poniedziałek, 30 października 2017

Pieniny 2017 - 16-17.10.2017 - ósmy rok polowań na "morza chmur".

Morza chmur w Pieninach Morza mgieł w Pieninach

DZIEŃ 1 – Trzy Korony, Gruba Kaśka
Jak co roku wyczekiwałem zjawiska morza chmur w Pieninach, które chociaż powstaje wielokrotnie, to jest tylko jeden, lub maksymalnie dwa dni w ciągu całego roku, gdzie nakłada się z pełną głębią kolorów liści jesieni. Z tego względu w okresie 13-20 października włącza się u mnie desperacja pogodowa, polegająca na tym, że nie ważne co by się działo oraz co by się waliło i paliło, to i tak jadę w Pieniny, gdy tylko zobaczę, że będą idealne warunki do powstawania tego zjawiska. W tym roku pogoda niestety nie rozpieszczała, ponieważ od pierwszego września zaczął padać deszcz i tak do trzynastego października włącznie… Próbowałem sobie jakoś wytłumaczyć, dlaczego trzeci rok z rzędu wrzesień jest tak fatalny i deszczowy. Jedyne, co udało mi się wymyślić, to fakt, że niebo płakało nad tym, że rozpoczął się rok szkolny i nie mogło się wypłakać. Tej wersji się trzymałem… Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Widząc, że pogoda nie chce, ani nawet nie planuje się zmienić po 30 dniach ciągłego deszczu, najpierw postanowiłem, że pojadę do Grecji na Rodos, żeby zobaczyć jak wygląda słońce i żeby poczuć jeszcze jego ciepłe promienie. Po przyjeździe miało rozpocząć się wielkie polowanie na morza chmur. Po powrocie, 6. października, oglądałem wszelkie prognozy pogody, ale nadal nic dobrego nie widziałem na horyzoncie. Pomimo, że byłem tydzień w Grecji, to u nas ciągle padał deszcz… Minął jeszcze tydzień i dopiero pojawiła się nadzieja… Po 42 dniach deszcze powoli ustawały… W niedzielę, 15. października, zauważyłem, że poniedziałek oraz wtorek będą idealne i że będzie to jedyna okazja w roku, po czym warunki ponownie zepsują się na długie dni, a nawet tygodnie… Widząc jaka pogoda ma być za 14 godzin, włączyła się u mnie desperacja i powiedziałem: TRZEBA JECHAĆ!

Zadzwoniłem do Daniela i zapytałem: co robimy? Szybko ustaliliśmy, że jak co roku, gwoździem programu będzie wejście na Trzy Korony i podziwianie mórz chmur z tego szczytu, a na drugi dzień wejdziemy na Sokolicę, skąd po raz pierwszy zobaczymy, jak wyglądają morza chmur z tamtej góry, bo nigdy tego nie próbowaliśmy. Wiedzieliśmy, że z Trzech Koron zawsze jest najpiękniej, a na Sokolicy jednego roku były chmury, a drugiego nie, dlatego nigdy nie chcieliśmy ryzykować. Wiedząc, że w tym roku wyjątkowo będą dwa dni z tym zjawiskiem pod rząd, co jest wielką rzadkością, postanowiliśmy, że pierwszego dnia zobaczymy, jak wyglądają chmury w obrębie Sokolicy ze szczytu Trzech Koron i na tej podstawie podejmiemy decyzję, czy idziemy tam na drugi dzień. Na 14 godzin przed spotkaniem spakowaliśmy się dość szybko i czekaliśmy na wyjazd. Umówiliśmy się na godzinę 00.00 w nocy z 15./16. października 2017, bo chcieliśmy o 3.00 w nocy rozpocząć podejście na Trzy Korony z Krościenka. Jako, że wschód słońca miał być dopiero po 7.05 rano, to czasu mieliśmy aż za dużo. Danielowi chodziło o to, żeby spróbować zrobić zdjęcia gwiazd w nocy na tle Tatr lub, żeby sfotografować podświetlone chmury od spodu od świateł pochodzących z wiosek. Takie zdjęcia zawsze budzą wielkie zainteresowanie. Tydzień od 16. października rozpoczął się wyjątkowo pięknie. Cyklon o nazwie Ophelia, który wkroczył do Europy przyniósł ze sobą huragany do 160km/h w Irlandii, a w Polsce wyjątkowe ciepło, którego tak brakowało. Temperatury podskoczyły u nas aż do 20-25'C. Mieliśmy wyjątkowo ciepło, jak w Grecji o tej samej porze roku. Na noc zapowiadano nawet 11'C, co było niespotykane w połowie października. Pojechaliśmy dokładnie o wyznaczonej godzinie i na miejscu byliśmy jeszcze przed 3.00 w nocy. Kiedy wysiedliśmy w Krościenku zobaczyliśmy, że są wspaniałe warunki na powstawanie mórz chmur. Doliny z miejscowościami wypełniły się gęstymi mgłami, a poniżej odczuwaliśmy lekki chłód. Termometr samochodowy pokazywał tylko 6'C. To dobrze, ponieważ przy zapowiadanych +20'C w górach, oznaczało to, że będzie inwersja, która jest koniecznością, żeby powstały efektowne morza chmur.


Faliste morze chmur widziane z Trzech Koron

Zebraliśmy się w 15min. Wszędzie panowała cisza. Standardowo wybraliśmy żółty szlak w Krościenku, nieco dalej, za komisariatem policji. Chociaż początkowo jest bardzo stromo, to idzie się drogą asfaltową. Przygotowaliśmy sobie czołówki, bo wiedzieliśmy, że na końcu tej drogi, za ostatnim domem kończy się oświetlenie. Znaliśmy bardzo dobrze ten szlak. Co roku go przechodziliśmy, żeby podziwiać ze szczytu Trzech Koron morza mgieł. W umysłach mieliśmy go bardzo dobrze podzielony na poszczególne odcinki. Na początku miało być bardzo strome podejście trwające ok. 30min, tablica informująca o przekroczeniu granicy Pienińskiego Parku Narodowego, później 10min przejście w równym terenie lub nieznacznie opadającym i wznoszącym się naprzemiennie. Dalej ścieżka miała doprowadzić nas do źródła wody i drewnianej kładki, po czym dalej mieliśmy iść stromym podejściem z drewnianymi barierkami. Za zakrętem w prawo rozpocznie się przejście wzdłuż pięknej polanki, będzie kolejne strome podejście i ponownie zobaczymy po lewej drewniane barierki, wzdłuż których dojdziemy do Przełęczy Szopka. To nasz charakterystyczny punkt, bo tutaj zwykle mijała jedna godzina od rozpoczęcia wędrówki. W trakcie pokonywania pierwszej stromizny weszliśmy w bardzo gęste mgły, co dla nas było bardzo dobrym znakiem, że będą piękne morza chmur. Specjalnie świeciliśmy latarkami w mgłę, żebyśmy mogli zobaczyć snop światła wznoszący się ku niebu. Ogólnie przyjąłem zasadę: czym dłużej i wyżej będziemy iść w chmurach i we mgle, tym lepsze będzie morze chmur. Zanim pokonaliśmy pierwsze wzniesienie, powoli przebijaliśmy grubą warstwę. Trochę martwiło mnie, że tak szybko, ale kiedy poszliśmy wyżej i zobaczyliśmy idealnie czyste niebo z tysiącami gwiazd, stanęliśmy i zachwycaliśmy się tym innym widokiem. Przechodząc 10min równiną wśród nocnych polan, ponownie przebijaliśmy dość gęste mgły. Próbowaliśmy rozglądać się pomiędzy drzewami, czy nie widać świateł niżej położonych wiosek. To oznaczałoby, że morza chmur będą słabe. Gdzieś na horyzoncie i w oddali zauważyłem mnóstwo rozświetlonych latarni ulicznych, co nie pocieszało. Co mogliśmy zrobić? Jedynie iść dalej i zobaczyć, jak to wygląda ze szczytu. Mimo wszystko byłem nastawiony pozytywnie, bo wykresy pogodowe jasno pokazywały, że będzie efektownie. Prognoza na trzy godziny do przodu nie mogła się mylić w żaden sposób… Najbardziej zadziwiało nas ciepło, ponieważ, czym wyżej szliśmy, tym bardziej było nam przyjemniej. Nie zakładaliśmy nawet kurtek.

Do przełęczy Szopka dotarliśmy po 1h 04min wędrówki, więc podobnie, jak w poprzednim roku. Nie narzucaliśmy sobie w ogóle jakiegoś tempa, a na każdej napotkanej ławce po drodze siadaliśmy, żeby się nie spocić. Wiedzieliśmy, że na przełęczy może wiać wiatr i może nas przewiać, stąd nie spieszyliśmy się z niczym. Pomimo tego i tak dotarliśmy mocno przed czasem. Czas tabliczkowy mówił, że z Krościenka idzie się 2h 15min, a my szliśmy dopiero 1h 04min, mając za sobą nieznacznie ponad 2/3 trasy. Na szczyt pozostało nam tylko 30min wędrówki, chociaż drogowskaz mówił o 45min. Od przełęczy Szopka aż po sam szczyt Trzech Koron idzie się ciągłą stromizną z licznymi, drewnianymi schodami, które w nocy są bardzo śliskie, ponieważ zbudowano je z okorowanych, młodych świerków. W nocy całą trasa była pokryta rosą, przez co buty z podeszwą Vibram w ogóle nie zapewniają przyczepności. Trzeba bardzo uważać. Zanim wyruszyliśmy, na przełęczy zrobiliśmy około 20min przerwę. Daniel wyciągnął aparat i statyw. Zaczął robić zdjęcia w kierunku Tatr i mórz chmur poniżej tych gór. Widok na żywo naprawdę zachwycał, dlatego chłonąłem każdy moment, kiedy patrzyłem w tamtą stronę. Już mi się podobało, ponieważ niewielka część Księżyca, która jeszcze pozostała do nowiu, dobrze oświetlała chmury od góry. Z tej perspektywy wydawało się, że morza chmur w Pieninach mogą być co najwyżej średniej jakości. Ale nie mogliśmy tego sprawdzić nie wchodząc na szczyt Trzech Koron. Po około 20min wyruszyliśmy dalej. Jako, że nie widzieliśmy nic dookoła, szliśmy swoim, jednostajnym tempem. Zdziwiliśmy się, jak szybko dotarliśmy do drewnianej chatki na 5min przed szczytem Trzech Koron. Drogowskaz mówił o 45min, a my przeszliśmy ten fragment w 23min. Dosłownie na chwilę usiedliśmy w drewnianej chatce, po czym poszliśmy dalej. Z tej wysokości widzieliśmy dużo świateł z różnych wiosek, co nie napawało optymizmem. Ostatnie 5min drogi przeszliśmy zupełnie spokojnie. Na metalowych schodach prowadzących na szczyt góry widzieliśmy już, że mgły są bardzo gęste, a morza chmur rozległe. Wiedzieliśmy, że zjawisko będzie niezwykle efektowne, jeśli utrzyma się do białego rana.

Na szczycie Trzech Koron byliśmy o 4.50 nad ranem. Co nas najbardziej zadziwiało, to fakt, że nie wiał wiatr lub od czasu do czasu poczuliśmy lekki, ciepły powiew. Takie warunki ostatnim razem mieliśmy w 2010 roku. Teraz myśleliśmy, o której zaczyna się robić jasno i o której będzie wschód słońca. Mieliśmy ponad dwie godziny do wschodu. Daniel wyciągnął więc ponownie statyw i aparat, po czym zrobił serię nocnych zdjęć. Mój aparat miał założony filtr polaryzacyjny oraz miał taką wadę techniczną, że powyżej ISO 800 powstawało „ziarno” na zdjęciach, dlatego nawet nie próbowałem nocnej fotografii przy bardzo słabym i zanikającym świetle Księżyca. Wolałem popatrzeć na zjawisko na żywo. Przyjąłem znaną zasadę wśród fotografów: „jeśli zapomniałeś aparatu, a chcesz zrobić dobre zdjęcie, to jedyna rzecz jaką możesz zrobić, to podziwiać piękny widok i cieszyć się chwilą i zapamiętać go z jak największymi szczegółami”. Właśnie tak zrobiłem, bo morza chmur rzeczywiście zadziwiały zasięgiem. Oprócz 2010 roku nigdy później nie widzieliśmy, żeby sięgały aż po horyzont z każdej strony. Teraz wyczekiwaliśmy wschodu słońca, żeby zacząć serię zdjęć pokazujących piękno tego zjawiska. Na platformie widokowej byliśmy tylko my. Dopiero po godzinie 6.00 przyszły dwie kolejne osoby. Tuż przed początkiem nowego dnia doszły jeszcze dwie kolejne osoby – tym razem nastolatkowie. W końcu nadszedł długo wyczekiwany wschód słońca. Patrzeliśmy, jak ciepłe światło zaczęło powoli oświetlać Tatry w oddali. Minęło kilkanaście minut zanim ujrzeliśmy pierwsze promienie słońca. Po godzinie 7.15 zaczął płonąć od światła szczyt Nowej Góry 808 m n.p.m. Właśnie ta góra w połączeniu z morzami mgieł tworzy najpiękniejsze widowisko. Wyróżnia się całkowitym zalesieniem aż po sam wierzchołek, a pomiędzy świerkami rosną pojedyncze buki i modrzewie, jakby ktoś zrzucił je pomiędzy zwarty las. Patrząc w stronę Nowej Góry widzimy pełną głębię kolorów jesieni. Okrągły wierzchołek sąsiedniej góry tworzy piękną wyspę, jakbyśmy byli na otwartym morzu. Patrząc nieco bliżej, widzimy kolorowe drzewa ciągnące się aż pod naszą platformę tyle, że dużo poniżej nas. Za nami za to widać skaliste ściany, z których wyrastają malutkie, ale kolorowe drzewa.

 
 
Góry w trakcie wschodzącego słońca widziane z Trzech Koron

Najbardziej zachwyca jednak widok w stronę metalowych schodów, którymi przyszliśmy. Czerwone buki na tle niebieskiego nieba tworzą istną mozaikę, której trudno gdzie indziej szukać. Patrząc nieco w lewo, w stronę odległych lasów, również dostrzegliśmy piękną mozaikę kolorów. Na szczycie zostaliśmy do godziny 9.40, ponieważ wiedzieliśmy, że morza chmur zmieniają swoje oblicze przez pierwsze trzy godziny od wschodu słońca. Wtedy można zobaczyć wiele różnorodności. Początkowo całe góry pokrywają się pięknym, różowym kolorem i gdzieniegdzie chmury podświetlane są na taki kolor. Za około 15min wszystko „płonie” niesamowicie ciepłą pomarańczową barwą. Wtedy następuje złota godzina dla fotografów. Chmury podświetlane od góry aż „płoną” od promieni słonecznych i dlatego wszystko dookoła jest takie wyjątkowe. W tym czasie kolory drzew jeszcze za bardzo się zlewają. Chociaż można odróżnić bardzo dobrze barwy, to jednak najpiękniejszy efekt jest dopiero około pół godziny po wschodzie, ponieważ od tego momentu największe znaczenie mają barwy liści. Na tle mórz mgieł wyróżniają się bardzo mocno i tworzą przepiękne widowisko. Wtedy patrzeliśmy w stronę Nowej Góry, żeby widzieć, jak powstają nowe wyspy oraz, jak coraz bardziej intensywne stają się barwy jesieni. Jak co roku, najwięcej czasu poświęcam na podziwianie mórz chmur w okolicach Nowej Góry. Pojedyncze, kolorowe drzewa „wstawione” pomiędzy ciemnozielone świerki wyglądają, jak gdyby dziecko malowało obraz palcami. Dlatego widok jest tak niezwykły. W tym samym czasie, za nami, słońce wędruje coraz wyżej nad horyzontem, a chmury ciągle płoną. Wzrok wszystkich fotografów przyciągała Sokolica 747 m n.p.m., która wyglądała, jakby broniła się przez „zalaniem” przez morza chmur, Mieliśmy wrażenie, że brakowało tylko 50m, żeby mgły przelały na drugą stronę przez jej szczyt. W nocy widzieliśmy wiele błysków pochodzących z czołówek, stąd wiedzieliśmy, że na Sokolicy też są ludzie obserwujący to same zjawisko. Zarówno na Trzech Koronach, jak i na Sokolicy wszyscy wstrzelili się idealnie z terminem, warunkami i pogodą. Kto był, ten nie żałuje, że pojechał w Pieniny, a nie na przykład w Tatry. Tatry z tej perspektywy wyglądały bardzo surowo i bez chmur. Jedynie powyżej 2400 m n.p.m. zalegały jeszcze cienkie warstwy śniegu.




Piękno jesiennych lasów - patrząc w stronę Krościenka n/Dunajcem

My tymczasem chłonęliśmy każdą piękną chwilę. Dlaczego? Dlatego, że swoim zasięgiem i grubością morze chmur dorównywało temu z 2010 roku, które dla nas jest ciągłym i niedościgłym wzorem oraz punktem odniesienia, do którego przyrównujemy wszystkie inne morza mgieł. Przyznałem, że niczego nie brakowało pod tym względem tegorocznemu zjawisku. Kiedy porównałem wszystko inne, co wtedy zobaczyliśmy, to 7 lat temu przejrzystość powietrza była tak dobra, że widzieliśmy wówczas trzy pasy przecinki w lesie po stronie słowackiej na Babiej Górze, odległej aż o 82km! Teraz też je widzieliśmy, ale nie tak wyraźnie, jak wtedy. W 2017 roku za to powstały takie same okręgi, jakby z waty okalające każdą niższą górę, składające się z dwóch warstw. W poprzednich latach nigdy ten efekt nie występował. Moim zdaniem, nawet głębia kolorów była bliska temu, co widzieliśmy 7 lat temu. Problemem ostatnich jesieni jest zawsze to samo, że zepsuty pod względem pogodowym wrzesień powodował, że zanim liście nabierały kolorów, szybko brązowiały i opadały. Tutaj częściowo też spotykaliśmy się z podobnym zjawiskiem, ale mimo wszystko głębia kolorów powstała w większości najważniejszych miejsc, stąd podsumowując całe widowisko, było ono dla mnie praktycznie tym samym, co w 2010 roku, poza omawianą, idealną przejrzystością powietrza. Jak to jeden z miejscowych w Krościenku powiedział, że takich dni jest tylko około pięć na cały rok. W 2016-tym morze chmur było dużo słabsze i nawet mogliśmy oglądać trawiaste doliny w Sromowcach, przez co poniżej widoki przypominały baśniowe krajobrazy, a pod Trzema Koronami powstawały niezwykłe zjawiska świetlne, kiedy przez drzewa przedzierały się promienie słoneczne, które padały na chmury przerzucane przez wiatr na drugą stronę przełęczy tam, gdzie znajduje się drewniana chatka na 5min przed szczytem. Z tego względu uważam, że każdy rok miał coś innego, ponieważ widzieliśmy rzeczy, które w innych latach nie występowały. Co roku morza chmur w Pieninach fascynują i zachwycają swoją niepowtarzalnością i głębią piękna jesieni. Niezmiennie twierdzę, że jesień w Pieninach jest „z górnej półki i na światowym poziomie”. To jest widok, który należy promować i zachęcać do tego, żeby inni mogli zobaczyć to samo.

  
 
 
 
 

Piękno mórz chmur widzianych z Trzech Koron

Na szczycie Trzech Koron jedynie nie podobało mi się zachowanie dwóch nastolatków, którzy popisywali się swoją wiedzą meteorologiczną, omawiając powstanie i transformacje cyklonu Ophelia oraz jego wpływu na naszą pogodę. Wiedza meteorologiczna nie na tym powinna polegać, ale raczej na praktycznym jej zastosowaniu w terenie. Nie sztuka rzucać naukowymi terminami i teorią, by wyglądać na mądrzejszego od reszty. Jeden z nich nawet zaczął wszystko mówić na głos i nagrywał filmik na telefon, a wszyscy inni musieli tego słuchać. Później wyszedł za barierki i prosił, żeby zrobić mu zdjęcie. Nie trzeba nikomu mówić, że na Trzech Koronach tuż za barierkami znajdują się pionowe przepaście. Ten nastolatek mógł jedynie chodzić po mocno zroszonej trawie, która była bardzo śliska. Jeden pan nawet nie zgodził się, żeby zrobić mu zdjęcie, bo 29. września 2017, w podobnych okolicznościach zginął 17-latek pod Sokolicą, a jego ciało znaleziono dopiero 6. października 2017. Dlatego nie chciał, żeby to samo się powtórzyło na Trzech Koronach. Ja też nie, dlatego udałem, że nie słyszałem prośby. Morza chmur podziwiało łącznie 6 osób na Trzech Koronach. Dopiero po godzinie 7.15 dochodziły kolejne, pojedyncze osoby. Mimo wszystko nie było tłumów. Co mnie jeszcze zachwycało w zjawisku mórz chmur? Po godzinie 8.10 w gęstych mgłach powstały „fale”, co w meteorologii określa się słowem „undulatus”, a dokładniej powstały wtedy niżej położone chmury o nazwie stratus nebulosus opacus, co „po naszemu” znaczy chmury mgliste, jednolite, niskie, nieprzepuszczające światła słonecznego. Przez około 50min właśnie takie chmury mieliśmy okazję podziwiać. Wyglądały jak spokojne fale, rozmieszczone w równych odstępach od Wysokiego Wierchu w Pieninach aż po Tatry! Takie coś widzieliśmy tylko w 2010 roku… W pełni mogliśmy poczuć się, jakbyśmy płynęli pomiędzy wieloma wyspami. Stosując sztuczki fotograficzne można nawet otrzymać efekt podobny, jak na Tytaniku, w najsłynniejszej scenie tego filmu. Wystarczyło tak ułożyć obiektyw, żeby róg barierek wypadał na tle mgieł. Wystarczyło, żeby stanęła tam jakaś para i wyciągnęła ręce, łapiąc się za nie, jak w filmie i efekt gotowy. Aż żal było wracać…

GRUBA KAŚKA
Po 8.40 wpadłem na pomysł, żeby pójść jeszcze na Grubą Kaśkę znaną mi drogą, którą odkryłem w 2016 roku. Widok stamtąd jest niesamowity, ponieważ widać z niej płaskie i pionowe, skaliste ściany Trzech Koron, które normalnie są niedostępne dla oczu z platformy. Podziwiałem stąd również morze chmur z nieco niższego poziomu oraz Sokolicę, która stanowiła przepiękne tło do skalistej ściany. Pamiętam, że rok temu kiedyś jedna osoba zainteresowana fotografią zapytała mnie, skąd mam taki widok, bo nie zna takiego miejsca. Rzeczywiście widok na Sokolicę z Grubej Kaśki nie należy do codziennych... Z drugiej strony osoby patrzące z platformy Trzech Koron mogą zrobić niepowtarzalne zdjęcie pokazujące jaki człowiek jest malutki względem gór i zjawiska morza chmur. Z tej wysokości wyglądałem praktycznie jak mały, niebieski punkt na tle ogromu gór i chmur. Po dłuższej chwili i zrobieniu serii zdjęć wróciłem do pozostałych osób na Trzech Koronach.

 
 

Widoki z Grubej Kaśki na Trzy Korony

Powoli myśleliśmy o zejściu ze szczytu. Wcześniej nie chcieliśmy schodzić, ponieważ kolejny punkt programu czekał nas o godzinie 10.30 rano. Na przełęczy Szopka, o 10.15 dopiero zaczyna operować słońce, dlatego wcześniej nie ma co wracać. Będąc w maksymalnie górnej części przełęczy warto przejść jeden krok za drewnianą barierkę (tam jest tylko równa trawiasta polana) i zrobić niezwykłe zdjęcie w stronę Nowej Góry. Z tej perspektywy wygląda fenomenalnie! Jej zbocza tworzą idealnie równy trójkąt z pojedynczymi kolorowymi drzewami, a w tle mamy zimowe Tatry. Można tu zobaczyć dwie pory roku w tym samym czasie! W ogóle widok na Nową Górę od tej strony jest tak niepowtarzalny, że warto zatrzymać się na dłużej… Kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie krzyżują się wszystkie drogi, poczekaliśmy około pół godziny, aż słońce w pełni oświetli całą polanę na przełęczy. Dlaczego tak? Ponieważ idąc tylko 10 metrów od skrzyżowania w stronę Trzech Koron trzeba spojrzeć w stronę Tatr. Z tego miejsca, z poziomu ławek, zobaczymy niewielki fragment Nowej Góry, fenomenalną panoramę Tatr i przede wszystkim przecudny, czerwony pas buków ciągnący się aż po sam las. Uważam, że ta jesienna panorama powinna być wizytówką całych Pienin, a nawet powinna występować w każdym folderze turystycznym o Polsce. W Pieninach najbardziej mnie zachwyca fakt, że wszędzie mamy mnóstwo trawiastych polan, gdzie można podziwiać cudowną, wręcz rajską jesień. Jeśli mamy słoneczną pogodę i błękitne niebo, to długo nie będziemy mogli rozstać się z tymi widokami…

 

Przełęcz Szopka - najpiękniejsze pienińskie widoki

Niestety około godziny 11.00 musieliśmy wracać, żeby załatwić sobie jeszcze nocleg, ponieważ planowaliśmy drugiej nocy wyjście na Sokolicę. Pienińska jesień nie przestawała zachwycać. W drodze powrotnej znalazłem nawet takie jedno miejsce, gdzie w małym zagajniku złożonym z zaledwie kilkudziesięciu drzew można było zobaczyć wszystkie barwy liści, jakie występują na przestrzeni całego roku. Widzieliśmy tu jasnozielone liście, ciemnozielone igły świerków i pełne barwy jesieni: żółte igły modrzewi, czerwone barwy klonów, brązowe kolory liści buków i naturalnie zielone liście, które jeszcze nie zdążyły zmienić swojej barwy. Takiego widoku nigdzie indziej nie mogłem zobaczyć, stąd zapamiętałem sobie to miejsce bardzo dobrze, ponieważ na kilkudziesięciu metrach kwadratowych można zobaczyć pełną głębię kolorów jesieni.


Wszystkie kolory jesieni w jednym miejscu - droga powrotna z Przełęczy Szopka do Krościenka n/Dunajcem

W drodze powrotnej mijaliśmy mnóstwo wycieczek szkolnych. Wiele z nich zorganizowano ze szkół podstawowych, a kilka z gimnazjów. Pomyślałem, że za wstęp na szczyt Trzech Koron dzisiaj pan zbierze grube pieniądze, ponieważ naliczyłem tam co najmniej osiem klas, a kolejne dochodziły z Krościenka. Nie wyobrażałem sobie tylko tej ogromnej kolejki, która miała stać w drodze na wierzchołek, ponieważ platforma widokowa mieści maksymalnie 15-20 osób, ale w dużym ścisku... Chcąc zrobić dobre zdjęcie, pora dnia była już zdecydowanie za późna… Z tego powodu cieszyliśmy się, że mieliśmy spokój, który panuje tu do około godziny 9.30 – 10.00. Później nie ma co iść w góry, bo utkniemy w kolejce (w górach trzymam się dwóch złotych zasad: 1. „stać w kolejce mogę w sklepie, a nie w górach”, 2. „Po mleko idę do lodówki, a nie w góry” – dlatego kiedy widzę chmury i nie ma być widoków, to po prostu w góry nie wychodzę). Po drodze mijaliśmy również kilka samotnych wycieczek, takich jak nasza. Zwykle szły dwie lub trzy osoby. Zdarzały się pojedyncze, czteroosobowe grupy. Wtedy minąłem jedną, starszą ode mnie panią, która pytała o drogę i o trudności na niej. Opowiedziałem jej o stromiznach i czasie potrzebnym na ich przejście oraz o widokach, które aktualnie może zobaczyć. Nie mogłem nie wspomnieć o pięknych morzach chmur, wschodzie słońca, czy głębi kolorów liści jesieni… W końcu po to tu przyjechaliśmy… Jest jeszcze coś, co tak bardzo zachwycało… To oczywiście ciepło i słoneczna pogoda. Po 42 dniach deszczów w Polsce mogliśmy się opalać, podziwiać słońce i czysty błękit nieba. Czułem się jak podczas zaawansowanej wiosny, gdzie wszystko już dawno zakwitło i teraz rośliny cieszyły wzrok swoim pięknem. Aż chciało się żyć! W samym Krościenku też nie narzekaliśmy, ponieważ w połowie października, podobnie jak w 2010 roku mogliśmy jeść… lody z lokalnej lodziarni własnej produkcji! W mieście panował spokój i ciepło jak w lecie. Kto by pomyślał, że w połowie października w Polsce można jeść lody bez obawy, że się rozchorujemy. Nieco wcześniej znaleźliśmy nocleg na ul. Świętej Kingi 75a, praktycznie na samym końcu drogi asfaltowej, gdzie dalej początek bierze znany szlak na Sokolicę.

DZIEŃ 2 – Sokolica
Wieczorem poprzedniego dnia ustaliliśmy, że wyjdziemy o 4.00 w nocy tak, żeby w około godzinę dojść na szczyt Sokolicy. Drogowskaz pokazywał, że wędrówka powinna zająć nam tylko 1h. Trochę dziwiłem się, że jest tak blisko. Nie mieliśmy zatem, żadnych powodów do pośpiechu. Znając nasze tempo godzina to i tak za dużo pomimo, że chodzimy normalnym krokiem… Cała sztuka polega na tym, że idziemy jednostajnym tempem bez odpoczynku i na tym zyskujemy mnóstwo czasu. Wstaliśmy o godzinie 3.40 w nocy, szybko zjadłem trzy bułki, żeby mieć siły i wyruszyliśmy o 4.00 nad ranem. Panowała zupełna ciemność. Pierwsze przejaśnienia było widać gdzieś na horyzoncie już po godzinie 5.15. Niebieski szlak od ul. Świętej Kingi w Krościenku cały czas jest stromy aż po sam szczyt. Jedynie na początku idziemy płaską drogą wzdłuż rzeki, którą w około 15min dochodzimy do zakrętu w prawo, gdzie ścieżka prowadzi nas typowo w terenie górskim. Później już tylko idziemy stromo do góry dobrze znakowaną trasą. Tutaj przyjęliśmy podobną zasadę jak na Trzech Koronach: jeśli będzie jakaś ławka na trasie, to na chwilę usiądziemy, żeby się nie spocić, bo wiatr na szczycie mógłby nas przewiać. Ponownie mieliśmy ciepłą noc i szliśmy tylko ubrani w polary. Nie narzucaliśmy tempa, ponieważ mieliśmy bardzo duży nadmiar czasu. Do wschodu słońca mieliśmy aż trzy godziny, a na wejście potrzebowaliśmy tylko godzinę. Wyszliśmy tak wcześnie, ponieważ Daniel chciał ponownie zrobić zdjęcia nocne na podświetlone chmury od spodu od świateł pochodzących z wiosek przykrytych mgłami. Idąc w stronę szczytu Sokolicy, na całej trasie nie widzieliśmy w ogóle zjawiska mórz chmur. Martwiło mnie to bardzo, bo myślałem, że pod Trzema Koronami jest tak, jak wczoraj, a tutaj niestety nie dotarły żadne mgły… Musieliśmy wejść na sam szczyt, żeby zobaczyć, jak bardzo się myliliśmy...

 

Przed wschodem słońca na Sokolicy

Kiedy dotarliśmy do słynnych barierek zobaczyłem najpierw, jak mysz spokojnym krokiem przebiega za butem Daniela, a nieco dalej ktoś spał w śpiworze pomiędzy skałami. Na razie było nas trzech... Spojrzeliśmy w dół, za barierki. Zobaczyliśmy, że mgły są nadal grube tak, jak wczoraj, ale nieco niżej zawieszone. Mimo wszystko chmury gęsto pokrywały doliny i sięgały aż po horyzont. Na Sokolicy byliśmy już o 4.50 nad ranem. W oczekiwaniu na wschód słońca podziwialiśmy, jak pięknie jest na Sokolicy. W międzyczasie dochodziły kolejne osoby. Przed wschodem było już nas 21 osób, a po wschodzie aż 23 osoby… Trochę za dużo, ponieważ sam szczyt dawał widok tylko na 180˚ i dodatkowo każdy, kto robił zdjęcia zza barierki wchodził w kadr drugiej osobie. Trzeba przyznać, że warunki do zdjęć mieliśmy ciężkie. Każdy tak pomyślał. Na miejsce przybyli nawet zawodowi fotografowie zamieszczający zdjęcia w National Geographics, którzy mieli niezwykle drogie sprzęty. Jeden z nich miał nawet rozkładany, wysoki drąg, na końcu, którego można było umocować lustrzankę i robić zdjęcia za przepaścią bez wychodzenia za barierki. W ten sposób mógł fotografować słynną sosnę nad urwiskiem w zupełnie bezpieczny sposób. Migawkę zwalniał za pomocą smartfona. Każda z 23 osób zajęła swoje miejsce i go pilnowała. Dopiero po 40min od wschodu słońca wszyscy zaczęli się „przetasowywać”, żeby zrobić inne ujęcia. Ktoś patrzył nawet przez lunetę i spojrzał w stronę Trzech Koron. Na platformie doliczył się tylko 6-ciu osób. To pokazywało, że Sokolica jest bardziej popularna w trakcie występowania mórz chmur. Może i dobrze, bo nie wyobrażam sobie tutejszych tłumów na Trzech Koronach… Wschód słońca rozpoczął się efektownie. Najpierw morza mgieł pokrywał ciepły fiolet, a samo niebo przechodziło w odcienie intensywnej czerwieni. Słońce musiało jeszcze przejść nad odległym, ale niskim pasmem górskim i dopiero było dla nas widoczne. Dopiero po około 20min zaczęły płonąć chmury na intensywnie pomarańczowy kolor. Teraz staliśmy znacznie bliżej „morza” w porównaniu z Trzema Koronami, ale nie musieliśmy się obawiać, że nas „zaleje”.


Wschód słońca obserwowany ze szczytu Sokolicy

Najbardziej zachwycały mnie dwa widoki. Pierwszy to oczywiście klasyczna i najbardziej rozpoznawalna, 550-letnia sosna nad przepaścią, na tle gęstych mórz chmur. Drugi, to wąski przesmyk pomiędzy dwiema górami, gdzie chmury praktycznie „wpływały” do doliny ze Sromowców okrążając Trzy Korony. Chmury zachowywały się tutaj jak rzeka. Zostały wprawione w ruch i płynęły niczym woda, docierając aż do Szczawnicy. Każdy z nas wykorzystywał złotą godzinę i robił zdjęcia przy największej głębi ciepłych barw. Później słońce wędrowało coraz wyżej, dając tym samym możliwość wykonania bardziej szczegółowych zdjęć. 40min po wschodzie słońca każdy zmieniał miejsce i zaczął fotografować z innej perspektywy. Każdy szukał czegoś innego. Były jeszcze osoby, które dochodziły na szczyt Sokolicy kilkadziesiąt minut po wschodzie słońca. Jedną z tych osób była pani Barbara, z którą zacząłem rozmawiać na temat fotografii i gór. Fascynował ją świat Alp i dlatego chciała się dowiedzieć czegoś więcej. Poruszyliśmy też wiele tematów kwestii technicznej fotografowania, ponieważ pani Barbara zaczęła robić serię zdjęć techniką timelaps. Zadziwiały mnie miejsca, o których opowiadała, bo były to Peru, Wenezuela, czy inne odległe rejony świata. Miło było wymienić doświadczenia związane z podróżami i fotografowaniem. W międzyczasie Daniel poszedł do swojego plecaka, żeby coś zjeść. Wtedy z wnętrza wybiegła mysz, którą już wcześniej widziałem. Najwidoczniej nauczyła się, że tu na szczycie, zawsze znajdzie u kogoś pożywienie… Podziwiając niezwykłe widoki, porównywałem je do tego, co można zobaczyć na Trzech Koronach. Bliskość do morza chmur wręcz zachwycała, ponieważ można je było praktycznie „namacalnie” poczuć. Również bliskość „wysp”, które tworzyły wystające wierzchołki zalesionych gór zachwycały. Najbardziej podobały mi się bezkresne mgły aż po sam horyzont w stronę wschodu. Widok rzeczywiście przypominał otwarte morze. Na Sokolicy mamy przed sobą bezpośredni widok na długą górę pełną drzew. Kiedy chmury powoli przepływają pomiędzy nią a Sokolicą, mamy wrażenie, jak gdyby z Sokolicy można było przepłynąć na drugi brzeg, nie mając świadomości, co jest pod chmurami. Dopiero, gdy ustępują można się zdziwić, co skrywają… Forma chmur i trasa ich „przepływu” rzeczywiście zadziwiają, ponieważ mamy je na wyciągnięcie ręki, a nie tak, jak na Trzech Koronach, gdzie spoglądamy na nie z dużej wysokości. Z drugiej strony na Sokolicy brakuje głębi kolorów jesieni. Może jest to spowodowane faktem, że Sokolica znajduje się w sąsiedztwie niżej położonych gór i królują tu tylko dwa gatunki drzew: świerk i buk, przez co jesień ma tutaj w przeważającej części barwę brązową.

 
 

Klasyka gatunku - czyli słynna sosna z Sokolicy i lasy dużo poniżej jej poziomu

 
Niesamowite morze chmur widziane z Sokolicy

Przyznaję, że Sokolicy brakuje wiele do Trzech Koron i stąd dziwiłem się, skąd duża popularność tej góry, podczas, gdy widoki z Trzech Koron są nieporównywalnie bardziej kolorowe i bajeczne, a panoramy sięgają nawet kilkudziesięciu kilometrów… Nie wnikałem za bardzo w szczegóły, ponieważ podziwiałem aktualne widoki, które również bardzo zachwycały. Po prostu każda z tych gór oferowała zupełnie co innego, ale bardzo pięknego. Po godzinie 9.15 morze chmur powoli zaczęło ustępować w dolinie pod nami, gdzie płynie Dunajec. Chmury strzępiły się, a w dole pojawiały się kolorowe drzewa, podobnie jak na Trzech Koronach. Podział mgieł podziwialiśmy aż do 10.00 rano, bo wtedy pod nami całkowicie już zanikły...


Chmury "płynące" ze Sromowców Niżnych pod Sokolicę

Jedynie w przesmyku pomiędzy dwiema górami jeszcze „sączył się” słabiutki „potok” chmur. Pomyślałem, że pani Barbara, która cały czas nagrywała to zjawisko przy pomocy techniki timelaps chyba najlepiej z nas uchwyciła zmiany. W ciągu 45min odsłoniły się wielobarwne lasy pełne jesieni. Przecinał je zielony i kręty Dunajec. Patrząc w lewo, miałem wrażenie, że jesteśmy w niedostępnych górach Peru, jak w pierwszej minucie filmu „Paddington”. Wrażenie jest dokładnie takie samo… Nie trzeba mówić, że największą uwagę wszystkich fotografów przyciągała niezmiennie sosna zawieszona nad przepaścią. Kiedy ktoś chciał wyjść poza barierki od razu kilku innych mężczyzn zabroniło mu tego, ponieważ wszyscy odwoływali się do niedawnej tragedii 17-latka z 29. września 2017, którego szukano aż do 6. października. Nikt nie chciał oglądać tego na żywo… Jeden z ekipy fotografów rzucił hasło o 9.00 rano, żeby zaczęli schodzić, ponieważ chcieli jeszcze uchwycić mgły w lesie, ale zmienność zjawiska tak ich wciągnęła, że poszli dopiero po 10.00, kiedy w dolinach już nic nie było… Ja w międzyczasie mówiłem pani Barbarze jak jest na Trzech Koronach i pokazałem kilka zdjęć. Jako, że miała jeszcze dużo czasu wolnego, zachęciłem ją, żeby poszła tam podczas następnych dni, bo ze szczegółami omówiłem jej zjawisko mórz chmur, jak powstaje, jak rzadko występuje i jak niezwykłe jest na Trzech Koronach. Po obejrzeniu tego na zdjęciach stwierdziła, że koniecznie musi tam być. Niestety nie miałem dla niej dobrych wieści, ponieważ wiedziałem, że od środy ma być nadal słonecznie i będzie jeszcze ostatnie morze chmur, ale całe niebo będzie białe od chmur cirrostratus, co będzie przepalać zdjęcia, a dla niej, jako fotografa błękit nieba miał wielkie znaczenie – takie samo, jak dla mnie, bo innego po prostu nie akceptuję…

Dopiero o godzinie 10.00 zdecydowaliśmy, że z Danielem wracamy do naszej kwatery, ponieważ powrót w godzinach szczytu nie będzie zbyt przyjemny. Musieliśmy być na autostradzie przed godziną 14.00, a wtedy mieliśmy duże szanse na sprawny powrót. Białe niebo następnego dnia oznaczało dla nas koniec dobrej pogody, dlatego podsumowaliśmy, że doczekaliśmy się dwóch najpiękniejszych dni złotej polskiej jesieni, gdzie mogliśmy podziwiać niezwykle piękne widoki, które można oglądać tylko raz, lub maksymalnie dwa razy w roku. Schodzenie z Sokolicy nigdy na jesień nie należy do przyjemności, ponieważ wszystko jest śliskie od rosy i trzeba naprawdę uważać, żeby nie ujechać. Kiedy zszedłem z kopuły szczytowej Daniel zapytał mnie, czy wziąłem latarkę. Szybko zobaczyłem, że zapomniałem o niej… Musiałem więc wracać na szczyt i ponownie iść po bardzo śliskich, wapiennych skałach. Ten krótki, ale stromy szlak może nieźle wymęczyć psychicznie. Pod liśćmi najczęściej ukryte są mokre i śliskie kamienie lub okorowane świerki tworzące schody. Najlepiej na nich nie stawać, ponieważ nie zapewniają w ogóle żadnej przyczepności. Można się na nich poczuć jak na lodzie, dlatego wszędzie ich unikałem. Od innych osób dowiedziałem się, że pan, który pobiera opłaty wstępu na szczyt przyszedł dzisiaj o godzinie 9.37. My i 21 innych osób było zwolnionych z tej opłaty, ponieważ przybyliśmy na Sokolicę znacznie wcześniej. Mimo wszystko nie brakowało wycieczek szkolnych, które szybko pomagały odrobić „straty”. Zresztą już dawno nie pamiętam kiedy płaciłem za wstęp do jakiegokolwiek parku narodowego, ponieważ zawsze wchodziłem przed wschodem słońca, gdzie wszyscy inni jeszcze spali…

Podsumowując cały wyjazd uważam, że przez 8 lat jak jeździmy w Pieniny, by podziwiać jednoczesne występowanie zjawiska mórz chmur i pełnej głębi jesieni, trafiliśmy na drugie najpiękniejsze widowisko w ośmioletniej „karierze”. Tylko nieznacznie ustępowało ono przejrzystością powietrza z roku 2010, a tak wszystko inne było na tym samym, najwyższym poziomie. Podziwiać morze chmur i Nową Górę z Trzech Koron – to było coś! Sokolica dostarczyła nam nowych wrażeń i nowego spojrzenia na Pieniny, ponieważ nigdy wcześniej tam nie wchodziliśmy, kiedy oba zjawiska nakładają się w tym samym czasie. Zawsze największą obawę budził strach, że chmury nie będą na tyle gęste, by „morza” wystąpiły w okolicach Sokolicy. Trzy Korony są dla nas zawsze pewne. Sokolica za to zachwyca widocznym ruchem chmur, które zachowują się jak wielka rzeka płynąca pomiędzy dwiema górami, które wymuszają na nich określony kierunek przepływu. Takie ukształtowanie terenu nadaje im dynamiki, czego z Trzech Koron nie zobaczymy. Zarówno Sokolica jak i Trzy Korony są niezwykłe pod względem zjawiska mórz chmur, ale gdybym wiedział, że będzie tylko jeden dzień w roku z oboma zjawiskami naraz, to wybrałbym tą drugą górę ze względu na kolory jesieni…

POZOSTAŁE ZDJĘCIA:

                                    

9 komentarzy:

  1. Upolowanie morza chmur z Sokolicy i oczywiście ujętą w kadrze sosenką to klasyk. Motyw na zdjęcia tego typu czy w ogóle jakiś dłuższy wyjazd w rejon Pienin na razie u mnie czeka do realizacji. Zdjęcia wyszły super. Uwielbiam bym widzem takiego spektaklu. Normalnie jestem tak wtedy pozytywnie naładowana, że mogę góry przenosić :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - takie widowisko potrafi dodać ogrom sił i radości. Stąd od ośmiu lat co roku jeżdżę w Pieniny gdy jest ten jedyny dzień w roku.

      Usuń
  2. Najlepszy urlop jak dla mnie to wędrówka z plecakiem po schroniskach. Przeszedłem całe Sudety i nocowałem w prawie wszystkich schroniskach regionu. Czas na Pieniny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację - takie długie wędrówki mają swój klimat. Odwiedzaj Pieniny bo są piękne. Polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite zdjęcia :o Zdecydowanie zachęciłeś mnie do powrotu w te góry, a nie było mnie tam już kilkanaście lat! Były to czasy studenckie, teraz spróbuję namówić rodzinę, może uda się wynająć jakiś fajny domek letniskowy w Szczawnicy czy okolicach? Pożyjemy zobaczymy, ale dobre wspomnienia wróciły dzięki Twoim zdjęciom - dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłem tym opisem i zdjęciami wywołać Twoje dobre wspomnienia. Ja zawsze wybieram Krościenko nad Dunajcem. Według mnie jest bardziej kameralne i ma swój klimat. Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Usuń
  5. Piękne zdjęcia! :) czy możesz dać jakieś wskazówki jak przewidzieć kiedy będą warunki by zobaczyć takie morze chmur?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      Spodziewam się morza chmur między 20-24 października. Ja na bieżąco analizuję wykresy pogody numerycznej stąd:
      http://www.meteo.pl/um/php/meteorogram_id_um.php?ntype=0u&id=593
      Jeśli pierwszy raz je widzisz, to trudno mi będzie wyjaśnić, jak je odczytywać. Potrzeba pewnej wprawy w terenie i doświadczenia, stąd podałem orientacyjną datę, kiedy się ich spodziewać :)

      Usuń

www.VD.pl