wtorek, 25 października 2016

Pieniny 2016 - 23.10.2016 - morza chmur w Pieninach, Pieniny jesienią

 Pieniny jesienią Trzy Korony - szlaki

Zjawisko mórz chmur w Pieninach – kiedy występują najlepsze warunki?
Morza chmur w Pieninach są tak niezwykłe i niepowtarzalne, że już na jedenaście miesięcy przed wystąpieniem tego zjawiska zaplanowałem urlop. Bardzo trudno jest wyznaczyć konkretny dzień, kiedy mogą powstać morza chmur, dlatego nastawiłem się na tydzień od 17-ego do 23-ego października 2016. Wtedy najbardziej liczyłem na udaną pogodę. Wybrałem te dni, ponieważ zawsze zależy mi na tym, żeby nie tylko wystąpiły morza chmur, ale żeby to zjawisko nałożyło się z najintensywniej ubarwioną jesienią, czyli krótko mówiąc – czekałem, aż jesień będzie miała największą ilość kolorów i na czas, kiedy nastąpi inwersja w pogodzie. Od sześciu lat „polujemy” na ten szczególny czas, ponieważ wtedy jest po prostu najpiękniej, a teraz miał być udany rok siódmy… Tak przynajmniej zakładaliśmy. Całe zjawisko polega na tym, że kiedy zaczynamy wędrówkę w góry, jesteśmy poniżej poziomu chmur i widzimy nad nami tylko szare, mało optymistyczne chmury. W trakcie podchodzenia przebijamy się przez ich warstwę, ponieważ są nisko „zawieszone” nad dolinami i potem wędrujemy przy bezchmurnym niebie, mając równą warstwę chmur pod nami. Kiedy wejdziemy wyżej, zobaczymy, że chmury niejako rozlewają się niczym wody morza i wśród nich wystają tylko szczyty najwyższych gór w okolicy. Przypomina to trochę widok, jakbyśmy stali na małej wysepce i oglądali inne równie małe wyspy rozsiane dookoła nas. Właśnie to wszystko chcieliśmy ujrzeć jednocześnie i dlatego pozostaje tylko jeden tydzień w roku, kiedy jest dość duża szansa. Zwykle wszystkie zjawiska występują jednocześnie w dniach 13-20 października każdego roku. Problem w tym, że trzeba obserwować, jaki jest wrzesień. Jeśli jest ciepły i słoneczny, to spodziewajmy się, że nasze „polowanie” na morza chmur uda się w okolicach 20. października lub nawet kilka dni później, a kiedy wrzesień jest chłodny, pochmurny i deszczowy, jak np. w latach 2013 i 2015, to raczej powinniśmy spodziewać się widowiska około 13. października. Wszystko ma związek z barwieniem liści na różne kolory, co jest zależne, między innymi, od pogody we wrześniu.

Widząc, że wrzesień był piękny i słoneczny byliśmy raczej pewni, że morza chmur i pełnia jesieni nastąpią po 20-tym października. Niestety początek października nagle odmienił się i nastały chłodne dni i deszczowa pogoda. Czekając na lepszą aurę, po prostu nie doczekaliśmy jej i nawet 21. października ciągle padało… Po cichu myśleliśmy, że to będzie pierwszy rok, kiedy nie zobaczymy pięknej jesieni w Pieninach, bo minęły już trzy deszczowe tygodnie i nadal nie widzieliśmy żadnej odmiany na horyzoncie. Wypatrzeliśmy jakieś okno pogodowe dopiero na 23. października. To tylko jeden jedyny słoneczny dzień, ale właśnie wtedy mieliśmy największą szansę powodzenia, bo wtedy zapowiadali bezchmurne niebo i miała nagle spaść temperatura, czyli spodziewaliśmy się inwersji, gdzie temperatury w dolinach są dużo niższe niż te wyżej w górach. Jako, że w tym roku mieliśmy tylko jedną szansę, musieliśmy jechać bez względu na wszystko, żeby zobaczyć, jak będzie w tym roku. Drugiej możliwości po prostu nie było, bo później już miało być po kolorowej jesieni.

Tak wyglądały nasze przygotowania i „polowanie” na morza chmur. Szlak na Trzy Korony.

Zaplanowaliśmy nasz wyjazd na godzinę 00.30 w nocy 23. października po to, żeby na miejscu być około godziny 4.00 i żeby wejść na szczyt Trzech Koron przed wschodem słońca. Właśnie o takiej porze jest najpiękniejsze światło i najciekawsze kolory, dlatego, jak co roku wejście na Trzy Korony musiało być zaplanowane w całości w nocy. Obawialiśmy się tylko jednej rzeczy – skoro cały październik był zimny, deszczowy i całkowicie pochmurny, to jesień nie będzie miała pełnej gamy kolorów. Liście zanim poczerwienieją zdążą od razu zżółknąć i od razu zbrązowieć, a duża część zielono-żółtych liści po prostu opadnie przedwcześnie. Tak dzieje się w przypadku, gdy mamy zbyt chłodny i pochmurny wrzesień lub październik. Wiedzieliśmy, że praktycznie tak będziemy mieli na pewno, dlatego nie nastawialiśmy się na najpiękniejsze widowisko, jakie mogliśmy dotychczas zobaczyć. Do dziś niezmiennie króluje widok z 2010 roku, gdzie wystąpiły idealne warunki, zarówno te pogodowe, jak i te dotyczące jesieni. Pomimo, że co roku udaje nam się wyznaczyć odpowiedni czas i zobaczyć piękne morza chmur, to dotychczas nie trafiliśmy na piękniejsze widowisko niż z 2010 roku – głównie z powodu niedostatecznych warunków przed okresem „polowań” na morza chmur, co ma wielki wpływ na jakość kolorów jesieni, kiedy występuje już to zjawisko.

Umówiliśmy się na godzinę 00.30 – ja, Daniel i Monia. Jazda w nocy przebiegała Danielowi bardzo sprawnie. W Krościenku byliśmy o 3.18 w nocy. Nie mogliśmy wyruszyć o tej godzinie w góry, ponieważ zbyt szybko doszlibyśmy na szczyt, przez co wychłodzilibyśmy się niepotrzebnie, tym bardziej, że wiedzieliśmy z prognoz o dość mocnym i mroźnym wietrze. Tej nocy zapowiadali -2’C. Przy silnym wietrze odczucie zimna jest znacznie większe, dlatego postanowiliśmy, że do 4.00 rano śpimy w samochodzie, a później wychodzimy w góry. Wszędzie dookoła na trawach widzieliśmy przymarzniętą rosę i szron. Wiedzieliśmy, że z wiatrem nie będzie lekko. Obudziliśmy się o 4.00 i szybko przygotowaliśmy rzeczy do wyjścia. Wędrówkę z centrum Krościenka, bo tu mieliśmy zaparkowany samochód, zaczęliśmy o godzinie 4.15. Szliśmy chodnikiem, wracając wzdłuż drogi, którą przyjechaliśmy od strony Nowego Targu. Za około 5min wędrówki żółty szlak skręca w lewo, na małą stromą ulicę, pomiędzy małym skupiskiem domów. Za kolejne 5min dość mocnego podchodzenia droga kończy się i wchodzimy bezpośrednio w ciemny las. Piszę ciemny, bo szliśmy w nocy, a wschód słońca miał być o godzinie 7.13. Mieliśmy zatem jeszcze około trzy godziny ciemności przed sobą. W tym wypadku szlak prowadzi szeroką, utwardzoną drogą w lesie, dlatego wystarczyło mieć dobre latarki, by widzieć daleko przed sobą przebieg naszej trasy. Od samego początku żółty szlak jest stromy, ale dzięki temu szybko osiągamy wysokość. Po wejściu w gęsty las minęliśmy po lewej stronie budowany nowy dom oraz wielki, stalowy krzyż po lewej stronie (pomimo swojej wysokości można go bardzo łatwo przeoczyć). Od tego miejsca nagle wszystko cichnie, a nasza droga rozwidla się na dwoje możliwości.

Ścieżka odbiegająca nieco w lewo jest ciekawa, ponieważ wejdziemy na granicę polan i lasów i ciągle będziemy mieli widok na nocne Krościenko, a szeroka i utwardzona droga w lesie jest właściwym szlakiem. W każdym bądź razie obie są prawidłowe i prowadzą do celu. Za kilka minut mamy ponowne rozwidlenie szlaku, gdzie tym razem znaki zaprowadzą nas na wąską ścieżkę w lesie, a szeroka droga obok służy raczej do podjeżdżania służbom leśnym. Co ciekawe, większość wybiera tą drugą opcję, bo wystarczy moment nieuwagi, by przegapić znaki. Na szczęście obie drogi łączą się powyżej i na pewno nie zgubimy celu. Idąc właściwym szlakiem, wyjdziemy z lasu na wyżej położone polany, dzięki czemu będziemy mieli lepszy widok na Krościenko nocą. Właśnie w tym miejscu przechodziliśmy przez niegrubą warstwę chmur. Przed sobą mieliśmy tylko gęstą mgłę i widzieliśmy niezliczone, malutkie kropelki unoszące się w powietrzu, które tworzyły chmury. Dopiero po około 15min wędrówce wyszliśmy ponad ich poziom. Z górnej części trawiastej polany, gdzie ciągle jest tak samo stromo, obejrzeliśmy widok za naszymi plecami. Wyglądał bardzo zachęcająco, ponieważ zobaczyliśmy morze mgieł w dolinie, a nad nim sunęły trzy strzępiaste chmury z rodzaju stratus fractus, co oznaczało dla mnie silny wiatr w wyższych partiach Trzech Koron. Czasu mieliśmy bardzo dużo, dlatego nikt nikomu nie narzucał tempa. Raczej dostosowaliśmy się do tempa Moni, która nie zatrzymywała się i dzięki temu szybko robiliśmy postęp – można powiedzieć, że za szybko – ze względu na mroźny wiatr.

Równym krokiem doszliśmy do końca stromych polan i przed nami widniał już tylko las. Chwilę szliśmy mniej uciążliwym podejściem, aż doszliśmy do tablicy informującej o wstępie do parku narodowego i zasadach w nim obowiązujących. Nie skorzystaliśmy z tutejszych ławek, ponieważ rozgrzaliśmy się dość mocno. Po wejściu na teren parku narodowego, przez jeszcze jakieś 5-7min szliśmy do góry stromym zboczem, aż doszliśmy do wypłaszczenia terenu. Po prawej stronie mijaliśmy polankę, gdzie w ciągu dnia można podziwiać piękne, kolorowe drzewa ustawione w rzędzie na lokalnym wzniesieniu. Mamy stąd również ciekawy widok na wioski: Niwki i Dziadowe Kąty. Bardzo lubię ten odcinek, dlatego zawsze muszę tu przystanąć i podziwiać panoramę Gorców, kiedy jestem na szlaku za dnia. Góry nie są widoczne bezpośrednio z drogi, ale raczej trzeba zejść jakieś 20-30m ścieżką w prawo na wyraźnym garbie, idąc pod pierwsze drzewa liściastego lasu. Wtedy mamy widok na wioski oraz dużą część Gorców. Od tego miejsca szlak praktycznie staje się bardzo łatwy i niewymagający. Początkowo schodzimy słabo opadającym zboczem, po czym od nowa podchodzimy w słabo nachylonym terenie. Ten fragment przechodzimy w lesie, ponieważ szlak skręca nieco na lewo od polan i teraz nie będziemy mieli żadnych widoków. Można zatem odetchnąć w marszu po długim i stromym podejściu. Po przejściu pierwszego zagłębienia w lesie wchodzimy na kolejny garb, gdzie po raz drugi będziemy najpierw dość znacznie schodzić, a potem ponownie wchodzić do góry. Za kolejnym garbem wychodzimy z lasu na niewielką polanę, gdzie usłyszymy płynący potok oraz zobaczymy źródło wody, skąd możemy pić wodę bez obaw. Z powodu podmokłego terenu ułożono tu drewniane kładki, a obok nich rosną bardzo wielkie kępy traw. Takich z pewnością nie zobaczymy na nizinach. Są bardzo ciekawe.

Dalej wchodzimy przy pomocy drewnianych schodów, a raczej cienkich bali położonych na ścieżce. Na tym odcinku zazwyczaj jest błoto, dlatego trzeba uważać, żeby nie ujechać. Podejście znowu staje się strome. Za chwilę mamy po lewej stronie drewniane poręcze, jakże charakterystyczne dla Pienin. Kiedy zakręcimy już łagodnie w prawo, barierki zanikną, a po lewej będziemy mijali kolejną, ale bardzo ciekawą polanę z pojedynczymi drzewami na środku. W miarę podchodzenia miniemy krótki pas lasów i będziemy przechodzić obok kolejnej polany, gdzie w równych odstępach na środku zobaczymy dwa małe skupiska złożone z kilku drzew. Tworzą takie bardzo malutkie zagajniki, a dookoła widać piękną i równą, zieloną trawę. To miejsce również przyciąga uwagę swoim pięknem. Jako, że szliśmy nocą mogliśmy jedynie przyspieszyć kroku w mniej pochyłym terenie. Podziwianie jesieni pozostawiliśmy na drogę powrotną. Za tą rozległą polaną rozpoczyna się niewielki pas lasów, za których wychodzimy na prostą ścieżkę prowadzącą równo do góry. Po jej lewej stronie mamy długi ciąg drewnianych barierek, które doprowadzą nas do Przełęczy Szopka. Zwana jest również „Chwała Bogu”, a to za sprawą, że w dawniejszych czasach, kiedy pasterze przychodzili tu ze swoimi owcami ze Sromowców Niżnych (bardzo stromy i długi szlak), mówili „chwała Bogu za to, że stromizny już się skończyły”. Po prawej mamy piękny rząd buków, a po lewej wąską, ale długą polanę. Kilka minut trwa podchodzenie tym odcinkiem aż dojdziemy do skrzyżowania szlaków, gdzie wzdłuż drewnianych barierek mamy do dyspozycji całe mnóstwo ławek na odpoczynek. O tej porze nocy nie chcieliśmy zatrzymywać się na Przełęczy Szopka, ponieważ po raz pierwszy poczuliśmy silniejsze i chłodne podmuchy wiatru. Raczej tęskniliśmy za lasem. Jedyne, co bardzo cieszyło, to fakt, że pomiędzy Tatrami a Pieninami „rozlało” się białe morze chmur. Dopiero teraz miałem pewność, że zobaczymy piękne widowisko, ponieważ w niżej położonych lasach widzieliśmy latarnie z kilku wiosek, co oznaczało, że nie będzie mórz chmur. Ze szczytu Trzech Koron mogliśmy zobaczyć, dlaczego tak się stało, ale o tym będzie dalej.

Przełęcz Szopka słynie z cudownego widoku na Tatry. Uważam, że najpiękniejszy jest właśnie jesienią, ponieważ drzewa barwią się na czerwono i żółto, a w oddali widzimy zwykle ośnieżone Tatry. Widok jest po prostu niezapomniany i niecodzienny! Byliśmy tu o godzinie 5.21, więc szliśmy dopiero 1h 06min podczas, gdy tablica mówiła o 2h 15min potrzebnych do wejścia na szczyt. Wiedzieliśmy, że pomimo dostosowania się do najsłabszej osoby i tak wejdziemy dużo przed czasem, co teraz nie było dla nas korzystne. Daniel oceniał, że wystarczy nam 1h 30min na przejście całej trasy. Poszliśmy więc wolniej dalej. Szlak na Trzy Korony od przełęczy jest dość mocno stromy, ponieważ do ostatniej polany przed szczytem podchodzimy aż czterema stromymi zboczami i każde z nich następuje bezpośrednio po sobie. Tuż za wielką polaną na Przełęczy Szopka rozpoczynamy podejście drewnianymi schodami w lesie. Szlak w międzyczasie zakręca nieco w prawo i dodatkowo niewyraźna, ale szeroka ścieżka prowadzi w zarośla. Idziemy oczywiście szeroką drogą. Nasz szlak na Trzy Korony zakręca jeszcze kilka razy, gdzie wchodzimy na kolejne zbocza ze schodami. Przez cały czas wędrujemy lasem. Kiedy za trzecim podejściem teren nieco jest płaski, Monia zastanawiała się, czy już nie dochodzimy do drewnianej chatki – deszczochronu, który jest położony tuż przed przełęczą podszczytową, gdzie można przeczekać złą pogodę. Po chwilowej wędrówce w miarę płaskim terenie, rozpoczęliśmy ostatnie – czwarte – podejście drewnianymi schodami z bali. Jest chyba najdłuższe, ale znowu nie tak długie, żeby nie dać rady. Dla większości turystów, których spotykamy na szlaku za dnia, cała trasa jest wyczerpująca, ponieważ mamy dużo stromych podejść i dla osób nie chodzących regularnie po górach z pewnością są zbyt męczące i tacy muszą zatrzymywać się kilka razy, by złapać oddech.

Podchodziliśmy równym tempem Moni i nawet sama zauważyła, że od przełęczy Szopka do deszczochronu, zwanego przez nas „chatką”, doszliśmy w zaledwie 21min. Całe przejście zajęło nam dotychczas 1h 42min. To niewiele, jak na spokojną wędrówkę bez żadnego pośpiechu. Do szczytu zostało nam jakieś 5-10min – zależy, jak kto idzie. Wyżej nie chcieliśmy już wchodzić, ponieważ była dopiero godzina 5.42 i słyszeliśmy jak wiatr „gwiżdże u góry”, a wschodu spodziewaliśmy się dopiero o godzinie 7.13. Wymarzlibyśmy bardzo szybko zupełnie niepotrzebnie. Po krótkim postoju w chatce, Daniel zapytał, czy idziemy do góry. Odpowiedziałem, że nie bo i tak nocnych zdjęć nie zrobię z ręki. Postanowiłem, że zostanę z Monią w środku i poczekamy do około 20min przed wschodem słońca, po czym wyjdziemy na Trzy Korony. Od drewnianej chatki pozostało jakieś 2-3min wędrówki przez niewielki pas lasów, przełęcz z wielką trawiastą polaną i dochodzi się wtedy do drugiej drewnianej, tym razem budki, gdzie pobiera się opłaty za wstęp na szczyt w sezonie turystycznym. Za budką idziemy na szczyt za pomocą kratownicowych, stalowych kładek i schodów przez jakieś 5min, po czym stajemy na niewielkiej platformie widokowej. Schody są strome, więc wielu turystów przystaje na nich, by złapać tchu. My jednak ze względu na chłód zostaliśmy w drewnianej chatce, gdzie czekaliśmy około 1h 10min do wyjścia. Tutaj też nie osłoniliśmy się całkowicie od wiatru, ponieważ obie długie ściany są zbudowane z bali przeciętych wzdłuż, a pomiędzy nimi widać duże dziury, przez które wieje wiatr. Jeśli wiatr zawiewa od strony którejś ze ścian, to pomimo dobrego miejsca, trudno nam będzie uchronić się przed chłodem. Warto wziąć koc i narzucić go na część ściany od wewnątrz. W międzyczasie doszła do nas para z woj. lubelskiego, dlatego szybciej upływał nam czas. Patrzeliśmy, jak jeszcze inne ekipy wchodziły do góry. My nadal czekaliśmy. Po chwili para z woj. lubelskiego poszła za resztą. Moni robiło się coraz zimniej, ale wiedzieliśmy, że na szczycie będzie jeszcze gorzej. Zadecydowaliśmy, że pójdziemy o godzinie 6.50, tak, żeby na platformie widokowej być po godzinie 7.00 rano. Zostałoby nam wówczas 10min do wschodu słońca. W trakcie przeczekiwania rozglądałem się za morzami chmur w dolinach i wypatrzyłem nawet jakieś skupiska.

Po 6.50 wyszliśmy z chatki. Przeszliśmy trawiastą przełęcz, skąd za drewnianą budką, w której widzieliśmy dwa śpiwory (inni też „polowali” ale raczej na wschód słońca) podchodziliśmy dalej stalowymi schodami. Na początkowym ich odcinku mieliśmy cudowny widok na pełne morze chmur, co bardzo nas zachwyciło! Teraz tym bardziej pospiesznie wchodziliśmy na szczyt Trzech Koron. Na ostatnich schodach stanęliśmy, ponieważ… zabrakło miejsca na platformie! Ludzie przegrupowywali się, bo każdy chciał zrobić dobre zdjęcia. Statywy dzisiaj nie miały sensu, ponieważ wiał silny wiatr, a każdy krok powodował, że platforma drgała, przez co wychodziły poruszone zdjęcia na długim czasie naświetlania. Nocne ujęcia raczej mogły wyjść, ale nie dzisiaj… Daniel sam stwierdził, że nic z tego, choć na szczycie był już od 1h 10min. Razem na platformie tworzyliśmy dwunastoosobową grupę. Myślę, że nikt więcej nie znalazłby już więcej miejsca…

Udane „polowanie” na morza chmur – czyli, piękno tego zjawiska.
Trafiliśmy na najwłaściwszy moment, ponieważ na wschodzie powstał gruby pas czerwieniejących chmur. Nie liczyliśmy na wschód słońca, ale raczej na to, co będzie się działo tuż po nim. Jedna czteroosobowa grupa zrezygnowała już o godzinie 7.03, ponieważ stwierdziła, że wschodu nie będzie, a słonce wyjdzie dopiero po godzinie 11.00. Mocno przeszacowali czas, bo ja stawiałem, że nie będzie wschodu słońca, ale za to będą piękne czerwone chmury, a samo słońce zobaczymy za jakieś pół godziny. Nie dziwiłem się tamtej ekipie, ponieważ, jak większość, weszła przedwcześnie i przemarzła. Przeszywający chłód szybko ich zniechęcił. My natomiast oczekiwaliśmy największego widowiska, które ma swój początek dopiero po wschodzie słońca. Na początku fotografowaliśmy czerwieniejący gruby pas chmur, a o godzinie 7.13 bardzo cienki, intensywnie czerwony pasek pod nim. Nie widzieliśmy słońca ani przez chwilę, dlatego spoglądaliśmy w stronę Tatr. Góry pięknie przysypało śniegiem i dzięki temu wyróżniały się swoim majestatem. Widzieliśmy jak dwutysięczniki oświetlają różowe promienie. Wszyscy skierowali obiektywy w stronę Tatr. Promienie jednak zniknęły po pięciu minutach i teraz pozostało nam czekanie na słońce, aż wyjdzie ponad pas chmur. Za jakieś 30min pojawiła się tarcza świecąca coraz mocniejszym światłem. Od tego momentu słońce świeciło pełną mocą, ponieważ na niebie nigdzie nie widniały już żadne chmury. Teraz mieliśmy pewność pogody.

Najbardziej oczekiwany moment dla mnie, nastał od tej chwili. Spoglądałem w stronę Nowej Góry i Babiej Góry. Nowa Góra 808 m n.p.m. jest najpiękniejsza według mnie, ponieważ góruje nad okolicą i dodatkowo cieszy zielenią lasów. Najciekawsze jest to, że wygląda, jakby porozrzucano w równych odstępach na niej kolorowe – żółte i czerwone drzewa. Niższe, okoliczne góry wyglądają podobnie. Z tego względu całą uwagę skupiałem na otoczeniu Nowej Góry, bo właśnie w jej okolicach jesień przybierała najpiękniejsze barwy. To wszystko podziwialiśmy na tle rozległego morza chmur, które ciągnęło się aż do samej Babiej Góry, odległej o 82km od nas! Widoczność mieliśmy idealną, bo mogliśmy dostrzec na niej wiele szczegółów pomimo bardzo dużego dystansu. Morze chmur rozciągało się aż po Tatry i przed nami na całą Orawę. Nie było aż tak gęste pod Trzema Koronami i chmury wyjątkowo nisko „zawisły”. „Morze” nie zdołały przedrzeć się do wyższej części Pienin, co każdego wcześniejszego roku miało zawsze miejsce. Silne i mroźne podmuchy wiatru skutecznie zniechęcały, żeby pozostawać na szczycie, ale dla dobrych widoków i zdjęć chcieliśmy być jak najdłuższej. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że przez trzy godziny po wchodzie, morze chmur ulega dużym przemianom, jak również samo światło słoneczne zmienia temperaturę barwową od bardzo ciepłej, do światła, które nazywamy „dziennym”. W miarę upływu czasu podziwialiśmy, jak zmieniają kształty chmury w okolicach Dunajca, oraz jak odsłaniają się polany ponad Sromowcami Niżnymi i jak wkracza na nie wielkie stado owiec liczące około 200 sztuk. Najbardziej chciałem zobaczyć niezwykłe morze chmur i kolorową jesień i właśnie teraz oba zjawiska wystąpiły jednocześnie! Mieliśmy naprawdę dobre widowisko, ponieważ na deser w tle górowały ośnieżone Tatry. Blisko godzinę spędziłem na robieniu zdjęć w okolicach Nowej Góry, ponieważ po ponad godzinie od wschodu słońca, chmury zaczęły przedzierać się pomiędzy niższymi szczytami Pienin. Dodawały one uroku temu pasmu górskiemu. Bliżej nas, ale gdzieś pomiędzy skałami i lasami, nagle powstał „kocioł”, gdzie kłębiły się nieustannie nowe chmury i wystrzeliwały w powietrze, po czym znikały. Najciekawszy był fakt, że po prawej ich stronie powstawały strzępy w kolorach tęczy! Większość z pozostałych skupiła uwagę na tym zjawisku.

W międzyczasie zauważyliśmy wchodzącą młodą parę, która przyszła tu na sesję zdjęciową! Trzeba przyznać, że trafili, jak nigdy, bo ślub zaplanowali z pewnością dużo wcześniej, cały październik przeminął pod znakiem deszczy, a im udało się trafić na dopiero drugi słoneczny dzień w miesiącu! Mieli ogromne szczęście! Najbardziej podziw wzbudziła panna młoda, bo weszła w sukni ślubnej opatulona w górską kurtkę, ale na Trzech Koronach stanęła z mężem na betonowym słupku i zdjęła kurtkę, by móc zrobić sesję zdjęciową tylko w sukni. Mało kto odważyłby się przy takim silnym i mroźnym wietrze, stąd ludzie patrzeli na nią z podziwem. W miarę upływu czasu na platformie było coraz mniej chętnych, aż zostaliśmy tylko my – w trójkę. Teraz mieliśmy cały teren szczytu dla siebie i mogliśmy robić zdjęcia z miejsc, które chcieliśmy. Swoją uwagę skupiłem również na daleki widok na Gorce, widziane przez jesienne buki, wyrastające z białych skał. Dodatkowo w dolinach zalegało piękne morze chmur. Taką panoramę miałem, patrząc dokładnie na północ. Widoki szybko ulegały zmianom, bo teraz w okolicach Nowej Góry morza chmur zaczęły się unosić. Fragmenty chmur sunęły nad jesiennymi górami, tworząc wysokie strzępy, które dodawały uroku Pieninom. Co chwilę widzieliśmy coś innego i niezwykłego. Długo nie mogliśmy przestać podziwiać szybkiej zmienności tego zjawiska, które pomiędzy Tatrami, a Pieninami przemieszczało się w stronę Orawy, tworząc jakby sześć fal. Patrząc z góry, mogliśmy zauważyć, dlaczego w nocy widzieliśmy, że w jednych miejscach nie ma mórz chmur, a pod Tatrami były. Widzieliśmy, że naturalną zaporą dla chmur okazało się długie wzniesienie kończące dolinę, w której widać wiele wiosek i skupisk domów. Podchodząc żółtym szlakiem na Trzy Korony mogliśmy widzieć tylko miejscowości do tego wzniesienia. To, co za nim, było dla nas już niewidoczne. Całe szczęście, bo gdyby na podstawie tego, co zobaczyliśmy, mielibyśmy ocenić warunki, musielibyśmy szybko zawrócić już na początku.

Po około dwóch godzinach światło stało się białe i teraz kolory jesieni zupełnie było widać inaczej. To znaczy, że podczas wczesnoporannego słońca barwy są bardzo ciepłe, a teraz nieco bladły. Za to patrząc w najbliższym otoczeniu zauważyliśmy, że liście nabierały intensywności kolorów na tle niebieskiego nieba. Ten widok zachwycał! O godzinie 8.55 zaczęliśmy schodzić. Przeszywający chłód najszybciej zmusił Daniela do zejścia, ponieważ ponadgodzinne oczekiwanie na wchód słońca skutecznie go wyziębiło. Podczas drogi powrotnej nie liczyliśmy na kolejne atrakcje na trasie. Szlak na Trzy Korony stał się nie do poznania! Ledwo wyszliśmy zza drewnianej budki i musieliśmy przystanąć na trawiastej polanie na wielkiej przełęczy, ponieważ nad nią sunęły chmury, tworząc cienką mgiełkę. Co ciekawe, kiedy stanęliśmy tak, żeby promienie przenikały przez korony drzew, zobaczyliśmy bardzo niezwykły widok! Promienie wyglądały jak świetliste miecze przeszywające mgłę! Rozchodziły się we wszystkich kierunkach, tworząc kuliste skupiska! Ten widok tak bardzo zachwycał, że stanęliśmy tu na dłużej. Wszyscy chcieliśmy uchwycić to zjawisko jak najlepiej na zdjęciach. W oddali widzieliśmy nawet ośnieżone Tatry, patrząc przez gałąź starego buka. Za przełęczą wróciliśmy do chatki, ale stwierdziliśmy, że nie pójdziemy tajnym przejściem, czyli na niższy szczyt Trzech Koron, patrząc w kierunku Czerwonego Klasztoru. Po trzytygodniowych opadach deszczu i teraz mrozie, nie mogliśmy ryzykować, ponieważ w jednym miejscu trzeba przejść po bardzo wąskiej półce nad przepaścią, gdzie idziemy kępami traw pod ścianą skalną Trzech Koron. Nie trudno było o pośliźnięcie w takich warunkach.

Szybko wróciliśmy do naszej „chatki”, gdzie czekaliśmy na wschodzące słońce. Teraz zrobiło się tak przyjemnie, że aż chcieliśmy zostać na dłużej, żeby chociażby posłuchać niesamowitej ciszy… Schodziliśmy powoli. Wystarczyło wejść do lasu, by zatrzymało nas kolejne niezwykłe zjawisko. Tym razem w lesie powstała cienka mgiełka, a słońce świeciło za naszymi plecami. Promienie słoneczne rozchodziły się tutaj w kolisty sposób, w szczególności, gdy staliśmy za jakimś drzewem. Widok był niesamowity! Wymyślaliśmy różne motywy, by zrobić ciekawą sesję foto w tym miejscu. W tym samym czasie doszedł do nas jakiś pan, który przyszedł z dołu, jako jeden z pierwszych i pokazał nam na zdjęciu trzy samice jeleni. Mówił, że jest bardzo cicho i żeby nie mówić, to jeszcze je można będzie zobaczyć. Za kilkanaście minut mgły pomału ulegały rozpadowi. Widzieliśmy też, że morza chmur szybko zanikają. Szlak po wschodzie słońca odtajał i teraz co chwilę ujeżdżaliśmy na błotnistych ścieżkach. Patrzeliśmy, żeby tylko dojść w całości do Przełęczy Szopka. Seria czterech stromych zboczy mijała nam bardzo szybko.

O godzinie 9.52 doszliśmy do przełęczy. Myśleliśmy, że to już koniec pięknych widoków, ale tutaj zobaczyliśmy kolejne widowisko. Nowa Góra, znajdowała się tuż przed nami, po prawej stronie, patrząc od trawiastej polany „spływającej” w stronę Sromowców Niżnych. Za nią widniał cały ciąg zimowych Tatr słowackich i Mięguszowieckich Szczytów – wyraźnie rozpoznawalnych nawet z tej odległości! Widoczność powietrza mieliśmy wyjątkową i mogliśmy zobaczyć wiele szczegółów. Najbardziej zachwycało zestawienie zimowych Tatr z jesiennymi barwami Pienin. Wyglądało to tak, że przed nami ostatnie podejście ze Sromowców Niżnych do Przełęczy Szopka kipiało aż żółtymi i czerwonymi odcieniami barw liści. Nieco dalej mieliśmy widok na kolorową Nową Górę, po czym pomiędzy Tatrami a Pieninami spoglądaliśmy na rozległe, zielone doliny. Dodatkowo Tatry przecinał pas chmur w połowie. Takiego widoku nie da się zapomnieć! Należy do jednych z najcudowniejszych w Pieninach i w ogóle w polskich górach. Z powodu tak cudownego miejsca i słońca, które teraz ogrzewało nas po kilkugodzinnym mroźnym wietrze, chcieliśmy tu zostać na dłużej. Usiedliśmy na ławce oświetlonej przez słońce od kilku minut, gdzie odpoczywaliśmy i cieszyliśmy się pięknem przełęczy Szopka. O tej porze dochodzili dopiero pierwsi turyści z Krościenka i Sromowców Niżnych. Ci ze Sromowców Niżnych mieli znacznie trudniejsze podejście, bo jest bardzo długie i na całej długości bardzo strome i na dodatek w otoczeniu skał.

Z przełęczy schodziliśmy dopiero po godzinie 11.00. Teraz mogliśmy nacieszyć oczy wspaniałymi polanami, które mijaliśmy w nocy. Stwierdziliśmy, że są równie piękne. Ja i Monia wspominaliśmy, że dwa lata temu (w 2014 roku), było tak ciepło, że rozłożyliśmy się kocem na słonecznej polanie z dwoma małymi zagajnikami i słuchaliśmy wspaniałej ciszy i śpiewających ptaków. W międzyczasie padał intensywny „deszcz” złożony tylko i wyłącznie z liści. Dzisiaj brakowało nam trochę tego ciepła i bardziej złotej, polskiej jesieni. W trakcie drogi powrotnej widzieliśmy turystów podchodzących do góry. Szybko utworzyły się większe grupy i co chwilę ktoś przerywał niesamowity spokój tych gór krzykami. W okolicach strumienia i źródełka mogliśmy zobaczyć jeszcze ogromne kępy traw oraz jak bardzo przymroziło okoliczną polankę. Czym niżej schodziliśmy, tym bardziej słońce dogrzewało. Najbardziej cieszył fakt, że to co najlepsze udało nam się zobaczyć i szkoda, że już przeminęło, bo jeśli inni weszli na szczyt Trzech Koron, to już nie zobaczyli mórz chmur, wschodu słońca, promieni jak świetlne miecze, czy też kotła kłębiących się chmur. W Krościenku panował spokój, jak w niedzielę. Szybko więc wyjechaliśmy, żeby bez problemów wrócić do domów. Stanęliśmy jeszcze na stacji paliw pomiędzy Krościenkiem a Białym Potokiem, gdzie pasterz szedł ze swoim wielkim stadem owiec. Wszystkie przechodziły w pobliżu zaparkowanych samochodów, a Monia wysiadła i zaczęła kręcić film. Baca zapytał tylko, czy film będzie w jakiejś regionalnej telewizji, czy na TVN-ie…

  Tatry widziane z Pienin          morza chmur w Pieninach  wschód słońca na Trzech Koronach    Pieniny jesienią        
   
                            Trzy Korony szlaki    szlak na Trzy Korony  Przełęcz Szopka zdjęcia         

6 komentarzy:

  1. Dzięki. U Ciebie też podobały mi się Twoje morza chmur w Pieninach z Sokolicy. Miałaś Jolu cudnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu wow! A ja tego dnia byłam na Śnieżce. Zero widoków!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że tak wyszło. W tym roku tylko był jeden dzień z tak efektownymi widokami, dlatego starałem się go wyznaczyć jak najdokładniej, jak tylko mogłem, żeby zobaczyć morza chmur w Pieninach przy jesieni w pełni kolorów. Co roku, od 7 lat, powtarzam ten wyjazd, bo tych widoków nie da się zapomnieć.

      Usuń
  3. Napiszę szczerze, może będę krytykant. Zdjęcia piękne. Ale i zdjęć i tekstu od groma, co spowodowało że i jedno i drugie przewinąłem tylko bo ich za dużo. Moim zdaniem podzielić wszystko przez 4 i byłoby w sam raz. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usunąłem jeden komentarz, bo był taki sam i wyświetlał się dwa razy. Nie mam nic przeciwko wyrażaniu takich opinii, bo nie było jeszcze ani jednego człowieka, który by wszystkim dogodził. Każdy z nas oczekuje czego innego, dlatego słowa traktuję jako jak najbardziej słuszne, bo dzisiaj większość ludzi nie ma czasu i raczej wszystko wykonuje pobieżnie i "przelotem". Tobie nie spasowała taka forma przedstawiania relacji, a innym znowu tak. Jednak pisze do mnie mnóstwo ludzi zainteresowanych tematem nie tylko Pienin, bo w tych relacjach podaję wiele szczegółów, jak wyznaczać dzień mórz chmur i jednoczesnego największego ubarwienia liści, czy też jak rozpoznawać warunki pogodowe, albo gdzie się zatrzymać, by zobaczyć więcej, niż widzą ludzie na szlakach idących "na zaliczenie" góry. Z tego względu teksty są znacznie dłuższe, by ktoś mógł dowiedzieć się czegoś więcej od strony "co więcej można zobaczyć na znanych szlakach". I ja Ciebie pozdrawiam.

      Usuń

www.VD.pl