąską ścieżkę w lesie, a szeroka droga obok służy raczej do podjeżdżania
służbom leśnym. Co ciekawe, większość wybiera tą drugą opcję, bo wystarczy
moment nieuwagi, by przegapić znaki. Na szczęście obie drogi łączą się powyżej
i na pewno nie zgubimy celu. Idąc właściwym szlakiem, wyjdziemy z lasu na wyżej
położone polany, dzięki czemu będziemy mieli lepszy widok na Krościenko nocą.
Właśnie w tym miejscu przechodziliśmy przez niegrubą warstwę chmur. Przed sobą
mieliśmy tylko gęstą mgłę i widzieliśmy niezliczone, malutkie kropelki unoszące
się w powietrzu, które tworzyły chmury. Dopiero po około 15min wędrówce
wyszliśmy ponad ich poziom. Z górnej części trawiastej polany, gdzie ciągle
jest tak samo stromo, obejrzeliśmy widok za naszymi plecami. Wyglądał bardzo
zachęcająco, ponieważ zobaczyliśmy morze mgieł w dolinie, a nad nim sunęły trzy
strzępiaste chmury z rodzaju stratus
fractus, co oznaczało dla mnie silny wiatr w wyższych partiach Trzech
Koron. Czasu mieliśmy bardzo dużo, dlatego nikt nikomu nie narzucał tempa.
Raczej dostosowaliśmy się do tempa Moni, która nie zatrzymywała się i dzięki
temu szybko robiliśmy postęp – można powiedzieć, że za szybko – ze względu na mroźny
wiatr.
Równym krokiem doszliśmy do końca stromych polan i
przed nami widniał już tylko las. Chwilę szliśmy mniej uciążliwym podejściem,
aż doszliśmy do tablicy informującej o wstępie do parku narodowego i zasadach w
nim obowiązujących. Nie skorzystaliśmy z tutejszych ławek, ponieważ
rozgrzaliśmy się dość mocno. Po wejściu na teren parku narodowego, przez
jeszcze jakieś 5-7min szliśmy do góry stromym zboczem, aż doszliśmy do
wypłaszczenia terenu. Po prawej stronie mijaliśmy polankę, gdzie w ciągu dnia
można podziwiać piękne, kolorowe drzewa ustawione w rzędzie na lokalnym
wzniesieniu. Mamy stąd również ciekawy widok na wioski: Niwki i Dziadowe Kąty.
Bardzo lubię ten odcinek, dlatego zawsze muszę tu przystanąć i podziwiać
panoramę Gorców, kiedy jestem na szlaku za dnia. Góry nie są widoczne
bezpośrednio z drogi, ale raczej trzeba zejść jakieś 20-30m ścieżką w prawo na
wyraźnym garbie, idąc pod pierwsze drzewa liściastego lasu. Wtedy mamy widok na
wioski oraz dużą część Gorców. Od tego miejsca szlak praktycznie staje się
bardzo łatwy i niewymagający. Początkowo schodzimy słabo opadającym zboczem, po
czym od nowa podchodzimy w słabo nachylonym terenie. Ten fragment przechodzimy
w lesie, ponieważ szlak skręca nieco na lewo od polan i teraz nie będziemy
mieli żadnych widoków. Można zatem odetchnąć w marszu po długim i stromym
podejściu. Po przejściu pierwszego zagłębienia w lesie wchodzimy na kolejny
garb, gdzie po raz drugi będziemy najpierw dość znacznie schodzić, a potem
ponownie wchodzić do góry. Za kolejnym garbem wychodzimy z lasu na niewielką
polanę, gdzie usłyszymy płynący potok oraz zobaczymy źródło wody, skąd możemy
pić wodę bez obaw. Z powodu podmokłego terenu ułożono tu drewniane kładki, a
obok nich rosną bardzo wielkie kępy traw. Takich z pewnością nie zobaczymy na
nizinach. Są bardzo ciekawe.
Dalej wchodzimy przy pomocy drewnianych schodów, a
raczej cienkich bali położonych na ścieżce. Na tym odcinku zazwyczaj jest
błoto, dlatego trzeba uważać, żeby nie ujechać. Podejście znowu staje się
strome. Za chwilę mamy po lewej stronie drewniane poręcze, jakże
charakterystyczne dla Pienin. Kiedy zakręcimy już łagodnie w prawo, barierki
zanikną, a po lewej będziemy mijali kolejną, ale bardzo ciekawą polanę z
pojedynczymi drzewami na środku. W miarę podchodzenia miniemy krótki pas lasów
i będziemy przechodzić obok kolejnej polany, gdzie w równych odstępach na
środku zobaczymy dwa małe skupiska złożone z kilku drzew. Tworzą takie bardzo
malutkie zagajniki, a dookoła widać piękną i równą, zieloną trawę. To miejsce
również przyciąga uwagę swoim pięknem. Jako, że szliśmy nocą mogliśmy jedynie
przyspieszyć kroku w mniej pochyłym terenie. Podziwianie jesieni pozostawiliśmy
na drogę powrotną. Za tą rozległą polaną rozpoczyna się niewielki pas lasów, za
których wychodzimy na prostą ścieżkę prowadzącą równo do góry. Po jej lewej
stronie mamy długi ciąg drewnianych barierek, które doprowadzą nas do Przełęczy
Szopka. Zwana jest również „Chwała Bogu”, a to za sprawą, że w dawniejszych
czasach, kiedy pasterze przychodzili tu ze swoimi owcami ze Sromowców Niżnych
(bardzo stromy i długi szlak), mówili „chwała Bogu za to, że stromizny już się
skończyły”. Po prawej mamy piękny rząd buków, a po lewej wąską, ale długą
polanę. Kilka minut trwa podchodzenie tym odcinkiem aż dojdziemy do
skrzyżowania szlaków, gdzie wzdłuż drewnianych barierek mamy do dyspozycji całe
mnóstwo ławek na odpoczynek. O tej porze nocy nie chcieliśmy zatrzymywać się na
Przełęczy Szopka, ponieważ po raz pierwszy poczuliśmy silniejsze i chłodne
podmuchy wiatru. Raczej tęskniliśmy za lasem. Jedyne, co bardzo cieszyło, to
fakt, że pomiędzy Tatrami a Pieninami „rozlało” się białe morze chmur. Dopiero
teraz miałem pewność, że zobaczymy piękne widowisko, ponieważ w niżej
położonych lasach widzieliśmy latarnie z kilku wiosek, co oznaczało, że nie będzie
mórz chmur. Ze szczytu Trzech Koron mogliśmy zobaczyć, dlaczego tak się stało, ale
o tym będzie dalej.
Przełęcz Szopka słynie z cudownego widoku na
Tatry. Uważam, że najpiękniejszy jest właśnie jesienią, ponieważ drzewa barwią
się na czerwono i żółto, a w oddali widzimy zwykle ośnieżone Tatry. Widok jest
po prostu niezapomniany i niecodzienny! Byliśmy tu o godzinie 5.21, więc szliśmy
dopiero 1h 06min podczas, gdy tablica mówiła o 2h 15min potrzebnych do wejścia
na szczyt. Wiedzieliśmy, że pomimo dostosowania się do najsłabszej osoby i tak
wejdziemy dużo przed czasem, co teraz nie było dla nas korzystne. Daniel
oceniał, że wystarczy nam 1h 30min na przejście całej trasy. Poszliśmy więc wolniej
dalej. Szlak na Trzy Korony od przełęczy jest dość mocno stromy, ponieważ do
ostatniej polany przed szczytem podchodzimy aż czterema stromymi zboczami i
każde z nich następuje bezpośrednio po sobie. Tuż za wielką polaną na Przełęczy
Szopka rozpoczynamy podejście drewnianymi schodami w lesie. Szlak w
międzyczasie zakręca nieco w prawo i dodatkowo niewyraźna, ale szeroka ścieżka
prowadzi w zarośla. Idziemy oczywiście szeroką drogą. Nasz szlak na Trzy Korony
zakręca jeszcze kilka razy, gdzie wchodzimy na kolejne zbocza ze schodami.
Przez cały czas wędrujemy lasem. Kiedy za trzecim podejściem teren nieco jest
płaski, Monia zastanawiała się, czy już nie dochodzimy do drewnianej chatki –
deszczochronu, który jest położony tuż przed przełęczą podszczytową, gdzie
można przeczekać złą pogodę. Po chwilowej wędrówce w miarę płaskim terenie,
rozpoczęliśmy ostatnie – czwarte – podejście drewnianymi schodami z bali. Jest
chyba najdłuższe, ale znowu nie tak długie, żeby nie dać rady. Dla większości
turystów, których spotykamy na szlaku za dnia, cała trasa jest wyczerpująca,
ponieważ mamy dużo stromych podejść i dla osób nie chodzących regularnie po
górach z pewnością są zbyt męczące i tacy muszą zatrzymywać się kilka razy, by
złapać oddech.
Podchodziliśmy równym tempem Moni i nawet sama zauważyła, że od
przełęczy Szopka do deszczochronu, zwanego przez nas „chatką”, doszliśmy w
zaledwie 21min. Całe przejście zajęło nam dotychczas 1h 42min. To niewiele, jak
na spokojną wędrówkę bez żadnego pośpiechu. Do szczytu zostało nam jakieś
5-10min – zależy, jak kto idzie. Wyżej nie chcieliśmy już wchodzić, ponieważ
była dopiero godzina 5.42 i słyszeliśmy jak wiatr „gwiżdże u góry”, a wschodu
spodziewaliśmy się dopiero o godzinie 7.13. Wymarzlibyśmy bardzo szybko
zupełnie niepotrzebnie. Po krótkim postoju w chatce, Daniel zapytał, czy
idziemy do góry. Odpowiedziałem, że nie bo i tak nocnych zdjęć nie zrobię z
ręki. Postanowiłem, że zostanę z Monią w środku i poczekamy do około 20min
przed wschodem słońca, po czym wyjdziemy na Trzy Korony. Od drewnianej chatki
pozostało jakieś 2-3min wędrówki przez niewielki pas lasów, przełęcz z wielką
trawiastą polaną i dochodzi się wtedy do drugiej drewnianej, tym razem budki,
gdzie pobiera się opłaty za wstęp na szczyt w sezonie turystycznym. Za budką idziemy
na szczyt za pomocą kratownicowych, stalowych kładek i schodów przez jakieś
5min, po czym stajemy na niewielkiej platformie widokowej. Schody są strome,
więc wielu turystów przystaje na nich, by złapać tchu. My jednak ze względu na
chłód zostaliśmy w drewnianej chatce, gdzie czekaliśmy około 1h 10min do
wyjścia. Tutaj też nie osłoniliśmy się całkowicie od wiatru, ponieważ obie
długie ściany są zbudowane z bali przeciętych wzdłuż, a pomiędzy nimi widać
duże dziury, przez które wieje wiatr. Jeśli wiatr zawiewa od strony którejś ze
ścian, to pomimo dobrego miejsca, trudno nam będzie uchronić się przed chłodem.
Warto wziąć koc i narzucić go na część ściany od wewnątrz. W międzyczasie doszła
do nas para z woj. lubelskiego, dlatego szybciej upływał nam czas. Patrzeliśmy,
jak jeszcze inne ekipy wchodziły do góry. My nadal czekaliśmy. Po chwili para z
woj. lubelskiego poszła za resztą. Moni robiło się coraz zimniej, ale
wiedzieliśmy, że na szczycie będzie jeszcze gorzej. Zadecydowaliśmy, że
pójdziemy o godzinie 6.50, tak, żeby na platformie widokowej być po godzinie
7.00 rano. Zostałoby nam wówczas 10min do wschodu słońca. W trakcie
przeczekiwania rozglądałem się za morzami chmur w dolinach i wypatrzyłem nawet
jakieś skupiska.
Po 6.50 wyszliśmy z chatki. Przeszliśmy trawiastą
przełęcz, skąd za drewnianą budką, w której widzieliśmy dwa śpiwory (inni też
„polowali” ale raczej na wschód słońca) podchodziliśmy dalej stalowymi
schodami. Na początkowym ich odcinku mieliśmy cudowny widok na pełne morze
chmur, co bardzo nas zachwyciło! Teraz tym bardziej pospiesznie wchodziliśmy na
szczyt Trzech Koron. Na ostatnich schodach stanęliśmy, ponieważ… zabrakło
miejsca na platformie! Ludzie przegrupowywali się, bo każdy chciał zrobić dobre
zdjęcia. Statywy dzisiaj nie miały sensu, ponieważ wiał silny wiatr, a każdy
krok powodował, że platforma drgała, przez co wychodziły poruszone zdjęcia na
długim czasie naświetlania. Nocne ujęcia raczej mogły wyjść, ale nie dzisiaj…
Daniel sam stwierdził, że nic z tego, choć na szczycie był już od 1h 10min.
Razem na platformie tworzyliśmy dwunastoosobową grupę. Myślę, że nikt więcej
nie znalazłby już więcej miejsca…
Udane „polowanie” na morza chmur – czyli, piękno
tego zjawiska.
Trafiliśmy na najwłaściwszy moment, ponieważ na
wschodzie powstał gruby pas czerwieniejących chmur. Nie liczyliśmy na wschód
słońca, ale raczej na to, co będzie się działo tuż po nim. Jedna czteroosobowa
grupa zrezygnowała już o godzinie 7.03, ponieważ stwierdziła, że wschodu nie
będzie, a słonce wyjdzie dopiero po godzinie 11.00. Mocno przeszacowali czas,
bo ja stawiałem, że nie będzie wschodu słońca, ale za to będą piękne czerwone
chmury, a samo słońce zobaczymy za jakieś pół godziny. Nie dziwiłem się tamtej
ekipie, ponieważ, jak większość, weszła przedwcześnie i przemarzła. Przeszywający
chłód szybko ich zniechęcił. My natomiast oczekiwaliśmy największego widowiska,
które ma swój początek dopiero po wschodzie słońca. Na początku fotografowaliśmy
czerwieniejący gruby pas chmur, a o godzinie 7.13 bardzo cienki, intensywnie
czerwony pasek pod nim. Nie widzieliśmy słońca ani przez chwilę, dlatego
spoglądaliśmy w stronę Tatr. Góry pięknie przysypało śniegiem i dzięki temu
wyróżniały się swoim majestatem. Widzieliśmy jak dwutysięczniki oświetlają
różowe promienie. Wszyscy skierowali obiektywy w stronę Tatr. Promienie jednak
zniknęły po pięciu minutach i teraz pozostało nam czekanie na słońce, aż
wyjdzie ponad pas chmur. Za jakieś 30min pojawiła się tarcza świecąca coraz
mocniejszym światłem. Od tego momentu słońce świeciło pełną mocą, ponieważ na
niebie nigdzie nie widniały już żadne chmury. Teraz mieliśmy pewność pogody.
Najbardziej
oczekiwany moment dla mnie, nastał od tej chwili. Spoglądałem w stronę Nowej
Góry i Babiej Góry. Nowa Góra 808 m n.p.m. jest najpiękniejsza według mnie,
ponieważ góruje nad okolicą i dodatkowo cieszy zielenią lasów. Najciekawsze
jest to, że wygląda, jakby porozrzucano w równych odstępach na niej kolorowe –
żółte i czerwone drzewa. Niższe, okoliczne góry wyglądają podobnie. Z tego
względu całą uwagę skupiałem na otoczeniu Nowej Góry, bo właśnie w jej
okolicach jesień przybierała najpiękniejsze barwy. To wszystko podziwialiśmy na
tle rozległego morza chmur, które ciągnęło się aż do samej Babiej Góry,
odległej o 82km od nas! Widoczność mieliśmy idealną, bo mogliśmy dostrzec na
niej wiele szczegółów pomimo bardzo dużego dystansu. Morze chmur rozciągało się
aż po Tatry i przed nami na całą Orawę. Nie było aż tak gęste pod Trzema Koronami
i chmury wyjątkowo nisko „zawisły”. „Morze” nie zdołały przedrzeć się do
wyższej części Pienin, co każdego wcześniejszego roku miało zawsze miejsce. Silne
i mroźne podmuchy wiatru skutecznie zniechęcały, żeby pozostawać na szczycie,
ale dla dobrych widoków i zdjęć chcieliśmy być jak najdłuższej. Z doświadczenia
wiedzieliśmy, że przez trzy godziny po wchodzie, morze chmur ulega dużym przemianom,
jak również samo światło słoneczne zmienia temperaturę barwową od bardzo
ciepłej, do światła, które nazywamy „dziennym”. W miarę upływu czasu
podziwialiśmy, jak zmieniają kształty chmury w okolicach Dunajca, oraz jak
odsłaniają się polany ponad Sromowcami Niżnymi i jak wkracza na nie wielkie
stado owiec liczące około 200 sztuk. Najbardziej chciałem zobaczyć niezwykłe
morze chmur i kolorową jesień i właśnie teraz oba zjawiska wystąpiły
jednocześnie! Mieliśmy naprawdę dobre widowisko, ponieważ na deser w tle
górowały ośnieżone Tatry. Blisko godzinę spędziłem na robieniu zdjęć w
okolicach Nowej Góry, ponieważ po ponad godzinie od wschodu słońca, chmury
zaczęły przedzierać się pomiędzy niższymi szczytami Pienin. Dodawały one uroku temu
pasmu górskiemu. Bliżej nas, ale gdzieś pomiędzy skałami i lasami, nagle
powstał „kocioł”, gdzie kłębiły się nieustannie nowe chmury i wystrzeliwały w
powietrze, po czym znikały. Najciekawszy był fakt, że po prawej ich stronie
powstawały strzępy w kolorach tęczy! Większość z pozostałych skupiła uwagę na
tym zjawisku.
W międzyczasie zauważyliśmy wchodzącą młodą parę,
która przyszła tu na sesję zdjęciową! Trzeba przyznać, że trafili, jak nigdy,
bo ślub zaplanowali z pewnością dużo wcześniej, cały październik przeminął pod
znakiem deszczy, a im udało się trafić na dopiero drugi słoneczny dzień w miesiącu!
Mieli ogromne szczęście! Najbardziej podziw wzbudziła panna młoda, bo weszła w
sukni ślubnej opatulona w górską kurtkę, ale na Trzech Koronach stanęła z mężem
na betonowym słupku i zdjęła kurtkę, by móc zrobić sesję zdjęciową tylko w
sukni. Mało kto odważyłby się przy takim silnym i mroźnym wietrze, stąd ludzie
patrzeli na nią z podziwem. W miarę upływu czasu na platformie było coraz mniej
chętnych, aż zostaliśmy tylko my – w trójkę. Teraz mieliśmy cały teren szczytu
dla siebie i mogliśmy robić zdjęcia z miejsc, które chcieliśmy. Swoją uwagę
skupiłem również na daleki widok na Gorce, widziane przez jesienne buki,
wyrastające z białych skał. Dodatkowo w dolinach zalegało piękne morze chmur. Taką
panoramę miałem, patrząc dokładnie na północ. Widoki szybko ulegały zmianom, bo
teraz w okolicach Nowej Góry morza chmur zaczęły się unosić. Fragmenty chmur sunęły
nad jesiennymi górami, tworząc wysokie strzępy, które dodawały uroku Pieninom.
Co chwilę widzieliśmy coś innego i niezwykłego. Długo nie mogliśmy przestać
podziwiać szybkiej zmienności tego zjawiska, które pomiędzy Tatrami, a
Pieninami przemieszczało się w stronę Orawy, tworząc jakby sześć fal. Patrząc z
góry, mogliśmy zauważyć, dlaczego w nocy widzieliśmy, że w jednych miejscach
nie ma mórz chmur, a pod Tatrami były. Widzieliśmy, że naturalną zaporą dla
chmur okazało się długie wzniesienie kończące dolinę, w której widać wiele
wiosek i skupisk domów. Podchodząc żółtym szlakiem na Trzy Korony mogliśmy
widzieć tylko miejscowości do tego wzniesienia. To, co za nim, było dla nas już
niewidoczne. Całe szczęście, bo gdyby na podstawie tego, co zobaczyliśmy,
mielibyśmy ocenić warunki, musielibyśmy szybko zawrócić już na początku.
Po około dwóch godzinach światło stało się białe i
teraz kolory jesieni zupełnie było widać inaczej. To znaczy, że podczas
wczesnoporannego słońca barwy są bardzo ciepłe, a teraz nieco bladły. Za to
patrząc w najbliższym otoczeniu zauważyliśmy, że liście nabierały intensywności
kolorów na tle niebieskiego nieba. Ten widok zachwycał! O godzinie 8.55
zaczęliśmy schodzić. Przeszywający chłód najszybciej zmusił Daniela do zejścia,
ponieważ ponadgodzinne oczekiwanie na wchód słońca skutecznie go wyziębiło. Podczas
drogi powrotnej nie liczyliśmy na kolejne atrakcje na trasie. Szlak na Trzy
Korony stał się nie do poznania! Ledwo wyszliśmy zza drewnianej budki i
musieliśmy przystanąć na trawiastej polanie na wielkiej przełęczy, ponieważ nad
nią sunęły chmury, tworząc cienką mgiełkę. Co ciekawe, kiedy stanęliśmy tak,
żeby promienie przenikały przez korony drzew, zobaczyliśmy bardzo niezwykły
widok! Promienie wyglądały jak świetliste miecze przeszywające mgłę!
Rozchodziły się we wszystkich kierunkach, tworząc kuliste skupiska! Ten widok
tak bardzo zachwycał, że stanęliśmy tu na dłużej. Wszyscy chcieliśmy uchwycić
to zjawisko jak najlepiej na zdjęciach. W oddali widzieliśmy nawet ośnieżone
Tatry, patrząc przez gałąź starego buka. Za przełęczą wróciliśmy do chatki, ale
stwierdziliśmy, że nie pójdziemy tajnym przejściem, czyli na niższy szczyt
Trzech Koron, patrząc w kierunku Czerwonego Klasztoru. Po trzytygodniowych
opadach deszczu i teraz mrozie, nie mogliśmy ryzykować, ponieważ w jednym
miejscu trzeba przejść po bardzo wąskiej półce nad przepaścią, gdzie idziemy
kępami traw pod ścianą skalną Trzech Koron. Nie trudno było o pośliźnięcie w
takich warunkach.
Szybko wróciliśmy do naszej „chatki”, gdzie
czekaliśmy na wschodzące słońce. Teraz zrobiło się tak przyjemnie, że aż
chcieliśmy zostać na dłużej, żeby chociażby posłuchać niesamowitej ciszy…
Schodziliśmy powoli. Wystarczyło wejść do lasu, by zatrzymało nas kolejne niezwykłe
zjawisko. Tym razem w lesie powstała cienka mgiełka, a słońce świeciło za
naszymi plecami. Promienie słoneczne rozchodziły się tutaj w kolisty sposób, w
szczególności, gdy staliśmy za jakimś drzewem. Widok był niesamowity!
Wymyślaliśmy różne motywy, by zrobić ciekawą sesję foto w tym miejscu. W tym
samym czasie doszedł do nas jakiś pan, który przyszedł z dołu, jako jeden z
pierwszych i pokazał nam na zdjęciu trzy samice jeleni. Mówił, że jest bardzo
cicho i żeby nie mówić, to jeszcze je można będzie zobaczyć. Za kilkanaście
minut mgły pomału ulegały rozpadowi. Widzieliśmy też, że morza chmur szybko
zanikają. Szlak po wschodzie słońca odtajał i teraz co chwilę ujeżdżaliśmy na błotnistych
ścieżkach. Patrzeliśmy, żeby tylko dojść w całości do Przełęczy Szopka. Seria
czterech stromych zboczy mijała nam bardzo szybko.
O godzinie 9.52 doszliśmy do przełęczy.
Myśleliśmy, że to już koniec pięknych widoków, ale tutaj zobaczyliśmy kolejne
widowisko. Nowa Góra, znajdowała się tuż przed nami, po prawej stronie, patrząc
od trawiastej polany „spływającej” w stronę Sromowców Niżnych. Za nią widniał
cały ciąg zimowych Tatr słowackich i Mięguszowieckich Szczytów – wyraźnie
rozpoznawalnych nawet z tej odległości! Widoczność powietrza mieliśmy wyjątkową
i mogliśmy zobaczyć wiele szczegółów. Najbardziej zachwycało zestawienie
zimowych Tatr z jesiennymi barwami Pienin. Wyglądało to tak, że przed nami
ostatnie podejście ze Sromowców Niżnych do Przełęczy Szopka kipiało aż żółtymi
i czerwonymi odcieniami barw liści. Nieco dalej mieliśmy widok na kolorową Nową
Górę, po czym pomiędzy Tatrami a Pieninami spoglądaliśmy na rozległe, zielone
doliny. Dodatkowo Tatry przecinał pas chmur w połowie. Takiego widoku nie da
się zapomnieć! Należy do jednych z najcudowniejszych w Pieninach i w ogóle w
polskich górach. Z powodu tak cudownego miejsca i słońca, które teraz ogrzewało
nas po kilkugodzinnym mroźnym wietrze, chcieliśmy tu zostać na dłużej. Usiedliśmy
na ławce oświetlonej przez słońce od kilku minut, gdzie odpoczywaliśmy i
cieszyliśmy się pięknem przełęczy Szopka. O tej porze dochodzili dopiero pierwsi
turyści z Krościenka i Sromowców Niżnych. Ci ze Sromowców Niżnych mieli
znacznie trudniejsze podejście, bo jest bardzo długie i na całej długości
bardzo strome i na dodatek w otoczeniu skał.
Z przełęczy schodziliśmy dopiero po godzinie
11.00. Teraz mogliśmy nacieszyć oczy wspaniałymi polanami, które mijaliśmy w
nocy. Stwierdziliśmy, że są równie piękne. Ja i Monia wspominaliśmy, że dwa
lata temu (w 2014 roku), było tak ciepło, że rozłożyliśmy się kocem na słonecznej
polanie z dwoma małymi zagajnikami i słuchaliśmy wspaniałej ciszy i śpiewających
ptaków. W międzyczasie padał intensywny „deszcz” złożony tylko i wyłącznie z
liści. Dzisiaj brakowało nam trochę tego ciepła i bardziej złotej, polskiej
jesieni. W trakcie drogi powrotnej widzieliśmy turystów podchodzących do góry.
Szybko utworzyły się większe grupy i co chwilę ktoś przerywał niesamowity spokój
tych gór krzykami. W okolicach strumienia i źródełka mogliśmy zobaczyć jeszcze
ogromne kępy traw oraz jak bardzo przymroziło okoliczną polankę. Czym niżej
schodziliśmy, tym bardziej słońce dogrzewało. Najbardziej cieszył fakt, że to
co najlepsze udało nam się zobaczyć i szkoda, że już przeminęło, bo jeśli inni
weszli na szczyt Trzech Koron, to już nie zobaczyli mórz chmur, wschodu słońca,
promieni jak świetlne miecze, czy też kotła kłębiących się chmur. W Krościenku
panował spokój, jak w niedzielę. Szybko więc wyjechaliśmy, żeby bez problemów
wrócić do domów. Stanęliśmy jeszcze na stacji paliw pomiędzy Krościenkiem a
Białym Potokiem, gdzie pasterz szedł ze swoim wielkim stadem owiec. Wszystkie
przechodziły w pobliżu zaparkowanych samochodów, a Monia wysiadła i zaczęła
kręcić film. Baca zapytał tylko, czy film będzie w jakiejś regionalnej
telewizji, czy na TVN-ie…
Michał, zdjęcia jak z bajki!!! Cudo!
OdpowiedzUsuńDzięki. U Ciebie też podobały mi się Twoje morza chmur w Pieninach z Sokolicy. Miałaś Jolu cudnie!
OdpowiedzUsuńPo prostu wow! A ja tego dnia byłam na Śnieżce. Zero widoków!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak wyszło. W tym roku tylko był jeden dzień z tak efektownymi widokami, dlatego starałem się go wyznaczyć jak najdokładniej, jak tylko mogłem, żeby zobaczyć morza chmur w Pieninach przy jesieni w pełni kolorów. Co roku, od 7 lat, powtarzam ten wyjazd, bo tych widoków nie da się zapomnieć.
UsuńNapiszę szczerze, może będę krytykant. Zdjęcia piękne. Ale i zdjęć i tekstu od groma, co spowodowało że i jedno i drugie przewinąłem tylko bo ich za dużo. Moim zdaniem podzielić wszystko przez 4 i byłoby w sam raz. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńUsunąłem jeden komentarz, bo był taki sam i wyświetlał się dwa razy. Nie mam nic przeciwko wyrażaniu takich opinii, bo nie było jeszcze ani jednego człowieka, który by wszystkim dogodził. Każdy z nas oczekuje czego innego, dlatego słowa traktuję jako jak najbardziej słuszne, bo dzisiaj większość ludzi nie ma czasu i raczej wszystko wykonuje pobieżnie i "przelotem". Tobie nie spasowała taka forma przedstawiania relacji, a innym znowu tak. Jednak pisze do mnie mnóstwo ludzi zainteresowanych tematem nie tylko Pienin, bo w tych relacjach podaję wiele szczegółów, jak wyznaczać dzień mórz chmur i jednoczesnego największego ubarwienia liści, czy też jak rozpoznawać warunki pogodowe, albo gdzie się zatrzymać, by zobaczyć więcej, niż widzą ludzie na szlakach idących "na zaliczenie" góry. Z tego względu teksty są znacznie dłuższe, by ktoś mógł dowiedzieć się czegoś więcej od strony "co więcej można zobaczyć na znanych szlakach". I ja Ciebie pozdrawiam.
Usuń