niedziela, 14 lipca 2024

Gruzja - Swanetia, cz. 5 (ostatnia): Zagaro Pass 2623 m n.p.m. i powrót do domu

 

DZIEŃ 9 – ZAGARO PASS 2623 m n.p.m. – OSTATNIE GÓRSKIE WYJŚCIE
Tego dnia nie nastawialiśmy się na wysokie góry. Raczej czuliśmy nostalgię z powodu końca naszego wyjazdu. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze coś pięknego, ale zajmującego sporo czasu, aż do późnego popołudnia. Prognozy na dziś wskazywały, że od godziny 14.00 możemy spodziewać się burz oraz większego opadu. Zaproponowałem, abyśmy wszyscy razem wyszli na Zagaro Pass, ponieważ będą tam przecudnej urody widoki, a także mieliśmy mieć lepszą pogodę niż ostatnio. Każdemu spodobał się pomysł, ponieważ nie musieliśmy iść w wysokie góry, a widoki zachwycały na każdym kroku. Dla Damiana był to zupełnie nowy szlak, stąd miał okazję zobaczyć coś innego. Wstaliśmy około godziny 8.30. Niespiesznym krokiem przygotowaliśmy wszystko potrzebne do wyjścia na trasę. Jednak tym razem nie rozrabialiśmy izotoników, a wzięliśmy je ze sobą w postaci proszku. W planach miałem, aby nabrać zimnej wody górskiej z jednego z licznych potoków. Pomyślałem, że idealnym miejscem będzie podwójny, niski wodospad, ponieważ jest położony wystarczająco wysoko, brak w nim zanieczyszczeń oraz woda jest krystalicznie czysta. Podczas upału taki orzeźwiający izotonik zdecydowanie byłby lepszy niż gdybyśmy zabrali gotowe napoje z pokoju. Około godziny 10.00 przyszedł do nas gospodarz. Pożegnał się z nami, ponieważ już wyjeżdżał do Tbilisi ze swoją córką. Ten moment musiał kiedyś nadejść. Uścisnęliśmy się z nim – każdy po kolei. Dodał tylko, że jego brat zawiezie nas do Kutaisi, stąd nie mamy powodów do obaw. Zrobiło się nostalgicznie, ponieważ pewien etap naszego wyjazdu właśnie dobiegł końca… Od razu czuliśmy pustkę, bo nie było tego, który tyle rozmawiał i śmiał się z nami.

Zanim wyruszyliśmy w góry, poszliśmy jeszcze do kawiarni po buty położone przy piecu. Zdążyły dobrze wyschnąć. Siostra gospodarza powiedziała, że jak pojedziemy, to będzie pusto bez nas. Pomimo zaledwie dziewięciu dni spędzonych w Ushguli w pewnym sensie zżyliśmy się z tymi ludźmi. Bardzo podobał nam się klimat Swanetii, ale przede wszystkim cisza, spokój oraz niesamowita przyroda i zwierzęta żyjące na wolności. Nie mieliśmy przecież obaw, że luźno chodzące po wiosce i po zboczach górskich konie, byki, krowy i psy mogą coś nam zrobić. Krowy szły za człowiekiem, psy chciały coś zjeść i się pogłaskać, a konie wręcz lizały, kiedy wyszedłeś na trasę jako pierwszy. To wszystko głęboko zapadało w naszej pamięci. Patrząc na prognozy widzieliśmy, że pogoda nie ulega zmianom i na dodatek chmury potwierdziły mi, że na 100% przynajmniej będzie deszcz, a burza jest jako opcja. Mówią o tym chmury stratocumulus castellanus. Kiedy je widzisz wiedz, że na 100% będzie intensywny opad, a kto wie, czy na dodatek nie powstanie burza… Mając tę wiedzę, postanowiliśmy wyruszyć, ażeby skorzystać ze słońca i ostatnich pięknych, górskich widoków. Z kawiarni wyszliśmy około godziny 10.45. Omawiane chmury powstawały gdzieś w oddali, gdzieś poniżej wioski Ushguli, a wszędzie dookoła widniało błękitne, prawie czyste niebo.
www.VD.pl