To była długo wyczekiwana wyprawa. O ile w założeniach nie mieliśmy trudnych szczytów pod względem technicznym, to zakładaliśmy przejście kilku pozaszlakowych tras, którymi nikt nie chodzi. Na podstawie zgromadzonych zdjęć zrobiłem szczegółową analizę ewentualnych dróg. Ich przebieg rysowałem w umyśle. Przeanalizowałem je pod kątem bezpieczeństwa, wartości, pięknych widoków i czegoś, czego turyści będący w Ushguli - tak jak my – nigdy nie zobaczą, ponieważ nie opisano tych tras w przewodnikach, ani w mediach społecznościowych. Dostępnych znakowanych szlaków jest mało, a widząc potencjał wielkich kaukaskich gór, od razu wiedziałem, że wyznaczymy nowe drogi, o których nie ma żadnych informacji. Miałem w pamięci m. in. wejście na bezimienny szczyt o wysokości 3106 m n.p.m., gdzie podchodziliśmy bardzo stromym zboczem w linii prostej, wykorzystując na to wiele sił. Wiedzieliśmy, że teraz będzie podobnie. Musieliśmy się nastawić na ostry wysiłek i na coś nieznanego. Z doświadczenia wiedziałem, że w podobnych przypadkach nie wystarczy dobra kondycja, a zdrowe myśli w głowie, które będą Ci niejako kazały wejść na każdą nieopisaną w książkach górę. Jak działa cały mechanizm, mogłem zobaczyć kilkanaście lat temu w polskich Tatrach. Pewnego zimowego dnia wyruszyłem na równi z taternikami na Rysy. Jednak za niedługo często przystawali, zmuszali siebie do dalszej wędrówki, podczas gdy mojej ekipie wchodziło się bardzo dobrze. Zdążyłem osiągnąć główny wierzchołek Rysów i zejść do połowy jego wysokości, po czym minąłem spotkanych wcześniej taterników. Czy miałem lepszą kondycję od nich? Nie. W takich przypadkach zawsze wygrywa psychika. Można mieć najlepszą kondycję, ale jeśli na wierzchołek nie „pcha” Cię głowa, to dosłownie będziesz ją „męczyć”. Podobny przypadek mieliśmy w Szwajcarii podczas wejścia na Dufourspitze 4634 m n.p.m., gdzie trójka przewodników komercyjnych poszła na rekonesans, ponieważ rozpoczynał się sezon na alpejskie wędrówki i „zdobywanie szczytów”. Nie tylko ich wyprzedziliśmy, ale staliśmy się pierwszą ekipą na 10 dni przed otwarciem sezonu, gdzie wyznaczyliśmy własną trasę, po czym wróciliśmy z wierzchołka, a spotkanych przewodników zauważyliśmy na płaskiej części lodowca w sytuacji walki z papierem toaletowym… Potwierdziliśmy im, że pod szczytem widać już fragment niebieskiej grubej liny, co według ich legendy oznacza możliwość wejścia na wierzchołek.
OKAZJA
CENOWA I CEL NASZEJ WYPRAWY
Wracając
do naszej Gruzji, wiedzieliśmy, że mamy właściwe nastawienie i chodzenie po
górach będzie dla nas przyjemnością. Mając zarezerwowany lot i kupione bilety
po okazyjnej cenie, tylko czekaliśmy na dzień wylotu. Koniecznie trzeba dodać,
że zapłaciliśmy za nie lekko ponad 800 zł, podczas gdy za tydzień, ceny
wystrzeliły do zawrotnych 3000-4200 zł! Było drożej niż… na Malediwy! Co się
stało? WizzAir korzysta z Airbusów A321neo, a tego pamiętnego roku przypadło im
odesłać 42 samoloty do przeglądu, ponieważ wykryto jakąś niepokojącą usterkę w
silniku. Wycięcie tak dużej liczby maszyn z wakacyjnej floty skutecznie zabiło
dostępność miejsc. Tym bardziej cieszyliśmy się, że tuż przed wykryciem wspomnianej
usterki udało nam się zakupić bilety po bardzo okazyjnej cenie. Jako że ten rok
był wyjątkowy pod względem rozpoczęcia cyklu wegetacji roślin, miałem duże
trudności w ustaleniu odpowiedniej daty wylotu. Dlaczego? Dlatego, że oprócz
pięknych szczytów od wielu lat mój cel podróży jest podobny: zobaczyć jak najwięcej
wyjątkowych zielonych gór będących w pełni rozkwitu alpejskiej roślinności na
tle lodowców i białych grani. Nie lubię okresów przejściowych, gdzie nie ma
kwiatów albo trawy brązowieją i kończy się życie. Uwielbiam za to klimat
wiosny, lata lub pełną zimę. W Gruzji mieliśmy okazję podziwiać obie pory roku
jednocześnie: zimę i wiosnę w najlepszym jej okresie. Dla mnie nie ma piękniejszego
połączenia w przyrodzie. Wiedzieliśmy, że rejon Górnej Swanetii wyróżnia się
niezliczoną ilością kwitnących roślin w jednym czasie, dlatego koniecznie
chcieliśmy ponownie zobaczyć to niepowtarzalne widowisko.